Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 09.03.2021
Nikodem Szczygłowski

Macedonia tańczy oro. Migawki sprzed epidemii koronawirusa

Z Macedonią jest trochę jak z Mołdawią. Mały kraj gdzieś na peryferiach, noszący historyczną nazwę o wiele większej niegdyś krainy, która nie ułatwia bynajmniej identyfikacji. Czasami wręcz utrudnia. Macedonia Północna, Wardarska, Piryńska, Egejska, Była Jugosłowiańska Republika Macedonii – o co w tym w tym wszystkim chodzi?
Foto tytułowe
Skopje (Shutterstock)
„Dziś nad Macedonią wstaje nowe słońce wolności” – tak brzmi pierwsza zwrotka macedońskiego hymnu.
Macedońska flaga jest kwintesencją południa – złote słońce na purpurowym tle. Słońce właściwie ma symbolizować antyczną gwiazdę Verginy, której ogłoszenie symbolem nowego państwa wywołało tak wielkie kontrowersje i protesty wśród Greków, przyjmujących, że sama nazwa „Macedonia” oraz symbolika odwołująca się do antycznej Macedonii należą wyłącznie do dziedzictwa kultury greckiej, do którego wyłączność powinien mieć grecki region nazywany Macedonią Egejską, leżący tuż na południe od dawnej granicy jugosłowiańsko-greckiej. Młody kraj był więc zmuszony pod presją Grecji nie tylko zmienić flagę państwową, aby zamieszczony na niej symbol nie przypominał wprost gwiazdy Verginy, lecz także posługiwać się na arenie międzynarodowej dziwaczną konstrukcją FYROM (Former Yugoslav Republic of Macedonia), zanim po porozumieniach w Prespie w 2018 roku przyjął nazwę Macedonii Północnej.

Kraj zamieszkały przez żyjący najdalej na południe naród słowiański określany jest teraz oficjalnie jako „północny”. Jest w tym pewna ironia losu.

Byłem akurat w Macedonii na przełomie lutego i marca 2019 roku, kiedy krajowi zmieniano tożsamość na „północną”. Z fasady terminalu pasażerskiego lotniska w Skopje oraz ze stempli granicznych wbijanych do paszportów na tym lotnisku zniknął patron, Aleksander Wielki, zaś na lądowych przejściach granicznych z Grecją, Bułgarią, Albanią, Kosowem i Serbią wymieniano tablice informacyjne.

Kiedy zjawiłem się na niewielkim przejściu granicznym w Sveti Naum nad jeziorem Ochrydzkim, nie było tam żywej duszy. Hotele pozamykane, turystyka zamarła w oczekiwaniu na początek sezonu letniego, pobliski masyw wciąż zasypany śniegiem, większość górskich dróg nieprzejezdna, ale tu, nad brzegiem jeziora było dość ciepło mimo rześkiego powietrza. Białe szczyty gór odbijały się w błękitnej toni wielkiego jeziora, całość była szczodrze zalana słonecznymi promieniami.
(arch. autora)

Zaledwie dwa kilometry od przejścia znajdował się jeden z najpiękniejszych zakątków nad całym jeziorem Ochrydzkim, o ile nie w ogóle na Bałkanach – klasztor św. Nauma, przycupnięty na niewielkim półwyspie w miejscu, gdzie rzeka Crn Drin łączy się z wodami jeziora. Średniowieczna bizantyńska cerkiew w otoczeniu pięknych ogrodów w cieniu klasztornych murów (obecnie oferujących m.in. dość luksusowe usługi hotelowe), pośród których przechadzały się pawie, widok na jezioro i pobliskie góry, niewielka przystań i widoczny po lewej tajemniczy albański brzeg. Sceneria wręcz baśniowa.

