Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Bazar / 14.03.2021
Ludwika Włodek

Koronawirus obnaża słabości państw. Azja Środkowa jest tego dobitnym przykładem

Mija dokładnie rok, odkąd Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię. COVID-19 lepiej niż opozycja obnażył słabości środkowoazjatyckich rządów. Na miejscu byli też Polacy, którzy w ramach międzynarodowej pomocy pomagali walczyć z koronawirusem.
Foto tytułowe
Ratownicy z Polski w Tadżykistanie (@polandEMTPCPM)

Jeśli wierzyć oficjalnym komunikatom, to w przypadku co najmniej dwóch państw Azji Środkowej nie ma w zasadzie o czym pisać. Tadżykistan niedawno obwieścił, że już sobie z koronawirusem poradził i od tygodni nie notuje nowych przypadków, a w Turkmenistanie wirusa w ogóle nigdy nie było. Pozostała zaś trójka – Kazachstan, Uzbekistan i Kirgistan – trzyma rękę na pulsie i wygrywa walkę z pandemią.

Poza oficjalnymi komunikatami istnieje niestety także prawdziwe życie, a w nim kraje regionu radzą sobie z pandemią znacznie gorzej. Nawet najbogatszy i teoretycznie najlepiej zorganizowany z pięciu republik Kazachstan na pierwszy atak pandemii odpowiedział totalnym chaosem.

Kazachstan szuka kozła ofiarnego

– COVID-19 pokazał, że żadna z instytucji naszego państwa nie jest w stanie funkcjonować w sytuacji kryzysu. W lipcu znaleźliśmy się w stanie kompletnej anarchii, każdy pozostawiony samemu sobie – tłumaczy mi Dosym Satpajew, kazachski niezależny analityk. – W aptekach brakowało lekarstw. Nie tylko tych specjalistycznych, ale najzwyklejszych, na przeziębienie. Szpitale nie miały procedur, lekarze nie wiedzieli, jak postępować z przybywającą liczbą chorych. W rezultacie zaufanie do władzy, przed pandemią bardzo niskie, spadło praktycznie do zera.

Mimo że Kazachstan jako pierwszy w regionie wprowadził związane z pandemią obostrzenia i wykrył u siebie przypadki choroby, początkowo rząd usiłował tuszować tempo, w jakim rozprzestrzeniały się zakażenia. – Gdy tylko się dało, jako przyczynę zgonu przymuszeni przez władze lekarze wpisywali zapalenie płuc, które jest przecież częstym skutkiem obecności wirusa w organizmie – mówi Satpajew. – Potem przestali tuszować statystyki i nagle liczba zgonów skoczyła w zawrotnym tempie.

Trzeba było znaleźć kozła ofiarnego, na którego można by zwalić winę. Padło na ministra zdrowia Ełżana Birtanowa. Odszedł z urzędu w czerwcu, gdy sam zachorował na COVID-19. Początkowo planował tylko przerwę w pracy na leczenie, ale po wyzdrowieniu do biura już nie wrócił. W sierpniu pod zarzutem korupcji aresztowano jego wiceministra, a w październiku za kratki trafił sam Birtanow. Do dziś czeka na proces w areszcie domowym. Adwokat urzędnika twierdzi, że sąd, przedłużając mu areszt do końca marca, nie podał żadnego sensownego uzasadnienia. Jak podaje portal Liter.kz, jeszcze w listopadzie list otwarty w obronie byłego ministra napisali „czołowi przedstawiciele kazachskiej medycyny”.

Dla Stapajewa jest oczywiste, że nie można pociągać do odpowiedzialności jednego człowieka. – Winien jest cały rząd, wieloletnie zaniedbania – uważa. – Nasz prezydent najpierw mówił, jak to musimy walczyć z korupcją, a potem nierychliwość rządu w walce z pandemią usprawiedliwiał czasochłonnymi procedurami antykorupcyjnymi. Koronawirus jest skuteczniejszy niż nasza opozycja. W kilka miesięcy obnażył wszystkie słabości władzy.

Na początku lutego w Kazachstanie ruszył program szczepień. Na razie rosyjskim Sputnikiem V, ale trwają parce także nad własną, całkowicie kazachską szczepionką i, jak zapewnia rząd, „są na ukończeniu”. Ale jako że do rządu prawie nikt nie ma zaufania, to i do szczepienia nie ustawiają się kolejki.

