Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 10.09.2021
Filip Rudnik

Kijów zmarginalizowany. Zachód pertraktuje z Rosją ponad głowami Ukraińców

Lato okazało się wyjątkowo kapryśne dla ukraińskiego prezydenta – nie dość, że w kraju jest oskarżany o porzucenie walczących w Donbasie wojskowych, to poza granicami jest coraz bardziej marginalizowany. Wydaje się, że zmienić tego już nie sposób.
Foto tytułowe
(fot. Shutterstock)

„Mogę tylko pozazdrościć tego, że prezydent tak dużego państwa może sobie pozwolić na marnowanie czasu nad tak szczegółową pracą”, odwinął się Wołodymyr Zełenski, zapytany o niedawny artykuł swojego rosyjskiego „kolegi”. To chyba zresztą najwłaściwsza odpowiedź na stek rewanżystowskich tez, jakimi był przepełniony tekst autorstwa Władimira Putina. Prezydent Rosji podbija wciąż ten sam bębenek: Ukraińcy to część „trójjedynego narodu rosyjskiego”, zaś obecna inkarnacja ukraińskiego państwa to „anty-Rosja” pod zachodnią kuratelą.

Prezydent Zełenski nie omieszkał złagodzić swoją krytykę, wyrażając szacunek dla „ogromu pracy” nad artykułem. Nie miał jednak czasu – a być może i chęci, chociaż to nie było zasygnalizowane – na oddanie się przyjemności lektury. Jak sam powiedział, są przecież „ważne sprawy, ważne spotkania”. Problem w tym, że spraw może być i masa, ale spotkań – takich poważnych, w cztery oczy z liderami innych państw – jest już coraz mniej. Stąd zresztą podkreślona chęć Zełenskiego, że jeżeliby mógł, chętnie przedyskutowałby z Putinem artykuł podczas mityngu tête-à-tête.

Putin prorokiem

Ukraiński prezydent ma prawdziwy natłok zmartwień, których udziałem jest niezmiennie Rosja. Wspomniany artykuł jest symptomatyczny. Opublikowany 12 lipca na oficjalnej stronie Kremla tekst O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców można potraktować jako jedną z tych nut w całej rosyjskiej melodii, która zapewne przyprawia Zełenskiego i ukraińskich decydentów o ból głowy. Trzeba bowiem nieustannie gasić pożary, wyjaśniać ukraińską rację stanu – i to bez gwarancji sukcesu, przed coraz mniej życzliwym audytorium.

Artykuł – notabene o wątpliwej wartości historycznej – miał za zadanie przedstawić Ukrainę jako o państwo o leciwej konstrukcji, które ma się lada chwilę zawalić, stąd nie warto go wspierać.
Skoro Ukraińcy to nie naród, a ich państwowość jest efemeryczna – kwitła bowiem tylko pod skrzydłami Rosji – to wsparcie zagranicy jest nieopłacalne. I wszystko wskazuje na to, że artykuł Putina staje się samospełniającą przepowiednią. Ukraińcy, pomimo zapewnień Zachodu o ich istotności dla bezpieczeństwa całej Europy i „niezachwianego wsparcia” dla Ukrainy ze strony NATO i USA, nie goszczą przy stołach negocjacyjnych.
Co najbardziej krzywdzące, również wtedy, kiedy na agendzie pojawia się sam Kijów i jego żywotne interesy.

Nord Stream 2 bez udziału Kijowa

21 lipca ponad głowami Ukraińców podpisano niemiecko-amerykańskie porozumienie w sprawie drugiej nitki gazociągu Nord Stream, którego sfinalizowanie wydaje się już niemal pewne. Rosyjski gaz będzie przesyłany przez Morze Bałtyckie do Niemiec, trafiając do europejskich odbiorców z pominięciem Kijowa. Pozbawia to Ukraińców zysków z tranzytu, a także godzi w bezpieczeństwo energetyczne kraju. Część ukraińskich ekspertów określiło umowę „nowym paktem Ribbentrop-Mołotow”. Status kraju tranzytowego, przez którego obszar rosyjski gaz trafiał do klientów, stanowił bowiem jedną z przeszkód dla dalszej, bezpośredniej interwencji Rosjan w głąb Ukrainy.
(fot. Shutterstock)

Oczywiście w samej umowie Kijowowi dano pewną rękojmię. Można pominąć frazesy o sankcjach, jakie Zachód nie omieszka nałożyć na Rosję w wypadku użycia gazu jako instrumentu szantażu na Ukrainę. Niemiecko-amerykańskie porozumienie ceduje na Berlin obowiązek wynegocjowania nowej umowy pomiędzy Kijowem a Gazpromem na przesył gazu przez Ukrainę. Obecna kończy się w 2024 r. Paradoksalnie dla rosyjskiej propagandy będzie to kolejne potwierdzenie tego, że obecna Ukraina to „anty-rosyjski projekt” pod zachodnim patronatem. Cynicznie skomentował to Sergiej Ławrow, kpiąc: „widać, że Niemcy są silne”.

