Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 10.05.2021
Piotr Pogorzelski

Obozy koncentracyjne nadal działają. Stanisław Asiejew opowiada o piekle donieckiej Izolacji

Niemal w samym centrum kontrolowanego przez separatystów Doniecka znajduje się utworzone w 2014 roku tajne więzienie - Izolacja. Jego nazwa pochodzi od znajdującej się tam do lat '90 fabryki materiałów izolacyjnych. Przetrzymywani tam "wrogowie" samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej są torturowani fizycznie i psychicznie. Piotr Pogorzelski, dziennikarz Biełsatu, w swoim podcaście "Po prostu Wschód" rozmawiał ze Stanisławem Asiejewem - reporterem ukraińskiej redakcji Radia Swoboda i ekspertem Europejskiego Instytutu Przyszłości, który spędził w Izolacji około dwóch lat podejrzewany o "szpiegostwo na rzecz Ukrainy". To co przeżył opisał w książce Świetlista droga. Historia pewnego obozu koncentracyjnego.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Dlaczego zdecydował się pan opisać to, co się działo w Izolacji?

Właśnie ja bym trochę inaczej popatrzył na to pytanie. Zacząłem pisać od razu po tym, jak mnie zatrzymano. Przez pierwsze półtora miesiąca byłem w piwnicy tak zwanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego. Znalazłem tam kartonową teczkę, ogryzek ołówka i zacząłem pisać. To było jak terapia psychologiczna. Potem przewieźli mnie z tymi rękopisami do Izolacji. Po tym, jak minął pierwszy szok, a zajęło to 3-4 miesiące, zacząłem trochę pisać o swoich przeżyciach. Rozumiałem, że to wszystko mogą przeczytać i żeby się nie narażać na niebezpieczeństwo nie wymieniałem imion, czy pseudonimów, nie pisałem, co tam się odbywa. To był brudnopis. Nie wiedziałem, czy w ogóle będę żyć, czy mnie wypuszczą kiedyś. Nie chodziło o to, żeby napisać książkę i ją wydać. Nie wiedziałem, co będzie ze mną na następny dzień. To była psychiczna potrzeba, żeby uwolnić się od tych uczuć, które mnie wypełniały. Po półtora roku zabrali mi te rękopisy. Przeczytali wszystko, powiedzieli, żebym więcej nie pisał. Ale ja zdążyłem nauczyć się tego wszystkiego na pamięć. I te teksty udało mi się odtworzyć w ciągu kilku dni, jak tylko przewieziono mnie do oficjalnego aresztu w Doniecku. Potem przewiozłem je do kolonii karnej i 1/3 tej książki to są zapiski stamtąd, a 2/3 to teksty napisane już po wyzwoleniu, w Pradze i w Kijowie.

Co było dla pana najbardziej szokujące w Izolacji?
Stanisław Asiejew (bielsat.edu)

Izolacja to jest jeden wielki szok. Poczynając od tego gdy ludzi katują w sąsiedniej celi. Tak było w 2017 roku, gdy jeszcze tego nie robili w piwnicy. Słyszysz, jak oni rozwiązują taśmę klejącą, okręcają nią ludzi, biorą druty i puszczają prąd, a człowiek krzyczy przez 3-4 godziny. Nawet jeśli wtedy ciebie nikt nie rusza, to taka sytuacja działa strasznie na psychikę.

Zawsze jako przykład najmocniejszego doświadczenia podaję to, co przeżył Serhij Beszta. On trafił do Izolacji razem z synem. Byli razem torturowani na jednym stole. Ich rozebrano do naga, przywiązano taśmą do stołu i torturowano równocześnie. Potem syna wzięli do sąsiedniej celi, a Serhij trafił do nas. To nie było najbardziej szokujące bo widziałem przez półtora roku wiele osób, których torturowano prądem, ale wieczorem on zawsze siadał na skraju pryczy i przez półtorej godziny wyłączał się z życia. Wydawało mu się, jak tylko słyszał kroki, że znów go torturują razem z synem. Mówił: synku, wytrzymaj, wytrzymaj. My mu tłumaczyliśmy, że on nie jest w piwnicy, syn w innej celi i go nie katują. On nas nie słyszał. Takie napady trwały tydzień.

