Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Wyszywanka / 24.01.2022
Nikodem Szczygłowski

Wjeżdżając do Włoch można pomyśleć o Przemyślu. Austro-Węgry pozostawiły w Trieście trwałe ślady

Anegdota mówi, że o Słoweńców w ich kraju Włosi dowiedzieli się dopiero 2008 roku, czyli po ponad tysiącu lat. W rzeczywistości są bardziej widoczni. Wystarczy pojechać do Triestu i nie tylko ślady Słoweńców, ale także dawnego imperium, które rozciągało się aż po Galicję na północy.
Foto tytułowe
Zdjęcie z wnętrza Librerii Ubik (fot. Nikodem Szczygłowski)

Z czym kojarzy się Triest? Uczciwie chyba należałoby odpowiedzieć, że większości chyba z niczym, najwyżej po prostu z Włochami. Niektórzy zapewne powiedzą, że z portem nad Adriatykiem, inni zaś – z historią Austro-Węgier lub zimną wojną, kiedy miasto stanowiło jeden z najwrażliwszych punktów na podzielonym kontynencie, będąc położone tuż obok granicy z Jugosławią, która sama w sobie stanowiła zimnowojenny fenomen.

(fot. Nikodem Szczygłowski)

Triest jest pod każdym względem miastem niezwykłym i nietypowym, do którego od wielu lat lubię wracać i za każdym razem odnajduję w nim coś nowego. Tym raz przyjechałem do Triestu pociągiem z Lublany. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, w końcu słoweńska stolica leży w odległości zaledwie około 100 kilometrów, gdyby nie fakt, że bezpośrednie połączenia kolejowe pomiędzy Triestem a Lublaną już od dłuższego czasu były zawieszone (pociągi kursowały z nadgranicznej miejscowości Sežana) i dopiero niedawno koleje austriackie ÖBB anonsowały wznowienie połączeń dalekobieżnych relacji Wiedeń–Graz–Maribor–Ljubljana–Triest.

Dworzec kolejowy w Trieście należy do typowych przykładów architektury kolejowej dawnej CK monarchii. Najbliższym znanym mi przykładem jest chyba dworzec w Przemyślu. Pomnik cesarzowej Sisi stoi na przydworcowym placu, otoczonym przez monumentalne budynki, których styl architektoniczny również nie pozostawia żadnych wątpliwości. Welcome home, oto stara dobra pohabsburska Europa Środkowa. W wydaniu adriatyckim.

Piazza Oberdan vel Oberdanov trg

Zaledwie kilka przecznic dalej znajduje się ruchliwy plac, z którego kiedyś odjeżdżały słynne tramwaje do miejscowości położonej na wzgórzach Krasu, zwanej po włosku Villa Opicina, a po słoweńsku – Opčine. Dlaczego po słoweńsku? Gdyż właśnie Słoweńcy stanowią większość mieszkańców okolicznych wsi, położonych na Krasie ponad miastem. Również w samym mieście ich obecność jest odczuwalna. Autonomiczny region Friuli-Wenecja Julijska ma oficjalnie cztery języki urzędowe – poza włoskim są to friulski, niemiecki (przeważnie na północy regionu) i właśnie słoweński. W gminach, gdzie znaczną część mieszkańców stanowią Słoweńcy, po słoweńsku są drukowane dokumenty urzędowe, dublowane nazwy miejscowości etc. W automatach sprzedaży biletów komunikacji miejskiej, które stosunkowo niedawno pojawiły się w Trieście, obok włoskiego i angielskiego do wyboru jest język słoweński.

Nazwa placu nawiązuje do nazwiska jednego z bohaterów włoskiego Risorgimento – XIX-wiecznego ruchu o zjednoczenie Włoch – Guglielmo Oberdana. Urodzony w austriackim Trieście jako Wilhelm Oberdank (jego matka była Słowenką) ów młody irredentysta zasłynął z nieudanego zamachu na Franciszka Józefa w 1882 roku, kiedy cesarz przybył z wizytą do miasta z okazji obchodów 500-lecia dynastii Habsburgów.

Obecnie plac zwany po włosku Piazza Oberdan – albo po słoweńsku Oberdanov trg – to rozległa przestrzeń w śródmieściu oraz centrum komunikacyjne miasta, ale też przykładowo tytuł znanej powieści Borisa Pahora, słoweńskiego pisarza urodzonego w Trieście. W podcieniach jednego z budynków na północno-zachodniej pierzei placu znajduje się Tržaško knjižno središče – Centro Triestino del Libro, czyli słoweński Ośrodek Książki Triesteńskiej. Wspaniale urządzona księgarnia słoweńska, którą prowadzi energiczna Ilde Košuta.