Rosjanie nie zwalniają tempa

W ciągu zdarzeń godzących w ukraińskie interesy nie poprzestano na tym. Zaledwie dwa dni po opublikowaniu niemiecko-amerykańskiego porozumienia rosyjska Prokuratura Generalna wysłała do Strasburga gruby plik dokumentów. Po raz pierwszy w historii Rosjanie zwrócili się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z międzynarodową skargą – i to właśnie na Kijów. Do tej pory to Federacja Rosyjska często występowała jako strona oskarżona, chociażby przez własnych obywateli. Tym razem to Moskwa wskazuje winnego – całą ukraińską klasę polityczną. I to o szereg przestępstw, które od lat przypisuje się samej Rosji: odpowiedzialność za śmierć cywili na Majdanie, w Odessie i Donbasie, zestrzelenie malezyjskiego samolotu MH17, prześladowanie rosyjskojęzycznych obywateli. Lista jest znacznie dłuższa, zahacza bowiem także o kryzys hydrologiczny na okupowanym przez Rosję Krymie. Rosjanie zarzucają Ukrainie celowe pozbawianie wody mieszkańców półwyspu.

„Kret historii kopie powoli, ale nieodwracalnie. Zwłaszcza gdy pomaga mu tak poważna instytucja jak rosyjska Prokuratura Generalna. Właśnie dlatego dzisiaj zrobiono bardzo istotny krok w stronę zwycięstwa sprawiedliwości i praworządności względem wydarzeń z ostatnich lat na Ukrainie”, skomentował skargę Konstantin Kosaczew, jeden z ważniejszych rosyjskich senatorów.
Pomnik ofiar zestrzelonego przez separatystów malezyjskiego samolotu MH17. Holandia, Vijfhuizen (fot. Shutterstock)
Wypowiedź Kosaczewa, choć dość obrazowa, nie powinna zwieść odbiorcy. Rosjanie nie liczą przecież na to, że europejski trybunał obwoła Ukrainę – a zwłaszcza pomajdanową ekipę – winną w rozpętaniu konfliktu w Donbasie czy zestrzeleniu malezyjskiego samolotu. To jednak nie ma znaczenia. Ważne jest to, że „kret” wykopuje w różnych miejscach kolejne kopce. Sam wynik rozprawy nie jest ważny. W wypadku oddalenia skargi w całości Rosjanie dalej będą głosić narrację o prześladowaniu rosyjskojęzycznych przez ukraińską juntę i podkreślać jednostronność europejskich instytucji.

Zachodnie zmęczenie Ukrainą

Starając się przeciwdziałać zniknięciu ukraińskiej sprawy z międzynarodowej agendy, kijowscy decydenci nie składają broni. Pomysłów nie brakuje, gorzej z ich realizacją – a być może i nawet zrozumieniem ze strony zachodnich partnerów. W sprawie Nord Stream 2 z przecieków medialnych wynikało, że Amerykanie zagrozili Ukraińcom pogorszeniem relacji bilateralnych, jeśli ci będą krytykować niemiecko-amerykańską ugodę. Dla nowej administracji w Waszyngtonie ważniejsze bowiem od samego rurociągu jest wznowienie przyjaznych stosunków z Niemcami, nadszarpniętymi podczas prezydentury Trumpa. Dla rozładowania napięcia na transatlantyckiej linii można było poświęcić Kijów.

Ten jednak nie posłuchał i mocno skrytykował umowę, żądając jej przeformułowania oraz zapewnienia większych gwarancji Ukrainie. Co więcej, ukraiński MSZ ponownie przestudiował ponaddwustutysięczny dokument umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z UE, wskazując na jeden kruczek, w czym tak się lubują brukselscy biurokraci. Art. 337 głosi bowiem, że obie strony – Ukraina i Unia – zobowiązały się do ustanowienia „efektywnych mechanizmów dla zapobiegania potencjalnym sytuacjom kryzysów energetycznych w duchu solidarności”.

Dlatego Kijów wzywa Komisję Europejską do konsultacji. Tyle słowa, czym innym bowiem są zapisy unijnych umów, jeszcze czym innym porozumienia podpisywane przez wielkie państwa ponad głowami maluczkich – tym bardziej, że procedowanie unijnych zapisów trwa zazwyczaj parę lat.

W celu wywindowania pozycji Ukrainy – a także przypomnieniu światu, że to kraj wciąż toczony wojną, którego część terytorium jest okupowane przez Rosję – 23 sierpnia w Kijowie odbyło się pierwsze spotkanie międzynarodowej Platformy Krymskiej. Celem inicjatywy jest zwiększenie presji politycznej i dyplomatycznej na Kreml, aby przeciwdziałać łamaniom praw człowieka na półwyspie krymskim. Rosyjski minister Ławrow nazwał je „sabatem”, na którym „Zachód będzie pielęgnować neonazistowskie, rasistowskie nastroje obecnych ukraińskich władz”.

