Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Barszcz / 30.03.2022
Nikodem Szczygłowski

Lwów. Miasto odżywa, kiedy cichną syreny

Jakie to uczucie – przekraczać granicę kraju, w którym trwa wojna? Mając świadomość, że oto pozostawia się za sobą strefę względnego komfortu i ułudnego bezpieczeństwa, które daje wiara w parasol ochronny NATO. Setki myśli kłębiły się mi w głowie tej niedzielnej nocy, z których przeważała jednak jedna – oto wkrótce znów zobaczę Lwów. Jak tam jest teraz?
Foto tytułowe
Uchodźcy przed dworcem kolejowym we Lwowie czekają na pociąg do Polski (fot. Shutterstock)

Ostatni raz, kiedy byłem we Lwowie, przyleciałem tam samolotem na lotnisko im. Daniela Halickiego, średniowiecznego władcy Rusi Halickiej, który w 1253 roku otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską i tytuł Dux Galiciae et Rex Ruthenorum. Popiersie tego władcy znajduje się w hali odlotów lotniska, a także w miejskim ratuszu, a jego konny pomnik na jednym z placów śródmieścia.

Do wojny Lwowskie lotnisko było największym regionalnym portem lotniczym w Ukrainie pod względem liczby pasażerów i obsłużonych lotów, ustępując jedynie stołecznym lotniskom w Boryspolu i Żulanach. Od pierwszego dnia wojny, która wybuchła wskutek rosyjskiej agresji na Ukrainę 24 lutego przestrzeń powietrzna dla lotów cywilnych została zamknięta, lotniska nie funkcjonują, loty pasażerskie są zawieszone.

Kiedy wieczorem ubiegłej niedzieli wjeżdżałem do Ukrainy przez przejście graniczne Zosin-Ustyłuh, strażniczka obejrzała ukraińskie stemple w moim paszporcie – w większości z kijowskiego lotniska w Boryspolu – i obok wbiła pieczątkę z nazwą przejścia (Устилуг). Jechałem z konwojem pomocy humanitarnej z Litwy, więc formalności graniczne zajęły zaledwie kilka minut.

Zanim do tego doszło, musiałem dostać się do Zamościa – miasta odległego od Przemyśla, skąd wyruszyłem w drogę, zaledwie o 140 km, lecz jak się okazało, pokonanie tej odległości środkami transportu publicznego stanowi nie lada wyzwanie. Do Pierwszej wojny światowej granica między Austro-Węgrami i Imperium Rosyjskim przebiegała na tym odcinku z grubsza tam, gdzie obecnie jest granica administracyjna pomiędzy województwem Podkarpackim (do którego należy Przemyśl) i Lubelskim (na którego terenie znajduje się Zamość). Linie kolejowe, zbudowane kiedyś przez Austriaków i Rosjan w dalszym ciągu prowadzą w różnych kierunkach, tak więc z Przemyśla łatwiej jest dostać się koleją do odległego o 300 km Krakowa, a nawet dalej do Wiednia i Pragi, niż do Lublina lub Zamościa. Dawne granice wciąż istnieją, nawet jeśli nikt sobie z tego nie zdaje sprawy.

Jakie to uczucie – przekraczać granicę kraju, w którym trwa wojna? Mając świadomość, że oto pozostawia się za sobą strefę względnego komfortu i ułudnego bezpieczeństwa, które daje wiara w parasol ochronny NATO. Setki myśli kłębiły się mi w głowie tej niedzielnej nocy, z których przeważała jednak jedna – oto wkrótce znów zobaczę Lwów. Jak tam jest teraz?

