Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Rosja / 05.02.2021
Maria Domańska
Co z tą Rosją, czyli dlaczego nie trzeba się bać Aleksieja Nawalnego
Głównego wroga Putina warto postrzegać nie tylko jako konkretnego człowieka z ambicjami politycznymi, ale też jako nowy element w autorytarnej układance. Ma szanse przyczynić się do zmian politycznych w Rosji, choć sam niekoniecznie okaże się ich beneficjentem.
Aleksiej Nawalny podczas demonstracji w 2017 r. (Shutterstock)
W ostatnich tygodniach wśród polskich komentatorów życia publicznego pojawiają się głosy przestrzegające przed Aleksiejem Nawalnym, adwersarzem Putina i rosyjskim opozycjonistą numer 1. Krytyczne opinie oscylują między bagatelizowaniem wpływu Nawalnego na politykę rosyjską a jego demonizowaniem. Portretowaniu polityka jako nacjonalisty i wielkoruskiego imperialisty towarzyszy wyraźna sugestia, że jako prezydent byłby on dla Polski nie mniejszym zagrożeniem niż Putin, a może nawet większym, bo trudniej byłoby przekonać Zachód, że Rosji Nawalnego nie należy ufać. Poza tym główny wróg Putina rzekomo ma autorytarny styl przywództwa, nadmierne ambicje, demonstruje niechęć do współpracy ze znaczną częścią rosyjskiej opozycji demokratycznej, gra na siebie i jest arogancki.
Tego rodzaju wypowiedzi niosą niewątpliwie wartościowy przekaz: ostrożnie z nadziejami, że Rosję można szybko zmienić, ostrożnie z zakochiwaniem się w niebieskich oczach kolejnych rosyjskich liderów. Tylko czy ktokolwiek na poważnie wierzy, że Nawalny jest receptą na rosyjski autorytaryzm? Że w ogóle ma szanse dojść do władzy w dającej się przewidzieć perspektywie? Czyżbyśmy wreszcie bardziej sobie cenili przewidywalność Rosji Putina niż alternatywę, która jest niewiadomą? Czy w ten sposób mimowolnie nie powtarzamy tradycyjnych haseł kremlowskiej propagandy, które można by sprowadzić do przekazu „jeśli do władzy dojdą nacjonaliści, to jeszcze zatęsknicie za Putinem”?
Warto podjąć próbę polemiki z wyobrażeniami, które zdążyły narosnąć zarówno wokół samego Nawalnego, jak i jego znaczenia w dzisiejszej rosyjskiej polityce (i jest najmniej istotne, że polityk kilka kolejnych lat spędzi w więzieniu).
Nie taki straszny jak go malują
Jeśli Nawalny jest nacjonalistą, to raczej umiarkowanym. Co istotne, jeśli zdobywa nowych zwolenników, to nie w związku z „nacjonalistycznymi” poglądami. Jego wizja stosunków narodowościowych w Rosji jest daleka od szowinizmu, a postulat uregulowania imigracji z państw Azji Środkowej staje się mniej kontrowersyjny, jeśli wziąć pod uwagę, że wielu z tych imigrantów jest obecnie de facto wyjętych w Rosji spod prawa. Poza tym próba masowego wydalenia tych ludzi z kraju mogłaby spowodować problemy ekonomiczne: są oni zbyt potrzebni na rynku pracy, co każdy przywódca musi brać pod uwagę. Oczywiście można postawić tezę, że Nawalny taktycznie schował do szuflady paskudne poglądy z młodości, by powrócić do nich, gdy już dojdzie do władzy – ale są to spekulacje. Poza tym ludzie czasem zmieniają poglądy. Inny zarzut dotyczy Krymu. Nawalny dystansuje się, co prawda, od pomysłu prostego zwrócenia półwyspu Ukrainie (warto zapoznać się z jego argumentami), ale jednocześnie wielokrotnie twierdził, że uważa jego aneksję za nielegalną. Oceniając polityka, warto brać pod uwagę takie niuanse, bo to zupełnie inna bajka niż twarda postawa Kremla.
