„Jesteśmy gotowi!” Naprawdę?
Im bardziej Polska marginalizuje swoją pozycję w Unii Europejskiej czy
popada w konflikt z partnerami na Zachodzie, tym mniejszą wagę ma w relacjach
z Rosją. Rząd Zjednoczonej Prawicy bagatelizuje ten fakt. A przecież
skuteczna polityka wschodnia nie powinna ograniczać się do formuły
bilateralnej.
(Shutterstock)Myśląc o polityce Polski wobec Rosji w ostatnich kilkunastu latach, mam przed
oczami dwa obrazki. Pierwszy: premier Donald Tusk rozmawia z prezydentem Władimirem
Putinem na sopockim molo. To symbol próby normalizacji wzajemnych
stosunków. I drugi, nie tak odległy, bo z 2019 roku: minister Siergiej Ławrow i Jacek
Czaputowicz rozmawiają w kuluarach szczytu Rady Europy w Helsinkach. Tym razem
to symbol kryzysu polskiej dyplomacji.
Trudno jest oceniać relacje polsko-rosyjskie, zwłaszcza gdy ich kryterium jest
skuteczność. Stosunki Polski z Rosją od lat są zamrożone i uwięzione w pułapce
braku zaufania, a nawet wrogości. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, wykorzystując
hasła antyrosyjskie, co po 2014 roku nie było tak nieoczywiste. Rosjanie
z kolei nie byli zainteresowani podtrzymywaniem czy też naprawą stosunków
z Polską. Nie zasiedliśmy przy stole negocjacyjnym, przy którym omawiano rozwiązanie
konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, nie mieliśmy najlepszych relacji z Ukrainą,
a z partnerami europejskimi wpadaliśmy z jednego kryzysu w drugi. Sami pozbawiliśmy
się znaczenia.
Kompromis – z założenia zgniły