Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Kaukaz / 09.11.2021
Bartłomiej Krzysztan

Rok temu w Górskim Karabachu zamilkły działa. To nadal jest beczką prochu

Mija rok od zawieszenia broni kończącego wojnę o Górski Karabach. Choć jego konsekwencją było przerwanie ciężkich walk zbrojnych, nie stało się podstawą do rozmów o traktacie pokojowym. Konflikt jest daleki od rozwiązania, a rywalizacja armeńsko-azerbejdżańska wkroczyła w nową fazę, będąc elementem rozgrywki regionalnych mocarstw, obejmującej nie tylko Kaukaz, ale też Azję Centralną i część Bliskiego Wschodu.
Foto tytułowe
(TT @wwwmodgovaz)

9 listopada 2020 roku prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew, premier Armenii Nikol Paszinian oraz prezydent Federacji Rosyjskiej Władimir Putin podpisali porozumienie o zawieszeniu broni, kończące trwającą od 27 września wojnę armeńsko-azerbejdżańską o Górski Karabach. Również Araik Harutiunian, prezydent nieuznawanej Republiki Arcachu, wyraził osobno zgodę na zaprzestanie walk. Porozumienie weszło w życie o północy 10 listopada czasu moskiewskiego.

Pierwszy punkt dokumentu zakładał zatrzymanie się obydwu stron na obecnych pozycjach. I ten punkt faktycznie został spełniony.

Trzy godziny po wejściu w życie porozumienia na twitterowym koncie prezydenta Alijewa pojawiła się wiadomość o następującej treści: „Dziś jest historyczny dzień. Konflikt armeńsko-azerbejdżański w Górskim Karabachu dobiega końca”. W ciągu kolejnych trzydziestu minut w serii tweetów Alijew przeprowadził wywód o sprawiedliwości dziejowej, historycznym momencie i patriotycznej wzniosłości. Premier Paszinian wypowiedział się publicznie dopiero dwa dni później, stwierdzając w orędziu do narodu, że porozumienie jest tylko i wyłącznie przyczynkiem do zaprzestania aktywnych działań zbrojnych, a nie stałym rozwiązaniem regulującym ostatecznie kwestię Górskiego Karabachu.

Rok po tamtych wydarzeniach, kiedy uwaga świata dawno odwróciła się od Kaukazu, warto się przyjrzeć, jak faktycznie wygląda krajobraz po bitwie.

Interesy Moskwy, interesy Ankary

To, co można stwierdzić niemal z pewnością, to fakt, że ani Alijew, ani Paszinian nie mieli racji co do tego, jakie znaczenie ma porozumienie i co oznacza w szerszym kontekście trwającego już od prawie 150 lat konfliktu. Nie da się definitywnie potwierdzić słów prezydenta Azerbejdżanu, bo choć druga wojna o Górski Karabach zmieniła znaczącą sytuację strategiczną i polityczną obu adwersarzy, to z pewnością nie jest końcem konfliktu i rywalizacji. Jednocześnie trudno się zgodzić z Paszinianem, bo porozumienie o zawieszeniu broni ma znacznie poważniejsze wymierne konsekwencje poza jedynie zaprzestaniem aktywnej walki zbrojnej.

Obaj przywódcy zapewne zdają sobie sprawę, że ich rozbieżne interpretacje stanu rzeczy nie mają pokrycia w rzeczywistości. Mimo tego coraz intensywniej kreują narracje mające potwierdzać te wcześnie wyrażone przekonania. Wynika to przede wszystkim z uwarunkowań politycznych, które wymuszają na Alijewie i Paszinianie próby dostosowywania rzeczywistości do oczekiwań, bo sytuacja po wojnie daleka jest od tej reprezentowanej w oficjalnych komunikatach przekazywanych przez rządzących. W celach propagandowych, w ramach swoistej polityki samospełniającej się przepowiedni, zarówno w ormiańskim, jak i azerbejdżańskim oficjalnym dyskursie realia są przedstawiane tak, aby zaspokoić oczekiwania suwerena oraz poprawić własną pozycję na arenie międzynarodowej.