Jechałem z Pogradca po albańskiej stronie, skąd na pustej promenadzie nad jeziorem rozkoszowałem się widokiem ośnieżonych szczytów gór Galičicy na tle oszałamiającej panoramy jeziora. Na tarasie jednego z nielicznych otwartych w mieście hoteli można było napić się kawy lub butelkowanego piwa Korça, a na pobliskim deptaku w środku miasta odkryłem osobliwą „europejską aleję gwiazd” – w większości poświęconą politykom, którzy przyczynili się do przemian demokratycznych w Europie. Jedna z gwiazd była poświęcona Lechowi Wałęsie – określonym jako Politikan-Poloni.

Przejście po albańskiej stronie nosiło nazwę Tushemisht, było tam pusto i jakoś trochę mało urzędowo, strażnik najwyraźniej się nudził, uśmiechał się i próbował żartować, posługując się kilkoma ogólnosłowiańskimi wyrazami.

Po macedońskiej stronie zaś właśnie zdemontowano tablicę z napisem „Welcome to Macedonia!”. Obok stała jeszcze nie zamocowana nowa tablica z „północnością” w nazwie. Strażnik macedoński z niesmakiem odwracał się od niej plecami, na moją prośbę szybko podstemplował mi paszport i życzył szerokiej drogi.

Mój przyjaciel Goran powiedział mi w drodze, że nie ma zamiaru wymieniać paszportu ani prawa jazdy na nową severną wersję, na dodatek z napisami po albańsku. To co zrobisz? – zapytałem. – Nic, będę korzystał ze starych dokumentów, jak długo się da – wzruszył ramionami. Przypomniałem sobie paszporty macedońskie, które widziałem u przyjaciół na początku stulecia – zdziwiło mnie wówczas, że na granatowych okładkach nie było żadnego godła, wyłącznie nazwa państwa – Република Македониjа – oraz Пасош, czyli „paszport”.

Dziś macedońskie paszporty mają okładki w kolorze unijnego burgundu, zawierają już wizerunek godła – notabene nieznacznie zmodyfikowanego jugosłowiańskiego godła republiki, przedstawiającego słońce wstające nad górami ponad falami jeziora, w otoczeniu wieńca z kłosów pszenicy, co trochę przypomina godło socjalistycznej Rumunii – i napisy w trzech językach, ale Macedonia wciąż desperacko walczy o swoją tożsamość oraz wspólną europejską przyszłość, podobnie jak trzy dekady temu.

Teškoto

Teškoto
to nazwa macedońskiego tańca ludowego, pierwotnie o znaczeniu wojennym, często przypisuje się mu również kontekst walk narodowowyzwoleńczych z okresu panowania tureckiego. Tańczą go mężczyźni ubrani w tradycyjne stroje macedońskie, typowe dla bałkańskich górali, bowiem Macedonia jest krainą górzystą. To taniec rytmiczny, z akompaniamentem trąbek, piszczałek i bębnów. Rozkręca się powoli, mężczyźni trzymają się za ręce, jak do oro – popularnego na półwyspie Bałkańskim południowosłowiańskiego tańca ludowego, tańczonego w kole – którego odmianą jest teškoto, wykonują najpierw powolne, potem coraz szybsze ruchy. Przyśpieszają też rytm i muzyka.


Klasyk współczesnej literatury macedońskiej Blaže Koneski (1921–1993), uważany za jedną z najważniejszych postaci, które przyczyniły się do kodyfikacji literackiego języka macedońskiego po II wojnie światowej, zainspirowany tym tańcem w 1946 r. napisał poemat Teškoto (ukazał się drukiem dwa lata później). Kończą go takie słowa:

Och, ciężko! Teraz w naszych wsiach
Po raz pierwszy wolni tańczymy oro,
Czyż to nie dziwne – gorące łzy mi ciekną,
Czyż to nie dziwne – żal, który wciąż noszę w sercu?!
Od wieków niewoli, mój ludu, odchodzisz
ale nosisz w sercu dar złota i pieśni.
Twoje plony pszenicy będą owocne,
Jak i twoje życie!