Kto pracował w Izolacji, czy byli to miejscowi, czy Rosjanie?

Prawie cały skład udało nam się ustalić. 95 procent to miejscowi, niektórzy otrzymali rosyjskie obywatelstwo. Są obywatelami i Ukrainy i Rosji. Gdy zabrano stamtąd głównego kata Denisa Kulikowskiego, który kierował Izolacją, na jego miejsce przyszedł Rosjanin, pułkownik z doświadczeniem w Czeczenii, Kuzmicz. Jego szybko zabrano i na jego miejsce przyszedł miejscowy. Całą czarną robotę wykonują miejscowi. Rosjanie kierują od poziomu tak zwanego wiceministra bezpieczeństwa państwowego i wyżej. To są doradcy polityczni. Katują miejscowi.

Czy to ma wpływ na poziom nienawiści do zatrzymanych? Może miejscowi patrzą z jeszcze większą nienawiścią na tych, którzy przeciwstawili się separatystom?

Izolacja to bardzo specyficzne miejsce, tam zebrano klasycznych sadystów i psychopatów. Dla nich nie jest ważne, kogo katują. Najbardziej katują swoich. To nie jest tak, że w Izolacji są tylko osoby o poglądach proukraińskich, które stanowią zagrożenie dla -tak zwanej- Donieckiej Republiki Ludowej. Połowa to bojówkarze. Oni są oskarżani o szpiegostwo, ekstremizm, terroryzm, posiadanie nielegalnej broni, czy zdradę stanu. Ich torturują mocniej. Ci ludzie nikogo nie obchodzą, ani rosyjskich mediów, ani miejscowych. Ci którzy są byłymi dowódcami i są oskarżeni o zdradę stanu nie mają w ogóle szans na wymianę z Ukrainą bo są przez Kijów też uznawani za zdrajców. Na nas patrzą przynajmniej jak na potencjalny przedmiot wymiany, więc nie powinniśmy mieć złamań, czy blizn. Czyli faktycznie dla administracji nie ma swoich i cudzych. Oni mają nieograniczoną władzę na tym fragmencie przestrzeni i czują się bogami i robią wszystko, co chcą.

W 2014 roku, gdy zaczęła się wojna pan przebywał w Zagłębiu Donieckim. Dlaczego zdecydował się pan pozostać tam i zaryzykować pracując, jako dziennikarz?

To, że zostałem w 2014 roku nie było związane z dziennikarstwem. Zostałem bo miałem starszą matkę i dwie babcie, których nie można było wywieźć. Byłem jedynym mężczyzną w rodzinie i nie mogłem ich zostawić z tymi problemami. Gdy już zostałem, to pomyślałem w 2015 roku, że warto by było opisywać to, co się dzieje bo ukraińskie media tam nie działały, nie było szans na akredytację. Byli jacyś blogerzy na Facebooku, ale to wszystko było fragmentaryczne. Postanowiłem zatem robić reportaże, często zresztą przedstawiałem się jako rosyjski dziennikarz bo nie mogłem ujawnić kim jestem. Udawało mi się tak pracować przez dwa lata.

Proszę powiedzieć dokładniej, jak wyglądała pana praca na terytoriach okupowanych bo przecież taki materiał trzeba przygotować, zrobić zdjęcia, wysłać?

Na przykład, gdy był jakiś ostrzał w Makiejewce, przyjeżdżałem, widziałem rozbite budynki, ludzi którzy z nich wyszli, funkcjonariuszy służb specjalnych. Robiłem z daleka zdjęcia i wideo. To robiło wiele osób bo jak się widzi 8-piętrowy blok całkowicie zniszczony to jest to wydarzenie dla każdego, nie tylko dla dziennikarza. Potem, gdy odchodzili przedstawiciele administracji okupacyjnej, podchodziłem do ludzi, przedstawiałem się jako rosyjski dziennikarz i po cichu brałem wywiad, nagrywałem na dyktafon, wracałem do domu, obrabiałem materiał i go wysyłałem do Radia Swoboda.

