Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Kapitol / 06.04.2023
Tomasz Otocki

Po wyborach w Estonii. Wygrywa Kaja Kallas i nie daje szans politykom prorosyjskim

Po wyborach do parlamentu na początku marca najwięcej głosów zdobyła liberalna Partia Reform, której szefowa Kaja Kallas prawdopodobnie po raz trzeci zostanie premierką. Do przegranych należy zaliczyć Partię Centrum, która jeszcze do zeszłego roku miała podpisaną umowę o współpracy z Jedną Rosją, nacjonalistów z EKRE, a także kandydatów niezależnych. Partie jednoznacznie proeuropejskie i antykremlowskie, które za chwilę stworzą rząd, uzyskały łącznie 54% głosów.
Foto tytułowe
Kaja Kallas na szczycie NATO w Madrycie latem 2022 roku (fot. Shutterstock)

Przed wyborami analitycy prognozowali na podstawie sondaży, że albo utrzyma się obecna koalicja, w skład której wchodzą Partia Reform, Estońska Partia Socjaldemokratyczna i konserwatywna Ojczyzna, albo dojdzie do jej zmiany na nową, jeszcze bardziej liberalną, z udziałem dwóch pierwszych partii i centrowego ugrupowania Estonia 200. Oznaczałoby to, że Ojczyzna, która w ramach Europejskiej Partii Ludowej współpracuje z Platformą Obywatelską oraz litewskimi konserwatystami, pozostanie za burtą. Jeden z jej polityków, Urmas Reinsalu, kieruje obecnie estońskim MSZ.

Nikt nie negował tego, że Kaja Kallas (doświadczona prawniczka, była europosłanka; jej ojciec Siim był w latach 2002–2003 szefem rządu) zostanie po raz trzeci premierką. Początkowo nie miała łatwo, czas jej pierwszego rządu przypadł na pandemię, zaś drugiego – na wojnę w Ukrainie. Ludzie nie od razu chcieli uwierzyć, że kobieta będzie dobrym liderem. „Bezsprzecznie na wzrost popularności czterdziestopięcioletniej premierki wpłynęła jej bezkompromisowa postawa w polityce wewnętrznej oraz zagranicznej w kontekście trwającej wojny. W Estonii zadziałał «efekt flagi», co dało szanse Kallas i jej Partii Reform na wyrobienie sobie trwałej, silnej pozycji w estońskiej polityce” – pisał w grudniu 2022 roku Bartosz Chmielewski w artykule dla „Polski w Praktyce”, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. Przed wyborami z 5 marca wyborcy jednoznacznie wskazywali na Kallas jako szefową rządu, choć rosyjskojęzyczni woleli widzieć w tej roli Jüri Ratasa, premiera w latach 2016–2021 i lidera Partii Centrum, na którą głosują głównie mniejszości. Ratas w tym czasie kierował dwoma rządami, jednym umiarkowanym, drugim populistycznym, Kallas przejęła zaś władzę w trakcie kadencji w styczniu 2021 roku. Tworzy teraz swój trzeci rząd w ciągu trzech lat, co może rodzić pytania o trwałość konstrukcji politycznych jej autorstwa (po pierwsze jednak w 2023 roku tak czy inaczej musiały nastąpić nowe wybory, zaś wina za rozpad pierwszej koalicji rok wcześniej leży raczej po stronie dwóch tworzących ją partii: reformistów i centrystów, które nie umiały się dogadać). Z uwagi na układ głosów w Riigikogu należy sądzić, że trzeci rząd liderki Partii Reform przetrwa już pełną kadencję, która powinna się zakończyć w 2027 roku (w Estonii nigdy nie doszło do przedterminowych wyborów parlamentarnych).

„Sama rosyjska inwazja na Ukrainę wydaje się zbyt prostym wyjaśnieniem fenomenu Kallas. Estońska premierka jeszcze przed wybuchem działań zbrojnych na Ukrainie zaczęła przejmować polityczną inicjatywę w kraju. Zaostrzająca się sytuacja polityczna w Europie pozwoliła wykreować Kallas wizerunek polityczki skutecznej. Bezkompromisowość, traktowanie koalicjantów jak młodszego rodzeństwa, w końcu przejmowanie kompetencji poszczególnych resortów (…) okazały się zaletą Kallas. Na dodatek dba ona o wizerunek «znajomej z sąsiedztwa» i unika bycia postrzeganą jako niedostępna urzędniczka”, wskazywał we wspomnianej analizie Chmielewski.