Tržaško knjižno središče – Ośrodek słoweńskiej książki

– Naszym głównym celem jest promocja książek wydawanych przez nasze lokalne wydawnictwa – mówi Košuta. – Mamy ich dwa, Mladika i Založništvo tržaškega tiska, obydwa z Triestu. Oprócz tego działa też słoweńskie wydawnictwo Mohorjeva založba z Gorycji. Wszystkie wydawane przez nich pozycje można znaleźć w naszej księgarni. Te książki świadczą o nas jako o społeczności triesteńskich i gorycyjskich Słoweńców.

Widzę też znajome okładki z nazwiskami słoweńskich autorów: Drago Jančara, Gorana Vojnovicia, Mihy Mazzini, Bronji Žakelj.
Ośrodek Książki Słoweńskiej (fot. Nikodem Szczygłowski)

– Wciąż czujemy się w pewien sposób zagrożeni w sensie kulturowym, dlatego też dla wielu miejscowych Słoweńców posiadanie w domu na półce z książkami dzieł naszych autorów jest wręcz punktem honoru – mówi pani Ilde, pokazując mi książki lokalnych autorów słoweńskich, Miroslava Košuty i Duško Jelinčicza. – Czy do księgarni przychodzą tylko Słoweńcy? – Nie, zaglądają również włoscy mieszkańcy miasta. Przeważnie poszukują u nas literatury pomocnej w podróży do Słowenii – mamy najlepszy wybór rozmaitych przewodników turystycznych i map topograficznych. Ale możemy się poszczycić także całkiem pokaźną liczbą tłumaczeń słoweńskich autorów na włoski – zarówno naszych, miejscowych, jak Borisa Pahora, jak też znanych autorów ze Słowenii, jak chociażby Drago Jančara. Dla włoskiego czytelnika tworzymy rodzaj okna na słoweńską kulturę.

Jovanka Broz na widowni najstarszego teatru w mieście

Przy via Petronio, na południowy wschód od śródmieścia, znajduje się gmach, w którym mieści się Słoweński Teatr – Slovensko stalno gledališče / Teatro Stabilo Sloveno. Z tarasu na dachu budynku rozciąga się wspaniały widok na śródmieście Triestu i zatokę, rozmawiam tam z dyrektorem teatru Danijelem Malalanem o Słoweńcach w mieście oraz roli, którą w kulturalnym życiu społeczności pełni teatr. Danijel zaskakuje mnie, mówiąc, że właśnie słoweński teatr jest najstarszym teatrem w mieście. – Starszym niż włoski? – pytam – Tak, początki słoweńskiego teatru w mieście sięgają 1902 roku, czyli jeszcze czasów austro-węgierskich. Pierwszy stały włoski teatr dramatyczny w mieście zjawił się natomiast dopiero na początku lat 60. Włosi długo uważali (a niektórzy uważają tak do dziś), że jedyną godną ich uwagi sztuką teatralną jest opera. Pod tym względem my, Słoweńcy, reprezentujemy raczej środkowoeuropejską sztukę teatralną.
Narodny dom z 1904 roku, wielka scena miejscowego słoweńskiego teatru (fot. Nikodem Szczygłowski)

Danijel opowiada mi dzieje słoweńskiego teatru w mieście, które brzmią jak scenariusz do filmu fabularnego: otwarcie wspaniałego Narodnego domu w 1904 roku, w którym znajdowała się wielka scena miejscowego słoweńskiego teatru, następnie tragiczne wydarzenia tzw. Kryształowej nocy 13 lipca 1920 roku, kiedy po dojściu do władzy Mussoliniego dokonano podpalenia Narodnego domu; o represjach, które spotkały słoweńską kulturę w tym okresie, o odrodzeniu teatru w okresie powojennym, o tym, jak w latach 60. i 70. na słoweńskie spektakle w Trieście podobno specjalnie przyjeżdżała nawet Jovanka Broz – małżonka Josipa Broz-Tity.