Aleksiej Nawalny o Krymie
Nawalny naraził się na falę krytyki ze strony opozycji demokratycznej z powodu swojej kontrowersyjnej wypowiedzi w październiku 2014 r. (w wywiadzie dla Echa Moskwy). Na pytanie, czy jako prezydent zwróciłby Krym Ukrainie, odparł, że „to nie kanapka z kiełbasą, żeby go sobie przekazywać z rąk do rąk” (sam później przyznał, że wypowiedź była niefortunna). Wówczas też stwierdził, że utrata Krymu może być traktowana jako korzyść dla Ukrainy, gdyż rosyjskojęzyczna i prorosyjska ludność pólwyspu jedynie utrudniałaby realizację proeuropejskich aspiracji Kijowa. Bardzo pozytywnie wyraził się przy tym o „rewolucji antykorupcyjnej” (jak ją nazwał) 2014 r. na Ukrainie.
Jednocześnie polityk od początku potępiał nielegalną aneksję i podkreślał, że Rosja złamała prawo międzynarodowe. Powtarzał przy tym, że problem Krymu nie zostanie rozwiązany w dającej się przewidzieć perspektywie; odwoływał się do faktów dokonanych: półwysep został de facto włączony do Rosji, a jego ludność ma rosyjskie paszporty, zatem proste rozwiązania nie istnieją.
Pomysłem Nawalnego jest przeprowadzenie na Krymie demokratycznego referendum (jak sam się wyraża: nie „kolejnego”, ale „pierwszego”, gdyż głosowanie w 2014 r. nie było wolne i uczciwe) – Krym bowiem należy przede wszystkim do zamieszkujących go ludzi. Demokratyczne głosowanie w sprawie przynależności państwowej półwyspu powinno być przeprowadzone po długich i starannych przygotowaniach; należy zapewnić swobodną agitację wszystkim zainteresowanym stronom, a także zagwarantować wspólną, rosyjsko-ukraińską kontrolę nad jego przebiegiem oraz obserwację międzynarodową. Jak sam podkreśla, taki scenariusz uzależniony jest jednak od politycznej woli Moskwy, na którą nie należy liczyć pod rządami Putina.
Tak, Nawalny jest ambitny i dominujący – jak każdy prawdziwy lider. Co nie znaczy, że to lider „autorytarny”. Że nie bawi się w sojusze z innymi ugrupowaniami rosyjskiej opozycji demokratycznej? Po pierwsze, nie ma takiego obowiązku, tym bardziej że dobrze radzi sobie sam, po drugie, dość racjonalnie ocenił ich niewielki potencjał, skalę rozbicia i skłócenia, a także brak popularności w społeczeństwie. Jednocześnie jest w stanie skupiać wokół siebie wyrazistych polityków i aktywistów. Jego najbliżsi współpracownicy: Lubow Sobol, Leonid Wołkow, Kira Jarmysz, Maria Piewczich czy Georgij Ałburow nie wyglądają na „miernych wiernych”, którymi z zasady otaczają się autorytarne charaktery. Oni wszyscy mogliby już dzisiaj samodzielnie wejść przebojem do polityki. Czy zatem niechęć i podejrzliwość wobec Nawalnego wśród części rosyjskiej opozycji nie bierze się przypadkiem z zazdrości? (Są oczywiście i tacy, którzy dystansują się od niego z powodu różnic w poglądach).
Nawalnego uważam przede wszystkim za pragmatyka. Brawurowo buduje swój wizerunek i przebojem wszedł w internet – bo bez tego nigdy by nie zaistniał. O jego pragmatyzmie świadczy m.in. filozofia „inteligentnego głosowania”. Zamiast popierać bliskich mu w wielu kwestiach, lecz nie mających szans na wygraną kandydatów opozycji demokratycznej, często popiera ludzi z koncesjonowanych partii parlamentarnych. W związku z tym naraża się demokratom, ale podporządkowuje swój projekt strategicznemu celowi, jakim jest osłabianie pozycji partii władzy – Jednej Rosji.