Spełniony punkt drugi porozumienia zakładał zwrot Republice Azerbejdżanu okupowanego okręgu Agdam do dnia 20 listopada 2020 roku.

Punkt szósty zakładał zwrot okręgu Kelbadżar do 15 listopada, a okręgu Laczyn do 1 grudnia. Szeroki na 5 km Korytarz Laczyński, który zapewnia łączność między Górskim Karabachem i Armenią, miał trafić pod kontrolę rosyjskich sił pokojowych, co faktycznie się stało. Trudniejsze jest jednak wypełnienie drugiej części tego punktu. W ciągu trzech lat ma zostać przedstawiony plan budowy nowej trasy przez korytarz. 11 stycznia w Moskwie zostało podpisane trójstronne porozumienie powołujące do istnienia grupę roboczą, której celem miała być koordynacja prac nad projektami infrastrukturalnymi. Napięcia na granicy na przełomie maja i czerwca doprowadziły jednak do zerwania rozmów przez stronę armeńską, oskarżającą Baku o prowokację i bezprawne przesunięcia wojsk na terytorium Armenii. Rozmowy o nowym korytarzu, zarówno w Laczynie, jak i tym przechodzącym przez Sjunik, który miał połączyć Nachiczewańską Republikę Autonomiczną (enklawa azerbejżańska oddzielona od głównej części państwa przez armeńską prowincję Sjunik) z zachodnimi prowincjami Azerbejdżanu, utknęły w martwym punkcie. To o tyle groźne, że moskiewskie porozumienie było jedynym tego typu aktem podpisanym przez Armenię i Azerbejdżan od czasu zakończenia wojny.

Jeszcze bardziej problematyczne okazuje się wypełnienie punktu trzeciego porozumienia. W jego myśl rosyjskie siły pokojowe rozmieszczone w pozostającej pod kontrolą Ormian części Górskiego Karabachu miały liczyć maksymalnie 1960 żołnierzy uzbrojonych w broń palną, a także 380 pojazdów opancerzonych i jednostek sprzętu specjalnego. W punkcie czwartym postanawia się, że równocześnie z rozmieszczeniem wojsk rosyjskich siły armeńskie miały zostać wycofane. W sierpniu 2021 roku, po kolejnej serii napięć, miały miejsce ostre rozmowy między Baku a Moskwą. Azerbejdżanie domagali się respektowania postanowień porozumienia, stwierdzając, że w rzeczywistości wielkość rosyjskiego kontyngentu sięga 8 tys. żołnierzy, a armeńskie siły zbrojne nie zostały wycofane z Górskiego Karabachu. Brak reakcji sprawił, że na początku września odbyły się połączone azerbejdżańsko-tureckie ćwiczenia w odległości mniejszej niż 500 metrów od korytarza, co wywołało gwałtowne reakcje Moskwy i Erywania. Rosjanie przeprowadzili w odpowiedzi ćwiczenia wojskowe, co przez Ormian zostało odczytane jako sygnał, że Kreml jest gotowy na utrzymanie korytarza w myśl postanowień z listopada 2020 roku.

Osobną kwestią jest przedłużenie rosyjskiego mandatu pokojowego na kolejne pięć lat. Biorąc pod uwagę skalę napięć, zarówno retorycznych, jak i faktycznej wymiany ognia na granicy, w pierwszym roku od zakończenia wojny, trudno oczekiwać, aby rozmowy były bezproblemowe. Nie ustalono jeszcze nawet formatu, w którym miałyby się odbywać.