Satpajew uważa, że jedną z przyczyn sceptycyzmu jest wyjątkowa popularność ruchu antyszczepionkowego i spiskowych teorii w ogóle. Zapewnienia rządzących, że szczepionki są bezpieczne i szczepić się warto, nie wystarczą. Kazachowie ostatecznie przestali wierzyć władzy, choć na razie buntują się, jak złośliwie zauważył Satpajew, głównie na Facebooku. Jesienią było kilka niewielkich demonstracji w dawnej i nowej stolicy, ale styczniowe wybory wygrała partia Nur Otan byłego prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, który nadal, jak wierzą niektórzy, rządzi krajem zza pleców prezydenta Kasyma-Żomarta Tokajewa.

Wybuch społecznego niezadowolenia zdaje się jednak coraz bardziej prawdopodobny. Związany z początkiem pandemii gwałtowny spadek cen ropy podkopał finanse Kazachstanu, co utrudniło rządowi uruchomienie programów pomocowych. Mimo że PKB na obywatela jest w tym państwie kilkukrotnie wyższy niż u sąsiadów (9,7 tys. dolarów w porównaniu do około 1 tys. w najbiedniejszym Tadżykistanie), społeczeństwo jest wciąż na dorobku. Niewielu ma jakiekolwiek oszczędności. Już teraz według oficjalnych danych w biedzie żyje 800 tys. obywateli, ale niezależne ośrodki, takie jak Bank Światowy, szacują, że liczba ta może być kilkakrotnie wyższa.

Kirgistan lekarzami stoi

Pandemii nie przetrwały władze Kirgistanu. Zorganizowane w październiku wybory parlamentarne obywatele uznali za sfałszowane, po kilku dniach wieców w stolicy rację przyznała im Centralna Komisja Wyborcza, unieważniając wyniki. Prezydenta Sooronbaja Dżeenbekowa zastąpił wypuszczony przez protestujących z więzienia Sadyr Dżaparow, cieszący się opinią trybuna ludowego. To, w jaki sposób rząd radził sobie z koronawirusem, na pewno miało wpływ na nastroje przed i po wyborach.

Wiosną, na początku pandemii, sytuację w Kirgistanie obserwował Michał Madeyski, koordynator Medycznego Zespołu Ratunkowego PCPM (Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej), zespołu medyków wysłanego do Azji Środkowej na prośbę Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Podkreśla, że przeciwdziałanie pandemii opierało się na oddaniu i pomysłowości lekarzy. – Wszyscy się uczyliśmy, jak sobie radzić z pandemią. Nawet w bogatych, rozwiniętych krajach procedury były niedopracowane, w Kirgistanie do tego jeszcze dołożyły się ogromne braki sprzętowe. Brakowało respiratorów, butli z tlenem. Tylko dzięki innowacyjności medyków udawało się jakoś to obchodzić – przyznaje Madeyski.

Raz był świadkiem, gdy lekarze z Biszkeku, nie mając tlenu w odpowiednim stężeniu, sami wymyślili, jak połączyć różne butle, by tlen do pacjenta docierał mniej więcej tak skoncentrowany, jak powinien. – Połączyli to rurkami, plastrami. Jakoś to działało. Pacjent poddany terapii przeżył. Być może bez tego nie dałby rady. W Unii Europejskiej taka prowizorka by nie przeszła, nikt by się nie zgodził na podanie pacjentowi czegoś takiego, bo nie spełniało żadnych norm. Tam nikt tego nie sprawdzał, nie było wyjścia. Tamtejsi lekarze stoją przed dylematem, że albo kombinują i naginają normy, ale dzięki temu udaje im się ratować ludzkie życia, albo po prostu załamują ręce, że nie ma odpowiedniego sprzętu i odstępują od leczenia. Chyba oczywiste jest, że to pierwsze wyjście jest lepsze.

O ile na lekarzy Madeyski nie da powiedzieć złego słowa i wychwala ich zaangażowanie, to już wobec kirgiskiego systemu opieki zdrowotnej i polityków, jacy za nim stoją, jest bardziej sceptyczny: – Miałem wrażenie, że nasz pobyt ma służyć propagandzie sukcesu. Na konferencjach prorządowe media tak formowały pytania, żebyśmy byli zmuszeni pochwalić władze. Na przykład: „Co potwierdza, że lekarze kirgiscy są dobrze przygotowani do walki z pandemią?”. Z kolei dziennikarze z niezależnych portali starali się za wszelką cenę dowieść, że wszystkim niepowodzeniom winna jest polityka rządu. Trzeba było się natrudzić, żeby odpowiadając, jednocześnie uznać ogromny wysiłek medyków, ale i wytknąć brak sprzętu i procedur oraz ogólny bałagan organizacyjny w latami niedofinansowanej służbie zdrowia.

