Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Kaukaz / 10.06.2021
Bartłomiej Krzysztan
W poszukiwaniu odrodzenia. Pierwsze wybory w Armenii po wojnie o Górski Karabach
W Armenii zbliżają się przedterminowe wybory parlamentarne. Wśród Ormian powszechne jest przekonanie, że będą wybierać między przetrwaniem niepodległego państwa a jego całkowitą wasalizacją.
Przeciwnicy premiera Nikoli Paszinjana na demonstracji w 2020 roku (fot. Shutterstock)
20 czerwca, po raz trzeci w ciągu ostatnich czterech lat, Ormianie pójdą do urn. Po raz kolejny w całkowicie zmienionych okolicznościach politycznych. W 2017 r. decyzja sprowadzała się do zaakceptowania lub odrzucenia kontynuacji rządów quasi-demokratycznego reżimu Serża Sargsjana i Republikańskiej Partii Armenii wraz z przybudówkami. W 2018 r. decyzja dotyczyła zakresu władzy, jaka zostanie przekazana w ręce kształtujących się po aksamitnej rewolucji elit. Wówczas wydawało się, że decyzja wyborcza legitymizująca z naddatkiem rządy Nikola Paszinjana wyznaczy kierunek zmian w armeńskiej polityce na lata. To przekonanie zostało drastycznie zrewidowane przez spektakularną porażkę w zeszłorocznej wojnie. Przedterminowe wybory mają ustabilizować i oczyścić armeńską politykę, która od listopada zeszłego roku tkwi w niedowierzaniu, nieustannym konflikcie, chęci rozliczeń i bezprecedensowym, powszechnym braku nadziei.
Zachód potrzebuje łatwych, najlepiej dychotomicznych kalek do zrozumienia zniuansowanej dynamiki politycznej i ideologicznej na Kaukazie Południowym. Im dalej od Erywania, Tbilisi i Baku, tym te mechanizmy rozumienia są prostsze. Spór, który ma decydować o kształcie kolejnego armeńskiego parlamentu, to w tej perspektywie zatem kilka prostych dychotomii – demokracja/autorytaryzm, prorosyjskość/prozachodniość, rekoncyliacja/eskalacja, nacjonalizm/otwartość. Podobnie nieskomplikowane schematy są używane do wskazywania różnic między partiami – ich agendy i cele muszą się wpisywać w tradycyjne, ukształtowane w zachodniej praktyce podziały ideologiczne i polityczne.
Te wszystkie uproszczenia można łatwo zaaplikować do antagonizmu pomiędzy dwiema najważniejszymi siłami, które zmierzą się w wyborach – porewolucyjnym obozem skupionym wokół premiera Nikola Paszinjana i obozem sprzeciwu, skupionym wokół byłego prezydenta Roberta Koczarjana. Z daleka wydaje się więc, że z jednej strony stoi demokratyczny, prozachodni, rekoncyliacyjny i otwarty Paszinjan, z drugiej – autorytarny, prorosyjski, zmierzający ku eskalacji i nacjonalistyczny Koczarjan. Sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, bo w nadchodzących wyborach chodzi o znacznie więcej niż o wybór geopolitycznego kierunku sojuszy, propozycje zmian po trzęsieniu ziemi, a nawet model sprawowania władzy.
W sytuacji absolutnej niepewności przyszłości jeden element zdaje się jednoczyć wszystkich Ormian – przekonanie o egzystencjonalnym zagrożeniu.
To przekonanie sprawia, że wybór przy urnie nie dotyczy preferencji politycznych, ale tego, czy niepodległa Armenia przetrwa, czy stanie się na półkolonialnym rosyjskim przyczółkiem na Kaukazie albo całkowicie ulegnie sojuszowi Turcji i Azerbejdżanu.