W punkcie piątym porozumienia czytamy, że zostanie ustanowione centrum przywracania pokoju, którego zadaniem ma być kontrolowanie implementacji porozumienia z 9 listopada i kolejnych, zawartych między Rosją, Armenią i Azerbejdżanem. Choć rosyjsko-tureckie centrum monitoringu zostało otwarte na przełomie stycznia i lutego we wsi Kiamadinli w okręgu agdamskim, stanowi wymowny przykład trudności w budowaniu porozumienia. Pierwszym problemem była sama lokalizacja. Rosjanie proponowali wstępnie największy ośrodek północno-zachodniego Azerbejdżanu – miasto Gandża, następnie miasto Barda, mniejsze, ale położone znacznie bliżej terenów kontrolowanych przez rosyjskie siły pokojowe. Turcja, powracająca na Kaukaz jako istotny gracz, domaga się zgody na oddelegowanie do Górskiego Karabachu sił pokojowych, na co nie zgadza się Moskwa chcąca zachować w tej materii wyłączność. Turcy i Azerbejdżanie naciskali, aby centrum znajdowało się na samym terenie Górskiego Karabachu pod kontrolą Azerbejdżanu lub w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Wynikało to przede wszystkim z ambicji Recepa Erdoğana do posiadania na terenie Górskiego Karabachu ośrodka, gdzie będą stacjonować tureccy żołnierze. Na to z kolei nie było zgody Moskwy, która robi wszystko, aby ograniczyć militarną obecność Ankary w strefie konfliktu.

Jednocześnie rosyjsko-tureckie centrum monitoringu niejako powiela rolę, jaką w rozwiązaniu kwestii karabachskiej pełni Grupa Mińska OBWE. Co istotne, zdaniem zarówno rosyjskich, jak i zachodnich komentatorów, cele marginalizowanej i nieco zdyskredytowanej zeszłoroczną eskalacją grupy są rozbieżne z celami Moskwy, której wcale nie zależy na szybkim i ostatecznym finalnym rozwiązaniu problemu Górskiego Karabachu.

Ludzie najmniej istotni

Punkty siódmy oraz ósmy porozumienia dotyczyły ludzi bezpośrednio zaangażowanych w konflikt, zarówno mieszkańców Górskiego Karabachu, jak i żołnierzy uczestniczących w działaniach zbrojnych. Nawet jeśli w porozumieniu ten humanitarny aspekt odgrywał znaczącą rolę, szybko się okazało, że jest wyłącznie kolejnym przyczynkiem do walki politycznej.

Problematyczny jest powrót osób wewnętrznie przesiedlonych z Azerbejdżanu, którzy musieli opuścić zajęte przez Ormian terytoria po 1994 roku. Przede wszystkim ze względu na fakt, że nie mają gdzie wracać. Ormianie, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów, najczęściej pozostawili po sobie gołe ściany, zdarzały się również przypadki podpaleń. Większość terytoriów, doświadczona wojnami, wymaga ogromnych środków finansowych. Jednocześnie starannie wyselekcjonowane obrazy „wyzwolonych ziem” stały się ważnym narzędziem azerbejdżańskiej propagandy, a ich wykorzystanie jest uwarunkowane chęcią jak najbardziej negatywnego przedstawienia konsekwencji „ormiańskiej okupacji”. Przykładowo, część domów została przez Ormian przed ich opuszczeniem podpalona, co w Azerbejdżanie przedstawiono jako „ekoterroryzm”. Wpisuje się to w jeden z najbardziej eksploatowanych mechanizmów azerbejdżańskiej propagandy, a więc przedstawiania wszystkiego co robią Ormianie jako aktów terroryzmu.

Powrót azerbejdżańskich uchodźców odbywa się równolegle z narodzinami nowego problemu humanitarnego, a więc ormiańskich uchodźców w Armenii z terenów wokół Górskiego Karabachu oraz z części samego Karabachu, która od porozumienia jest kontrolowana przez Azerbejdżan. Nie mogą oni uzyskać statusu uchodźców wewnętrznych, gdyż formalnie w Armenii są uchodźcami z innego kraju, a więc zasadniczo mogą liczyć wyłącznie na wsparcie władz w Erywaniu. Jednocześnie wielu Ormian, którzy musieli opuścić Kelbadżar, Agdam, a wcześniej Hadrut czy Zangilan po ucieczce do Armenii, nie chce teraz wracać do Karabachu ze względu na niepewną przyszłość części dawnego okręgu autonomicznego pozostającego pod ormiańską i rosyjską kontrolą.