Była zimna gwiaździsta noc, kiedy razem z przyjaciółmi, którzy odebrali mnie w Włodzimierzu Wołyńskim jechałem do Lwowa przez Wołyń. Myślałem o tym, w obliczu agresji rosyjskiej na Ukrainę istnieje szansa, że hasło „Wołyń“ ponownie stanie się przede wszystkim pojęciem geograficznym. Od granicy prowadziła porządna szosa o nowej gładkiej nawierzchni, po lewej nad polami i lasami nisko wisiał pomarańczowy, niemal czerwony księżyc w pełni, a po prawej jaśniał Orion, jego miecz zdawał się wskazywać drogę na Lwów.

Po drodze mijaliśmy liczne punkty kontrolne, zwane „blokpostami“ – niektóre z nich całkiem solidnie ufortyfikowane blokami betonowymi, workami z piaskiem, osłonięte siatkami maskującymi. Większość znaków drogowych była zaklejona bądź zamalowana, w celu zdezorientowania w terenie przeciwnika. Przekroczyliśmy most przez Bug i w okolicach Sokala opuściliśmy Wołyń i wjechaliśmy do Galicji.

Galicyjskie drogi

W ciągu następnych dni wiele jeździłem drogami Galicji. Sambor, Dobromil, Sokal – są to nazwy, które większości – o ile w ogóle je kiedykolwiek słyszeli – kojarzą się prawdopodobnie z kroniką działań bojowych frontu wschodniego w Galicji z czasu I Wojny Światowej oraz być może też są pamiętane w kontekście historii z kart powieści Jaroslava Haška. Dzielny wojak Szwejk zresztą jest obecny zarówno w Samborze, jak i Dobromilu i w innych miastach galicyjskich, również po polskiej stronie obecnej granicy, gdzie jego pomnik znajduje się w samym sercu Przemyśla, naprzeciwko ratusza. Dziś podróż tymi drogami nabiera jednak zupełnie innego wymiaru. Kolejne punkty kontrolne, rozmowy o wojnie, stacje paliwowe, na których nie zawsze można znaleźć odpowiednie paliwo i pożądaną jego ilość – a jednocześnie idylliczne niemal widoki łagodnych pagórków porośniętych lasem, pól, na których powszechnie krytykowanym obecnie w Ukrainie starym zwyczajem rolnicy wciąż wiosną palą starą trawę i widok płomieni i czarnego dymu napawa niepokojem podróżnych. W okolicach Dobromila i Chyrowa zaczyna się pogórze – zapowiedź leżących bardziej na południe Beskidów – części Karpat, gdzie w czasie Pierwszej wojny światowej również toczyły się ciężkie walki między Rosjanami i wojskami cesarskimi Austro-Węgier.
Ruiny synagogi w Sokalu na Ukrainie (fot. Shutterstock)

Lwów to słowo klucz – dawna stolica austriackiej Galicji – największej CK prowincji koronnej – jest miastem, które zajmuje osobliwe miejsce w historii i kulturze kilku narodów jednocześnie, przede wszystkim oczywiście ukraińskiego, ale także polskiego i żydowskiego, swój ślad w mieście pozostawiło również wielu Niemców, Węgrów, Czechów, Włochów, Greków i Ormian.

Tak więc wszystkie galicyjskie drogi nieuchronnie prowadzą do Lwowa.

Semper Fidelis

Ostatni raz byłem we Lwowie w ostatnich dniach grudnia ubiegłego roku. Odwiedzając ponownie to miasto dziś, nie mogłem pozbyć się wrażenia, że było to lata temu.

Lwów pozostaje sobą – semper fidelis – miasto zawsze wierne (tak bowiem brzmi dewiza miasta, którą ma wypisane w herbie) – swojej tradycji, zasadom, swojemu niepowtarzalnemu genius loci, mieszkańcy z dumą podkreślają, że jest to wolne miasto wolnych ludzie – lecz obecnie jest to inne miasto niż przedtem. Po godzinie 22:00 Lwów wymiera, ulice są puste, liczne knajpy, z których słynie to wspaniałe miasto, są pozamykane, nie jeżdżą tramwaje ani taksówki – w mieście obowiązuje godzina policyjna. W dzień jednak Lwów tętni życiem – przypomina pulsujący ul pszczół, w którym wrze praca organiczna. Lwów to obecnie najważniejsze miasto Ukrainy, które zabezpiecza tył toczącej się na wschodzie, południu i północnym wschodzie kraju wojny.