Krótka pamięć i stabilność
9 maja to data w Armenii szczególna, zwykle okazja do potrójnego świętowania. Po pierwsze, jak w innych posowieckich republikach, to Dzień Zwycięstwa, upamiętnienie heroicznej walki z nazistowskim najeźdźcą. Po drugie, w czasie pierwszej wojny o Górski Karabach, 9 maja 1992 r. zakończyła się operacja „Wesele w górach”, w wyniku której Ormianie odbili z rąk Azerbejdżan strategiczne miasto Szuszi. Upamiętnienie tego wydarzenia określono jako „Dzień Wyzwolenia Szuszi”. Wreszcie, tego samego roku utworzono Armię Obronną Górskiego Karabachu, a szacunek dla armii i oręża w silnie zmilitaryzowanej Armenii jest kwestią bezdyskusyjną.
Jednak 9 maja 2021 r. był dniem znacząco odmiennym od innych dziewiątych majów. Nie ma już prawie weteranów pamiętających Stalingrad czy zdobycie Berlina. Nad Szuszą powiewają azerbejdżańskie flagi, a karabachska armia, podobnie jak ormiańska, rozdarte sporem o odpowiedzialność, są w rozsypce.
Tego dnia również, nie bez powodu i nawiązań do potrójnego święta, Robert Koczarjan podpisał memorandum na wspólny start w wyborach z Armeńską Federacją Rewolucyjną oraz niedawno utworzoną partią Odrodzona Armenia, której liderem jest były gubernator Sjuniku, Wahe Akobjan. Nazwa sojuszu jest prosta i chwytliwa – Hayastan, czyli po prostu Armenia. Po złożeniu podpisu Koczarjan triumfalnie przemaszerował przez wybudowaną z jego inicjatywy w samym centrum Erywania monumentalną Aleję Północną. Na Placu Wolności, pod gmachem opery czekały na niego tysiące zwolenników. Został przywitany jak długo wyczekiwany zbawca, który wyciągnie kraj z kryzysów. W liczbie mnogiej, bo jak mówi Koczarjan, Armenię trzeba wyciągnąć z kryzysu politycznego, ekonomicznego i humanitarnego. A przede wszystkim z kryzysu tożsamości, bo przegrana wojna złamała ormiańskiego ducha, który dotychczas wydawał się niezachwiany.
W Erywaniu można odnieść wrażenie, że Koczarjan jest wszędzie. Na billboardach jego uśmiechnięta twarz reklamuje wydaną w 2018 r. (co znaczące, najpierw po rosyjsku, a dopiero później po ormiańsku) autobiografię Życie i wolność. Oficjalne zawiązanie sojuszu było transmitowane na telebimach i w każdej dużej ormiańskiej stacji telewizyjnej.
Rozpolitykowany Erywań, w którym każdy, kto zasiada w kawiarni, jest ekspertem w sprawach polityki wewnętrznej i zagranicznej, powtarzał jedno, krótkie zdanie: „On wrócił”. A sam Koczarjan mówi, że nie miał intencji powrotu do polityki, ale został zmuszony przez okoliczności. W typowym dla siebie, pełnym pewności stylu stwierdził po prostu, że w obecnej sytuacji Armenii nie pozostał żaden inny wybór. A mnie zastanawiało nieustannie, jak to jest, że nikt już nie pamięta wszystkiego, co za rządów Koczarjana było nie tak? Jak to jest, że ci, którzy jeszcze wczoraj, w czasie rewolucji, domagali się jego rozliczenia, teraz wykrzykują jego nazwisko i witają go kwiatami?
