Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Czajnik / 05.01.2022
Ludwika Włodek

Kazachowie wychodzą na ulice. W ZSRR krwawo stłumiono ich protesty

W Kazachstanie trwają wielkie protesty. Rząd ogłosił częściowy stan wyjątkowy. Demonstracje i zamieszki wybuchły niemal równo 35 lat po tym, jak w Kazachstanie odbyła się pierwsza wielka demonstracja w historii ZSRR. Jej uczestnicy protestowali przeciwko decyzjom kadrowym partii komunistycznej i skandowali: „Niech żyją Kazachowie!”. Protesty spacyfikowano, a zwykli ludzie ciągle mają wrażenie, że to nie jest kraj dla Kazachów i dlatego znowu wychodzą na ulice.
Foto tytułowe
Demonstranci w 1986 r. (@RyskeldiSatke)

Działo się to 17 grudnia 1986 roku, w Ałmaty, stolicy Kazachskiej SRR. Na główny plac miasta – wówczas imienia Breżniewa – przyszły tysiące ludzi. Byli to głównie studenci, uczniowie starszych klas liceów oraz młodzi inteligenci. Spontanicznie zaprotestowali przeciwko dwóm kluczowym dla republiki decyzjom, podjętym poprzedniego dnia w ciągu trwającego zaledwie 18 minut plenum Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Kazachstanu, które wydały im się skrajnie niesprawiedliwe.

W tym rekordowo krótkim czasie przyjęto decyzję o odejściu na emeryturę dotychczasowego pierwszego sekretarza KC KPK Dinmuhammada Kunajewa, który pełnił funkcję od 1964 roku, a na jego miejsce powołano niejakiego Giennadija Kołbina. Nikt Kołbina w Kazachstanie nie znał, a Kołbin nie znał Kazachstanu i to właśnie tak oburzyło młodych Kazachów.

„Jak tak można? Zamiast wziąć kogoś z Kazachstanu, przywieźli go nie wiadomo skąd. Co to, u nas nie znalazł się ani jeden człowiek, który mógłby stanąć na czele republiki? Dlaczego wywieracie na nas taką presję? Dlaczego nie możemy decydować sami za siebie? Czy to znaczy, że nie jesteśmy tak naprawdę narodem? To niby kim jesteśmy?” – tak wspominał swoją pierwszą reakcję na wiadomość o decyzji plenum uczestnik tamtych wydarzeń, Kurmangazy Ajtmurzajew, w rozmowie z rosyjskim portalem Mediazona.

Mimo że oficjalnie Kołbina na stanowisko powołało plenum KC KPK, to wiadomo było, że jego nominacja została narzucona przez Moskwę, a konkretnie przez młodego (bo zaledwie 55-letniego) i ambitnego sekretarza generalnego KC Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego – Michaiła Gorbaczowa.

Policzek

Gorbaczow został przywódcą ZSRR zaledwie półtora roku wcześniej, w marcu 1985 roku. Zdążył już jednak ogłosić swój ambitny plan reform państwa, który nazwał polityką pierestrojki i głasnosti – przebudowy i jawności. Jednym z elementów nowego podejścia miało być rozprawienie się z nepotyzmem i korupcją, a Gorbaczow uważał, że uosobieniem jednego i drugiego jest nie kto inny jak stare, jeszcze breżniewowskie kadry rządzące republikami radzieckiej Azji Środkowej.

Nursułtan Nazarbajew, pierwszy prezydent niepodległego Kazachstanu, w 1986 roku przewodniczący rady ministrów Kazachskiej SRR, a także polityczny wychowanek Kunajewa, wspominał, że chłód w stosunkach pomiędzy gensekiem a kazachskim pierwszym sekretarzem pojawił się wcześnie, na początku 1986 roku. Już wtedy zresztą Kunajew poinformował, że chciałby odejść na emeryturę. On i Gorbaczow różnie jednak opisywali wspólną rozmowę na temat ewentualnego następcy.

„Żegnając się z Gorbaczowem, po tym jak poinformowałem go, że chcę odejść na emeryturę, zapytałem, kogo widzi na moje miejsce. A on mi powiedział: pozwól nam o tym zadecydować”. – mówił Kunajew. Tymczasem Gorbaczow twierdził, że Kunajew sam mu powiedział, że w Kazachstanie nie widzi żadnego sensownego dla siebie następcy. I z tego powodu wynalazł Kołbina, dotychczasowego przywódcę partyjnego w Uljanowsku na Powołżu.

Kiedy media ogłosiły decyzję plenum o wyborze Kołbina na stanowisko pierwszego sekretarza Kazachskiej SRR, oburzeni tym młodzi ludzie zaczęli się organizować. W akademikach zwoływano naprędce zebrania. Zastanawiano się, co robić. Powszechne było poczucie, że narzucenie przywiezionego w teczce działacza spoza republiki jest policzkiem wymierzonym w dumę narodową Kazachów.

