Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukazja > Szaszłyk / 08.11.2021
Katarzyna Rodacka

Przemoc jest celebrowana jako tradycja. Kirgiska upomina się o prawa kobiet

Według oficjalnych statystyk ONZ w Kirgistanie prawie 27% kobiet między 15. a 49. rokiem życia przynajmniej raz doświadczyło przemocy fizycznej lub seksualnej ze strony swojego partnera. „Przemoc wobec kobiet w Kirgistanie stała się normą” – alarmuje Altyn Kapalova, kirgiska artystka, kuratorka i aktywistka.
Foto tytułowe
Altyn Kapalova podczas protestu "Stop killing women" (foto. Aida Musulmankulova i Bekavana)

Myślisz, że upór odziedziczyłaś po babci?

Nie znałam jej dobrze. Zmarła, gdy byłam malutka. Znam ją jedynie z opowieści mojej mamy i cioci. Moja mama jest zresztą niesamowicie silną i niezależną osobą. Nigdy nie podążała za tradycjami, których nie lubiła. Myślę, że to miało na mnie główny wpływ.

Babcię natomiast znam z opowieści. Zawsze wiedziałam, że miała ciężkie życie, że siedziała w więzieniu, że się rozwiodła, co było – i w Kirgistanie dalej jest – źle postrzegane przez społeczeństwo. Miała problemy ze zdrowiem psychicznym i fizycznym. Spędziła niemało czasu w szpitalu psychiatrycznym. Ale też walczyła o swoje prawa. Została aresztowana za kradzież z pola własnych rodziców. W ramach protestu przestała jeść. Bojkotowała prace więzienne. Umiała pisać, więc napisała skargę do władz i została uniewinniona.
Altyn Kapalova podczas protestu "Stop killing women" (foto. Aida Musulmankulova i Bekavana)

Utożsamiasz się z jej protestem?

Ona była w zdecydowanie trudniejszej sytuacji. W tamtych czas była jedynie „kobietą, która wyszła z więzienia”. Nikt nie wiedział, że walczyła o sprawiedliwość dla siebie. Myślę, że jej walka była trudniejsza od mojej, bo ja jako aktywistka mam wsparcie wielu innych kobiet i prawników. A jej nie wspierał nikt. Dopiero potem spotkała swojego męża, mojego dziadka, cudownego człowieka.

W listopadzie 2019 roku byłaś jedną z kuratorek wystawy Feminnale w Biszkeku. Kilka z prac zostało w trakcie trwania wystawy ocenzurowanych przez ministra kultury, m.in. Evermust, której autorką jest Zoya Falkova. To praca przedstawiająca worek treningowy do boksu w kształcie kobiecego torsu. Po tym wydarzeniu założyłaś w Biszkeku Museum of Feminist Art.

Nie miałam wyjścia, bo muzeum, w którym odbywało się Feminnale, zapowiedziało, że nigdy nie udostępni mi już przestrzeni na żadną wystawę. A na tym polega całe moje zawodowe życie – jestem kuratorką i organizuję wystawy. Byłam wściekła. Stwierdziłam, że skoro nie dadzą mi przestrzeni, to sama stworzę muzeum. Z kilkoma osobami zakupiliśmy obiekty z Feminnale. Zbieram też dzieła innych artystek. Niestety nie mamy do dyspozycji żadnego budynku, dlatego obecnie przygotowuję wystawę online. Skupujemy nie tylko sztukę współczesną, ale także tradycyjne rękodzieło tworzone przez kobiety, których nazwiska zostały zapomniane. Chciałabym móc wystawić kiedyś te wszystkie obiekty w galerii.

Angażujesz się na rzecz wielu działań mających na celu poprawę sytuacji kobiet w twoim kraju. Jaka jest sytuacja Kirgizek?

W Kirgistanie panuje społeczne przyzwolenie na przemoc domową. To pewien popularny model zachowania. Nikogo to nie zaskoczy, jeśli powiesz, że jesteś na co dzień ofiarą przemocy fizycznej, psychicznej czy ekonomicznej ze strony męża. W mediach co chwilę pojawia się informacja o pobiciach i zabójstwach kobiet dokonanych przez ich najbliższych. Nikogo to nie zaskakuje.

Przez ostatnie trzy lata dwie tragedie wstrząsnęły jednak opinią publiczną. Jedna kobieta została zamordowana na komisariacie policji, druga – w samochodzie zaparkowanym na ulicy. Wiele osób wyszło na ulice protestować. Dla ludzi było wstrząsające, że te zbrodnie wydarzyły się w miejscach publicznych. Dom nie jest bezpieczny, o tym wszyscy wiedzą. Okazało się jednak, że ulica też nie. Komisariat też. Mogą cię zabić gdziekolwiek.

