Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bazylika / 22.07.2021
Bartosz Panek, Jarosław Kociszewski

Koronawirus zmienia nasze życie, ale nie starych mistrzów

Wiedeńskie Muzeum Albertina przetrwało wojny i rewolucje. Przetrwa też pandemię Covid-19. Prof. dr. Klaus Albrecht Schröder, wieloletni dyrektor jednego z najbardziej znanych muzeów sztuki na świecie, opowiada, jak koronawirus wpłynął na kierowaną przez niego instytucję i o sposobach funkcjonowania we współczesnym świecie liczącej już ponad 250 lat instytucji.
Foto tytułowe
Prof. dr. Klausem Albrechtem Schröder (foto. Muzeum Albertina)

Każdy większy kryzys powoduje zmiany, co znajduje odzwierciedlenie w sztuce. Na przykład Gustav Klimt podczas I wojny światowej przemalował swoje Śmierć i życie. Teraz doświadczamy kolejnego poważnego kryzysu. Czy Pana zdaniem wpłynie on również na przyszłość sztuki?

Nie sądzę. Pandemia nie zmieniła świata sztuki. Samo malowanie postaci z maską jest powierzchowne i naprawdę nieistotne. Społeczeństwo i świat sztuki zmieniły się w ciągu ostatnich 10 czy 15 lat dzięki globalizacji, nowemu rozumieniu różnorodności naszych społeczeństw, nowemu rozumieniu równości i sprawiedliwości oraz przez cyfryzację naszego społeczeństwa. Pandemia nie jest zmianą, a jedynie krótką przerwą. Za kilka lat, kiedy spojrzymy wstecz, porozmawiamy o niej przez sekundę, ale nie więcej.

Jestem jednak głęboko przekonany, że pandemia pomogła nam przyspieszyć proces cyfryzacji. Choć i tu ważne zmiany nastąpiły wcześniej, wskutek wynalezienia smartfonów. Mówimy o tych urządzeniach jako o przenośnym telefonie, a przecież rzadko kiedy korzystamy z nich właśnie w tym celu. Przez większość czasu używamy ich jako aparatów fotograficznych, komputerów czy urządzeń do nawigacji. Ich szerokie zastosowanie zmieniło nasze życie i sposób, w jaki się komunikujemy. Doprowadziło do znacznego przyspieszenia, ale też i rozproszenia naszego życia. Oraz do tego, że o wiele bardziej skupiliśmy się na tym, co dzieje się dzisiaj. Tym samym to, co wydarzyło się wczoraj, należy do przeszłości. Przedwczoraj to już średniowiecze, a poprzedni rok – epoka paleolitu.
Prof. dr Klaus Albrecht Schröder jest austriackim historykiem sztuki. Od 1999 r. pełni funkcję dyrektora Muzeum Albertina w Wiedniu. W czasie swojej kadencji zmodernizował kierowaną przez siebie instytucję. W przeszłości koordynował też budowę Muzeum Fundacji Leopolda w Wiedniu. W maju 2020 r., po opóźnieniach spowodowanych przez pandemię Covid-19, otworzył nowe muzeum Albertina Modern.

Oznacza to, że jeśli instytucja, którą kierujesz, nie jest Luwrem, Uffizi czy Prado, liczba jej odbiorców będzie coraz mniejsza. Repertuar oper zawiera przede wszystkim dzieła tworzone między 1718 a 1910 r. Od Mozarta po Straussa, Berga, Schönberga i na tym koniec. A publiczność operowa z roku na rok się starzeje. Średnia wieku w operach i na salach koncertowych wynosi powyżej 65 lat. Tymczasem nasi odbiorcy stają się coraz młodsi. Kiedy zaczynałem pracę nad wystawą główną o sztuce XIX wieku, mieliśmy 200 tys. zwiedzających rocznie, a 10 lat później na tej samej wystawie było 100 tys. zwiedzających, teraz – jedynie 50 tys. Lecz kiedy zrobiłem wielką wystawę o Williamie Kentridge’u, Georgu Baselitzu i Robercie Longo, nasze muzeum odwiedziło 50 tys. zwiedzających, podczas gdy teraz odnotowujemy ich trzykrotnie więcej.

Liczby te pokazują, że Austria przechodzi transformację w obszarze kultury: przestaje być centrum muzycznego świata, znajdując swoje stałe miejsca w sztuce współczesnej. I to jest nasza rola jako instytucji kultury. Musimy zmienić naszą politykę muzealną, a ja bardzo się cieszę, że mogę ponownie wymyślać nową koncepcję Albertiny.

Pandemia z pewnością dotknęła również Albertiny.

