Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Transatlantyk / 03.10.2021
Marta Burza
Nic o nas bez nas. Imigranci w Niemczech chcą mieć wpływ na kraj, który ich przyjął
Duża część mieszkańców Niemiec nie ma prawa do uczestnictwa w wyborach do Bundestagu. To miliony uchodźców i migrantów, wśród nich żyjący w Niemczech już od wielu lat. Ludzie ci wyjechali, często uciekli z domów, bo chcieli mieć wpływ na swoje życie. Teraz się o te prawa upominają.
(fot. Shutterstock)
Niemiecki gmach Urzędu Spraw Zagranicznych bije po oczach nowoczesnością – piękne, przeszklone ściany są tak czyste, że można się w nich przejrzeć jak w lustrze. Tuż przed wejściem stoi policyjny radiowóz i dwóch funkcjonariuszy pilnujących, żeby do środka nie dostał się nikt niepowołany.
Niepowołani ulokowali się więc po drugiej stronie ulicy.
Naa’irah
„Wyciągnijcie moją żonę i resztę rodziny z Afganistanu!” – woła po niemiecku jedna z tabliczek niedbale postawionych na chodniku, na wysokości kolan. „20 lat i miliony dolarów po to tylko, żeby zastąpić talibów talibami” – napisano na innej, tym razem w języku angielskim. Nie to jednak zwraca uwagę. 25 września, w przeddzień wyborów do Bundestagu, na niewielkim placyku naprzeciwko urzędu stoją trzy drewniane stoły, a na nich laptopy i kilka drukarek. Wokół krząta się grupa Afgańczyków i wolontariuszy ze stowarzyszenia Jugendliche Ohne Grenzen – Młodzi bez Granic. Zgromadzeni wypełniają formularze, w których proszą o sprowadzenie swoich rodzin z kontrolowanego przez reżim talibów Afganistanu. To manifestacja ich desperacji.
Z boku, w swetrze w kolorowe paski, stoi młoda dziewczyna trzymająca na jednym ramieniu granatowy plecak. Obserwuje krzątających się wokół ludzi i ściska w ręce telefon komórkowy. Ma na imię Naa’irah, uczy się w 13. klasie, czyli w szkole średniej. Razem z rodzicami przyjechała do Niemiec pięć lat temu, poszła do szkoły i nauczyła się języka. Stoi tutaj dla kuzynki, której rodzice nie zdecydowali się na wyjazd z ojczyzny. Teraz nie jest to już takie proste. Kuzynka mieszka w Heracie i trenuje taekwondo. Naa’irah pokazuje mi w telefonie zdjęcie całej żeńskiej drużyny – dziewczyny mają profesjonalne białe stroje, a na głowach kontrastujące czarne hidżaby. Uśmiechają się. – Jestem tutaj dla niej, żeby pokazać, że mi zależy, że nie podoba mi się to, że ona tam została i boi się wyjść z domu, nie mówiąc już o uprawianiu sportu – mówi Naa’irah.
Zastępca szefa talibskiej komisji ds. kultury Ahmadullah Wasiq powiedział w jednym z wywiadów na początku września, że sport w wykonaniu kobiet nie jest uważany ani za odpowiedni (bo uprawianie go naraża je na odsłonięcie ciała), ani konieczny. Poza tym – czego już nie powiedział – za nieposłuszeństwo można otrzymać surową karę. „Talibowie w Heracie dopuszczają się powszechnych i poważnych naruszeń praw człowieka wobec kobiet i dziewcząt” – alarmuje Human Rights Watch. Przypomina to późne lata 90., kiedy talibowie zakazali kobietom m.in. wszelkiej nauki i pracy. „Po talibach” liczba dziewcząt w szkołach podstawowych wzrosła z prawie zera w 2001 roku do 2,5 mln 17 lat później. Historia może jednak zatoczyć koło. „Nowi talibowie są praktycznie tacy sami, jak ci dawni” – napisał na Twitterze Bill Roggio, redaktor naczelny amerykańskiego portalu Long War Journal.
