W pułapce iluzji, czyli o "stabilnej" Białorusi
Rozwój wydarzeń po przeprowadzonych 9 sierpnia 2020 roku wyborach
prezydenckich na Białorusi zaskoczył wszystkich obserwatorów. Skala demonstracji
przeciwko sfałszowanym wynikom, sięgająca nawet 200 tysięcy
osób w Mińsku, i brutalność sił porządkowych miały charakter bezprecedensowy,
nieprzystający do znanej rzeczywistości „spokojnego” państwa
autorytarnego.
(cc)Przebieg tegorocznej kampanii wyborczej wskazywał na dużą aktywizację społeczeństwa
białoruskiego, niezadowolonego z polityki władz i zmęczonego dwudziestosześcioletnimi
rządami Aleksandra Łukaszenki. Dlatego też eksperci nie popełnili
błędu podobnego do tego z grudnia 2010 roku, kiedy chyba nikt nie przewidział
pacyfikacji demonstracji powyborczej. Tym razem środowisko znawców Białorusi
w mniejszym lub większym stopniu spodziewało się, że ludzie wyjdą na ulice,
by zamanifestować swoje poglądy. Być może dojdzie do starć z milicją. A także że
możliwe będą pewne perturbacje w stosunkach Mińska z Zachodem. Jednak nikt
nie prognozował (w tym autor niniejszego tekstu) otwartego buntu znacznej części
społeczeństwa, który początkowo mógł przerodzić się nawet w krwawą rewolucję,
przybierając ostatecznie formę długotrwałego kryzysu politycznego, polegającego
na niemal nieustannej konfrontacji obywateli z władzą.
Należy zatem zadać pytanie, niestety nie po raz pierwszy, co sprawiło, że wydarzenia
na Białorusi wymknęły się spod analitycznej kontroli i wyszły poza powszechnie
stosowaną matrycę interpretacji tamtejszych realiów. Dlaczego już nie sprawdza
się myślenie o Białorusi w kategoriach stabilnego, skutecznie zarządzanego przez
autorytarną władzę kraju, zamieszkanego przez pokornych, unikających konfliktów
obywateli? Na pewno pomocne w tym zadaniu może być wyjaśnienie kluczowych
iluzji, które w ostatnich latach mogły wypaczać odczytanie białoruskiej specyfiki.
Elastyczna polityka Łukaszenki