Właściwie to jeden wielki logistyczny hub wolontariuszy – gdzie wolontariuszem jest niemal każdy, kto tylko może coś zrobić pro publico bono oraz wesprzeć siły zbrojne Ukrainy.

Obserwuję, jak pracuje zespół znajomych wolontariuszy – Hałynka zwana „Perłynką“ (Perełka), Żenia, Markijan i inni – którzy codziennie od rana do późnych godzin nocnych załatwiają tysiące różnych spraw logistycznych, wykonują setki telefonów, przyjmują i przeładowują transporty, zdobywają tak pożądane, a tak trudno dostępne obecnie „towary podwójnego zastosowania“ – kamizelki kuloodporne, hełmy, racje żywnościowe, apteczki, leki, obuwie, uniformy etc. W momencie agresji rosyjskiej, siły zbrojne Ukrainy liczyły ok. 250 tys. ludzi, po mobilizacji doszło kolejnych tyle, do tego dochodzą jednostki obrony terytorialnej, bataliony ochotnicze i inne formacje, które należy zabezpieczyć, więc każda para rąk się liczy, każdy transport zza granicy jest pożądany.

W największym lwowskim hotelu „Dnister“ położonym widowiskowo na wzgórzu ponad parkiem im. Iwana Franka (dawnym ogrodem Jezuickim) przy uniwersytecie obecnie mieszkają m.in. liczni dziennikarze zagraniczni, na parkingu widać auta o przeróżnych rejestracjach, a także o oznakowaniu rozmaitych organizacji międzynarodowych. W dawnym salonie kosmetycznym na parterze działa Ośrodek Pomocy Siłom Zbrojnym Ukrainy, prowadzonym przez młode dziewczyny – zamiast oferowania klientkom manicure i makijażu zajmują się teraz sortowaniem ubrań, leków i racji żywnościowych do kartonów, które zajmują niemal całą przestrzeń salonu.


Słynny lwowski holding gastronomiczny Fest!, który zrzesza kilkanaście popularnych projektów usług gastronomicznych, hotelarskich i innych udostępnił teraz podwoje swojej restauracji „Pravda.Teatr piwa” przy placu Rynek na potrzeby Ukraine Media Center – jednego z dwóch (obok Kijowa), które obecnie działają w Ukrainie, a rozległy teren swojej siedziby pod wzgórzem Wysoki Zamek zwany FESTrepublic przekształcono w ośrodek własnego ruchu pomocy, gdzie działa m.in. World Central Kitchen. W podobny sposób obecnie działa wielu przedstawicieli lokalnych biznesów.

Miasto pomników

Rzeźby antycznych bogów, zdobiące fontanny-studnie w narożnikach Rynku – Neptun, Diana, Amfitryta i Adonis – są zabezpieczone przed możliwym uszkodzeniem w wyniku ataku lotniczego, podobnie jak cenne witraże w katedrze Łacińskiej, odrestaurowanym niedawno barokowym garnizonowym kościele św. Piotra i Pawła (dawnym jezuitów), katedrze ormiańskiej, katedrze św. Jura oraz w wielu innych kościołach.

Pani Lilia Onyszczenko – kierowniczka działu ochrony zabytków w radzie miejskiej Lwowa – opowiada o tym, jakich starań miasto dokładało, żeby zabezpieczyć liczne zabytki.