[tłum. N.S.]


Ciężki los, którego przez wieki doznawali Macedończycy, znalazł odbicie w pieśniach i opowieściach migrantów zarobkowych zwanych niegdyś pečalbari.

Kiedyś Macedończycy opuszczali swój kraj, gdyż stanowił jedną z najbardziej zacofanych gospodarczo prowincji Imperium Osmańskiego, zwanego w swoim schyłkowym stadium „chorym człowiekiem Europy”. Z niewydolnego rolnictwa na górskich terenach ciężko było się utrzymać, pečalbari wędrowali więc na północ, do uprzemysłowionych dużych miast. Jednocześnie w obliczu ucisku osmańskiego wśród wielu Macedończyków wzrastało nie tylko poczucie niesprawiedliwości społecznej, ale również świadomość godności narodowej i potrzeba walki o swoje prawa. Doprowadziło to chociażby do słynnego powstania przeciwko panowaniu osmańskiemu zwanego ilindeńskim, które zaczęło się 2 sierpnia 1903 r., w dniu św. Eliasza (Ilinden). Zakończyło się klęską i kolejną falą emigracji.

Po I wojnie światowej, wojnach bałkańskich i rozpadzie Imperium Osmańskiego ziemie obecnej Macedonii Północnej weszły w skład Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców (SHS), które w 1929 r. zmieniło nazwę na Królestwo Jugosławii. Pozostałe fragmenty historycznej Macedonii weszły w skład Królestwa Grecji (Macedonia Egejska) oraz Carstwa Bułgarii (Macedonia Piryńska).

Tereny obecnej Macedonii wcześniej ominęły idee tzw. iliryzmu – ruchu głoszącego jedność południowych Słowian – które przyświecały prekursorom idei Jugosławii wśród chociażby Słoweńców lub Chorwatów, również pozbawionych wówczas własnej państwowości. W państwie SHS i późniejszym Królestwie Jugosławii, zdominowanym przez Serbów, Macedończycy wciąż byli pozbawieni swojej podmiotowości i częstokroć określano ich jako „południowych Serbów”.

Kiedy wybuchła II wojna światowa, międzywojenne królestwo Jugosławii rozsypało się jak domek z kart – wydało się, że bezpowrotnie, jednak idea walki partyzanckiej z okupacją niemiecką, włoską, a w przypadku większości terenów Macedonii – bułgarską i częściowo włosko-albańską – jak się okazało później, potrafiła scementować narody upadłego państwa. Nawiązując do daty wybuchu powstania ilindeńskiego, 2 sierpnia 1944 r. powołano Zgromadzenie Antyfaszystowskie na rzecz Wyzwolenia Narodowego Macedonii.
(arch. autora)

Jugosławia – chluba Bałkanów

Powojenna Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii (SFRJ) pod przywództwem marszałka Josipa Broza Tity, umiejętnie balansując na krawędzi żelaznej kurtyny, była fenomenem na tle innych krajów demokracji ludowej.

Tito wyciągnął wnioski z błędów międzywojennej Jugosławii, nowa SFRJ została więc skrojona w zupełnie inny sposób – każdy naród, w tym Macedończycy, otrzymał namiastkę własnej państwowości w postaci socjalistycznej republiki związkowej. Macedonia w SFRJ została najbardziej południową republiką o charakterze przeważnie agrarnym (macedońskie przetwory, zwłaszcza ajwar, są do dziś cenione wszędzie na terenach dawnej Jugosławii), którą cechowała stopa życiowa raczej poniżej średniej jugosłowiańskiej – zwłaszcza na tle uprzemysłowionych i zurbanizowanych Słowenii i Chorwacji – jednak i tak był to niemały awans. Skopje należało do najszybciej rozrastających się i rozbudowujących się miast w całej Federacji.