Partia z prawego brzegu

Na trzecim miejscu wśród „giełdy premierów” znalazł się zimą Martin Helme, lider nacjonalistycznej partii EKRE (powstała w 2012 roku, w Parlamencie Europejskim jest członkiem grupy Tożsamość i Demokracja, do której należą także Prawdziwi Finowie, francuskie Zjednoczenie Narodowe, włoska Liga Północna czy Alternatywa dla Niemiec). W populistycznym rządzie poprzednika Kai Kallas, JüriRatasa, tworzonym przez Partię Centrum, Ojczyznę oraz nacjonalistów, Helme sprawował funkcję ministra finansów. Z ust jego ojca (również polityka EKRE i ministra spraw wewnętrznych) w trakcie funkcjonowania gabinetu w latach 2019–2021 padło wiele skandalicznych wypowiedzi (za homofobię karciła go prezydentka Kersti Kaljulaid i premier, ostatecznie Helme odszedł z rządu po tym, jak jesienią 2020 roku stwierdził, że wyniki wyborów prezydenckich w USA zostały sfałszowane, a objęcie urzędu przez Joe Bidena oznaczałoby upadek Ameryki). Już wtedy eksperci opisywali EKRE jako ugrupowanie, które nie tylko wybiło się na sprawie uchodźców oraz proteście przeciwko przyjęciu przez Riigikogu ustawy o związkach partnerskich dla osób LGBT. To także najbardziej antyukraińskie ugrupowanie w kraju. Początkowo próbowano tłumaczyć to pragmatycznie.

„Nie chcemy, by Estonia była państwem imigracyjnym” – mówił mi jesienią 2019 roku, w trakcie trwania koalicji, europoseł EKRE Jaak Madison. Paradoksalnie w 2014 roku ugrupowanie głośno protestowało przeciwko traktatowi estońsko-rosyjskiemu i „oddaniu przez rząd Andrusa Ansipa estońskich terytoriów Rosji” (do 1945 roku w granicach Estonii znajdował się także powiat peczorski i tzw. Zanarwie, gdzie dziś znajduje się rosyjskie miasto Iwangorod, do II wojny światowej zarzeczna dzielnica Narwy), ale Madison równocześnie znajdował także ciepłe słowa pod adresem estońskich Rosjan, którzy wedle wszelkich sondaży są o wiele bardziej religijną i konserwatywną grupą społeczną niż rdzenni Estończycy.
Most na Narwie. Łączy Estonię z Rosją (fot. Wikicommons)

„Rosjanie nie chcą ideologii LGBT na ulicy, w szkołach, małżeństw gejowskich. Kolejna sprawa, która nas łączy, to stosunek do migrantów. Ani społeczność estońska, ani rosyjska nie chce, by nasz kraj zamienił się w państwo imigracyjne, ściągając parędziesiąt tysięcy Ukraińców” – opowiadał mi Madison, który (podobnie jak większość EKRE) interesuje się także polską polityką. Jako jedyny estoński poseł głosuje w Parlamencie Europejskim przeciwko sankcjom wobec Polski i Węgier, krytykując „eurokratów, wtrącających się w wewnętrzne sprawy Europy Wschodniej”. Szef Madisona, Martin Helme, był w grudniu 2021 roku gościem Warsaw Summit organizowanego przez Prawo i Sprawiedliwość w Łazienkach Królewskich, na którym zebrali się nacjonaliści i populiści z kilku krajów, m.in. Marine Le Pen, Santiago Abascal z hiszpańskiej partii VOX, Viktor Orbán z Fideszu, Waldemar Tomaszewski z litewskiej partii Polonusów AWPL-ZChR. Ten ostatni jest posądzany, także przez media bliskie PiS-owi, o zbyt bliskie związki z Rosją. Zresztą sam szczyt, którym nikt w Estonii się nie zainteresował, został przez gros polskich mediów uznany za „sabat proputinowskich polityków”.