Chodzę po placu, a ludzie powtarzają, co przed chwilą usłyszeli – tylko Koczarjan może nas ocalić, nie tylko od zdrajcy Paszinjana, ale wręcz od anihilacji. Podgrzewane psychologią stadną emocje politycznego wiecu przytłumiają zawsze racjonalne oceny, pytam więc dalej. Grigor, tłumacz, wyjaśnia to następująco: „Jak by nie patrzeć, Koczarjan wygrał wojnę, jak by nie patrzeć, za jego rządów, jakie by nie były, byliśmy pewni swojego, czuliśmy się bezpiecznie, a Karabach znajdował się w ormiańskich rękach. Wiemy, jak było, ale to wypieramy, bo Koczarjan mimo wszystko może zagwarantować nam bezpieczeństwo”. Potem dodaje, że to samo dotyczy polityki zagranicznej – rusofilii w Armenii nie było nigdy, teraz nawet skończyło się przekonanie o dobrym sojuszu, ale innego wyjścia niż zawierzenie Rosji po prostu brak. Asmik, młoda ekonomistka, również nie ma wątpliwości: „Nigdy wcześniej tak bardzo nie wiedzieliśmy, co dalej się może wydarzyć. Straciliśmy Karabach, a teraz jeszcze sytuacja eskaluje w Sjuniku i w Gegharkuniku [armeńskich prowincjach, na które od połowy maja regularnie wchodzą wojska azerbejdżańskie – przyp. B.K.]. Kto nas zapewni, że potem nie przyjdzie pora na Erywań i cały kraj?”. Według niej aktualny gabinet jest niekompetentny i niedoświadczony, czego, ponownie mimo wszystko, z pewnością nie można zarzucić Koczarjanowi.
Nadzieja i niekompetencja
Wszechobecność Koczarjana kontrastuje ze skromną kampanią Paszinjana i jego partii Kontrakt Obywatelski. Na przystankach autobusowych można dostrzec hasło: „Przyszłość, jest tu przyszłość”. Gdzieniegdzie kampania jest bardziej spersonalizowana – skupiona twarz premiera w tę przyszłość spogląda pewnym wzrokiem. W rzeczywistości jednak Paszinjan nie może być tak pewny jak dotąd, że nie posiada mogącej mu zagrozić politycznej opozycji. Do polityki wrócił bowiem człowiek, który jest jego nemezis, uosobieniem wszystkich bolączek trawiących niepodległą Armenię – korupcji, klanowych układów, despotyzmu, uzależniania wszelkich decyzji podejmowanych w Erywaniu od czynnika karabachskiego. Robert Koczarjan. Paszinjan chciał użyć Koczarjana jako symbolu, że to wszystko przeszłość, osadzając go pokazowo w więzieniu. Abram, historyk z Erywania mówi, że pozostawanie Koczarjana na wolności podkreśla nieudolność Paszinjana do finalizowania spraw, które uznaje za priorytetowe, a tym samym uświadamia Ormianom niekompetencje ekipy, która doszła do władzy w 2018 r.
Paszinjan jest również łatwym celem, gdy argumentem staje się kwestia karabachska. W prostym przekazie bardzo łatwo pominąć długie lata zaniedbań, zarówno w wymiarze wewnętrznej polityki wobec Karabachu, jak i międzynarodowych negocjacji. Wówczas winny staje się tylko ten, kto akurat ponosił odpowiedzialność, pełniąc najważniejszą funkcję publiczną. Dla wielu to wystarczające: Paszinjan przegrał wojnę, koniec. W skrajnym ujęciu premier staje się agentem brytyjskim lub tureckim, marionetką Sorosa i Gatesa, a nawet zdrajcą, który jest gotowy oddać wrogom pół Armenii, aby tylko utrzymać się u władzy. Co istotne, erywańska inteligencja kształtuje bardziej skomplikowane argumentacje, które mają na celu negację potencjału przedłużenia jego rządów.
Porażka w wojnie karabachskiej to najważniejszy, ale też niejedyny czynnik wskazujący, że premier, a przede wszystkim ludzie, których wprowadził do polityki, są nieprzygotowani do skutecznego wypełniania swoich obowiązków. Nie rozumieją uwarunkowań geopolitycznej sytuacji, nie wiedzą, jak zmieniać styl języka, kiedy negocjuje się z tak odmiennymi rozmówcami, jak Władimir Putin, Ilham Alijew czy Emmanuel Macron. W zależności od preferencji politycznych racjonalizacja jest odmienna, jednak wniosek końcowy niezmienny – Paszinjan musi odejść.