W popularnej pieśni o jugosłowiańskiej jedności Od Vardara pa do Triglava, w pierwszej zwrotce wymieniano obok siebie główną macedońską rzekę na południu oraz najwyższy szczyt słoweńskich Alp Julijskich na północy. „Oświetlona jasnym słońcem, dumna pośród Bałkanu, o, Jugosławio” – brzmią słowa piosenki.

Macedonia na południu i Słowenia na północy stanowiły pod wieloma względami dwa bieguny – odpowiednio południowy i północny – tego rozległego kraju.

Zawdzięczając polityce prowadzonej przez Tito – zarówno zagranicznej, której osią był tzw. ruch niezaangażowania, jak i wewnętrznej, opartej m.in. na idei socjalizmu samorządowego oraz odejścia od modelu gospodarki planowanej, który cechował większość krajów komunistycznych, Jugosławia lat 70. i 80. była krajem względnej prosperity, zwłaszcza na tle sąsiadów, krajów należących do tzw. obozu socjalistycznego – Węgier, Rumunii, Bułgarii i odizolowanej od reszty Albanii. W odróżnieniu od ich mieszkańców Jugosłowianie cieszyli się też wieloma wolnościami, m.in. prawem do bezwizowych podróży zagranicznych po całej niemal Europie po obydwu stronach żelaznej kurtyny – o czym Węgrzy, Rumuni, Bułgarzy, a w szczególności Albańczycy mogli jedynie marzyć.

W tym kontekście wart jest uwagi film w reżyserii Rajko Grlicia z 2006 r. zatytułowany Karaula (polski tytuł to Posterunek graniczny), który jest koprodukcją niemal wszystkich krajów dawnej Jugosławii i opowiada historię posterunku Jugosłowiańskiej Armii Ludowej w górach nad jeziorem Ochrydzkim. Akcja toczy się w 1987 r., pomimo pewnych oznak kryzysu Jugosławia wciąż jest w swojej szczytowej fazie rozwoju, sąsiednia Albania zaś jest nadal jednym z najbardziej odizolowanych krajów świata, w którym dogorywa ponura dyktatura Envera Hoxhy. W pięknej scenerii okolic jeziora Ochrydzkiego posterunek funkcjonuje w obliczu ogłoszonego przez jego komendanta stanu alarmowego ze względu na wymyślone przez niego zagrożenie rzekomym atakiem ze strony albańskiej. Sąsiednia, leżąca na drugim brzegu jeziora Albania była wówczas krajem na tyle zamkniętym, nieznanym i nieprzewidywanym, że ewentualność ataku na Jugosławię – kraju o jednym z największych potencjałów wojskowych w Europie – nie wydała się wcale nikomu aż tak niewiarygodna.

Dziś, po upływie 30 lat od rozpadu Jugosławii, federację z łezką w oku wspomina wielu jej dawnych mieszkańców – w tym w Macedonii Północnej, która wiedzie prym pod względem jugonostalgii.

Moja znajoma ze Skopje, wspominając doświadczenia jugosłowiańskiego dzieciństwa wczesnych lat 80., opowiadała mi kiedyś o rodzinnych wakacjach nad morzem Egejskim w Grecji lub nad Adriatykiem w południowej Dalmacji, szkolnych wycieczkach w Julijskie Alpy w Słowenii i wyjazdy na zakupy do włoskiego Triestu, komiksach o przygodach Kaczora Donalda i Myszki Mickey, Batmana lub He-Mana, dżinsach, adidasach, kolorowych T-shirtach, walkmanach i koncertach ulubionych zespołów rockowych.

Jak bardzo ten styl życia był odmienny od tego tuż obok, po drugiej stronie granicy, uświadomiła sobie, dopiero gdy pod koniec lat 80. zaczęli do nich przyjeżdżać krewni z pobliskiej Bułgarii – a zwłaszcza, kiedy sama po raz pierwszy pojechała do Sofii w latach poprzedzających upadek Jugosławii i reżimu komunistycznego w Bułgarii.