Na Nawalnego warto też patrzeć nie tylko jak na konkretnego człowieka z jego ambicjami politycznymi, ale też z funkcjonalnego punktu widzenia: jako na nowy element w autorytarnej układance. Ma on szanse przyczynić się do zmian politycznych w Rosji, choć sam niekoniecznie okaże się ich beneficjentem.
Śmiechem w samca alfa
Jeśli Nawalny jest populistą, to z tych demokratycznych – w dodatku nie tylko mówi, ale i działa, i to w wyjątkowo trudnych warunkach. Od lat robi bardzo wiele, by wcielać w życie głoszone przez siebie wartości, sprowadzające się do głównego postulatu: upodmiotowienia obywateli, wciąż chorujących na syndrom „człowieka sowieckiego”. Działania jego ekipy są ukierunkowane na przełamywanie bierności i atomizacji społeczeństwa oraz dojmującego braku alternatywy politycznej, na których opiera się rosyjski reżim autorytarny. Regularnie publikowane śledztwa antykorupcyjne mają uświadomić współobywatelom ogrom bezprawia, w jakim żyją, a co najważniejsze, pokazują ludziom, że nie tylko władza może kontrolować obywateli, ale i obywatele – patrzeć na ręce władzy. Z kolei kampanie „inteligentnego głosowania” w wyborach różnych szczebli mają pokazać, że aktywna postawa obywatelska ma szansę coś zmienić, nawet w oklicznościach stworzonych przez Kreml. Mało imponujące wyniki tego projektu to rezultat nie tylko „betonowania” przez władze kolejnych wyborów (staranne eliminowanie konkurencji, fałszerstwa, utrudnianie niezależnej obserwacji), ale też bierności elektoratu opozycyjnego: stanowi on około trzech czwartych grupy, która nigdy nie chodzi na wybory.
Ostatnie tygodnie pokazały, że Nawalny osiągnął to, co od bardzo dawna nie udało się nikomu w rosyjskiej opozycji. Nikt wcześniej nie był w stanie narzucić Kremlowi agendy i nadać tonu wydarzeniom. Nawalny rzucił wyzwanie Putinowi, reanimując coś, co władze od dawna usiłowały zabić i głęboko pochować: politykę. Że zrobił to w stylu „uwaga, na arenę wchodzi drugi samiec alfa i teraz będą się naparzać” – według mnie to świadomy cios w starannie budowany wizerunek Putina jako samca super-alfa (wszyscy pamiętamy żurawie, amfory, jazdę konną etc.). Jednocześnie uderzył w drugi element wizerunku prezydenta: quasi-sakralną oprawę figury rosyjskiego władcy. Film Pałac dla Putina wyłamał się z tradycyjnej poetyki opozycyjnej, ukazującej Putina jako groźnego, demonicznego autokratę. Nawalny go ośmieszył, a śmiech jest najgorszym koszmarem dyktatorów.
Ponadto Nawalny był w stanie zmobilizować 23 stycznia największy niesankcjonowany przez władze (a zatem „nielegalny” – ze wszelkimi tego konsekwencjami) protest w poradzieckiej Rosji. Mimo wiążącego się z tym ryzyka (pobicie, zatrzymanie, szykany, areszt, relegowanie z uczelni bądź zwolnienie z pracy) łącznie sto kilkadziesiąt tysięcy osób od Władywostoku po Kaliningrad wyszło na ulice w środku surowej rosyjskiej zimy i pandemii. Wiele z nich po raz pierwszy w życiu. Jedynie część to zdeklarowani zwolennicy Nawalnego czy liberalni demokraci. Zjednoczyły ich hasła sprzeciwu wobec rozkradania państwa, bezprawia, żądanie sprawiedliwości społecznej, a także zwykła empatia wobec człowieka, który ledwie przeżył próbę zabójstwa po to, by w ojczyźnie prosto z lotniska trafić do więzienia. Wydaje się, że właśnie usiłowanie otrucia najsilniej podziałało na wyobraźnię Rosjan: skoro chciano go zabić, to nie może być zwykłym, nędznym żulikiem, jak przedstawia go Kreml. Wracając do Moskwy, pokazał, że można się nie bać władzy – i wydaje się, że to właśnie brak paraliżującego strachu wyróżniał demonstrantów, którzy wyszli na kolejne protesty mimo wcześniejszych brutalnych pacyfikacji.