Jak pana wykryli?

Dla mnie to dotąd pozostaje zagadką. Wyszedłem robić kolejny reportaż, tym razem na Dzień Republiki 11 maja, zrobiłem zdjęcia, wideo, wracałem do domu i na środku placu w Doniecku zatrzymał mnie patrol, zaczął przeglądać dokumenty, gdzieś zadzwonili żeby mnie sprawdzić w jakiejś bazie i po 5-7 minutach pojawili się tajniacy, którzy założyli mi kajdanki, zabrali do samochodu, nałożyli worek na głowę i zawieźli do tak zwanego Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego. Okazało się, że szukali mnie półtora roku. Mieli moje zdjęcie zrobione od tyłu, z plecakiem, gdy robiłem reportaż o pogrzebie jednego z bojówkarzy, Giwiego. Przypadkowo nagrał mnie jeden z rosyjskich kanałów, a oni półtora roku mnie szukali i gdy przeczytali reportaż z pogrzebu, to kadr po kadrze przeglądali nagrania telewizyjne. Patrol mnie poznał zapewne po plecaku, to że tak szybko podeszli tajniacy, świadczy o tym, że byli gotowi, czyli ktoś im przekazał informację. Ale kto... Dotąd nie wiem.

Czy ma pan jeszcze kontakty w okupowanej części Zagłębia Donieckiego, czy wie pan jakie tam są nastroje?

Kontaktów wśród zwykłych ludzi nie mam, więc trudno mi powiedzieć, jakie są nastroje. Ale mam kontakty z tymi, którzy siedzą w więzieniach. Jeżeli jesteś w zwykłej kolonii karnej, a nie w Izolacji, to po pierwsze masz widzenia z rodziną, a po drugie można kupić telefon od strażników, zrobić 1-2 połączenia. Z tymi ludźmi mamy kontakty. Wiemy, ilu jest ludzi, co się odbywa. Izolacja to jest czarna dziura, stamtąd nie ma informacji.

Pytałem o to, dlatego, że interesuje mnie kwestia ewentualnego pojednania, po zakończeniu wojny, tych Ukraińców, którzy mieszkają na terenach kontrolowanych przez Kijów i przez separatystów. Czasem oglądam doniecką telewizję i widzę, jak ogromna jest antyukraińska propaganda, szczególnie skierowana do młodzieży. Czy w przyszłości jest możliwe zlepienie tych dwóch części kraju?

Ta kwestia nie będzie aktualna przez najbliższe dziesięciolecia. Tych terytoriów nam nikt nie odda, dopóki rządzi Putin i jego otoczenie. Tu nie chodzi o gospodarkę, a o metafizykę. Putin wierzy, że jest tym, który jednoczy ziemie rosyjskie i tych terytoriów na naszych warunkach nam nie odda.

Tam rośnie już nowe pokolenie, które poszło do szkoły za czasów rządów separatystów. Oni nie wiedzą, co to jest Ukraina, uczą się innej historii. Uczą się innej narracji, gdzie Ukraina to jest państwo faszystowskie. Ale na kontrolowanych przez Kijów terytoriach, jak pokazują sondaże, jest także wiele osób, które czekają na Rosję i tak zwaną Doniecką Republikę Ludową, która ma pomóc w jej przyjściu. Oni nie rozumieją, co to jest ta Republika, ale myślą, że niższe opłaty komunalne w Doniecku, to wielki przywilej. Oni nie wiedzą, że takie miejsca, jak Izolacja istnieją, że tam jest taki system. Dlatego nie mamy do czynienia z jakąś przepaścią moralną między tymi, co żyją pod okupacją i w będącym pod kontrolą Kijowa Mariupolem. Ale, jak mówię, wątpię żebyśmy w ciągu 10 lat zetknęli się z tym problemem.