„Byłam w szoku” – mówi mi. „Sofia wydała mi się wówczas miastem okropnie biednym, szarym i smutnym w porównaniu ze Skopje, które przecież również nie było jakąś metropolią w Jugosławii, ustępując pod względem liczby mieszkańców zarówno Belgradowi i Zagrzebiu, a pod względem znaczenia kulturalnego także Lublanie i Sarajewu. Pamiętam, jak moi krewni prosili mnie, żebym przywiozła im gumy do żucia oraz zachodnie komiksy po macedońsku, które chętnie czytali. Skonfiskowali je celnicy bułgarscy na granicy”.

Po upadku Jugosławii Macedonia po raz pierwszy stała się niepodległym krajem, w odróżnieniu od swoich północnych sąsiadów uniknęła doświadczeń wojennych. Musiała natomiast rozpocząć długą walkę o uznanie swojej tożsamości. Przede wszystkim z Grecją.

Te auta jeżdżą do Grecji

Stołeczne Skopje w ciągu ostatniej dekady przeżyło osobliwą przemianę polegającą na zmianie oblicza centrum miasta w ramach niejednoznacznie odbieranego przez samych Macedończyków programu „Skopje 2014”. Bitola natomiast zachowała bardziej autentyczny klimat. To drugie co do wielkości miasto Macedonii, położone na południu kraju, w pobliżu granicy z Grecją. W pewnym sensie jest kwintesencją tego małego kraju.

Położona w nieodległej od pasm górskich dolinie, w otoczeniu wielu winnic, historyczna Bitola, w czasach otomańskich znana jako Monastyr, ma korzenie antyczne – jest wspominana w źródłach historycznych z czasów Filipa II Macedońskiego. Za rządów tureckich, które trwały od połowy XIV w. do 1912 r., miasto miało status znaczącego ośrodka handlowego – powstała tu wówczas typowa dla wielu osmańskich miast Bałkanów čaršija – dzielnica handlowo-mieszkaniowa, zbudowano liczne meczety, w centrum miasta wzniesiono charakterystyczną Sahat kulę – wieżę zegarową. W XIX wieku centrum miasta uległo modernizacji – wytyczono m.in. reprezentacyjny deptak, zwany Širok Sokak. Wyjątkowy status miasta podkreślają otwierane tu wówczas liczne konsulaty krajów europejskich, z którego powodu Bitola dotąd jest nazywana „miastem konsulatów”. W mieście działała Wyższa Szkoła Wojskowa, w której w latach 1896–1899 studiował Mustafa Kemal, znany później jako Atatürk.
(arch. autora)

Podczas mojej ostatniej wizyty w mieście, która poprzedzała jeszcze porozumienie w Prespie, po spacerze deptakiem i zwiedzaniu čaršiji, przechodząc przez parking, zauważyłem, że większość zaparkowanych aut ma tablice rejestracyjne zalepione po lewej stronie niebieską nalepką. Widziałem podobne już wcześniej, więc zapytałem moich macedońskich przyjaciół, o co chodzi z tymi nalepkami. „Właściciele tych aut jeżdżą do Grecji” – otrzymałem lakoniczną odpowiedź. Było to najkrótsze streszczenie problemu wynikłego ze sporu z Grecją o nazwę, tożsamość i symbole Macedonii.