Jak wirus w systemie
Od około dwóch lat socjologowie rosyjscy dostrzegają stopniowe przemiany mentalności Rosjan: pogłębia się rozczarowanie skostniałym modelem rządów, rośnie zapotrzebowanie na zmiany i świadomość praw obywatelskich. Budzenie się ducha obywatelskości może mieć w przyszłości fundamentalne znaczenie dla rosyjskiej polityki zagranicznej. Im więcej pluralizmu w polityce wewnętrznej, tym większa szansa, że kluczowe decyzje dotyczące działań zewnętrznych nie będą podejmowane w sposób nieprzejrzysty, przez wąski krąg osób niepodlegających żadnej kontroli, w trybie swoistej „operacji specjalnej” (której celem jest każdorazowo zaskoczenie lub zaszantażowanie przeciwnika). Państwo autorytarne z ubogim, sfrustrowanym społeczeństwem to skuteczniejszy przepis na nieodpowiedzialne zachowania na arenie międzynarodowej, niż państwo ze społeczeństwem świadomym swoich praw. Obywatele, którzy nie godzą się biernie na przemoc i bezprawie jako podstawowe mechanizmy zarządzania państwem, będą mniej skłonni do akceptowania siły i agresji w polityce zagranicznej. Oczywiście Rosjanie po krótkiej przerwie mogą się ponownie zwrócić w stronę rządów (nowej) silnej ręki. Pytanie tylko, czy elita rządząca pozwoliłaby wówczas odgrywać rolę „nowego Putina” akurat Nawalnemu. Niezależnie od tego, jak dominujący i skoncentrowany na sobie mógłby nam się dzisiaj wydawać, musiałby sobie zapewnić poparcie głównych grup interesu, w których z pewnością miałby do takiej roli wielu konkurentów.
Dzisiaj nie ma przesłanek do rewolucji, która mogłaby wynieść do władzy trybuna ludowego. Jeśli nastąpi zmiana na Kremlu, to raczej w wyniku zakulisowych targów w elicie rządzącej, do których Nawalnego nikt nie dopuści. Autorytaryzm rosyjski będzie się najpewniej jeszcze długo reprodukował na różnych poziomach funkcjonowania państwa, ale opór społeczny, nawet jeśli pozostanie domeną mniejszości, stwarza pewną szansę, że kolejne wcielenia systemu będą coraz bardziej „wegetariańskie”. Jednocześnie należy zakładać, że w wielu kwestiach będzie nam już zawsze z Rosją nie po drodze, niezależnie od tego, kto będzie nią rządził. Ale czy może być gorzej niż teraz, gdy w elicie władzy dominuje czekistowsko-mafijna kultura polityczna?
Dr Maria Domańska jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Zajmuje się badaniem polityki wewnętrznej w Rosji.
Prognozy dotyczące prezydentury Nawalnego i jej ambiwalentnych skutków dla Polski są obecnie przedwczesną spekulacją, w dodatku niebezpieczną – bo jaki właściwie jest kryjący się za nią przekaz? Bardziej powinien nas martwić brak możliwości wpłynięcia na los tysięcy pokojowych demonstrantów represjonowanych przez reżim. Dzisiaj powinniśmy pytać, czy Nawalny w ogóle dożyje kolejnych wyborów prezydenckich (może mu w tym pomóc maksymalny rozgłos medialny i naciski na Kreml ze strony zachodnich przywódców). Zastanawianie się, czy opozycjonista jest dla nas wystarczająco akceptowalny, wpisuje się niestety w strategię rosyjskich władz, polegającą na dyskredytowaniu oponentów. Nawalny przede wszystkim pełni niemożliwą do przecenienia funkcję katalizatora procesów, które mogą z czasem osłabić agresywny i represyjny reżim. Jest jak wirus, który uaktywnił się w systemie i może go w kolejnych latach, nawet zza krat, metodycznie pustoszyć.