System nie działa, ale czy istnieje w Kirgistanie prawo, które jednak chroni kobiety?

Tak, istnieje na papierze, ponoć jedno z najlepszych w całej Azji Środkowej. Ale to prawo nie działa w praktyce. Nikt go nie egzekwuje.

Przemoc domowa ma długą historię, w tradycyjnej kulturze stała się normą. Ludzie tutaj mnie nienawidzą za to, że tak mówię. Ale jestem akademiczką i w mojej pracy naukowej analizuję język kirgiski, który jest pełen różnych przemocowych terminów.

Kyzyl kamczi oznacza dosłownie „czerwony bat”. To bardzo stare określenie zakorzenione w języku kirgiskim oznaczające mężczyznę, który bardzo często i z wyjątkową brutalnością, aż do krwi bije swoją żonę. Przemoc domowa to nic nowego. Teraz o tym się mówi więcej, bo są media, które o tym piszą, temat jest obecny w internecie.

Co więcej, przemoc wciąż się nasila, bo oprawcy nie ponoszą żadnej kary. Nasz system sprawiedliwości jest niewydolny. Większość osób pracujących w policji czy w sądzie to mężczyźni, którzy często sami są agresorami we własnych domach. Kobieta, która znajdzie w sobie odwagę, żeby zgłosić, że jest ofiarą przemocy domowej, na komisariacie pada ofiarą kolejnej dawki przemocy. Dlatego nikt tu nie wierzy policji.

Wspomniałaś wcześniej, że przemoc domowa zakorzeniona jest w tradycyjnej kulturze. Dlaczego?

Chodzi o patriarchat. Kiedy kobiety chcą bardziej decydować o sobie, domagają się swoich praw, mężczyźni zaczynają się bać, że będą musieli się podzielić swoją władzą i przywilejami. Myślę, że dlatego wolą stać na straży tradycyjnego modelu, gdzie to oni mogą mieć kobietę pod kontrolą. W Kirgistanie wiele kobiet wychowało się w takim modelu rodziny. Porzucenie świata przemocy domowej jest dla nich trudne m.in. dlatego, że to jedyny świat, jaki znają. Zwłaszcza jeśli dodatkowo są zależne ekonomicznie.

Czy nie mogą się rozwieść?

Struktura społeczeństwa kirgiskiego opiera się na relacjach z krewnymi ze strony rodziny męża. Jesteś częścią społeczności jedynie poprzez niego i jego rodzinę. Jeśli jesteś panną lub się rozwiodłaś, jesteś nikim. W Kirgistanie mówi się, że „córki są jedynie gośćmi w swoich rodzinach”. Koniec końców przejdą do domu swojego męża.

Jednym z najważniejszych elementów kirgiskiego życia jest toj, czyli świętowanie różnych okazji. To jest tak ważne, że ludzie, żeby zrobić jak największy toj, zadłużają się i biorą kredyty. Toj definiuje twoją pozycję w społeczeństwie – w zależności od tego, jak wystawny zorganizujesz, będzie można cię uznać za człowieka sukcesu lub nie. Toj na 400 gości to pewien standard. Toj na 100 gości oznacza, że rodzinie nie tylko nie powodzi się finansowo, ale to także znak, że nie ma mocnych więzi społecznych. Na toj przychodzi cała rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy. Gdy urządzasz toj lub gdy jesteś na niego zaproszona, możesz pielęgnować swoje więzi społeczne.

Jeśli więc jesteś rozwiedziona i nie przynależysz już do rodziny męża, a do swojej nie możesz wrócić, tracisz wszystkie te więzi.

To wszystko, o czym mówisz, dzieje się w małych miejscowościach czy wszędzie, nawet w Biszkeku?

W stolicy może jest trochę inaczej, ale wzory zachowania są wszędzie takie same. Nawet w Biszkeku niewiele jest kobiet, które decydują się na rozwód mimo tak powszechnej przemocy domowej.

Widzisz jakąś zmianę na lepsze w kwestii walki z przemocą domową w twoim kraju?

Aktywiści i aktywistki naprawdę wykonują świetną pracę. Rząd kirgiski jednak bardzo im to utrudnia. W różny sposób, na przykład rządowe stacje telewizyjne robią w tej kwestii krecią robotę. Aktywiści pracują, organizując warsztaty dla kobiet dotyczące podniesienia świadomości o przemocy domowej, a w tym czasie rząd ugruntowuje przemoc domową jako normę, puszczając w telewizji łzawe seriale. Pokazuje w nich w zwykły, codzienny, wręcz niewinny sposób przemoc domową, np. porywanie panien młodych przez przyszłego męża. W ten sposób telewizja normalizuje przemoc domową: pokazując, że to nic takiego. Że kobieta powinna trwać przy agresorze, że ze swoim oprawcą może być szczęśliwa.

