Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bazylika / 03.09.2021
Felieton Agnieszki Bryc z okazji 20-lecia KEW

Świat ma znaczenie

Sprawy międzynarodowe to nie miejsce dla tych, którzy z Samuela Huntingtona zapamiętali jedynie tytuł i dziś święcie wierzą, że cywilizacje mogą się wyłącznie zderzać, natomiast przenikanie to wymysł tych, którzy nie wyrośli z Imagine Johna Lennona.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Można stać przed ścianą lasu i dostrzegać wyłącznie pojedyncze drzewa. Zdarza się to najlepszym. Po zamachach terrorystycznych 11 września 2001 r. na World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie stawialiśmy dwa zasadnicze pytania. W jaki sposób niekwestionowany światowy lider nie zapobiegł atakom? I co to faktycznie oznacza? Dziś, 20 lat później, obserwując sceny chaotycznej ewakuacji Amerykanów z Kabulu zajmowanego przez talibów w tempie, które zaskoczyło nawet ich samych, zadajemy sobie podobne.

Nie zdziwiło mnie więc pytanie, jakie 22 sierpnia w niedzielnej audycji Michała Żakowskiego Na dachu świata usłyszeliśmy wraz ze Zbyszkiem Parafianowiczem z „Dziennika Gazety Prawnej”. Co oznaczają wydarzenia, jakich jesteśmy świadkami w Afganistanie? Dla Zbyszka przejęcie Kabulu tydzień wcześniej przez talibów oznaczało klamrę zamykającą epokę wojny z terroryzmem, a dla mnie – przekroczenie przez USA point-of-no-return, czyli kolejny krok w kierunku końca Pax Americana.

Amerykańskie stulecie zdążyło uczynić świat bardziej płaskim, jak to określił w 2005 r. amerykański dziennikarz i publicysta Thomas Friedman. W rezultacie dramatyczne wydarzenia w oddalonym od Warszawy ponad 5 tys. kilometrów Kabulu bezpośrednio dotyczyły Michała, gospodarza audycji. Już wchodząc do studia zastałam go roztrzęsionego.

– Jezu Chryste! Ona chce zawrócić! – krzyczał. – Jest pod samym płotem – wyjaśniał. Zobacz – podsunął mi zdjęcie pod nos – to nogi Brytoli. Wiesz, co to oznacza?! – pytał retorycznie. – Przeszła przez talibskie checkpointy, przebiła się przez fanatyków bijących na oślep i tłum tratujący dzieci. A na ostatniej prostej chce się poddać! – Grozę sytuacji na szczęście przerwał realizator, przypominając, że za chwilę wchodzimy na antenę. Czerwone światło na mikrofonie radiowym przełączyło Michała w tryb profesjonalny.

Kabul Jan Salam (Mój kochany Kabul) – zapowiedział kultową piosenkę zakazanego przez talibów Farhada Darya. Symboliczną, bo to ona jako pierwsza rozbrzmiała w afgańskim radio po upadku talibów w 2001 r. Parę chwil później Michał otrzymał informację, że Afganka, której pomagał ewakuować się wraz z rodziną z Kabulu właśnie dostała się na lotnisko, czyli jest bezpieczna (a dziś w obozie dla uchodźców na północnym Mazowszu).

Nilofar Ayoubi miała udzielić mu wywiadu z Afganistanu zagarnianego przez talibów. Udzielała, lecz nie wywiadu, tylko relacji z panicznej ucieczki z mieszkania, gdy okazało się, że poszukują ją talibowie. Uda jej się dostać na lotnisko, albo doświadczy talibskich metod dbania o cnoty niewieście. Michał towarzyszył jej na każdym etapie. Mógł jednak tylko rozmawiać, wspierać, nie pozwolić się poddać. Jemu z kolei pomagało kilka innych osób. Funkcjonariusze GROM-u, którzy znanymi sobie sposobami wyłuskiwali z tłumu Afgańczyków z polskiej listy ewakuacji, ambasador Adam Burakowski spinający sprawę w New Delhi, MSZ, MON i on. – Nie wierzyłem, że się uda. Mieliśmy nie więcej niż 30% szans. – przyznawał Michał. – Gdyby nie on, pułkownik Wojska Polskiego od zadań niemożliwych, już dawno bym się poddał.

Nazwijmy go X.