Uderzyła nas mocno i w każdy możliwy do wyobrażenia sposób. Przede wszystkim dlatego, że Albertina była pierwszym muzeum na świecie, które musiało zostać zamknięte jeszcze przed otwarciem. Na 13 marca 2020 roku było bowiem zaplanowane otwarcie Albertiny Modern, naszego drugiego lokalu. Jednak z powodu wybuchu pandemii, musieliśmy zamknąć muzeum dzień wcześniej. Nie było więc wernisażu ani konferencji prasowych. To było naprawdę mocne uderzenie, ponieważ wypowiedzieć pierwsze zdanie możesz tylko raz w życiu.

Nie ma też łatwego sposobu na zrekompensowanie braku otwarcia nowego muzeum. Robimy jednak co w naszej mocy i tej jesieni będziemy udostępniać publiczności wielką wystawę o sztuce lat 80., a wiosną przyszłego roku – wystawę o twórczości Ai Weiweia. Będzie to pierwsza prezentacja jego twórczości w Europie Środkowej, którą można będzie uznać za swego rodzaju nowe otwarcie Albertina Modern.

Drugie uderzenie, jakiego doświadczyliśmy, to podobnie jak w przypadku każdego innego większego muzeum na świecie ogromna strata finansowa spowodowana ograniczeniami w podróżach. Z tego powodu w zeszłym roku straciliśmy aż 13 mln euro, w tym roku tyle samo, czyli łącznie 26 mln euro. Tylko ułamek tej kwoty pokryło państwo austriackie w ramach udzielonej nam pomocy, która wyniosła 2,9 mln euro. Strata była więc ogromna, lecz moim celem od samego początku było zachowanie zespołu. Nie chciałem, żeby ktoś od nas odszedł.

Gdzie więc znalazł pan oszczędności?

Anulując projekty, dokonując dużych cięć budżetowych i tracąc rezerwy. Przez ostatnie dwie dekady, tj. odkąd w 1999 r. zostałem dyrektorem, Albertina odnosiła sukcesy, udało się więc utrzymać stabilność.

Muzeum takie jak Albertina nie może oczywiście zbankrutować. To byłoby nie do pomyślenia. Przetrwamy każdy kryzys, tak jak przetrwaliśmy wcześniejsze, w tym rewolucję francuską, ponieważ nasza instytucja powstała w 1776 r. W XIX w. doświadczyliśmy wojen napoleońskich i rewolucji 1848 r. Przeżyliśmy I wojnę światową i upadek monarchii. Przeżyliśmy dyktaturę austriacką, a także III Rzeszę i II wojnę światową. Ale też zmieniliśmy się w tych czasach, dlatego zmienimy się ponownie podczas pandemii.

Porównuje pan pandemię do wojen światowych?

Chciałem tylko podkreślić, że takie muzeum jak Albertina nie może zbankrutować. Nawet jeśli naszych strat nie dałoby się zrekompensować własnymi strategiami, uratowałoby nas państwo. A to daje nam duży komfort, podczas gdy na przykład w Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Amerykańskie muzea musiały sprzedać niektóre dzieła z własnych kolekcji, by pokryć straty. My nigdy nie znaleźliśmy się w takiej sytuacji.

Samej pandemii nie odważyłbym się porównać z wojną światową, ze stratą milionów żyć ludzkich, zagładą społeczności żydowskiej i innych grup. Żeby było jasne, nie porównałbym jej nawet z III Rzeszą.

Prawda jest jednak taka, że bez względu na wszystkie katastrofy i kataklizmy muzeum musi przetrwać. I z tego trzeba sobie zdawać sprawę. Taka wiedza poszerza nasz horyzont i w ten sposób pandemia staje się tylko chwilą w naszym życiu. Dla mnie osobiście jest to nadal trudne, ale też zdaję sobie sprawę, że luksusem jest móc powiedzieć: „Chciałem podróżować, ale nie mogłem”. Myślę, że wielu ludzi żyjących w tym i ubiegłym wieku miało nadzieję, że nie będzie miało większych problemów niż to, że nie mogą podróżować do Nowego Jorku.
(fot. Muzeum Albertina)

Czy w tej bardzo uprzywilejowanej sytuacji czuje się pan odpowiedzialny za cierpiący świat sztuki Wiednia?

Myślę, że naszym obowiązkiem nie jest wspieranie sztuki. Nie mamy również obowiązku wspierania galerii ani komercyjnych metod pozyskiwania sztuki. Naszym obowiązkiem i misją jest służyć światu sztuki w zupełnie inny sposób: prezentując sztukę. Ministerstwo finansów ma swoje instrumenty wspierania galerii.

Zwykle impulsem do zmian jest kryzys, bo o cyfrowym świecie już pan wspominał. Jak te zmiany wpływają na pana?