Przejęcie Afganistanu przez talibów wywołało panikę wśród mieszkańców kraju, którzy rzucili się do ucieczki. Panika udzieliła się też europejskim politykom, którzy boją się powtórki z 2015 roku. Przed dużym wyzwaniem stają Niemcy, którzy przyjęli wówczas milion ludzi, a dla których obecne wydarzenia zbiegły się z wyborami do Bundestagu. Wszystkie partie musiały wybrnąć z tej sytuacji i przedstawić spójną politykę migracyjną. – Jest dla nas jasne, że 2015 rok nie może się powtórzyć – powiedział Paul Ziemiak, sekretarz generalny Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, jeszcze zanim pierwsi afgańscy uchodźcy wylądowali w Niemczech. Z kolei Lotta Schwedler, rzeczniczka Rady ds. Uchodźców Brandenburgii, powiedziała dla Deutsche Welle, że jedynym „błędem” od 2015 roku, którego nie należy powtarzać, jest umieszczanie uchodźców w „nieludzkich warunkach” na całe miesiące.
Nicht Ohne Uns
– Jak ludzie mają czuć się częścią społeczeństwa, biorąc pod uwagę fakt, że politycy nie muszą zabiegać o ich potrzeby, skoro nie traktują ich jako potencjalnych wyborców? Jeśli pewna grupa nie głosuje, nie trzeba im dawać marchewki przed wyborami. Dotyczy to uchodźców i migrantów, czyli bardzo dużej części mieszkańców kraju – mówi mi Hania Hakiel, psycholożka, terapeutka, która pracuje w Berlinie z osobami z doświadczeniem uchodźczym.
Obecnie w Niemczech jest około 11,6 milionów osób, które płacą podatki, ale nie mają prawa głosu – stanowią tym samym około 14% populacji całego kraju. To nie tylko osoby, które dopiero co przyjechały, ale częściej takie, które są tu od 30 czy 40 lat, a wciąż nie mogą wrzucić kartki z zaznaczonym krzyżykiem do urny.
W związku z tym powstała kampania Nicht Ohne Uns (niem. „Nic o nas bez nas”), która lobbuje za przyznaniem prawa głosu osobom, które tu żyją i są częścią niemieckiego społeczeństwa. Na jej czele stoi m.in. Sanaz Azimipour, z pochodzenia Iranka, współzałożycielka stowarzyszenia MigLoom wspierającego polityczną partycypację migrantów pierwszego pokolenia.
Przeszkodą dla wielu z nich jest fakt, że Niemcy nie zezwalają na posiadanie podwójnego obywatelstwa z wyjątkiem innych krajów UE i Szwajcarii. To dylemat dla wielu imigrantów pierwszego pokolenia, którzy nadal mają bliskie związki ze swoimi krajami ojczystymi i nie chcą rezygnować ze starego paszportu – czy to z powodów emocjonalnych, czy ze strachu, że mogą utracić np. prawa do dziedziczenia w krajach, w których się urodzili.
„Jesteśmy samoorganizującą się grupą ludzi bez niemieckiego obywatelstwa i rozpoczęliśmy tę kampanię, aby walczyć o nasze prawo do głosowania. Jesteśmy działaczami migracyjnymi i uchodźczymi, studentami, pracownikami, nauczycielami, dziennikarzami, naukowcami, artystami, osobami niepracującymi i tak dalej. Niektórzy z nas mieszkają w Niemczech od lat, niektórzy nawet urodzili się w Niemczech, a inni przeprowadzili się tu niedawno. Mówimy różnymi językami i mamy różne doświadczenia. Wiele nas różni, ale mamy jeden wspólny problem: nie wolno nam głosować” – piszą na swojej stronie internetowej członkowie Nicht Ohne Uns. „System, który sprawia, że prawo do głosowania jest powiązane z paszportem, jest dokładnie tym samym systemem, który pozwala strzelać do ludzi na zewnętrznej granicy Unii Europejskiej, jest tym samym systemem, który pozwala ludziom tonąć na Morzu Śródziemnym czy deportować ich do stref objętych wojną” – czytamy dalej.