Jeszcze bardziej problematyczna jest kwestia wymian jeńców wojennych. Rozpoczęły się w grudniu 2020 roku, jednakże do dziś około 200 Ormian pozostaje przetrzymywanych w Azerbejdżanie. Human Rights Watch wielokrotnie wskazywała, że jeńcy są obiektem fizycznego znęcania się oraz poniżania. Powolne ich wydawanie przez Azerbejdżan jest elementem politycznej rozgrywki na użytek wewnętrzny, której jedynym celem zdaje się być podkreślanie stanowczości i siły reżimu w Baku nie uginającego się w tej kwestii przed dyktatem Europy i Stanów Zjednoczonych (zarówno Parlament Europejski, jak i Izba Reprezentantów wydały rezolucje domagające się od Azerbejdżanu niezwłocznego wydania jeńców). Ludzie, rzecz jasna, są w politycznej układance najmniej istotni.

"Korytarz zangezurski"

Dziewiąty punkt porozumienia ma najpoważniejsze konsekwencje dla sytuacji. Zakłada on odblokowanie wszystkich połączeń transportowych i gospodarczych w regionie. Mają również zostać stworzone nowe połączenia transportowe między Nachiczewanem i zachodnimi regionami Azerbejdżanu. Nadzór nad bezpieczeństwem transportu mają sprawować specjalnie do tego celu oddelegowani rosyjscy pogranicznicy. Jeszcze w grudniu i styczniu sytuacja wydawała się zmierzać w dobrym kierunku, kiedy to Paszinian, Alijew i Putin negocjowali pokojowe rozwiązania mające zapewnić odbudowę infrastruktury, której beneficjentami byłyby wszystkie zainteresowane strony. Szybko się okazało, że wizja rosyjska znacząco odbiega od interpretacji porozumienia, jaką mają Ormianie, a jeszcze bardziej od perspektywy Azerbejdżanu, wspieranego otwarcie przez Turcję. W lutym Alijew z Erdoğanem coraz wyraźniej zaczęli podkreślać konieczność stworzenia tzw. korytarza zangezurskiego przebiegającego przez ormiańską prowincję Sjunik, który miałby połączyć Zangilan z Nachiczewanem. Strona ormiańska jednoznacznie stwierdziła, że budowa takiego korytarza o eksterytorialnym charakterze nie wynika z postanowień porozumienia. Retoryka zmieniła się w kwietniu. Wówczas Alijew stwierdził, że niezgoda Armenii na budowę korytarza nie ma żadnego znaczenia i jeśli takowej nie będzie, Baku użyje siły.

Na potrzeby wewnętrzne, pielęgnując azerbejdżański nacjonalizm rozbudzony zwycięstwem w wojnie, prezydent wielokrotnie podkreślał, że zarówno Sjunik, jak i część ormiańskiej prowincji Gegharkunik (wokół jeziora Sewana, a w niektórych wypowiedziach nawet Erywań), to historyczne azerbejdżańskie ziemie. Jednocześnie, aby nie prowokować zbytnio opinii międzynarodowej, regularnie podkreśla, że Azerbejdżan nie rości sobie pretensji do terytoriów, które formalnie należą do jakiegokolwiek innego państwa. Równolegle z zaostrzeniem retoryki zaczęły się napięcia i spory na granicy armeńsko-azerbejdżańskiej w Sjuniku i Gegharkuniku. W maju azerbejdżańscy żołnierze przekroczyli granicę w Sjuniku, co spotkało się z międzynarodową reakcją i ostrzeżeniami wobec Baku. Od tego czasu, wzdłuż granicy, której przebieg jest niejasny i skomplikowany za względu na niejednoznaczność sowieckich map demarkacyjnych, regularnie giną żołnierze (wg. oficjalnych informacji zginęło 2 Azerbejdżan, a 3 zostało rannych, po stronie ormiańskiej zabitych zostało 8 żołnierzy, 29 rannych, 6 pojmanych).