Jak tylko w naszym kraju zaczęły się działania wojenne, natychmiast zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, jak zabezpieczyć nasze liczne zabytki przed możliwym uszkodzeniem lub zniszczeniem. Lwowska starówka jest wpisana na listę dziedzictwa kulturalnego UNESCO, więc w pierwszej kolejności zwróciliśmy się do nich. Podczas odbytych konsultacji poradzono nam, abyśmy wdrożyli na terenie całego kraju mechanizm prawny oznaki tzw. „błękitnej tarczy“, świadczącej o zabytkowym charakterze danego obiektu – Lwów na szczeblu miejskim wprowadził to oznakowanie już kilka lat temu, jako jedyne miasto w Ukrainie. Zdaniem kolegów z UNESCO to w zupełności wystarcza, gdyż niszczenie w ten sposób zabytków jest zabronione przez konwencję haską z 1954. W obliczu zniszczeń, których dokonują Rosjanie w Kijowie, Mariupolu czy Charkowie, nie wiem, jak mam odnieść się do tej opinii. Przykładowo w Charkowie już w chwili obecnej w znacznym stopniu uszkodzono lub zniszczono od 20 do 30 przykładów zabytkowej architektury modernistycznej lat 30, z której słynie to miasto.
Cmentarz Łyczakowski we Lwowie. Jedna z rakiet spadła na Łyczaków – dzielnicę, gdzie znajduje się słynny cmentarz, na którym pochowani są zasłużeni dla ukraińskiej i polskiej kultury działacze – pisarze, malarze, architekci, historycy (fot. Shutterstock)

Zaczęliśmy więc działać o własnych siłach, przeprowadziliśmy m.in. konsultacje ze specjalistami z Chorwacji, którzy mieli doświadczenie w zabezpieczeniu zabytków w warunkach wojny, zaangażowaliśmy wolontariuszy z doświadczeniem restauratorskim, w trybie pilnym zaczęliśmy przeprowadzać inwentaryzację zabytków, zabezpieczać kolekcje muzeów, kupować koce gaśnicze, gaśnice, inne środki przeciwpożarowe, szukać sposobów na osłonięcie pomników w otwartej przestrzeni. W dalszym ciągu borykamy się z licznymi problemami – przede wszystkim z brakiem środkiem przeciwpożarowych, które w Ukrainie obecnie są już nie do zdobycia, musimy też rozwiązać zadania wymagające zastosowania środków specjalnych – przykładowo, jak zabezpieczyć słynną kurtynę Siemiradzkiego w Operze. Brakuje nam oczywiście środków – udział rady miejskiej sprowadza się właściwie do resursów ludzkich, państwo ukraińskie w tej chwili jest z przyczyn zrozumiałych skupione na zadaniach obrony niepodległości kraju i ochrony życia obywateli. Od 2007 współpracujemy z Instytutem Polonika w zakresie konserwacji zabytków – i największą pomoc otrzymaliśmy właśnie od nich, zawdzięczając osobistym staraniom szefowej Instytutu p. Doroty Janiszewskiej-Jakubiak oraz p. Anny Kudzia, a także p. Michała Laszczkowskiego z Fundacji Dziedzictwa Kulturowego przy Ministerstwie Kultury RP w rekordowo szybkim tempie zebrano i przekazano nam pomoc finansową oraz materialną na sumę ponad 1 milion PLN, którą za darmo przetransportowano do nas, zawdzięczając uprzejmości polskich kolei PKP. Otrzymaliśmy także pomoc od niderlandzkiej Fundacji Księcia Klausa w postaci 35 tysięcy euro. Lwów jest miastem, które należy do kultury ogólnoeuropejskiej, więc ochrona przed ewentualnym barbarzyńskim zniszczeniem zabytków miasta ma charakter nadrzędny nie tylko dla nas, mieszkańców miasta i obywateli Ukrainy – konkluduje p. Lilia.

