Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 16.09.2021
Anna Żamejć i Nedżmin Kamilsoj

Wartości, głupcze! Jaką kartą Unia Europejska powinna grać w Azerbejdżanie

Unia Europejska traci swoje wpływy w Azerbejdżanie, a jedynym remedium jest powrót do polityki wartości – mówi Altaj Goyushov, profesor historii i analityk polityczny, dyrektor Baku Research Institute, w rozmowie z Anną Żamejć i Nedżminem Kamilsojem.
Foto tytułowe
Prezedent Azerbejdżanu Ilham Alijew (fot. Shutterstock)

Od inauguracji Partnerstwa Wschodniego, europejskiego programu mającego na celu pogłębienie współpracy gospodarczej i politycznej z szóstką wschodnich sąsiadów Unii Europejskiej, minęło już ponad 11 lat. Jakie dostrzegasz sukcesy i porażki programu w Azerbejdżanie?

W kwestii demokratyzacji i praw człowieka nie mamy żadnych sukcesów. Gdy rozpoczynaliśmy udział w Partnestwie Wschodnim, Azerbejdżan był znacznie bardziej demokratyczny niż jest teraz.

Dlaczego Unia była wtedy dla nas tak atrakcyjna? Właśnie z powodu demokracji, praw człowieka i rządów prawa. Tymczasem w każdej z tych trzech kategorii Azerbejdżan wypada o wiele gorzej niż 10–15 lat temu. Zawiedliśmy na wszystkich frontach, ze współpracą z Zachodem włącznie.

Nie mogę powiedzieć, że odnieśliśmy zerowe korzyści z udziału w programie. Na pewno część społeczeństwa obywatelskiego zyskała, być może udało się też opóźnić pewne negatywne trendy, które miały nadejść. Ale jeśli chodzi o ogólną ocenę, nie mamy być z czego dumni.

Co w takim razie poszło nie tak? Może oczekiwania były zbyt wysokie? Bez woli politycznej trudno o demokratyczne reformy.

Tu nawet nie chodzi tylko o Azerbejdżan. Pojawiły się inne priorytety współpracy. Unia była zbyt pewna siebie i nie spodziewała się, że pewnego dnia podstawowe wartości będą zagrożone. Na przykład nikt nie wyobrażał sobie powrotu do polityki nacjonalizmu w Polsce czy na Węgrzech. W planach była stopniowa integracja na kontynencie europejskim, zacieśnianie współpracy z Europą Wschodnią, a następnie z regionem posowieckim, czego owocem był program Partnerstwa Wschodniego. I tak mieliśmy podążać dalej tą drogą aż do końca historii Fukuyamy. Europejscy liderzy naprawdę w to wierzyli! Tymczasem nie tylko nie było żadnego końca historii. Okazało się, że to dopiero początek i Zachód znalazł się w defensywie.

To dla mnie osobiście również wielka porażka. Nigdy nie myślałem, że znajdziemy się w sytuacji, w której jedna rodzina ma wszystko pod kontrolą i nie toleruje żadnych dysydenckich ruchów. Do tego żyjemy w bardzo niepewnych czasach i trudno jest przewidzieć, co będzie dalej. Na pewno Unia Europejska powinna popracować nad wizerunkiem i podnieść swoją atrakcyjność. Obecnie traci swoje wpływy nie tylko w Azerbejdżanie, ale i w całym regionie.

W jaki sposób? Co Unia może i powinna zmienić w swojej polityce wschodniej?

Musi postawić na politykę wartości, które powinny definiować wzajemne relacje. Nie na gospodarkę ani geopolitykę. W przeciwnym razie Zachód straci swoją siłę przyciągania i w efekcie przełoży się to w końcu na konsekwencje gospodarcze i geopolityczne.

Na jakich wartościach powinna zatem opierać się nowa polityka współpracy?

Wolnych i uczciwych wyborach, rządach prawa, wolności wypowiedzi, zgromadzeń – na podstawowych wolnościach obywatelskich i prawach człowieka. To one powinny być kamieniem węgielnym polityki unijnej w regionie.