Tablice rejestracyjne zawierały międzynarodowy kod samochodowy „MK”, umieszczony w lewym dolnym rogu, gdzie znajdował się tzw. euroband – podobnie jak na tablicach krajów unijnych, jedynie bez gwiazdek. Ponieważ Grecja nie uznawała nazwy „Republika Macedonia”, obstając przy konieczności posługiwania się przez sąsiedni kraj abrewiaturą FYROM, nie uznawała również kodu samochodowego „MK”. Straż graniczna Grecji zawracała auta z Macedonii o widocznym oznakowaniu zawierającym kod „MK”, więc ich właściciele zaczęli ukrywać go pod dodatkową nalepką. „Żadne nalepki nie mogą jednak ukryć naszej dumy narodowej ani zmienić naszej tożsamości” – mówił mi Goran, przyjaciel, który deklarował, że nie ma zamiaru zmiany paszportu z „północnością” w nazwie kraju na okładce.
Porozumienie w Prespie w 2018 r. poza uregulowaniem kwestii sporu z Grecją – wskutek czego nalepki odeszły do lamusa, a kod „MK” na tablicach rejestracyjnych został zastąpiony przez nowy, „NMK” – wzbudziło duże emocje w społeczeństwie macedońskim, jednak obudziło też dawne spory wewnętrzne z liczną mniejszością albańską, której liczebność szacuje się na około jedną czwartą nieco ponaddwumilionowej Macedonii.

Gdzie się kończy „albańska” Macedonia

„Do widzenia” – tak odpowiada mi jeden ze znajomych Macedończyków, z którym jechałem kiedyś przez park narodowy Mavrovo w górach zachodniej Macedonii na pytanie, czy zna jakieś wyrazy po albańsku. „Mirupafshim, do widzenia – to jedyne co mam im do powiedzenia” – ucina rozmowę. Jedziemy przez piękne okolice, górskie krajobrazy robią wrażenie. W dolinach w drodze od Gostivara do Tetovo mija się przeważnie wsie zamieszkałe przez Albańczyków. Na tych terenach większość z nich to muzułmanie, więc w wielu miejscowościach z dala widać minarety.

W samej Albanii religia nie odgrywa większego znaczenia w życiu społecznym kraju, można jedynie mówić o pewnych pozostałościach tradycji związanych z religią (nie tylko islamem, ale również chrześcijaństwem obrządku katolickiego lub prawosławnego), mocno nadwyrężonych pięćdziesięcioletnimi rządami ateistycznego reżimu Hoxhy. Na terenach zamieszkałych przez Albańczyków w dawnej Jugosławii, które nie weszły w skład państwa albańskiego po I wojnie światowej – w Kosowie, na południu Czarnogóry oraz właśnie w zachodniej Macedonii – sytuacja wygląda zgoła inaczej, gdyż większość miejscowych Albańczyków deklaruje żywe przywiązanie do islamu. Wiąże się to m.in. ze znacznie bardziej liberalnym podejściem do kwestii religii w SFRJ niż w komunistycznej Albanii oraz silnym patriarchalizmem Albańczyków, którzy zamieszkiwali Kosowo i Metochię oraz zachodnie tereny Macedonii, czyli najbardziej zacofane regiony SFRJ.

Macedonia była jedyną republiką związkową SFRJ, która uniknęła uwikłania w konflikty zbrojne towarzyszące rozpadowi Federacji. Wojna w Kosowie w latach 1998–1999 wypchnęła jednak z niego znaczną liczbę uchodźców, którzy przybyli stamtąd do Macedonii, co z kolei nadwyrężyło i tak kruchy balans narodowościowy w kraju. Wg. różnych danych od 130 do ponad 200 tys. uciekinierów z Kosowa w trakcie trwania konfliktu zbrojnego znalazło schronienie w Macedonii. W 2002 r. skład etniczny Macedonii wyglądał następująco: nieco ponad 64% stanowili słowiańscy Macedończycy, ponad 25% – Albańczycy, niecałe 4% – Turcy; pozostali to Romowie, Serbowie, Bośniacy i Arumuni.