Aga Khan ratuje Tadżyków

Madeyski był w Kirgistanie w drugiej połowie kwietnia, kiedy zarządzono tam już całkowity lockdown. Biszkek został zamknięty, utrudniono przemieszczanie się pomiędzy regionami, stanęły szkoły, sklepy, zamknięto granice. Władze radziły sobie z pandemią różnie, ale przynajmniej nie udawały, że nie istnieje.

Po pobycie w Kirgistanie misja PCPM pod koniec maja pojechała do Tadżykistanu. Na świecie pandemia trwała już w najlepsze, ale Tadżykistan dopiero przyznawał się do pierwszych przypadków choroby. W połowie maja, w atmosferze skandalu, przedstawicielka WHO na ten kraj Galina Perfilijewa zrezygnowała ze stanowiska. Odeszła, bo wyszło na jaw, że pomagała rządowi w Duszanbe tuszować rozwój epidemii, zgodnie z oficjalną linią utrzymując, że zakażeń koronawirusem brak. Na trudne pytania jedynych niezależnych w Tadżykistanie mediów, czyli miejscowej agencji informacyjnej Asiaplus oraz tamtejszego oddziału Radia Wolna Europa, Radia Ozodi, po prostu odmawiała odpowiedzi.

Gdy rząd tadżycki wreszcie przyznał, że koronawirus w kraju występuje, wszystkie granice były już zamknięte przez sąsiadów, a do kraju nie kursowały żadne samoloty. To partnerzy Tadżykistanu, z najważniejszą Rosją na czele, jednostronnie podjęli decyzję, by się od niego odciąć. Szpitale były przepełnione, brakowało leków, sprzętu i procedur.

Członkowie misji kierowanej przez Madeyskiego mieli wrażenie, że oficjalne czynniki z trudem, tylko pod naciskiem międzynarodowym zgodziły się na ich przyjęcie. – Dyrektorzy szpitali dziwili się, po co przyjechaliśmy, bo przecież sobie dobrze radzą. Ale ich podwładni i pacjenci witali nas z otwartymi rękoma – przyznaje ratownik.

Potwierdza, że znajomości zawarte wtedy do dziś podtrzymuje; wspólna walka o ludzkie życie bardzo zbliża. Zaangażowanie lekarzy doceniali też mieszkańcy. Po chłodnym przyjęciu w stolicy ze strony oficjeli członków misji zaskoczyła zupełnie inna atmosfera w Górskobadachszańskim Wilajecie Autonomicznym, na wschodzie kraju. – Tam nawet publiczna administracja była serdeczna, otwarta, nastawiona na bliską współpracę z nami – opowiada Madeyski.

Górny Badachszan to prowincja różniąca się od reszty Tadżykistanu religią i pochodzeniem etnicznym. Mieszkają tam Pamirczycy, którzy mówią dialektami wschodnioirańskich języków pamirskich i wyznają ismailizm, a nie sunnicką odmianę islamu charakterystyczna dla większości mieszkańców Tadżykistanu. Mają swojego duchowego przywódcę, Aga Khana, który mieszka na Zachodzie, ale od lat wspiera Górny Badachszan. W tamtejszej stolicy wybudował uniwersytet i szpital. I to właśnie prowadzona przez fundację Aga Khana placówka stała się głównym ośrodkiem walki z pandemią dla całego regionu. Madeyski: – W państwowym szpitalu w stolicy regionu, Chorogu, brakowało wszystkiego. Dlatego wszystkich pacjentów w gorszym stanie odsyłano do Aga Khana, gdzie mieli respiratory i inny potrzebny w intensywnej terapii sprzęt. Mieli nawet samochód do wożenia tlenu z Duszanbe; na tym tlenie jechał cały wilajet [odpowiednik województwa, zamieszkany przez 220 tys. ludzi – przyp. red.].

Podobnie jak w przypadku Kirgistanu, Madeyski nie może się nachwalić pomysłowości tadżyckich lekarzy. – Szybko wprowadzono śluzy przed szpitalami, żeby tam przyjmować pacjentów. Lekarze sami czytali, co się pisze o epidemii na świecie, i wprowadzali rozwiązania, zanim zalecił je rząd. Lżej chorych pacjentów zaczęto trzymać w tak zwanych better shelters, namioto-domkach, jakich używa się w obozach dla uchodźców.