Jest już jednak późno na tę zmianę. Unia Europejska nie ma tej samej silnej pozycji w regionie co 10 lat temu. W obliczu rosnącej roli Rosji i ekspansywnej polityki gospodarczej Chin Bruksela przeszła do defensywy. Do tego Moskwa będzie kontynuowała naciski na Baku, aby przystąpiło do Unii Euroazjatyckiej.


W dziedzinie demokracji i rządów prawa Unia Europejska faktycznie nie odnotowała większych sukcesów. Ale w kwestii gospodarczej Bruksela stała się kluczowym partnerem handlowym Baku. Co sądzisz o rezultatach Partnerstwa Wschodniego w zakresie współpracy ekonomicznej, cyfrowej i środowiskowej?

Unia twierdzi, że Azerbejdżan jest ważnym gospodarczym partnerem, ale tak naprawdę cały nasz eksport oparty jest na sprzedaży ropy i gazu.

Ale przejdźmy do sedna. Czy mamy jakiekolwiek osiągnięcia w walce z korupcją? Nie, mamy monopol w rękach jednej rodziny.
Demonstracja w Baku, po zwycięstwie w wojnie w Górnym Karabachu (fot. Wikicommons)

Czy udało nam się zbudować wolny rynek? Nie, bo nie mamy konkurencyjności, nie istnieje prawdziwa klasa średnia. Niewiele się również dzieje w kwestii powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Dopiero w tym roku rozpoczęto proces implementacji, ale jeszcze daleka droga przed nami.

W kwestii ochrony środowiska prawdopodobnie nasz rząd współpracuje z Unią, ale niestety niewiele się słyszy w tym temacie. O energii odnawialnej również się nie dyskutuje.

Przez ostatnie kilka lat władze mówią o reformach. Oficjele starszej gwardii poszli w odstawkę i na ich miejsce zatrudniono młodych ludzi, wielu z nich wyedukowanych na Zachodzie. Ale czy z ich przyjściem nadeszły jakiekolwiek znaczące zmiany? Nie. Być może młodzi są bardziej aktywni na mediach społecznościowych i zręczniej się promują, ale prawdziwych zmian nie widać.

Nie oznacza to, że kraj się nie rozwija. Owszem, rozwój postępuje głównie dzięki technologii. Ale wszystko odbywa się raczej wbrew woli rządu i ze znaczącym wsparciem UE i USA.

Białoruś niedawno zawiesiła udział w Partnerstwie Wschodnim. Po decyzji Mińska narasta presja na Baku, aby poprawić sytuację w zakresie praw człowieka i demokratyzacji. Ale od zakończenia wojny o Górski Karabach słupki poparcia poparcia dla prezydenta Ilhama Alijewa wyraźnie poszły w górę. Społeczeństwo obywatelskie, które już przed wojną było w trudnym położeniu, jest coraz bardziej marginalizowane. Jak w tym kontekście postrzegasz przyszły wpływ trzeciego sektora na kształt polityki Partnerstwa Wschodniego w Azerbejdżanie i relacje z Unią Europejską?

Władze grają na własnych zasadach. Ilham Alijew eksperymentuje z konstytucją, z parlamentem obsadzonym własnymi ludźmi, kontrolowanym sądownictwem. Na pewno nie zachowuje się jak Łukaszenko. Dlaczego? Bo Alijew nie jest z kołchozu. Niezmiernie ważne są dla niego relacje z Zachodem i nie zamierza zależeć wyłącznie od Putina. Chce być zapraszany wraz z rodziną na salony do Paryża, Londynu, Berlina.

Jeśli więc Unia Europejska będzie się domagać większego udziału społeczeństwa obywatelskiego, nasz rząd tego nie odrzuci. Ale będzie próbował zastąpić prawdziwy sektor obywatelski własnymi prorządowymi organizacjami. W zasadzie już to zrobił i póki co Zachód to kupił. Nie jest to jednak korzystny scenariusz dla Unii.