W styczniu 2001 r. na terenach zamieszkanych w większości przez Albańczyków w zachodniej części kraju wybuchła zbrojna rewolta, której przewodziła UÇK (alb. Ushtria Çlirimtare Kombëtare – Armia Wyzwolenia Narodowego, w nawiązaniu do UÇK w Kosowie – Ushtria Çlirimtare e Kosovës), która trwała do listopada i zakończyła się tzw. porozumieniem w Ochrydzie, zawartym pomiędzy rządem i przywódcami rebeliantów.
(arch. autora)

Na mocy porozumienia mniejszość albańska w Macedonii została uznana za naród równorzędny z Macedończykami, język albański uzyskał status urzędowego w administracji państwowej, a szkolnictwo w języku albańskim otrzymało dostęp do finansowania z budżetu państwa. Albańczycy weszli do polityki ogólnokrajowej, co odegrało z kolei znaczącą rolę przy kształtowaniu koalicji rządzącej w parlamencie macedońskim, niezbędnej do przeforsowania porozumienia z Prespy w 2018 r.

Nie wszyscy jednak z aprobatą odnieśli się do zawartych porozumień, w części społeczeństwa pozostał niesmak, a pamięć wydarzeń z 2001 r. i ofiar konfliktu jest wciąż żywa wśród Macedończyków.

Jadąc na północ od Gostivaru nie da się nie zauważyć, że im bliżej Tetova, tym więcej na domach widać albańskich flag. Mija się też coraz liczniejsze cmentarzyki i pomniki bojowników UÇK, dobrze widoczne, bo ustawiane wzdłuż drogi.

„Zobacz, dawni komendanci bojowi UÇK teraz siedzą w parlamencie w Skopje, stawiają pomniki swoim krewnym w Tetovie, które przecież stanowiło centrum zbrojnej rebelii, teraz działa tam albański uniwersytet, finansowany z naszych podatków” – mówi mi Goran, kiedy dojeżdżamy do Tetova. „Nie zobaczysz tu żadnej flagi macedońskiej, chyba że na budynku rady miasta, obok albańskiej. A przecież mają takie same obywatelstwo jak ja i ten kraj dał im wszystko. Ja nie mam innego kraju, a oni wywieszają wszędzie, gdzie tylko mogą, flagi sąsiedniej Albanii”.

W miejscu, w którym droga A2 skręca w kierunku Skopje na zachód od Tetova, przy jednej ze stacji paliwowych na wysokim maszcie powiewa ogromna flaga Macedonii, dając do zrozumienia, że tu kończy się „albańska” Macedonia.

Dyskusje o tożsamości w mieście pomników

Skopje to miasto, które kilkakrotnie zmieniło swojej oblicze. Miasto o antycznych korzeniach i długiej historii, w 1963 r. uległo znacznym zniszczeniom podczas trzęsienia ziemi, odbudowywano je wówczas wysiłkiem całej Jugosławii. W centrum powstało wiele gmachów mieszkalnych i użyteczności publicznej w stylu brutalizmu, które miały przetrwać kolejne ewentualne wstrząsy sejsmiczne. Pomoc w odbudowie docierała z całego świata, m.in. z Polski; niektóre budynki zostały zaprojektowane przez słynnego japońskiego architekta Kenzō Tange.

Powstałe wówczas gmachy w ciągu ostatniej dekady przeszły lifting, który miał służyć za widoczny wszech i wobec dowód antycznego rodowodu miasta, kraju i narodu. Fasady otrzymały klasycystyczne kolumnady, tympanony, portyki i fryzy. W mieście zaroiło się też od licznych pomników – od gigantycznego Jeźdźca na koniu pośrodku placu Macedonii, który w domyśle jest uosobieniem Aleksandra Macedońskiego – po mniejsze, jak chociażby pomnik tańca Teškoto, który stoi w pobliżu domu, w którym w 1910 r. urodziła się Agnes Gonxha Bojaxhiu, znana bardziej jako Matka Teresa z Kalkuty.

Na drugim brzegu rzeki Wardar leży jednak stara čaršija, w większości zamieszkana przez Albańczyków. Stare, niskie domki przycupnęły przy wąskich, krętych uliczkach, na jednym z placów stoi konny pomnik Skanderbega, napisy po albańsku są wszechobecne w licznych małych kawiarenkach, a albańskie chorągiewki na straganach sąsiadują z macedońskimi.