Rewolucja cyfrowa nabrała ogromnego tempa podczas pandemii. Wszystko zaczęło się od prostego faktu, że nie mogliśmy podróżować, więc musieliśmy przejść na Zoom. Potem, krok po kroku nauczyliśmy się jak poprzez nowe technologie zwiększyć liczbę naszych odbiorców. Teraz możemy dotrzeć również do tych, których nie ma na miejscu i którzy nigdy nie przyjadą do Wiednia. Na początku zaczęliśmy otwierać wystawy online, opierając się na doświadczeniu z otwarć, jakie robiliśmy przed pandemią. Dopiero potem zdaliśmy sobie sprawę się, że otwarcie wystawy online powinno być wydarzeniem zupełnie odmiennym. Na wirtualnym otwarciu wygłasza się przemówienie, ilustruje prace, których nie ma na wystawie, oraz przeprowadza wirtualny spacer.

Krok po kroku nauczyliśmy się więc, że prowadzenie muzeum w nowych realiach wymaga innego podejścia niż przekształcenie muzeum tradycyjnego w cyfrowe. Nie chodzi tylko o filmowanie tego, co dzieje się w fizycznym świecie. Zamiast tego potrzebna jest nowa produkcja dla fizycznego świata. Nadal się tego uczymy, a jednocześnie wszyscy borykamy się z tym samym problemem, z którym borykają się gazety i czasopisma: jak zarabiać na działaniach cyfrowych? Łatwo jest wyprodukować wystawę za milion lub dwa miliony euro, którą ludzie mogą zobaczyć na tablecie lub telefonie komórkowym, ale przecież nie będą uiszczać takiej samej opłaty za wstęp, jak ma to miejsce w przypadku fizycznego zwiedzania muzeum. Kto więc sfinansuje te wystawy?

Nasza strategia polega na pokazaniu widzom pięciu, maksymalnie siedmiu dzieł w zwiastunie online, by wywołać w nich potrzebę: „Chcę zobaczyć więcej!”. Ograniczając się do samego zwiastuna, tego nie zrobią. Będą musieli przyjechać do Wiednia. Nadal naszym celem jest sprzyjanie temu, by ludzie zmierzyli się z prawdziwym dziełem sztuki, którego nie należy zastępować cyfrowym doświadczeniem, które powinno się ograniczać do utworów cyfrowych. Może to rodzić pytanie, czy pokazujemy tak zwane tokeny niewymienne (NFT), lecz tego nie robimy. Na razie nie planujemy zakupu NFT. Uważamy, że naszych eksponatów, prac Michała Anioła, Rubensa, Picassa, Matisse’a czy Arpa odbiorcy powinni doświadczyć w najlepszy możliwy sposób, czyli odwiedzając muzeum Albertina.

Jestem przekonany, że w ciągu najbliższych kilku tygodni lub miesięcy powrócimy do przedpandemicznej rzeczywistości. Może nie do końca będzie ona wyglądała tak, jak w 2019 r., chociażby dlatego, że nie będziemy mieli gości z Chin, Indii czy Japonii, ale i tak 80% zwiedzających pochodzi z Unii Europejskiej, a zwłaszcza z państw sąsiednich. Trzeba zdać sobie sprawę, że Wiedeń był nie tylko stolicą monarchii habsburskiej, lecz także sercem Europy Środkowo-Wschodniej. Nasi czescy, słowaccy, polscy, węgierscy i chorwaccy goście liczą się dla nas tak samo jak Niemcy, Szwajcarzy i Włosi. To sprawia, że bardzo pozytywnie myślę o najbliższej przyszłości.

Pandemia zmieniła zatem pana podejście do gości, ale nie filozofię tego, czym Albertina jest i czym być powinna.

Albertinę definiują zbiory oraz rozbudowane, odnowione i zmodernizowane muzeum. Drugie zainaugurowaliśmy w 1999 r. Kolejnym krokiem było otwarcie Albertina Modern. W kolekcji mamy 1,1 mln dzieł sztuki, w tym 180 Dürerów, wielu Michałów Aniołów i Leonardów, 60 Rafaelów i setki Rembrandtów oraz 15 obrazów Picassa, jak również jego rzeźb. Nawet pandemia nie może więc zmienić naszego sposobu patrzenia na świat sztuki. Nasz program pozostaje taki sam. Trochę go jedynie okroiliśmy, by zamiast czterech–pięciu dużych wystaw i kilkunastu mniejszych w ciągu roku, robić teraz dwie duże.

Powoli już jednak wracamy na stare tory. Nie dzieje się od razu, ponieważ wiąże się z tym zbyt duże ryzyko finansowe. Nadal nie oczekuję, że ponad 200 tys. osób zwiedzi naszą wystawę prac Modiglianiego. W 2019 r. spodziewałbym się ich dwukrotnie więcej. Będę szczęśliwy, jeśli w tym roku uda nam się dotrzeć do 350–400 tys. osób, a w przyszłym może 500–600 tys.

Oznacza to, że musimy ograniczyć nasz program wystawienniczy, lecz nie jego zawartość. Sztuka klasyczna, współczesna, dawni mistrzowie – to 600 lat historii sztuki i taki jest do dziś profil Albertiny.

Wywiad został przeprowadzony we współpracy z Europejską Siecią Pamięć i Solidarność.