– Budynek, w którym się obecnie znajdujemy, powstał w 1964 roku jako rodzaj kompensaty za utracony Narodni dom – kontynuuje Danijel. – Jest to projekt znanego słoweńskiego architekta Edo Mihevca. Od 1977 roku mamy status stalne gledališče, po włosku teatro stabile, co oznacza, że jesteśmy w gronie 20 teatrów w całych Włoszech, które na swoją działalność otrzymują finansowanie od państwa. Należymy jednocześnie do sieci słoweńskich i włoskich teatrów dramatycznych, swoją rolę widzimy w łączeniu świata romańskiego i słowiańskiego. Tego rodzaju pomost kulturowy stanowimy właśnie my, triesteńscy Słoweńcy, a w szerszym znaczeniu: wszyscy mieszkańcy regionu Primorja.

– Wszystkie nasze przedstawienia mają wyświetlane na zawieszonym nad sceną ekranie napisy po włosku – zaznacza Danijel Malalan. – Gramy też sztuki włoskie z napisami po słoweńsku. Podkreślamy naszą regionalną tożsamość, ściśle współpracujemy z dwoma pozostałymi największymi słoweńskimi teatrami regionu: teatrem miejskim w Kopru oraz teatrem w Nowej Goricy, który ma status narodowego (Slovensko narodno gledališče). – My, Słoweńcy z Triestu staramy się być aktywni kulturowo, pamiętając jednocześnie o swojej tradycji. Teraz właśnie przygotowujemy się do jubileuszu 120-lecia słoweńskiego teatru w mieście, który będziemy uroczyście obchodzić w 2022 roku.
(fot. Nikodem Szczygłowski)

Zapytany o swoją tożsamość kulturową, Danijel Malalan podkreśla, że jest oczywiście Słoweńcem, ale także triesteńczykiem, Primorcem, obywatelem Włoch i Europejczykiem. – Osobiście staram się żyć nie przeszłością, lecz współczesnością, i sprostać wezwaniom, która nam ona przynosi. Pamięć o historii, zwłaszcza o jej tragicznych momentach, jest istotna, lecz nie powinno nam to przesłaniać dnia codziennego – przekonuje. – Mieszkańcy pogranicza zazwyczaj rozumieją to lepiej od innych, chociaż oczywiście nie wszyscy chcą to zrozumieć. Nie wszyscy mieszkańcy innych regionów Włoch nawet zdają sobie sprawę, że tu, w Trieście są jacyś Słoweńcy. Moi przodkowie jednak mieszkają na tej ziemi od 500 lat. I to jest chyba najprostsza odpowiedź na pytanie, dlaczego jesteśmy tutaj i robimy to, co robimy – konkluduje Danijel.

Spalony symbol

Wspomniany przez Danijela Narodni dom to jeden z najważniejszych tematów poruszany wcześniej czy później we wszystkich rozmowach z miejscowymi Słoweńcami.

Dlaczego? Przy kawie w kawiarni Stella Polare przy Canal Grande opowiada mi o tym adwokat Rado Race, prezes Fundacji Narodni dom. Rozmawiamy o historii Triestu, o okresie międzywojennym, jak zmieniło się życie w mieście po upadku CK monarchii. Zdaniem Racego słoweńska mniejszość ma znaczne osiągnięcia – sprawnie funkcjonujący własny system szkolnictwa, prasę, telewizję, radio, bibliotekę, ustawodawstwo, które to wszystko umożliwia. Pozostaję jedynie kwestia Narodnego domu.

O Narodnim domu opowiada mi również Poljanka Dolhar – dziennikarka lokalnej gazety „Primorski dnevnik”, autorka przewodnika turystycznego po mieście w języku słoweńskim Kako lep je Trst, z którą spotykam się na słynnym placu Ponte rosso, gdzie w latach 70. i 80. funkcjonowało znane na całą Jugosławię targowisko, dokąd zza pobliskiej granicy przyjeżdżało się na zakupy nie tylko ze Słowenii, nawet z miast tak oddalonych do Triestu jak macedońska Ochryda czy serbski Nisz.

Prócz wspomnianego teatru Narodni dom mieścił siedziby rozmaitych towarzystw kulturalnych – nie tylko słoweńskich, ale też przykładowo czeskich – agencji ubezpieczeniowych, banków, biur adwokackich, redakcji gazet, działał też hotel Bałkan, restauracja i kawiarnia. Budynek, który zaprojektował słynny Max Fabiani, pod względem wykonania, wyposażenia (windy elektryczne) i zdobnictwa (witraże i szkła zaprojektowane m.in. przez Kolomana Mosera) należał do najnowocześniejszych w Europie.