Październik 2019 r. w Macedonii był wyjątkowo ciepły, życie społeczne toczyło się na zewnątrz, kawiarniane ogródki przy placu Macedonii lub na promenadzie nad Wardarem pękały w szwach, wszędzie przy kuflu piwa Skopsko lub Zlaten Dab toczyły się zażarte dyskusje na temat przyszłości kraju. Wtedy, pomimo rozgoryczenia, którego nie potrafiło ukryć wielu z moich macedońskich przyjaciół, większość jeszcze próbowała pozostać optymistami.

Nastroje jednak stały się bardziej minorowe wraz z pandemią, która już rok dyktuje tryb życia w Europie i wyjątkowo boleśnie doświadczyła Macedonię, zamykając jej mieszkańców w granicach niewielkiego kraju i ponownie uświadamiając wielu z nich, że wobec sąsiadów są osamotnieni, a w UE nie mają wielu przyjaciół.

Kiedy w listopadzie zeszłego roku przeczytałem w słoweńskiej i chorwackiej prasie doniesienia o zablokowaniu rozmów akcesyjnych Macedonii przez Bułgarię, najpierw pomyślałem, że to żart, zwłaszcza, że zarówno słoweńskie jak i chorwackie media szczególnie akcentowały kontekst postaci marszałka Tito, wypominany rzekomo Macedończykom przez Bułgarów.

„Bułgaria zwiększa presję na swojego zachodniego sąsiada, mówiąc, że nie może on przystąpić do Unii Europejskiej, jeśli będzie się dalej rozwijać «zgodnie z planami byłego przywódcy Jugosławii Josipa Broza Tity»” – pisało słoweńskie „Delo”. „«Nie można z jednej strony dążyć do przystąpienia do UE i podejmować próby demokratyzacji społeczeństwa, a z drugiej z kolei gloryfikować Titę, jednego z najmroczniejszych dyktatorów» – cytuje bułgarską minister spraw zagranicznych Ekaterinę Zachariewą tamtejsza telewizja publiczna” – informował dziennik.

„Nawet nie chce mi się tego komentować” – odpowiedział mi jeden z macedońskich przyjaciół na pytanie, co o tym sądzi. „Jesteśmy zmęczeni tym wszystkim i mamy po dziurki w nosie niekończących się pretensji sąsiadów. Jedyne, czego chcemy, to być sobą i żeby sąsiedzi to respektowali. Widocznie jednak to zbyt wiele, jak na taki mały naród jak nasz”.

„Bułgarzy są po prostu zazdrośni, nie mając obecnie wielkich własnych osiągnięć, ich politycy postanowili pogrzebać trochę przy uczuciach patriotycznych na tle wielkiej historii. Kiedyś zazdrościli nam Tito i poziomu życia i wolności w Jugosławii, teraz natomiast postanowili się wyżyć za to na naszym małym kraju” – komentuje inny przyjaciel z Macedonii.
Nikodem Szczygłowski - podróżnik, pisarz, eseista, reporter. Absolwent Archeologii śródziemnomorskiej Uniwersytetu Łódzkiego. Biegle włada językiem słoweńskim, znawca kultury słoweńskiej. Obecnie mieszka w Wilnie, laureat nagrody za osiągnięcia w publicystyce Ministerstwa Kultury Republiki Litewskiej (2020).

W październiku 2019 r. spacerowałem po Skopje, chłonąc ciepło i rozkoszując się słoneczną pogodą, w oczekiwaniu na lot do deszczowej i mglistej Bratysławy. W śródmieściu powietrze było pełne gipsowego kurzu, prace przy wielu budynkach wciąż trwały. Jeden z odnawianych gmachów przy bulwarze Cyryla i Metodego był ogrodzony barierką w pastelowych kolorach, na której czerwonym sprayem ktoś napisał: „Macedonia zwycięży!”.