Co prawda Zieloni, którzy otrzymali 14,8% głosów i stali się trzecią siłą w Bundestagu, uwzględniają w swoim programie zmianę ordynacji wyborczej tak, żeby osoby, które od pięciu lat przebywają w Niemczech i pracują, mogły podlegać naturalizacji, a tym samym zyskać prawo, by wrzucić swój głos do urny, ale już główne partie o największym poparciu, w tym zwycięska Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (25,7%), nie są tym zainteresowane.
Układ sił w nowym niemieckim rządzie a polityka migracyjna
Od 2013 roku w Niemczech rządziła tzw. wielka koalicja składająca się z Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej Niemiec i Unii Chrześcijańsko-Społecznej w Bawarii (CDU/CSU) oraz Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD).
W tegorocznych wyborach po raz pierwszy od 15 lat SPD wysunęła się na prowadzenie, co niemieckie gazety nazwały „politycznym trzęsieniem ziemi”. SPD potrzebuje teraz koalicjantów. Obie partie – z CDU/CSU – są już ewidentnie zmęczone wieloletnią współpracą, pojawiły się zresztą na niej rysy i wcale nie jest oczywiste, że ponownie połączą się w koalicji. Bardziej prawdopodobny scenariusz to wygrani łączący swoje siły z Zielonymi i liberałami, czyli FDP (11,5%). Każda z tych partii chciałaby w jakiś sposób zreformować obecny system azylowy, różnią się jednak sposobem, w jaki chciałyby to osiągnąć.
Według SPD, Zielonych i FDP Niemcy mają „moralny obowiązek” przyjmowania uchodźców. Socjaldemokraci, z Olafem Scholzem (ministrem finansów w gabinecie Angeli Merkel) na czele, uważają, że migranci to wartość dodana, która pomaga krajowi się rozwijać. Są zdania, że polityka migracyjna powinna być poddana dyskusji na szczeblu europejskim, aby powstał system, w którym kraje Wspólnoty podzieliłyby się odpowiedzialnością za przyjeżdżające na jej teren osoby. Krótko mówiąc, nawiązują do 2015 roku, kiedy Niemcy jako jedno z niewielu państw wzięły na siebie odpowiedzialność i odczuły brak wsparcia od pozostałych państw Unii. Sześć lat temu kanclerz Angela Merkel powiedziała słynne „Damy radę!”, nie zamykając granic przed setkami tysięcy uchodźców, głównie z Syrii i Iraku, nawet jeśli wedle obowiązujących w UE zasad za ich przyjęcie odpowiedzialne były inne kraje Wspólnoty. Niemcy przyjęły wtedy ponad milion uchodźców. Na zjeździe partyjnym CDU rok później Angela Merkel oświadczyła, że taka sytuacja „nie może i nie powinna się powtórzyć”. Wtedy też zaostrzono politykę azylową, a liczba osób ubiegających się o azyl zaczęła spadać. Wydawało się, że kanclerz powoli próbowała się wycofać z pierwotnych zapewnień.
SPD wzywa do bardziej humanitarnego systemu azylowego i solidaryzowania się z uchodźcami i migrantami. Program partii wspomina też o zwalczaniu pierwotnych przyczyn migracji w krajach pochodzenia, nie mówi jednak nic – póki co – o ograniczeniu pomocy w Niemczech.
Osoby przybywające do Niemiec miałyby według programu SPD prawo do kursów językowych, niezależnie od statusu prawnego ich pobytu. Oprócz tego wszystkie dzieci zaraz po przyjeździe otrzymałyby możliwość uczęszczania do żłobka. Ponadto socjaldemokracji chcą ustawy umożliwiającej posiadanie dwóch obywatelstw, co mogłoby ułatwić decyzję wielu osobom, które chcą mieć w Niemczech choćby prawo głosowania, ale obawiają się zrzeczenia się obywatelstwa w kraju ojczystym. Partia chce też skrócenia obecnego limitu ośmiu lat, po którym można ubiegać się o naturalizację, czyli nadanie cudzoziemcowi obywatelstwa.