Po przyłączeniu Triestu do Włoch, a następnie dojściu Mussoliniego do władzy, sytuacja narodowościowa w mieście stała się wyjątkowo napięta, środowiska faszystowskie niemal otwarcie mówiły o potrzebie „eliminacji obcego pierwiastka słowiańskiego z życia kulturalnego i gospodarczego pradawnego rzymskiego miasta Tergestrum”.


13 lipca 1920 doszło do podpalenia gmachu Narodnego domu.

Boris Pahor – żywy świadek epoki

Świadkiem tych wydarzeń był wciąż żyjący (w zeszłym roku ukończył 108 lat) pisarz słoweński Boris Pahor, który opisał je w powieści Grmada v pristanu (Stos płonący w porcie). Spalony budynek przez dłuższy czas stał opuszczony, po wojnie przez jakiś czas mieściła się w nim kwatera główna wojsk anglo-amerykańskich, które nadzorowały administrację Wolnego Terytorium Triestu do 1954 roku.
Wolne Terytorium Triestu (wł. Territorio Libero di Trieste, słow. Svobodno tržaško ozemlje) było kontrolowanym przez ONZ terytorium, które istniało wzdłuż północno-wschodniego wybrzeża Morza Adriatyckiego w latach 1947–1954. Oprócz Triestu, który był siedzibą tego quasi-państwa, obejmowało pas wybrzeża pod płaskowyżem Kras. W 1954 roku, w wyniku tzw. porozumienia londyńskiego, zostało podzielone między Włochy a Jugosławię (w jej ramach republiki Słowenii i Chorwacji). Granica między Włochami a Jugosławią została ostatecznie potwierdzona dopiero Traktatem z Osimo podpisanym 10 listopada 1975 r, a ratyfikowanym w 1977 roku.

W 1976 roku gmach został wykupiony przez autonomiczny region Friuli-Wenecja Julijska i przekazany na potrzeby Uniwersytetu w Trieście, który ćwierć wieku później na mocy uchwały rządu włoskiego oficjalnie zwrócił budynek wspólnocie słoweńskiej. Proces przekazania budynku jednak nie został dotąd w pełni zakończony.

Historia Narodnego domu jest bardzo wymowna w kontekście miejsca i epoki, lecz niestety wciąż nie jest szerzej znana poza granicami miasta. Większość moich znajomych Włochów z Lombardii lub Piemontu jedynie wzruszała ramionami, kiedy opowiadałem im tę historię.

Jak chce anegdota, o istnieniu Słoweńców w prowincji Friuli-Wenecja Julijska społeczeństwo włoskie dowiedziało się, kiedy w styczniu 2008 roku „La Repubblica” opublikowała artykuł Il caso Pahor (Przypadek Pahora) ubolewający nad późnym spopularyzowaniem jego twórczości, o co obwiniała włoskie nacjonalistyczne środowiska z Triestu: „Aż 40 lat było potrzebnych, aby tak wartościowy autor stał się znany w swoim własnym kraju […] Zbyt długo było w czyimś interesie zataić, że w «absolutnie włoskim» Trieście ktoś dokonuje wielkich rzeczy w języku innym niż włoski”.

W lutym 2008 roku Pahor z okazji wznowienia druku jego powieści Nekropolis po raz pierwszy w życiu został zaproszony do udzielenia wywiadu we włoskiej telewizji publicznej RAI Uno. W popularnej niedzielnej audycji Che tempo che fa (Jaka jest pogoda) opowiadał o zbrodniach popełnianych przez faszystów w Trieście i okolicach. Swoją postawą, która odbiła się szerokim echem we włoskich mediach, Pahor, jak uważają Słoweńcy, obudził duchy przeszłości Primorja, pamięć o prześladowaniach, których Słoweńcy – obywatele Włoch – doznali w okresie międzywojennym i w trakcie II wojny światowej. Całkowicie zlikwidowano wówczas szkolnictwo słoweńskie, przymusowo zmieniano na włoskie nie tylko nazwiska, ale nawet imiona (przykładowo Janez stawał się Giovannim), wielu działaczy słoweńskich (w tym Pahor) zostało bez wyroku sądu i śledztwa umieszczonych w obozach koncentracyjnych. Włosi z regionów innych niż Friuli-Wenecja Julijska pozostali wobec tego zagadnienia raczej obojętni.