Bruksela powinna przyjąć w tej kwestii twarde stanowisko i jasno zakomunikować, że potrzebujemy autentycznego społeczeństwa obywatelskiego. To są nasze wartości i takie są zasady gry. Władze Azerbejdżanu są uzależnione od Zachodu w wielu obszarach, począwszy od rynków zbytu, przez geopolitykę, po kwestie prestiżowe. Zachód powinien wykorzystać ten fakt na własną korzyść.

Ale w ostatnim czasie mniej się słyszy o represjach w Azerbejdżanie wobec politycznych oponentów i społeczeństwa obywatelskiego. To tylko cisza przed burzą czy nowy trend?

Władze nie chcą popsuć relacji z Zachodem, dlatego starają się utrzymać pewną fasadę tolerancji. Ale to nie oznacza, że skończyła się polityczna presja. Po prostu niewiele się teraz dzieje. Przed wojną Ilham Alijew dokręcał śrubę, aby trzymać wszystkich w ryzach. Teraz już nie potrzebuje tego na taką skalę, bo cieszy się większą popularnością.
Ilham Alijew i Recep Tayyip Erdoğan przed mauzoleum byłego prezydenta Hajdara Alijewa w Baku (fot. Shutterstock)

Nadal jednak działacze opozycyjnego Ludowego Frontu Azerbejdżanu dostają wyroki skazujące, niedawno do więzienia trafili członkowie Muzułmańskiego Ruchu Jedności, a Tofig Jakublu [jeden z liderów opozycji – przyp. A.Ż.] ma zakaz podróżowania.

Ogólna sytuacja nie uległa zatem zmianie, choć rzeczywiście wydaje się, że jest lepiej niż wcześniej. Ale to dlatego, że zdziesiątkowano już społeczeństwo obywatelskie i opozycję, która mogłaby zagrozić pozycji władz. Niezależne organizacje i polityczni oponenci są dziś w bardzo słabej kondycji i rząd nie musi być aż tak czujny, jak przed wojną.

W absolutnym centrum uwagi jest dziś sytuacja w Górskim Karabachu. Po ubiegłorocznej wojnie Azerbejdżan odzyskał kontrolę nad częścią utraconych terytoriów, ale konflikt pozostaje nierozwiązany. Jak różne scenariusze rozwoju wydarzeń w enklawie mogą wpłynąć na politykę wewnętrzną kraju i status społeczeństwa obywatelskiego?

Doszło do tego, że konflikt bardziej niż kiedykolwiek uzależnił rząd Azerbejdżanu od Rosji i Turcji. Moskwy się boimy, a od Ankary jesteśmy uzależnieni z uwagi na to, że dostaliśmy od Erdoğana znaczącą pomoc w czasie wojny.

Ten konflikt zawsze będzie wykorzystywany przez władze do pobudzania nacjonalistycznych nastrojów. Karabach jest jedynym osiągnięciem Ilhama Alijewa i pozwala mu jednoczyć swoją bazę. Dlatego kwestia Górskiego Karabachu na dłuższy czas pozostanie istotnym elementem polityki wewnętrznej prezydenta i powinna być brana pod uwagę w czasie rozmów z rządem.
Anna Żamejć - niezależna dziennikarka i specjalistka ds. komunikacji. Pracowała jako korespondentka w azerbejdżańskim Radiu Wolna Europa i przez kilka miesięcy współpracowała z amerykańską Komisją Helsińską ds. konfliktu w Górskim Karabachu, praw człowieka i bezpieczeństwa na obszarze OBWE.

Niestety, wiele się zmieniło po wojnie i Europa zdecydowanie straciła wpływy w regionie. Mamy przed sobą trudny okres i wiele niejasności. Ale jedno jest pewne: Zachód nie może porzucić społeczeństwa obywatelskiego w Azerbejdżanie. Europa musi postawić na współpracę z autentycznymi działaczami. W przeciwnym razie jej interesy będą zagrożone.