Mimo poczynionych prób EKRE nie powiodło się przyciągnięcie elektoratu rosyjskiego, który wciąż głosuje głównie na Partię Centrum Jüri Ratasa, która aż do 2022 roku, o wiele dłużej niż rosyjska Zgoda na Łotwie, miała podpisane porozumienie z Jedną Rosją. Mieszkający w Estonii Rosjanie uważają bowiem partię Helmego za ugrupowanie skrajne, w dodatku antyrosyjskie, czego nie zmienił nawet fakt, że w przeciwieństwie do liberalnego obozu skupionego wokół premierki Kai Kallas, opowiadającego się za przejściem na edukację całkowicie estońskojęzyczną, EKRE wraz z Partią Centrum głosowało w Riigikogu za pozostawieniem w Estonii szkół bilingwalnych, do których uczęszczają młodzi Rosjanie.

Prorosyjskość EKRE nie tkwi w werbalnym wsparciu dla Rosji, ugrupowanie wciąż ma wizerunek „krzykaczy”, którzy potrafią przelicytować partie demokratyczne w krytycyzmie wobec Władimira Putina. Z drugiej strony pojawiają się wypowiedzi takie jak Marta Helmego, że partia nie jest „ani po stronie Rosji, ani po stronie Ukrainy, tylko po stronie pokoju”, co zbliża EKRE raczej do Fideszu niż do Prawa i Sprawiedliwości.

Czy da się upichcić obiad z EKRE?

„Sądzę, że Kaja Kallas byłaby lepszą premierką niż robiący koalicję z EKRE Ratas” – mówił mi jesienią 2019 roku w wywiadzie dla „Przeglądu Bałtyckiego” Kalev Stoicescu, wówczas pracownik think tanku Międzynarodowe Centrum Obronności i Bezpieczeństwa w Tallinnie (obecnie rozpoczął karierę polityczną jako poseł Estonii 200 w Riigikogu). „W polityce wewnętrznej Estonii byłoby mniej antagonizmów. Nie byłoby retoryki skierowanej wobec uchodźców, imigrantów, Ukraińców, homoseksualistów, co podoba się Putinowi. Rząd Jüriego Ratasa twierdzi, że chce kontynuować proeuropejską politykę, ale jednocześnie robi rzeczy, które nie wzmacniają Unii Europejskiej.
Jest jedna różnica między polityką węgierską czy austriacką wobec Rosji a stosunkiem EKRE do Moskwy. Estońscy nacjonaliści nie mogą otwarcie wyrażać sympatii wobec Władimira Putina, często robią coś zupełnie odwrotnego, by nie stracić popularności społecznej. Nie oznacza to jednak, że ich polityka nie jest pozytywnie przyjmowana w Moskwie

– dodawał politolog.

Przed wyborami 5 marca odpalono jednak bombę. W mediach pojawiły się oskarżenia o współpracę EKRE z Jewgienijem Prigożinem, zwanym „kucharzem Putina”. Rosjanie próbowali wpływać na wybory w Estonii – krzyczały nagłówki także w polskim internecie (w prawicowych mediach uniknięto jednak wzmianki, że EKRE jest politycznie związana z PiS). W celu zdestabilizowania kraju Prigożin planował wesprzeć EKRE w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. „Współpraca rozpoczęła się, ponieważ EKRE chciała być radykalnie przeciwna partiom liberalnym i była zadowolona z otrzymania tego bardzo profesjonalnie przygotowanego pakietu wsparcia” – mówił w mediach cytowany przez portal „Politico” Viljar Veebel, naukowiec z Baltic Defence College w Tartu.

Bomba okazała się raczej niewypałem, do dziś nikt niczego EKRE nie udowodnił ponad fakt, że ich postawa wobec Europy oraz antyukraińska retoryka sprzyjają Rosji, że ich światopogląd pokrywa się z narracją o zgniłym, zepsutym Zachodzie, który promuje związki homoseksualne, transseksualizm i przerywanie ciąży (à propos – mimo negatywnego stosunku do aborcji EKRE podkreślała zawsze, że nie jest zwolenniczką „polskiego rozwiązania” z 1993 roku, a tym bardziej z 2020 roku, które było według jej polityków krokiem za daleko).

W wyborach z 5 marca ugrupowanie uzyskało bardzo podobny wynik do tego z 2019 roku (16% i 17 deputowanych, wcześniej mieli o jednego posła więcej), jednak inaczej niż w minionej kadencji nikt mu nawet nie proponuje wejścia do rządu, politycy obozu liberalnego wyznaczyli swoje „czerwone linie”. Trzeci rząd Kai Kallas, której nazwisko pojawia się raz po raz na liście potencjalnych sekretarzy generalnych NATO, będzie mieć sznyt jednoznacznie proeuropejski i proamerykański, niezależnie z kim ostatecznie dogada się liderka Partii Reform. Już ogłosiła, że nie będzie ani rozmów z EKRE, ani z Partią Centrum, z którą reformiści rządzili przez krótki okres w trakcie pandemii.