Dwujęzyczny dowód osobisty Martina

O tym, jak siebie postrzega młodsze pokolenie triesteńskich Słoweńców, rozmawiam z Martinem Lissiachem, który pracuje w Slovenska Kulturno Gospodarska Zveza (Słoweńskim Związku Kulturalno-Gospodarczym), którego biuro mieści się w jednej ze starych austriackich kamienic w śródmieściu.

Zapytany, co jest jego zdaniem największym problemem społeczności słoweńskiej w mieście i regionie, Martin długo się zastanawia. – Wciąż ciążą nad nami cienie przeszłości – odpowiada. – Niemal każda rodzina ucierpiała od faszyzmu lat 20. i 30. oraz w czasie wojny. Dzisiaj wciąż mamy zwolenników „zamkniętego funkcjonowania” naszej społeczności, ale też jej „otwarcia”, pełnej integracji – w pozytywnym sensie tego słowa – w proces życia miasta i regionu, który, oczywiście powinien być dwukierunkowy.

– Jeśli chodzi o nasze prawa jako mniejszości narodowej, należy uczciwie przyznać, że po 1999 roku nastąpiła znacząca poprawa, kiedy parlament Włoch przyjął słynną uchwałę 482, która do dziś reguluje prawa 12 historycznych mniejszości na terenie Republiki Włoch, do których zaliczono również Słoweńców. Słoweńcy we Włoszech zamieszkują nie tylko Triest i okolice, lecz właściwie cały pas pogranicza włosko-słoweńskiego aż po granicę z Austrią. Z kolei w 2001 roku włoski parlament zatwierdził szczegółową ustawę chroniącą prawa mniejszości słoweńskiej mieszkającej w regionie Triestu, Gorycji i Udine. We Friuli-Wenecji Julijskiej mamy obecnie 32 gminy, na terenie których obowiązuje słoweński jako drugi język urzędowy, wśród nich siedem, gdzie Słoweńcy stanowią większość. Mamy całkiem dobry system szkolnictwa w języku słoweńskim, lektorat języka słoweńskiego na uniwersytecie w Trieście oraz w Udine, dwujęzyczne nazwy miejscowości i ulic. Krąg użytkowników języka słoweńskiego się poszerza.

Wiedząc, że na terenie Friuli-Wenecja Julijska obowiązują również dwujęzyczne dowody osobiste na życzenie, pytam o nie Martina, który natychmiast wyciąga z portfela własny i mi go demonstruje. – Oczywiście, że mam dwujęzyczny. Jest to pewnego rodzaju wyznacznik każdego, kto się czuje Słoweńcem – oznajmia z dumą.

Dlaczego Włosi oddają dzieci do słoweńskich szkół?

– Jakie mamy problemy? – powtarza moje pytanie Martin. – Istnieje oczywiście zjawisko asymilacji, zwłaszcza w mieszanych rodzinach, chociaż ostatnio obserwujemy raczej problem oddawania włoskich dzieci do słoweńskich szkół. Zwłaszcza w mniejszych miejscowościach zaniża to poziom nauczania, gdyż włoskie dzieci nie znają ani słowa po słoweńsku. – Dlaczego więc rodzice Włosi oddają dzieci do słoweńskich szkół? – dopytuję. – Są różne przyczyny – Martin uśmiecha się. – Słoweńskie szkoły mają lepszą renomę, ich poziom nauczania jest wyższy, poza tym dzieci po ich ukończeniu znają dobrze trzy języki, natomiast po ukończeniu włoskiej znają zazwyczaj tylko włoski. We Włoszech przykładowo angielski jest nauczany zazwyczaj marnie, dlatego też nikt, kto nie musi nim mówić z racji potrzeb zawodowych, zazwyczaj w nim nie mówi lub mówi słabo. Poza tym w słoweńskich szkołach są mniejsze klasy, do nich też znacznie rzadziej uczęszczają dzieci imigrantów, co w oczach wielu rodziców też jest plusem. – Ogólnie rzecz biorąc, Słoweńcy mają raczej dobrą prasę wśród włoskich sąsiadów – kontynuuje Martin. – Jesteśmy pracowici i solidni, przynajmniej tak nas postrzegają, na dodatek stanowimy rodzaj pomostu w robieniu interesów z pobliską Słowenią, co ma wielkie znaczenie dla mieszkańców miasta i okolic. Wizerunek Słowenii jako kraju dobrze zarządzanego, względnie zamożnego i atrakcyjnego zarówno turystycznie, jak i gospodarczo, również znacząco się poprawił w ciągu ostatniej dekady, zwłaszcza po dołączeniu Słowenii do UE i strefy Schengen.