Ze strony Baku motyw działania jest prosty – stałe wywieranie presji na Erywań. Dla Alijewa najważniejszym zadaniem krótkoterminowym jest pozostawanie w stałej ofensywie. Pozwala to na utrzymywanie patriotycznego i bojowego ducha w Azerbejdżanie, niezbędne wobec nie w pełni satysfakcjonującego rezultatu wojny, a także pogłębiającego się kryzysu ekonomicznego. Azerbejdżanie zaczynają dostrzegać, że mimo odzyskania części terytorium, nie jest to wbrew propagandzie zwycięstwo pełne, a konflikt wcale nie został zakończony, gdyż nie cały teren dawnego Górskokarabachskiego Obwodu Autonomicznego wrócił pod kontrolę Baku. Jednocześnie jest oczywiste, że finalne rozwiązanie nie zależy od Baku, lecz Moskwy. Potwierdzeniem azerbejdżańskiego zwycięstwa byłaby właśnie budowa korytarza oraz podpisanie traktatu pokojowego (porozumienie z 9 listopada takowym nie jest) na warunkach określonych przez samego Alijewa. Zgody na takie rozwiązanie trudno oczekiwać od Armenii, dla której oznaczałoby ostateczną utratę Górskiego Karabachu.

Nie jest to jednak możliwe również dlatego, że na utrzymaniu status quo zależy Moskwie, gdyż jest to zbieżne z jej polityką regionalną wobec Kaukazu. Agresywna postawa Baku oraz Ankary stanowi również realne zagrożenie dla Iranu. W Teheranie budowę korytarza zangezurskiego postrzega się z perspektywy geopolitycznej. Jego konstrukcja pozwoliłaby na połączenie Turcji, Nachiczewanu, Azerbejdżanu, a dalej przez Morze Kaspijskie – tureckojęzycznych państw Azji Centralnej. Dla Iranu, ale również w opinii wielu niezależnych ekspertów, wzmacniałoby to znacząco tureckie ambicje w tym regionie oraz na Bliskim Wschodzie, do czego Teheran nie może dopuścić. Stąd też aktywniejsze wsparcie Armenii w ostatnich miesiącach, stąd również coraz wyraźniejsza retoryka antyazerbejdżańska wyrażana przez irańskich polityków. Jest to część większego zagadnienia, jakim jest coraz widoczniejsza w azerbejdżańskiej propagandzie idea „jednego Azerbejdżanu”, a zakładającej zjednoczenie Azerbejdżan z ojczyzny i z Iranu. A to już otwarcie zagraża irańskiej integralności. To, póki co, narracja na użytek wewnętrzny, raczej bez realnej podstawy realizacji. Różnice kulturowe i polityczne, między Azerbejdżanami z Azerbejdżanu i irańskimi Azerbejdżanami znaczące, a większość z ponad 15 milionów irańskich Azerbejdżan jest daleka od separatyzmu, wobec czego idea istnieje praktycznie wyłącznie w Azerbejdżanie. Niemniej, z perspektywy Teheranu jest to retoryka niebezpieczna, stanowiąc swoistą ingerencję w jego wewnętrzne sprawy.

Czy wybuchnie?

Górski Karabach, mimo że jest niewielkim terytorium na peryferiach peryferyjnego regionu, jakim jest Kaukaz, wraz z kolejnymi eskalacjami konfliktu armeńsko-azerbejdżańskiego przyciąga cyklicznie uwagę świata.
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
Jest beczką prochu z wystającymi kilkoma lontami, których końce znajdują się w rękach głęboko skonfliktowanych stron. Rok po krwawej wojnie, która pochłonęła tysiące ofiar, zarówno wśród żołnierzy, jak i cywilów, nie ma żadnej gwarancji, że nie wybuchnie ponownie, tym razem w skali znacznie wykraczającą poza zielone góry Czarnego Ogrodu.