Zieloni regularnie apelują o przyjęcie przez Niemcy większej liczby uchodźców, w 2020 roku wystosowali nawet wniosek o przyjęcie około 5 tys. osób z przepełnionych greckich obozów. Odrzucają obozy lub ośrodki tranzytowe, takie jak te na wyspie Lesbos, na której ludzie są przetrzymywani w warunkach dalekich od humanitarnych. Partia proponuje w zamian przyjmowanie zweryfikowanych uchodźców w sposób zdecentralizowany, aby nie tworzyć skupisk takich jak grecka Moria, gdzie mieszkańcy walczyli z przeludnieniem i odizolowaniem od społeczności, z którą mieli się integrować.
Podobnie jak SPD, Zieloni uważają politykę migracyjną za zadanie europejskie. Chcą skrócić czas pobytu osób ubiegających się o azyl w ośrodkach recepcyjnych w Niemczech z obecnych 18 do trzech miesięcy. Odrzucają określanie krajów jako „bezpiecznych” (lub nie) państw pochodzenia, które warunkuje i często ogranicza możliwość otrzymania azylu, są także przeciwni współpracy z libijską strażą przybrzeżną oskarżaną o handel ludźmi i przemoc wobec migrantów.
Zieloni chcieliby także wspomóc i usystematyzować migrację tak, aby zarówno Niemcy, jak i przyjezdni mogli na niej skorzystać. Proponują wprowadzenie „karty talentów” opartej na systemie punktowym, która miałaby być odpowiedzią na aktualne zapotrzebowanie na siłę roboczą. Jak powiedziała Katrin Göring-Eckardt, liderka grupy parlamentarnej Zielonych, jest to karta, dzięki której wysoko wykwalifikowani pracownicy i ich rodziny mogą przenieść się do Niemiec, jeszcze zanim znajdą tam pracę – na jej podjęcie mają 12 miesięcy po przyjeździe. W tym czasie nie są jednak świadczone żadne świadczenia socjalne, kandydaci muszą sami się utrzymywać. Sama karta ze względu na system punktowy skupiony na umiejętnościach umożliwiłaby imigrację osobom bez formalnych lub uznanych kwalifikacji edukacyjnych.
Liberałowie dobrze wpisują się w politykę migracyjną SPD i Zielonych. FDP stwierdza, że podstawowe prawo do azylu dla osób, które mierzą się z prześladowaniem politycznym, jest nienaruszalne. Chcieliby też stworzyć tak zwane bezpieczne drogi ucieczki, czyli możliwość ubiegania się o azyl jeszcze w krajach pochodzenia, w ambasadach państw członkowskich UE.
Oni również chcieliby usystematyzować migracje zarobkową, wprowadzając tzw. karty możliwości, tożsame z kartami talentu proponowanymi przez Zielonych. Byłby to system punktowy, wśród kryteriów natomiast znalazłaby się znajomość języka niemieckiego i wykształcenie, a z drugiej strony – zapotrzebowanie na pracowników danego sektora. Proponują obowiązkowe kursy językowe.
CDU, której kandydatem na kanclerza był Armin Laschet mający poparcie Angeli Merkel, mocno naciska na potrzebę pomocy krajom sąsiadującym z Afganistanem i przysposobienia ich do udzielania wsparcia afgańskim uchodźcom. Rzecznik CDU podkreślał w rozmowie z portalem euroactiv.pl, że osoby uciekające z Afganistanu powinny zyskać „nową perspektywę życiową” w sąsiedztwie ojczyzny. Dlatego rząd miałby „pomagać państwom-gospodarzom”.