Porwania panien młodych, o których wspomniałaś, wciąż są w Kirgistanie żywą tradycją.

To nie tradycja. To przestępstwo. Tak, oczywiście zdarzają się sytuacje, w których kobiety zgadzają się na takie porwanie, jest ono wcześniej ustalone i wtedy to jest w porządku. Ale większość kobiet nigdy wcześniej nie widziały mężczyzny, który je porywa. To jest w dodatku bardzo złożona przemoc, bo uczestniczy w niej także rodzina dziewczyny. Te dziewczyny są często gwałcone. Wszyscy o tym wiedzą, nie reagują i tym samym wspierają gwałcicieli i przemoc. Celebrują traumatyzujące wydarzenie jako tradycję. Ci wszyscy ludzie powinni za to zostać pociągnięci do odpowiedzialności.

Kiedy dziewczyna zostaje zgwałcona przez porywacza, jej rodzina nie chce jej z powrotem, bo nie jest już w ich mniemaniu czysta. Musi zostać w domu gwałciciela jako jego żona. Przechodzi do jego rodziny, której musi usługiwać. Potem ma z nim dzieci i cały czas jest uznawana za służącą.

Spotkałaś kiedyś jakąś rodzinę, która sprzeciwiła się porwaniu i stanęła murem za swoją córką?

Słyszałam kiedyś o tym, że rodzina nie zgodziła się, by córka wyszła za porywacza, ale powodem były względy ekonomiczne. Córka z bogatej rodziny została porwana przez chłopaka z biedniejszej. Chcieli dla niej lepszego kandydata.

Słyszałam też inną historię, gdy na zlecenie pewnej organizacji pozarządowej robiłam komiks oparty na faktach. Jego bohaterką była dziewczyna, której rodzice oświadczyli, że nigdy nie pozwolą na porwanie. Jeśli jednak tak by się zdarzyło, może wrócić do nich do domu. Spośród setek tragicznych historii o porwaniach, to była jedyna, która pokazywała jakiekolwiek wsparcie rodziny dziewczyny w tej kwestii.

Jeszcze inną tradycją w Kirgistanie jest posiadanie tzw. otczestwa, czyli drugiego imienia pochodzącego od imienia ojca (lub innego męskiego imienia), które nadaje się dziecku, dodając końcówkę -ova dla córki lub -ovicz dla syna. Zaczęto to stosować w Kirgistanie w czasach Związku Radzieckiego i mimo że ten się rozpadł, otczestwa nadaje się urzędowo do dzisiaj. Twoje dzieci je mają?

Mam córkę i dwóch synów. Wszystkim zmieniłam nazwiska, żeby nosiły moje, Kapalova. Wychowuję je samotnie. Moja była dziewczyna poddała mi kiedyś pomysł, by zmienić im także otczestwa, bo koniec końców ojcowie tych dzieci nigdy się nimi nie interesowali, nie dali na ich wychowanie żadnych pieniędzy. Ten pomysł wydał mi się świetny i dzieciom też się spodobał. Poszłam więc w zeszłym roku do urzędu.



I udało się?

Udało się tylko dlatego, że moje imię – Altyn – jest płciowo neutralne. Może być męskie lub żeńskie. Gdybym miała inne, typowo żeńskie imię, nie byłoby to możliwe. Urzędnik błędnie, na moją korzyść, rozpatrzył moje oficjalne podanie, bo myślał, że chodzi o Altyna – mężczyznę. Moja córka dostała więc matczestwo Altynova, a moi synowie Altynovicz. Byłam bardzo szczęśliwa, że się udało i że wreszcie moje dzieci mogą mieć moje imię w dokumentach.

Miesiąc później podzieliłam się tą wiadomością w mediach społecznościowych. Krótko potem dostałam pismo z sądu. Wezwano mnie do podjęcia kroków w celu rozwiązania tej sytuacji, ale przecież to oni popełnili błąd, nie ja. Będą chcieli przywrócić moim dzieciom poprzednie otczestwa. Moja prawniczka z nimi koresponduje, żeby do tego nie dopuścić.

Dla mnie to oczywiste, że jako matka powinnam widnieć w dokumentach swoich dzieci. Urodziłam je, wychowuję je samotnie, jako jedyna o nie dbam, a ojcowie uciekli od swojej odpowiedzialności. Mogli zostawić mnie, ale zostawili też dzieci. I to nie jest tylko moja historia, to naprawdę często dzieje się w Kirgistanie. Tu chodzi o podstawowe prawa. Jesteśmy przez dziewięć miesięcy w ciąży, rodzimy, a potem nawet nie mamy prawa widnieć w dokumentach naszych dzieci.

Konstytucja mojego kraju mówi, że gwarantuje mi równe prawa, ale w tym przypadku widzimy, że kompletnie tak nie jest.