To nie był film

Kiedy w piękny słoneczny wiosenny dzień w mieście nagle zaczynają wyć syreny przeciwlotnicze, niektórzy mieszkańcy udają się do schronów i wówczas co niektóre ulice chwilowo pustoszeją, lecz część lwowian nie zwraca już na nie uwagi i życie toczy się dalej – zestawienie zalanej słońcem lwowskiej starówki z dźwiękiem syren i dobiegającymi z głośników komunikatów zachęcających do udania się do schronów przeciwbombowych ma w sobie coś surrealistycznego, na pierwszy rzut oka wygląda niczym plan jakiegoś filmu. Lecz – jak to śpiewał popularny niegdyś polski zespół Myslovitz – to nie był film.

Na ulicach jest wyraźnie więcej ludzi i zaparkowanych wszędzie, gdzie tylko się da aut – których znaczna część ma rejestracje serii AA, KA, AX, AE i inne, które wskazują na Kijów, Charków, Dniepr i inne miasta ze wschodu i południa kraju, gdzie obecnie toczą się działania wojenne.

W mieście na chwilę obecną jest ponad 200 tysięcy uchodźców, w związku z tym znalezienie noclegu jest wprost uzależnione nawet nie tyle od zasobności portfela, ile od posiadanych sieci kontaktów i znajomości – niemal każde dostępne mieszkanie jest albo wynajęte, albo właściciele już goszczą u siebie przyjaciół, znajomych znajomych, bliższą i dalszą rodzinę, a czasami i zupełnie obcych ludzi. Słuchałem historii o tym, jak przykładowo uciekinierzy z kijowskiej dzielnicy Obołoń mieszkają w lwowskim mieszkaniu na Zamarstynowie, którego właściciele obecnie mieszkają w mieszkaniu udostępnionym przez przyjaciół na krakowskim Kleparzu, którzy z kolei obecnie mieszkają gdzieś w Niderlandach.

W mieście dotkliwie brakuje też przestrzeni do magazynowania – niemal cała logistyka kraju przesunęła się na zachód, więc wszelkie możliwe magazyny zostały już dawno wynajęte, Lwów jest obecnie bodajże najważniejszym ośrodkiem logistycznym w skali całego kraju.

Sklepy i restauracje są otwarte, aczkolwiek wiele jest też pustych lokali do wynajęcia w samym centrum – całkowity zakaz sprzedaży alkoholu w mieście nie sprzyja rozrywce. „Alkoholu nie sprzedajemy. Będziemy się bawić po zwycięstwie” – oznajmiają ogłoszenia wywieszone na drzwiach wielu knajp i sklepów. Wiara w ostateczne zwycięstwo i determinacja w obliczu agresji jest odczuwalna, chociaż widać też zmęczenie i niepewność, które wyłania się z zadawanych często półgębkiem pytań – „dlaczego nie bombardują Lwowa?” Do wczoraj, 26 marca w samym mieście zbombardowano „jedynie“ zakłady naprawczo-produkcyjne samolotów niedaleko lotniska oraz teren ośrodka szkoleniowego na poligonie w Jaworowie (ok. 60 km od Lwowa oraz nieco ponad 20 km od granicy z Polską). W mieście, w którym w środku nocy i w blasku słońca niemal codziennie kilkakrotnie wyją syreny, te pytania wydają się być jak najbardziej uzasadnione.

Dostać się w okolice nieczynnego obecnie lwowskiego lotniska można jedynie pokonując obsadzone przez Obronę Terytorialną ufortyfikowane za pomocą bloków betonowych i worków z piaskiem punkty kontrolne pod warunkiem posiadania odpowiedniej przepustki – podobnie zresztą wygląda podróż gdziekolwiek poza rogatki miasta.

We Lwowie owszem nie ma obecnie działań wojennych i docierają tu liczni zagraniczni dziennikarze, politycy, wolontariusze i nawet co niektórzy ciekawscy tego „jak wygląda życie w kraju, w którym trwa wojna”, lecz wojna w mieście jest jak najbardziej namacalna, pomimo, że słońce, wiosna i piękno architektury czasami mocno utrudniają uświadomienie sobie tego faktu. Zwłaszcza, kiedy cichną syreny przeciwlotnicze.