Trudno znaleźć rozmówców, którzy nie podzielają sprzeciwu wobec premiera. Zastanawiam się więc, gdzie jest te niemal 30% Ormian, które według sondaży nadal deklaruje dla niego poparcie. Abram nie ma wątpliwości: „Paszinjan to populista, który zawsze powie to, czego oczekuje od niego audiencja, do której akurat przemawia. W Erywaniu te retoryczne sztuczki już jednak nie działają. Znacznie łatwiej zarządzać przez emocje na prowincji, gdzie do biednych, gorzej wykształconych można trafić, wyłącznie obiecując, że będzie lepiej, a jeśli wróci Koczarjan, to w dalszym ciągu kraj będzie pogrążony w stagnacji. Tam właśnie jest jego baza”. Jeśli uznamy, że to prawda, nie zmienia to faktu, że Paszinjan mimo wszystko, według ogólnokrajowego sondażu przeprowadzonego na reprezentatywnej grupie przez International Republican Institute, dysponuje największą, niemal 30-procentową grupą wyborców, którzy deklarują bezwzględne poparcie.
Reszta, czyli języczek u wagi
Nowy armeński parlament będzie wyglądać znacząco inaczej niż wszystkie, które Ormianie wybierali do tej pory. Według wszelkich sondaży ani Paszinjan, ani Koczarjan nie mogą liczyć na większość, która pozwoli im samodzielnie rządzić. Wszystko sprowadzi się do potencjału tworzenia koalicji. I tu sprawy znacząco się komplikują, szczególnie dla rządzącego premiera. Jedynym potencjalnym kandydatem do koalicji mogliby być liberałowie pod przywództwem pierwszego prezydenta, Lewona Ter-Petrosjana. Kwestia sprowadza się do tego, ile faktycznie mogą zebrać, ale również do rozbieżności w kwestii Karabachu. Aram, który ostatnio aktywnie włączył się w politykę liberałów, stwierdza: „Wiemy, że Ter-Petrosjan miał rację co do tego, jak powinniśmy rozwiązać konflikt o Górski Karabach. Inne siły polityczne raczej też zdają sobie z tego sprawę, ale teraz nie jest nasza pora. Nie jest nasza, bo jesteśmy racjonalni i pragmatyczni w kwestii Karabachu i kierunku, w którym powinna podążać Armenia. Ale politykę po wojnie robi się na emocjach, a nie merytorycznej dyskusji. Możemy liczyć maksymalnie na niespełna kilka procent głosów i przekroczenie progu wyborczego”. Do tego jeszcze dochodzi kwestia podejścia samego Ter-Petrosjana. Zaproponował on szeroki sojusz byłych prezydentów, również z udziałem Serża Sargsjana. Mimo że został błyskawicznie odrzucony, jest on sygnałem dla Paszinjana, że Ter-Petrosjan prędzej dogada się ze swymi dawnymi wrogami, którzy przyczynili się do jego dymisji w 1998 r., niż z bliższym mu ideowo premierem.
Od połowy lat 90. XX w. Lewon Ter-Petrosjan był zwolennikiem rozwiązania znanego jako 5+2. W myśl tego porozumienia Armenia miała zwrócić Azerbejdżanowi pięć z siedmiu okupowanych prowincji wokół Górskiego Karabachu, a dwie (Laczyn i Kelbadżar znajdujące się pomiędzy Armenią i Górskim Karabachem) miały być strefą buforową. Górski Karabach miałby zostać wówczas uznany lub przyznano by mu międzynarodową misję obserwacyjną.
Akob, konsultant medialny i działacz Republikańskiej Partii Armenii, której notowania oscylują w okolicach pięcioprocentowego progu wyborczego, również nie ma wątpliwości: „To nie jest tak, że wybieramy pomiędzy Rosją i Zachodem, demokracją i autorytaryzmem. To nie jest pluralistyczny wybór tego, jak będzie wyglądać w najbliższej i dalszej przyszłości Armenia. To wybór dotyczący tego, czy przetrwamy. Paszinjan to zagrożenie i nie ma mowy, aby republikanie się z nim porozumieli”. Nie oznacza to jednak, że są oni gotowi na wsparcie inicjatywy Koczarjana. Sargsjan i Koczarjan, mimo że wywodzą się z Karabachu i razem tworzyli obóz republikański rządzący Armenią przez 20 lat, są głęboko skonfliktowani. Zdaniem Abrama Koczarjan prędzej dogada się z Ter-Petrosjanem niż Sargsjanem: „Koczarjan uważa, że Sargsjan, który został przez niego namaszczony na następcę i którego traktuje jak swoje polityczne dziecko, zdradził jego samego oraz ideały, którymi kierowali się w latach 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku. To przepaść nie do zasypania”. Rzecz jednak w tym, że nie takie przepaści udawało się już w armeńskiej polityce zasypać. Zresztą obecność republikanów w nowym parlamencie jest niepewna, a partia posiada najwięcej jawnie zdeklarowanych przeciwników.