W wyjątkowo trudnych warunkach Górnego Badachszanu (także przyrodniczych – wilajet jest bardzo górzysty, Chorog leży na wysokości 2200 metrów n.p.m.) lekarze radzili sobie, jak mogli. Madeyski przypomina sobie rozmowę z jednym z lekarzy, który udowodnił, że światowe normy dotyczące zasad wspomagania saturacji w pamirskich warunkach, gdzie wysokość nad poziomem morza wynosi zawsze ponad 2 tys. metrów, a czasem zbliża się do 4 tys., nadają się do kosza. – Pokazał mi tabelę dotyczącą postępowania w razie nagłej niewydolności płuc. „To nie do zastosowania u nas”, śmiał się. „Musiałbym wszystkich pacjentów zaintubować, u mnie zdrowy ma saturację na poziomie 92%” [norma mieści się w przedziale 95–98% – przyp. red.]. W Chorogu członkowie misji nie mogli nawet spokojnie zrobić zakupów. Ludzie byli im tak wdzięczni za pomoc w walce z chorobą, że podziękowaniom nie było końca. – Wszyscy wiedzieli, kim jesteśmy, pozdrawiali nas na ulicy, ze łzami w oczach dziękowali, że jesteśmy – opowiada wzruszony Madeyski.

Pandemia dla biednego Tadżykistanu to cios nie tylko ze względu na same zachorowania i obłudną politykę władz. Prezydent i minister zdrowia zapewniali w telewizji, że leczenie dla wszystkich jest bezpłatne, tymczasem obywatele, z którymi udało się porozmawiać niezależnym dziennikarzom, twierdzą, że każdy, kto przebył COVID-19 w szpitalu, musiał wydać co najmniej kilkaset dolarów. Owszem, za łóżka nie trzeba było płacić, ale przecież od samego leżenia człowiek nie zdrowieje.

– Jak tylko trafiłem do szpitala, dali mi listę lekarstw. Za wszystkie musiała zapłacić moja rodzina. Inni chorzy mieli podobnie – skarżył się jeden z pacjentów dziennikarzom Radia Wolna Europa. Twierdzi, że ośmiodniowy pobyt w szpitalu kosztował go 500 dolarów. To dużo w kraju, gdzie przeciętna miesięczna pensja jest trzykrotnie niższa.

Najgorsze jednak jest to, że ogromną rzeszę Tadżyków pandemia w ogóle pozbawiła dochodów. W normalnych czasach blisko połowa krajowego PKB pochodzi z transferów pieniężnych, jakie pracujący w Rosji rodacy przekazują rodzinom w kraju. Ci, których pandemia zastała na obczyźnie, często potracili pracę, bo większość z nich jest zatrudniona na krótkich, łatwych do rozwiązania umowach i w biznesach, które z powodu pandemii stanęły. W jeszcze gorszej sytuacji znaleźli ci, którzy w momencie zamknięcia granic byli akurat w Tadżykistanie. Od prawie roku nie mogą wyjechać do pracy, a na miejscu nie mają żadnych szans na zatrudnienie.

To głównie z tego powodu tadżyckie władze tak długo udawały, że nie ma pandemii, potem zaniżały statystyki (w ponaddziewięciomilionowym państwie oficjalnie na COVID-19 zmarło zaledwie 90 osób), a teraz, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, ogłosiły, że z pandemią już się uporały. Rosja jednak i tak granicy nie otwiera, z Tadżykistanu nie latają żadne rejsowe samoloty. Miejscowi gastarbeiterzy z nadzieją śledzą doniesienia, niektórzy ponoć każdego dnia sprawdzają, czy bilety są już dostępne, ale analitycy uważają, że Moskwa do połowy maja może pozostać zamknięta dla pracowników z Tadżykistanu. Wszytko po to, żeby prezydenta Emomaliego Rahmona skłonić do przystąpienia do Euroazjatyckiego Związku Gospodarczego na warunkach podyktowanych przez Putina, niekoniecznie korzystnych dla Duszanbe.

Uzbekistan i Turkmenistan przykręcają śrubę

Statystyki fałszuje też Uzbekistan, który podobnie jak Tadżykistan ciężko sobie radzi bez pieniędzy od pracujących w Rosji rodaków. Jak donosi portal Eurasianet.org, Uzbekistan jest światowym liderem w fałszowaniu liczby zgonów spowodowanych COVID-19. Metoda weryfikacji opracowana przez Ariela Karlinsky’ego z Uniwersytetu Hebrajskiego w Izraelu i Dmitrija Kobaka z Uniwersytetu Tybingi w Niemczech polega na porównywaniu liczby zgonów w latach 2015–2019 z tą z roku ubiegłego. Następnie ze wszystkimi zgonami porównuje się te oficjalnie spowodowane koronawirusem. Łatwo można wykryć kraje, gdzie pojawia się tajemnicza liczba zgonów, znacznie wyższa niż w latach ubiegłych, a oficjalnie niezwiązana z pandemią. Uzbekistan ma ten wskaźnik najwyższy na świecie – przyznaje się do 622 zgonów, podczas gdy może być ich nawet 18 tys.