Kim są ci ludzie, którzy popierają separatyzm na terytoriach kontrolowanych przez Kijów?

To są zwyczajni ludzie, nawet w moim wieku. Ja ten wniosek opieram na rozmowach z człowiekiem, który też był przetrzymywany przez separatystów i ponad rok mieszka w Mariupolu. I chce stamtąd wyjechać. Twierdzi, że to jest miasto separatystów. Zdarza mu się na przykład w szpitalu, gdy mówi, że jest byłym jeńcem z Doniecka, to mu odpowiadają, że “ja pana tam nie wysyłałem” i nie wierzą w to, co mówi. Także jego otoczenie, ludzie też w moim wieku, nie są nastawieni proukraińsko. Więc Mariupol to taka bomba z opóźnionym zapłonem.

Pan mówił tutaj o nadziejach związanych z odejściem Putina, ale czasem oglądam i słucham tych rosyjskich działaczy, polityków, którzy mają antyputinowskie, liberalne poglądy. Na przykład bloger Maksim Kac wręcz zarzuca prezydentowi, że on zniszczył ten “ruskij mir”, kontakty z Ukraińcami. Skąd zatem ta nadzieja, że nowi rządzący będą działać inaczej?

Ja bym tu się z nim sprzeczał, czy rzeczywiście Putin stracił ten “russkij mir”. Ostatnio w wyborach uzupełniających, do Rady Najwyższej trafił otwarty separatysta, który organizował referendum w 2014 roku. I to nie Saratów, ani Moskwa, a Ukraina, gdzie już ósmy rok trwa wojna. Ta wojna nie trafiła do świadomości społeczeństwa. Im bardziej na Zachód, tym bardziej ludzie żyją swoimi pragmatycznymi problemami, a na Wschodzie sytuacja polityczna jest trudna.

“Russkiego miru” nie można mierzyć badaniami w Rosji i słowami garstki liberałów, którzy są niezadowoleni z rządów Putina. Miarą “Russkiego miru” jest to, że Putin rządzi już 20 lat niezależnie od sondaży. My straciliśmy terytorium i nie możemy z tym niczego zrobić.

A co do tego, co będzie po Putinie, to nie sądzę, żeby to była osoba o poglądach liberalnych. Może być gorzej. Putina otaczają ludzie o wiele bardziej radykalnie nastawieni niż sam Putin. On jest pragmatykiem i wie, jak się robi politykę. A jeśli zacznie rządzić na przykład Władisław Surkow, to on może zniszczyć Donbas i zrobić z niego coś żywcem ze swoich teorii.

Jeszcze jest jedna kwestia, którą pan trochę poruszył mówiąc o wschodzie Ukrainy. Czy władze w Kijowie robią wystarczająco dużo żeby tych ludzi tam mieszkających przyciągnąć na swoją stronę?

Po pierwsze w Kijowie mieszka wielu ludzi, którzy uciekli w 2014 roku z Zagłębia Donieckiego. I oni już nigdy tam nie wrócą. Ja też, choć jestem tylko rok na wolności, a oni już budują nowe życie 7 lat. Mają dzieci w szkołach. Mówią, że nie mogą tam wrócić bo nie chcą mieszkać z separatystami na jednej ulicy. Ale ci ludzie często nie są zadowoleni z polityki państwa bo widzą, że władza nic nie robi, żeby tacy ludzie, jak ten wspomniany separatysta nie trafiali do parlamentu.

Państwowy polityka informacyjna jest porażką, szczególnie w porównaniu z tym, co robi Rosja, która robi to nie tylko za pośrednictwem rosyjskiej telewizji, ale też do niedawana robiła na ukraińskich kanałach prorosyjskiego oligarchy Wiktora Medwedczuka. One zostały ostatnio zamknięte. Informacyjnie całkowicie przegrywamy. Państwo mogłoby zrobić więcej żeby młode pokolenie dorastało rozumiejąc, kto prowadzi tę wojnę i dlaczego do niej doszło. A tak na przykład w obwodzie odeskim część mieszkańców w ogóle nie uważa Rosji za stronę konfliktu. Nie widzą Rosji jako państwa-agresora.