Na Łyczakowie

Kończę ten tekst, kiedy jestem już ponownie z powrotem w Przemyślu – mieście oddalonym ok. 12 km od granicy z Ukrainą, które w ciągu ostatniego miesiąca stało się dla mnie czymś w rodzaju „domu”. Wróciłem tu przez przejście dla pieszych w Szehyni/Medyce (które warte jest chyba osobnego opisu), kiedy w niezbyt odległym Rzeszowie rozpoczynał właśnie wizytę w Polsce prezydent USA Joe Biden. Obydwa miasta – Przemyśl i Lwów – dzieli zaledwie niecałe 90 km, a łączy chociażby historia oraz pozostawiona w spadku po Austro-Węgrzech tkanka miejska w centrum, lecz obecnie wydaje się, że należą do dwóch odmiennych światów (choć wzajemnie uzupełniających się), których wyznacznikiem jest granica, namacalna i dzieląca jak chyba nigdy dotąd od ponad trzydziestu lat.

Na stawiane przez moich lwowskich przyjaciół podczas mojego pobytu w mieście pytanie "dlaczego nie ostrzeliwują Lwowa?" 26 marca po godz. 16:30 agresor rosyjski odpowiedział ostrzałem rakietowym z terytorium Białorusi. Rosyjskie rakiety spadły w północnej części miasta, doszło do trzech eksplozji, trafiono w magazyny paliwowe, jednostkę wojskową, inne obiekty.

Jedna z rakiet spadła na Łyczaków – dzielnicę, gdzie znajduje się słynny cmentarz, na którym pochowani są zasłużeni dla ukraińskiej i polskiej kultury działacze – pisarze, malarze, architekci, historycy m.in. Maria Konopnicka i Gabriela Zapolska, światowej sławy matematyk Stefan Banach, malarz Iwan Trusz, jeden z największych pisarzy ukraińskich Iwan Franko – którego znaczenie i dorobek w kulturze ukraińskiej można porównać do klasyka słoweńskiej literatury Ivana Cankara. Obydwaj pisarze wywodzili się z niezamożnych rodzin, obydwaj osiągnęli sporo zawdzięczając wyłącznie talentowi i własnym wysiłkom, obydwaj działali i tworzyli z grubsza w tym samym okresie, obydwaj związani byli z Wiedniem, obydwaj byli obywatelami tego samego kraju – Austro-Węgier – i należeli do tego samego kręgu przestrzeni kulturowej Europy Środkowej. Tu są też pochowani m.in. słoweńscy żołnierzy, którzy zginęli w walkach w Galicji podczas Pierwszej wojny światowej, powstańcy styczniowi oraz uczestnicy walk polsko-ukraińskich z listopada 1918. Panteon tzw. "Orląt Lwowskich", gdzie są pochowani uczestnicy tych walk po stronie polskiej, który powstał w międzywojniu, został niemal całkowicie zniszczony przez Sowietów w latach 70 XX w. i był żmudnie i długo odnawiany po 1989 r.

Syreny i Erynie

Obecny wygląd cmentarz Łyczakowski uzyskał około 1855 roku, kiedy ostatecznie wytyczono nieregularny układ alei na zalesionych wzgórzach. Z tego okresu pochodzi też wiele niezwykle cennych nagrobnych rzeźb. Nie znajdziemy tu trupich czaszek i piszczeli, śmierć przedstawiana jest najczęściej w postaci motywu snu. Takie przedstawienie śmierci nawiązywało do renesansu oraz antyku – tak charakterystyczne dla tradycji kulturalnej miasta.