I istotnie w rozumieniu rosyjskiego ministra pielęgnowałby, gdyby nie to, że na sabacie zabrakło najważniejszych czarownic. Udział w spotkaniu wzięli przedstawiciele wielu państw europejskich, ale sama inicjatywa straciła na znaczeniu przez nieobecność uczestników zawartego w lipcu porozumienia o Nord Stream 2 – a więc Joego Bidena i Angeli Merkel. Niemiecka i amerykańska administracja wysłały do Kijowa ministrów energii, co odzwierciedla zmęczenie kwestią ukraińską na Zachodzie. W obliczu konieczności odnowy dyplomatycznej stabilizacji na całym kontynencie transatlantyccy decydenci zdają się nie chcieć przesadnie irytować Putina.

Ukraina numerem dwa

Angela Merkel nie znalazła czasu na udział w Platformie, mimo że dzień wcześniej odwiedziła Kijów w ramach swojego pożegnalnego tournée po Europie. Niemieckie władze mimowolnie dały także odczuć Ukraińcom, jakie miejsce zajmują na liście priorytetów europejskiego bezpieczeństwa. Chociaż wizyta była przygotowywana już od dawna, to w napięty harmonogram kanclerz udało się wcisnąć również inne spotkanie – w Moskwie, i to na dwa dni przed spotkaniem z Zełenskim w ukraińskiej stolicy.

Plan moskiewskich odwiedzin został ogłoszony niespodziewanie, 13 sierpnia, na tydzień przed wizytą. W ten sposób podkreślono, jak istotna dla Merkel jest konieczność spotkania z Putinem ostatni raz w roli kanclerza – liderka Niemiec składa bowiem swoje pełnomocnictwa we wrześniu. Czas więc goni.
(fot. Shutterstock)
Znacząca jest także kolejność spotkań, biorąc pod uwagę to, że agenda obu rozmów była podobna: Nord Stream 2, europejskie bezpieczeństwo, zapewnienie umowy tranzytowej dla Ukrainy. Tutaj jednak najważniejsze jest to, że Merkel w pierwszej kolejności poznała perspektywę rosyjską – a więc kraju-agresora, którego polityka względem Kijowa opiera się w głównej mierze na szantażu. Choć zdolności negocjacyjnych niemieckiej kanclerz odmówić nie można, to znów – tak jak w przypadku niemiecko-amerykańskiego porozumienia w sprawie Nord Stream 2 – dialog o Ukrainie toczył się ponad głowami Ukraińców.

W Kijowie niemiecka kanclerz zapewniła o dyplomatycznym wsparciu dla Ukrainy oraz zobowiązała się nie dopuścić do wykorzystania gazu jako narzędzia szantażu. Jako rekompensatę z powodu rychłego uruchomienia Nord Stream 2 podpisano memorandum o współpracy przewidujące produkcję i przesył wodoru z Ukrainy do Niemiec. To jednak deklaracje, bowiem o konkretnych instrumentach nie było mowy. Podobnie było podczas długo wyczekiwanej wizyty Zełenskiego w Białym Domu 1 września – we wspólnym oświadczeniu nazwano niemiecko-rosyjski gazociąg „zagrożeniem dla europejskiego bezpieczeństwa energetycznego”, lecz nie wspomniano o tym, czy Amerykanie w jakikolwiek sposób mają zamiar zabezpieczyć status Ukrainy jako kraju tranzytowego.

Zełenski akceptuje coraz to kolejne „gwarancje” dotyczące ukraińskiego bezpieczeństwa od zachodnich partnerów, bo cóż innego mu zostaje? W sytuacji, w której oddanymi sojusznikami Ukrainy jest Polska i Litwa – a więc kraje o dość ograniczonym wpływie na politykę rosyjską – ukraińscy rządzący muszą szukać dojścia do tych, którzy naprawdę kreują zachodnią politykę zagraniczną: USA i Niemiec. Tym bardziej, że z toczącej się na naszych oczach tragedii w Afganistanie Ukraińcy mogą wyciągnąć pewne dość oczywiste wnioski – amerykańskie wsparcie nie jest bezwarunkowe i mogą się wycofać w każdej chwili.

Stąd bezalternatywność zagranicznej polityki ukraińskiej i godzenie się na ustępstwa w dalszej perspektywie, a także rosnące rozczarowanie kijowskich decydentów unijnymi i natowskimi partnerami.
Filip Rudnik - stały współpracownik "Kultury Liberalnej", analityk w firmie doradczej Esperis, konsultant dla European Endowment for Democracy.
W tym wszystkim najbardziej paradoksalne jest to, że teza Putina o znalezieniu się Ukrainy pod „zachodnią kuratelą” to sformułowanie w punkt. Z mocodawcami Kijowa można się dogadywać bezpośrednio, pomijając przy tym Ukraińców. Gdzie Rzym, gdzie Krym?