Kilka lat temu, w 2012 r., X dostał zadanie stworzyć od podstaw attachat wojskowy w Ammanie. Kierunek strategiczny, bo Jordania to sojusznik USA i ważny sąsiad Izraela; pozwala mieć oko na to, co dzieje się w Syrii, od 2015 r. rosyjskim bastionie w regionie. A jak Rosjanie mawiają, „jeśli nie trzymasz ręki na pulsie, oni trzymają ją na twoim gardle”. Badaliśmy puls tak skutecznie, że zanim X wrócił do kraju w 2017 r., zdążył zdobyć szacunek króla Abdullaha II oraz zazdrość kolegów ze zdecydowanie wyższej ligi, Brytyjczyków i Francuzów. W imponującym tempie zaczęły się bowiem rozwijać kontakty na poziomie rządowym, w Jordanii pojawił się GROM, a drzwi na dwór króla były dla X – a więc dla Polski – otwarte. Nie był to sukces wielkiej instytucji, bo attachat formowała jedna osoba. Źródłem sukcesu okazało się wytypowanie do niestandardowego zadania kogoś zdolnego myśleć samodzielnie i działać niestandardowo.

O takich jak X mówimy, że potrafią łączyć kropki. To ci, którzy widzą nie pojedyncze drzewa, a las. Dla nich polityka międzynarodowa to system naczyń połączonych. Chcemy być skuteczni na Wschodzie? A jakże! Musimy więc połączyć tę kropkę z kropkami na Zachodzie i Bliskim Wschodzie, nie zapominając o tym Dalekim. Polityki wschodniej nie robi się przecież wyłącznie w Moskwie, Kijowie, Mińsku czy w innych stolicach byłych republik ZSRR. To zawsze zadanie bardziej skomplikowane. Konsultuje się je więc w Waszyngtonie, uzupełnia w Brukseli i dopina w Berlinie. Dobrze mieć też kumpli w Jerozolimie. Tych ostatnich można było jeszcze niedawno zachęcić dobrymi kontaktami z Teheranem. Ale to pieśń przeszłości, odkąd zdecydowaliśmy się zorganizować tzw. bliskowschodnią, a de facto antyirańską konferencję warszawską dwa lata temu.



Sprawy międzynarodowe to więc nie miejsce dla tych, którzy sprowadzają je wyłącznie do Bramy Smoleńskiej, a potęgę państwa definiują przez liczbę bomb, min i karabinów. Którzy z Samuela Huntingtona zapamiętali jedynie tytuł i dziś święcie wierzą, że cywilizacje mogą się wyłącznie zderzać, natomiast przenikanie to wymysł tych, którzy nie wyrośli z Imagine Johna Lennona. W rzeczywistości za sukcesem stoi kapitał ludzki, interdyscyplinarnie wykształceni fascynaci świata, a także zwolennicy Realpolitik, którzy z czasem zrozumieli, że to idealiści mają siłę zmieniać świat. Znaczenie ma więc nie tyko twarda, cyniczna siła, lecz też wartości, idee i know-how.

Know how zapewniają doświadczeni dyplomaci, chyba że w ramach czystek ideologicznych usuwamy ich z resortu. Sukces polityki zagranicznej rodzi się jednak w kraju. Za sprawą zaplecza. Dziennikarzy, którzy nie ulegli opiniom, że słuchacza bądź widza interesuje tylko to, co do powiedzenia ma Edyta Górniak. Ekspertów, dla których sensem życia jest śledzenie spraw, którymi świat zdążył przestać się interesować. Akademików, którzy wychodzą poza swój własny krąg. Instytutów badawczych, NGO-sów i fundacji, które promują – często wbrew logice finansowej – problematykę międzynarodową. Wydają książki, fundamentalne dla sprawy, lecz nie tak popularne jak Patointeligencja Maty. Periodyki, które opowiadają o Wschodzie tak dobrze, jak „Foreign Affairs” o świecie.
dr Agnieszka Bryc - adiunktka na Wydziale Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu. Była członkini Rady Ośrodka Studiów Wschodnich. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej aktywności Rosji.
Portale, które czytelnikowi pozwalają zafascynować się tym, co kryje rubryka „Marszrutka”, „Kindżał” albo „Bistro”. I – co najważniejsze – podtrzymują wiarę w to, że świat ma znaczenie. Zaś ekspertom, akademikom, dyplomatom i politykom, generalnie wszystkim wschodniakom pozwalają ściągać do zamku na Dolnym Śląsku jak pielgrzymom z hadżdżem do Mekki. Bo to właśnie jedno z tych miejsc, gdzie można łączyć kropki.