Gdy tylko oskarżenie o związki z Prigożinem, rzucone przez Viljara Veebela, pojawiło się w mediach europejskich, skontaktowałem się z pracownikiem Baltic Defence College. Veebel wskazuje na kilka faktów. Estoński portal „Delfi” miał otrzymać dokumenty od „Politico” w sprawie współpracy na linii Prigożin–Helme.

Ponadto sam Prigożin przyznał się na Telegramie do współpracy z EKRE przed wyborami europejskimi w 2019 roku. „Z Martem Helme, byłym prezesem EKRE, rzeczywiście współpracujemy od dawna. Nasza współpraca rozpoczęła się w 2019 roku w ramach naszej strategii przeciwko Zachodowi. Nasi przedstawiciele odwiedzili nawet jego biuro” – powiedział w rozmowie z prorosyjskim portalem „SMI Baltija”.

Ponadto Prigożin w rozmowie ze „SMI Baltija” przypomniał, że w sprawie Joe Bidena zarówno Rosja, jak i EKRE, miały podobną opinię. „Niestety, nasz antyzachodni kierunek się nie powiódł. Oczywiście Mart Helme jest odrażającą i niejednoznaczną osobą, która ma skomplikowany stosunek do Rosji, ale kiedy był ministrem spraw wewnętrznych, zawsze wywiązywał się z umów” – dodaje Prigożin.

Jedna trzecia posłów prorosyjska?

Wydaje się, że jeszcze za wcześnie na ocenę ewentualnych kontaktów między EKRE a Rosją, sprawa jest skomplikowana, a Prigożinowi zawsze można zarzucić trolling i chęć destabilizacji sytuacji w Estonii. Veebel wskazuje jednak w rozmowie ze mną, że wpływy rosyjskie wciąż odgrywają niemałą rolę nad Zatoką Fińską. „W Estonii istnieją dwie grupy wpływowych prorosyjskich i antyeuropejskich sił politycznych. Na szczeblu krajowym jest to EKRE; obecnie jest w opozycji, ale kiedyś była w rządzie, a jej antyeuropejskie stanowisko jest dobrze znane, otwarcie popierają ideę wyjścia Estonii z UE. Sprzeciwiają się także idei Europejskiej Autonomii Strategicznej i europejskiej pomocy dla Ukrainy” – wylicza Veebel, który podkreśla, że nie należy tracić z widoku także Partii Centrum, której połowa posłów w jego ocenie jest prorosyjska. „W sumie jedna trzecia osób w Riigikogu jest prorosyjska lub antyeuropejska”– twierdzi Veebel, dodając, że w samorządzie, zwłaszcza we Wschodniej Wironii (80% rosyjskojęzycznych), sytuacja może być jeszcze gorsza, bo w wyborach samorządowych głosują także bezpaństwowcy i obywatele Federacji Rosyjskiej.

Wydaje się jednak, że Veebel jest nieco niesprawiedliwy, bowiem Narwa, gdzie 95% mieszkańców stanowią rosyjskojęzyczni, od dwóch lat zarządza socjaldemokratka Katri Raik, o jednoznacznie proeuropejskich poglądach. Niedawno z jej inicjatywy wspomniano sowieckie bombardowania z lutego 1944 roku, które obróciły w gruzowisko to powszechnie uważane za piękniejsze od Tallinna miasto. Dla porównania – łotewskim Dyneburgiem (rosyjskojęzyczni stanowią tam 80%) rządzi wciąż Andrejs Elksniņš, polityk, który obchodzi święto rosyjskich Wojsk Powietrznodesantowych (święta Armii Radzieckiej obchodzić nie może, bo to by się wiązało z odpowiedzialnością karną), sprzeciwiał się usunięciu sowieckich pomników, nie wie, „czyj jest Krym”, brylował na przyjęciu w konsulacie Białorusi i obecnie zakłada prorosyjską partię, mającą działać w mieście, a w przyszłości, kto wie, może w całej Łatgalii.