Poprzez folklor lwowski Łyczaków (nazwa wywodzi się od spolszczenia nazwy dawnego przedmieścia w języku niemieckim – Lutzenhof) zajmuje znaczące miejsce m.in. w polskiej literaturze, poezji i kulturze ogólnie rzecz biorąc, nazwa ta występuje w wielu piosenkach, wierszach, tekstach literackich, na kartach powieści, w tym pisarzy współczesnych, jak chociażby znanego autora powieści kryminalnych noir Marka Krajewskiego.

W swoich powieściach Marek Krajewski chętnie sięga po motywy z mitologii antycznej, które stanowią swoiste hasła opisywanej przez niego przeważnie międzywojennej rzeczywistości Lwowa, tak przykładowo jedna z jego powieści nosi tytuł „Erynie” – w mitologii greckiej boginie i uosobienia zemsty za wszelką nieprawość oraz wyrzutów sumienia, z którymi boryka się główny bohater powieści lwowski komisarz Edward Popielski.

W mieście, w którym w piękny słoneczny wiosenny dzień wyją syreny, spoglądałem na wieże i dachy śródmieścia, stojąc w parku na dawnych wałach Gubernatorskich, przy średniowiecznej wieży Prochowej, obok wejścia której śpią będące symbolem miasta kamienne lwy, i myślałem o wielu rzeczach. O niezwykłej historii tego miasta, o jego wspaniałej architekturze, o renesansowej poezji Szymona Szymonowica – urodzonego we Lwowie XVI-wiecznego pisarza, poety i humanisty, który stworzył nowy gatunek poezji zwany sielanką, o łacińskiej, grecko-katolickiej i ormiańskiej katedrach, a także prawosławnych cerkwiach i niegdyś licznych synagogach, które wszystkie kształtowały oblicze miasta, o założonym w 1661 uniwersytecie, którego główna siedziba obecnie mieści się w gmachu dawnego Sejmu Galicyjskiego, naprzeciwko którego stoi pomnik Iwana Franki, którego imię nosi uczelnia. O tym niezwykłym połączeniu tradycji o podłożu greckim i łacińskim, tworzącą wyjątkową symbiozę, która ukształtowała to miasto. I o odległej, lecz bliskiej Słowenii, która, jak napisał kiedyś Joseph Roth w swojej słynnej powieści „Marsz Radetzkiego”, stanowiącej swoistą odę do nieistniejącej już wówczas monarchii austro-węgierskiej, jest podobno „południową słowiańską siostrą Galicji”.

Kiedy milkną syreny, można na chwilę zapomnieć o wojnie i poświęcić się rozważaniom intelektualnym. Np. przypomnieć sobie historię Odyseusza, który kazał się przywiązać do masztu, a swoim towarzyszom zalepić uszy woskiem, aby nie słyszeli głosu syren – mitycznych postaci, pół-kobiety, pół-ptaki, których donośny piękny śpiew miał zwabiać marynarzy na zgubę – aby w ten sposób ominąć ich wyspę i nie rozbić się o otaczające je skały.
Nikodem Szczygłowski - podróżnik, pisarz, eseista, reporter. Absolwent Archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego i CEMI - Central European Management Institute w Pradze. Biegle włada językiem litewskim i słoweńskim, znawca kultury słoweńskiej. Obecnie mieszka w Wilnie, laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).

Inne artykuły Nikodema Szczygłowskiego

Syreny, które dziś słychać na ulicach Lwowa – i których dźwięk oznajmia możliwy atak rosyjskich rakiet – kiedyś zamilkną, burzliwe morze wojny ucichnie, obawiam się jednak, że Erynie obudzone przez kraj-agresor, który tak wiele energii kiedyś przeznaczał na przekonanie wszystkich – w Słowenii, Czechach, Francji, Włoszech, Niemczech, ale również w Polsce – o rzekomej wielkości kulturowej swojego narodu, w obliczu obecnych zbrodni wojennych popełnianych przez reżim Putina i jego wyznawców i spowodowanego przez nich ogromnego ludzkiego nieszczęścia jeszcze długo będą przemawiać.