Martin, podobnie jak Danijel, czuję się lokalnym patriotą – dla niego bycie Słoweńcem jest jednoznaczne z byciem triesteńczykiem, Primorcem i Europejczykiem.

Pęknięte lustro w cukierni La Bomboniera

W kawiarni La Bomboniera przy via Trento Ottobre rozmawiam z Igorem Devetakiem, redaktorem naczelnym lokalnej gazety „Primorski dnevnik”, która ukazuje się od maja 1945 roku. Zdaniem pana Igora największe problemy redakcja ma raczej za sobą. Dziś sytuacja finansowa wynikająca ze wsparcia państwa jest stabilna. – Najważniejsze dla nas obecnie to utrzymać więź międzypokoleniową – mówi. – Średni wiek pracowników naszej redakcji nie przekracza 40 lat, natomiast czytelników – wynosi powyżej 60. Mamy wspaniałą współpracę z dziennikiem z pobliskiego Kopra po słoweńskiej stronie granicy – „Primorske novice”, mamy też całkiem spore grono czytelników w Słowenii. Przede wszystkim jednak prezentujemy nasz region, Primorja – od Istrii aż po granicę z Austrią.
Lustro w kawiarni La Bomboniera (fot. Nikodem Szczygłowski)

Kawiarnia, w której rozmawiamy, jest jednym z najlepiej zachowanych przykładów starych austro-węgierskich cukierni w Trieście. Przez dłuższy czas zamknięty zakład ostatnio znalazł nowych właścicieli, którzy uznali, że autentyczne wnętrze i ponadstuletnia tradycja stanowią niewątpliwy walor tego miejsca. Igor zwraca mi uwagę na lustro w środku lokalu – widać na nim zachowany ślad po kuli, pamiątkę zajść na tle narodowościowym pomiędzy Włochami i Słoweńcami w mieście w 1956 roku w związku z krążącymi wówczas plotkami o możliwym przyłączeniu Triestu do Jugosławii.
(fot. Nikodem Szczygłowski)

Z Poljanką Dolhar i Igorem rozmawiam o przyszłości miasta i zamieszkującej go wspólnoty słoweńskiej. – Triest staje się coraz bardziej turystycznym miastem, co jeszcze kilka lat temu wcale nie było takie oczywiste – mówi Poljanka. – Ostatnio obserwujemy pewien trend, mieszkania u nas kupują obywatele Słowenii, gdyż ceny nieruchomości są niższe niż w Lublanie, do której zresztą można dojechać w niespełna godzinę.

Największym wyzwaniem naszego regionu jest chyba to, że dwujęzyczni jesteśmy tak naprawdę wyłącznie my, Słoweńcy – dodaje Igor. – Zrozumiemy siebie nawzajem i zapomnimy o cieniach przeszłości, kiedy nasi włoscy sąsiedzi opanują przynajmniej pasywną, podstawową znajomość słoweńskiego.

Nikodem Szczygłowski - podróżnik, pisarz, eseista, reporter. Absolwent Archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego i CEMI - Central European Management Institute w Pradze. Biegle włada językiem litewskim i słoweńskim, znawca kultury słoweńskiej. Obecnie mieszka w Wilnie, laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).

Inne artykuły Nikodema Szczygłowskiego

W starej austriackiej kamienicy przy via Rittmeyer niedaleko dworca, w której mieszkałem, zwróciłem uwagę na leciwe, co niektóre chyba jeszcze austriackie skrzynki pocztowe. A ściślej rzecz biorąc, na wypisane na nich nazwiska: Stojanovic, Volcic, Marchevic, Sodar, Topic. Historia i codzienność przeplatają się w Trieście na każdym kroku i przemawiają różnymi głosami. Również po słoweńsku.

Dziękuję za rozmowy i pomoc w poznawaniu słoweńskiego świata Triestu Poljance Dolhar, Igorowi Devetakowi, Rado Racetowi, Ilde Košucie, Danijelowi Malalanowi, Martinowi Lissiachowi i wszystkim Słoweńcom, mieszkańcom tego wspaniałego miasta.