Udało mi się skontaktować z dziennikarzem Ahto Lobjakasem, bo liczę, że powie coś więcej niż ekspert z Tartu.

Pytam go o zarówno o EKRE, jak i związki Partii Centrum z Rosją. Jestem zainteresowany, czy Kreml mógł rzeczywiście wykorzystywać porozumienie z partią Ratasa, które działało do wiosny 2022 roku, wpływając na politykę estońską. „Myślę, że to działało w drugą stronę. Partia Centrum jest silnie uzależniona od głosów rosyjskojęzycznych, więc to kwestia wiarygodności, że mogła rozmawiać z Moskwą. Porozumienie zostało podpisane w innym czasie i stopniowo stało się wstydem i obciążeniem dla centrystów” – mówi Lobjakas. Po dojściu tych ostatnich do władzy w 2016 roku, którzy przez trzy lata rządzili z umiarkowanymi ugrupowaniami, zanim weszli do koalicji z EKRE, nie zanotowano żadnych znaczących zmian w polityce zagranicznej Estonii.

Ratas był dla Unii Europejskiej i NATO takim samym wiarygodnym partnerem jak łotewski premier Māris Kučinskis czy szef rządu Litwy Saulius Skvernelis.

„Rosja nie zawracała sobie głowy próbami wykorzystania porozumienia” – wyrokuje Lobjakas. Jeśli już, porozumienie było raczej wykorzystywane w polityce wewnętrznej Estonii, jako oskarżenie wobec partii Ratasa. Krytyczne słowa Lobjakas znajduje wobec EKRE. – „Ono pozostaje anomalią wśród swoich krewnych w Europie, ponieważ nie ma lub nie miało widocznych i udowodnionych transakcji finansowych z Kremlem. Z drugiej strony Mart Helme, lider i założyciel EKRE, był pod koniec lat 90. ambasadorem w Moskwie. Został odwołany w związku z oskarżeniami o wyprowadzanie funduszy ambasady na renowację kupionego w Estonii dworku. Oskarżenia nigdy nie zostały udowodnione, ale to była szansa dla Rosjan, by mieć go w kieszeni”– dodaje publicysta „Postimees”.

Zbawienne rozwodnienie

Estonia rządzona przez Kaję Kallas pozostaje wciąż wiarygodnym proeuropejskim partnerem, który jednoznacznie wspiera Ukrainę. Już dawno jako pierwszy z krajów bałtyckich wprowadziła zasadę wydatkowania 2% PKB na cele militarne, zgodnie z zasadami NATO. Obecnie kraj czuje się nieco bezpieczniej niż przed rokiem, w związku z faktem, że Rosja nie poradziła sobie na Ukrainie, więc „Narwa nie będzie następna”. W dodatku do NATO wstąpiła Finlandia.

Niezależnie, kto obejmie stanowiska ministra obrony i spraw zagranicznych, nie ma większych szans na wpływy rosyjskie w tym kraju.
Tomasz Otocki - zastępca redaktora naczelnego Przeglądu Bałtyckiego, członek zarządu Fundacji Bałtyckiej. O krajach bałtyckich pisze od 2010 roku, związany m.in. z Programem Bałtyckim Radia Wnet, Nową Europą Wschodnią, a także polskimi portalami na Litwie. Współpracuje również z drukowaną prasą polonijną (Wilno, Dyneburg, Brześć n/Bugiem). Najbardziej interesuje go tematyka łotewska. także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.[\postit_r]

Inne artykuły Tomasza Otockiego

Jednak ugrupowania, których rządy potencjalnie mogłyby wpłynąć pozytywnie na samopoczucie Władimira Putina, wciąż istnieją. Ale nie wszystko jest takie oczywiste i proste, jak chcieliby obserwatorzy polityki europejskiej i tropiciele rosyjskich wpływów.

Nawet w trakcie rządów EKRE, miłośniczki Donalda Trumpa, kraj nie zrezygnował ze swej europejskiej busoli. W dodatku nigdy nie było zagrożenia, że nacjonaliści będą rządzić samodzielnie, więc siłą rzeczy byli kontrolowani przez bardziej umiarkowane partie. I to właśnie chodzi w krajach bałtyckich – tutaj rządy zawsze są koalicyjne i w ostateczności, nawet jeśli czyha jakieś zagrożenie, wszystko zostaje „rozwodnione”.