Sasna Tsrer to skrajnie nacjonalistyczna, antyturecka i antyrosyjska partia, której członkowie zasłynęli w 2016 r, atakiem terrorystycznym z wzięciem zakładników na posterunek policji w erywańskiej dzielnicy Erebuni. Wielu jej członków to weterani pierwszej wojny o Górski Karabach.
Jasna Armenia i Edmon Marukjan blisko współpracowali z Nikolem Paszinjanem, będąc istotną częścią aksamitnej rewolucji. Po wyborach z grudnia 2018 r. przeszła do opozycji w parlamencie, a po wojnie Marukjan stał się jednym z najostrzejszych krytyków premiera.
Przykładem takiego zasypywania przepaści może być choćby wsparcie, którego po rewolucji z 2018 r. udzielił Paszinjanowi Gagik Carukjan i kierowana przez niego partia Kwitnąca Armenia pomimo wcześniejszego zakorzenienia jako reglamentowana opozycja pod rządami republikanów. Carukjan jest biznesmenem i to dbałość o własne interesy jest jego główną motywacją w działaniach politycznych. Kiedy te są zagrożone, jest gotowy na wszelkie ustępstwa. To polityczny oportunista, a jednocześnie jako charyzmatyczny, populistyczny lider ma znaczące poparcie na prowincji, szczególnie w Kotajku, z którego pochodzi i który traktuje jak udzielne księstwo. Jego możliwości szacuje się na około 10%, co pozwoliłoby mu na stanowienie trzeciej siły w parlamencie. Szanse na przekroczenie progu ma również kilka pomniejszych partii – antyrosyjscy nacjonaliści z sojuszu Ażbewer tworzonego m.in. przez Sasna Tsrer czy Jasną Armenię Edmona Marukjana, również negatywnie nastawione do Paszinjana.
Mieć czy być?
Choć klasyczne pytanie Ericha Fromma w popkulturze i polityce istnieje dzisiaj bardziej jak wyświechtany slogan, a nie faktyczny ontologiczny wybór, zdaje się dość precyzyjnie opisywać dylemat, przed którym staną Ormianie, zakreślając swój wybór 20 czerwca. Badania opinii publicznej przeprowadzone w maju przez wspomniane IRI, a także te wykonane przez Gallupa wskazują, że dla Ormian największe znaczenie mają aktualnie kwestie dotyczące bezpieczeństwa, konieczności zażegnania kryzysu politycznego, a przede wszystkim propozycji jak najszybszych rozwiązań głębokiego kryzysu ekonomicznego. Trudno się dziwić, że w warunkach skrajnej niepewności pytania o geopolityczny kierunek – wybór (którego faktycznie nie ma) między Zachodem i Rosją, czy o budowę demokratycznych instytucji, schodzą na dalszy plan.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
Co do samej demokracji – uznanie jej za najlepszy możliwy system rządów balansuje na krawędzi większości. Według sondażu IRI 48% Ormian uznaje ją za właśnie taki, podczas gdy 36% uważa, że są systemy równie dobre lub nawet lepsze. Czy to oznacza, że nic już nie pozostało z rewolucyjnej zmiany z 2018 r.? Najpewniej odpowiedź leży w wieloznacznym zdaniu, które łączy podzielonych politycznie Ormian: Aktualnie i w najbliższej przyszłości w Armenii najmniej zależy i będzie zależeć od niej samej i samych Ormian.