Władze pilnują, żeby niepożądane informacje o rozwoju pandemii nie docierały do obywateli. Weszło nowe, bardzo restrykcyjne prawo, które oficjalnie ma przeciwdziałać rozprzestrzenianiu fake newsów o chorobie, a w praktyce służy do zamykania ust dziennikarzom i obrońcom praw człowieka. Pod pozorem walki z pandemią dociska się śrubę i tak prześladowanemu od lat społeczeństwu obywatelskiemu, a kary za niestosowanie się do restrykcji często służą eliminowaniu niewygodnych krytyków władzy. W odciętym od świata kraju łatwiej wziąć obywateli pod but autorytarnej władzy. W zeszłym roku, w jeszcze większym niż w latach ubiegłych stopniu, na uzbeckich polach bawełnianych wykorzystywano pracę dzieci, a więcej dziennikarzy dostało sankcje karne za wykonywanie swoich obowiązków.

W Turkmenistanie pandemia, której przecież oficjalnie nie ma, także posłużyła zwiększeniu już i tak przemożnej kontroli nad społeczeństwem. Zamknięto granice, wprowadzono utrudnienia w przemieszczaniu się po kraju. Cześć informacji, jakie pojawiły się w zeszłym roku w zachodnich mediach, była jednak przesadzona. Sułtan Acziłowa, jedna z nielicznych niezależnych turkmeńskich dziennikarek, która przez lata pracowała dla tamtejszej sekcji Radia Wolna Europa, a teraz jest związana z redagowaną w Wiedniu rosyjskojęzyczną stroną Chronika Turkmenistana, wiosną dementowała plotki w wywiadzie opublikowanym na stronie CPJ (Committee to Protect Journalists):

– Informacje o tym, że słowo „koronawirus” jest zakazane i służby zatrzymują wszystkich, którzy go używają, są nieprawdziwe. Cały czas przebywam wśród ludzi i ani razu z niczym takim się nie zetknęłam. To tylko jedno z wielu niewiarygodnych doniesień z Turkmenistanu. Pojawiły się też artykuły, że z powodu pandemii zakazano urządzania wesel i innych większych zebrań. Przeczytałam o tym, a niedługo potem sama byłam na weselu – tłumaczyła dziennikarka.

Jej słowa wydają się wiarygodne, bo kiedy trzeba, nie boi się krytykować władz. W lutym opublikowała nagranie na YouTubie, w którym domaga się rezygnacji prezydenta Gurbangułego Berdymuchamedowa. Twierdzi, że mimo obietnic nie potrafi on zapewnić obywatelom podstawowych dóbr, takich jak na przykład ogrzewanie zimą.

Wydaje się, że część problemów, na które w swoim wideo skarży się dziennikarka, jest spowodowana pandemią, a raczej związanymi z nią restrykcjami, które i tak pogorszyły złą sytuacje gospodarczą Turkmenistanu. Zamknięte od blisko roku granice, całkowite uzależnienie od sprzedawanego do Chin gazu i fatalne zarządzanie powodują, że ten dysponujący ogromnymi rezerwami naturalnymi kraj nie jest w stanie nawet dostarczyć ciepła do mieszkań swoich obywateli, nie mówiąc już o zapewnieniu im godziwych pensji i emerytur. A także szczepionek. W Turkmenistanie właśnie zaczął się program narodowych szczepień rosyjską szczepionką Sputnik V, ale jak donosi portal Ferghana News, szczepienia, przynajmniej dla części obywateli, będą odpłatne.

Na przykładzie pandemii doskonale widać, jak bardzo stopień demokratyzacji i rozliczalność polityków wpływa na jakość życia obywateli. Dla słabych, mało rozwiniętych gospodarek Azji Środkowej restrykcje związane z pandemią i spowolnienie światowej ekonomii będą mocnym ciosem. Można ludziom wmawiać, że opozycja to terroryści, albo że u sąsiadów jest gorzej.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.
Ale rodzinom patrzącym na cierpienie bliskich, którym odmawiana jest podstawowa opieka medyczna, radykalnie obniżył się próg tolerancji dla rządowych kłamstw. Za wcześnie, by prognozować, do czego to doprowadzi, ale koronawirus zrobił więcej dla osłabienia środkowoazjatyckich dyktatur niż wszyscy tutejsi dysydenci. Tam, gdzie władza była najsłabsza, a system najbardziej pluralistyczny, czyli w Kirgistanie, już doszło do zmiany władzy.