Partia chce się skupić na walce z podstawowymi przyczynami migracji w krajach docelowych, w rozumieniu niesienia pomocy humanitarnej i kontroli sytuacji na miejscu. W przypadku Afganistanu oznaczałoby to negocjacje z talibami i upewnianie się, że reżim będzie respektował prawa człowieka. W praktyce – osoby będące w bezpośrednim niebezpieczeństwie nie znajdą oparcia w niemieckiej chadecji. Partia chce też zwiększyć liczbę tzw. bezpiecznych krajów pochodzenia, ograniczając tym samym, kto kwalifikuje się do azylu, a kto nie ma do niego prawa. Dla tych, którzy jednak znajdą się w Niemczech, CDU chce wdrożyć system wspierający integrację w nowym społeczeństwie, oparty między innymi na nauce języka, skierowanej w dużej mierze do dzieci w wieku wczesnoszkolnym.
Jest jeszcze skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD), która z kolei chciałaby wręcz odstraszać uchodźców, zaostrzyć politykę azylową, aby ograniczyć migracje, a najlepiej odrzucać wnioski azylowe jeszcze na granicy. AfD chciałaby też wypisać Niemcy z paktów migracyjnych i uchodźczych Organizacji Narodów Zjednoczonych. Partia nie ma co jednak liczyć na to, że wejdzie do koalicji rządzącej – wszystkie inne ugrupowania oświadczyły, że na taką kooperację się nie piszą. Z kolei Lewica znalazła się pod progiem wyborczym, osiągając poparcie 4,9%, bez szans na koalicję.
Wszystkie te plany na politykę migracyjną wciąż pozostawiają wiele do życzenia, między innymi dlatego, że główni zainteresowani widzą przyszłość raczej w ciemnych barwach, nie wierząc w zapewnienia partii. Optymizmem nie napawa również fakt, że startujący w wyborach kandydaci z tureckimi korzeniami skarżyli się na przejawy rasizmu, które ich dotknęły. Cansel Kiziltepe, berlińska polityczka z SDP, która zasiada w Bundestagu od 2013 roku, przyznała w rozmowie z euronews.com, że musiała się po prostu przyzwyczaić do dyskryminacji podczas prowadzenia kampanii.
Niedawne badanie opublikowane przez naukowców Şenera Aktürka i Yury’ego Katliarou wykazało, że zaraz po Francji Niemcy mają najgorszy wynik w kwestii reprezentacji mniejszości narodowych w parlamencie. W kończącym właśnie kadencję 709-osobowym Bundestagu zasiadało zaledwie 14 osób tureckiego pochodzenia.
Zdaniem dyskryminowanych polityków problemem jest porażka systemowa w kwestii integracji wielokulturowych Niemiec, a systemu nie da się naprawić jedynie wynikiem wyborczym. Wciąż może upłynąć dużo czasu, zanim społeczeństwo zauważy problem i dojrzeje do realnych zmian. Tymczasem pozostaje manifest i uświadamianie ludziom, że polityka migracyjna niejedno ma imię. Dzisiaj ma imię Naa’irah.
– Jestem tu tylko po to, żeby pokazać, że to sprawa, która mnie dotyczy, jestem tu dla kuzynki – powtarza Naa'irah, patrząc na zdjęcie drużyny taekwondo, i odgarnia grzywkę, która spadła jej na oczy. Czego oczekuje po wyborach? Nie wie. – Nie ma już żadnej nadziei – mówi i odchodzi. W tle słychać działające na pełnych obrotach drukarki. Leniwie wylewają się z nich kolejne formularze. Pewnie nikt ich nie przeczyta.
Marta Burza - indolog, turkolog i absolwentka Podyplomowych Studiów Pomocy Humanitarnej, a z pasji dziennikarka. Interesują ją migracje, nierówności społeczne i Azja Południowa.
Artykuł powstał dzięki grantowi w ramach realizowanego przez Centrum Edukacji Obywatelskiej projektu „I am European: Historie i fakty o migracjach na XXI wiek”, finansowanego ze środków Unii Europejskiej.