Dlaczego ta polityka informacyjna się nie pojawiła?

Myślę, że za czasów Wołodymyra Zełenskiego nie ma ogólnego zrozumienia, czym jest Federacja Rosyjska. Stąd wynika także podejście dyplomacji, w tym na rozmowach w Mińsku, gdzie jestem członkiem grupy do spraw humanitarnych. Widzę, że narracja polega na tym, że trzeba zrobić wszystko żeby porozumieć się z Rosją, a nie odnosić się do niej, jak do państwa-agresora. To samo się odbywa w polityce informacyjnej na poziomie państwa: żeby nie drażnić Rosji. Bo nawet jeśli chodzi o Izolację, prezydent nic nie powiedział. Choć istnienie współczesnego obozu koncentracyjnego w Europie, w XXI wieku, na naszym terytorium, nawet jeśli jest okupowane, jest powodem żeby prezydent coś powiedział. A oni tak po cichu próbują załagodzić te kąty ostre w stosunkach z Rosją żeby jej nie drażnić.

Sugeruje pan, że władze mają nadzieje na jakiś biznes z Rosją? Taki jak na przykład studio Kwartał 95, w którym Zełenski miał udziały, robiło z Rosją?

Nie, tu nie chodzi o biznes. Zełenski doszedł do władzy obiecując zakończenie wojny, której nie udało się zakończyć Poroszence. Nawet teraz po wyborach 2019 roku jest ogromne napięcie na linii Poroszenko - Zełenski. Prezydent chce zrobić to, co nie udało się Poroszence. Stąd ta niechęć do drażnienia Rosji bo może w przyszłości uda nam się dogadać. Tu nie chodzi o biznes, a osobiste ambicje polityczne.

Wróćmy jeszcze do książki. Dlaczego pana zdaniem warto żeby Polacy przeczytali o Izolacji?

Wyszedłem na wolność w grudniu 2019 roku. Izolacja istniała już wówczas 6 lat. Spotkałem się z tym, że na samej Ukrainie nikt o tym nie wie. Poczynając od polityków najwyższych rangą, którym mówię o Izolacji, a oni pytają, czy to takie więzienie. Nie wiedzą też zwykli Ukraińcy, którzy wolą w wiadomościach posłuchać o kotku i wypadku samochodowym pod Dnieprem niż o tajnym więzieniu. Tylko po roku kolosalnej pracy informacyjnej, którą wykonywałem ja i inni byli więźniowie, udało nam się doprowadzić do poruszenia tej kwestii na rozmowach w Mińsku i przebić się do zwykłych Ukraińców. Jeśli na Ukrainie nawet nie wiedzieli o tym miejscu, to w Europie tym bardziej. Tu już widzą zakończenie aktywnej fazy wojny i myślą, że coś się dzieje tylko czasem. Być może na froncie tak jest. Ale to że w centrum Doniecka, współczesnego, europejskiego miasta, jest obóz koncentracyjny, trzeba krzyczeć na każdym kroku i dzięki takiemu rozgłosowi można się przebić do Rosji, żeby ona jakoś wpłynęła na separatystów i żeby oni zamknęli to miejsce.
Ze Stanisławem Asiejewem rozmawiał dziennikarz Biełsatu Piotr Pogorzelski. Wywiad ukazał się w podcaście "Po prostu Wschód" w piątek 07 maja 2021 r. i został udostępniony Belsat.eu oraz stronie internetowej Nowej Europy Wschodniej przez autora.
Na poziomie Ukrainy zrobiliśmy wszystko, co się dało. Teraz potrzebujemy wsparcia europejskich polityków żeby przy każdym spotkaniu z rosyjskimi dyplomatami mówili: izolacja, izolacja, izolacja. Bo to terytorium oni kontrolują i oni niosą odpowiedzialność za to, co się tam dzieje. A poza tym 3 głównych przestępców z Izolacji ma rosyjskie obywatelstwo.