Złuda korenizacji

Oczywiście odwołanie Kunajewa i powołanie na jego miejsce Kołbina było tylko kroplą, która ostatecznie przelała czarę goryczy. Jak wspominała inna uczestniczka demonstracji, Saulje Sulejmenowa, grudniowy protest był reakcją na „poniżanie wszystkiego, co kazachskie”. Według niej w szkołach lekcje kazachskiego były traktowane jak czas wolny, dzieci mogły wtedy podokazywać, bo nikt niczego od nich nie wymagał. „Mówili nam, że przed rewolucją październikową w ogóle nie było kazachskiej literatury, że kultura pojawiła się dopiero po rewolucji. Że wcześniej Kazachowie byli niedouczonymi, dzikimi koczownikami i dopiero bolszewicy przynieśli im kaganek oświaty” – Sulejmenowa tłumaczyła Mediazonie.

17 grudnia od rana na placu gromadziły się tłumy. Młodzi napływali ze wszystkich stron. Nieśli plakaty, na przykład z hasłem „Niech żyje leninowska polityka narodowościowa!”. Dlaczego? Bo podstawą tej leninowskiej polityki była tak zwana korenizacja, czyli ukorzenienie kadr. W latach 20. XX wieku przeprowadzono reformę administracyjną ZSRR. Podzielono kraj na republiki wedle kryteriów etnicznych. Każda republika miała swój naród tytularny, od którego wywodziła się jej nazwa. Zalecane przez Lenina ukorzenienie kadr miało polegać na tym, że kluczowe stanowiska w poszczególnych republikach pełnią ludzie z nich się wywodzący, najlepiej – należący narodu tytularnego. W myśl leninowskich zasad to Kazachowie mieli pełnić rolę gospodarzy w Kazachstanie. Gospodarzami się jednak nie czuli. Przywieziony w teczce Kołbin uświadomił im to lepiej niż cokolwiek innego.
Słowo o wyprawie Igora to najcenniejszy zabytek literatury staroruskiej. Opowiada o XII-wiecznej wyprawie księcia nowogrodzko-siewierskiego Igora Światosławowicza na Połowców. Oryginał tekstu się nie zachował. Dzisiejsza jego wersja opiera się na XVI-wiecznej kopii odnalezionej pod koniec XVIII stulecia, która też zresztą później spłonęła w wielkim pożarze Moskwy 1812 roku.

Na placu przemawiali poeci. Wśród nich Ołżas Sulejmenow, który jeszcze w latach 70. opublikował esej Az i ja o tym, że korzenie kultury rosyjskiej tkwią w Wielkim Stepie, a rosyjska literatura jest pełna pochodzących stamtąd zapożyczeń. Sulejmenow analizował Słowo o wyprawie Igora i doszedł do wniosku, że jest to lekko przerobiony i dostosowany do rosyjskich realiów typowy dla ludów turkskich epos bohaterski. Niedługo po publikacji książki Sulejmenowa spotkał ostracyzm ze strony rosyjskich kolegów po piórze. Oskarżano go o panturkizm i  nacjonalizm. Jego wydawca stracił pracę, a esej skonfiskowano z bibliotek i księgarń. Gdyby nie interwencja Kunajewa u Breżniewa, autor Az i ja miałby znacznie poważniejsze kłopoty niż kilkuletnia przerwa w druku.

Co ciekawe, sam Sulejmenow pisał po rosyjsku, podobnie jak wielu innych uczestników protestu z 17 grudnia 1986 roku. Na demonstracji śpiewano kazachskie pieśni, ale recytowano też patriotyczne wiersze po rosyjsku, bo ich autorzy, Kazachowie, często wywodzący się z wielkomiejskiej inteligencji, nie znali wystarczająco dobrze kazachskiego, by w nim tworzyć. O to też mieli żal do Moskwy. Mówili, że zrobiła z nich Mankurtów – nieświadomych swoich korzeni i ojczystej kultury niewolników.

Termin „Mankurci” po raz pierwszy pojawił się w powieści Czyngiza Ajtmatowa Dzień dłuższy niż stulecie wydanej w 1980 roku. Byli to pojmani przez Żoużanów (koczownicze plemię mongolskie) niewolnicy, którym na głowę nakładano zrobiony z wielbłądziej skóry worek i wiązano kończyny. Tak potraktowani ginęli albo tracili pamięć, również o własnym pochodzeniu. Słowo to weszło do języka publicystyki w ZSRR, oznaczało ludzi, którzy utracili świadomość swojego pochodzenia i kultury.
Do demonstrantów wyszło kilku oficjeli, m.in. ówczesny premier republikańskiego rządu Nursułtan Nazarbajew. W Kazachstanie uchodził za pupila i wychowanka Kunajewa, który ściągnął go z prowincji, przyuczył do partyjnej roboty, a zobaczywszy w nim potencjał, wciągnął na szczyt. Nazarbajew jednak nie wstawił się za swoim dawnym protektorem. Zachęcił protestujących do rozejścia się i ani razu publicznie nie skrytykował wyboru Kołbina na stanowisko pierwszego sekretarza. Później, kiedy trwały procesy demonstrantów, nazywał ich chuliganami gorszącymi zdrowo myślącą młodzież.

Zanim to się jednak wszystko stało, uczestnicy Żełtoksanu – bo tak nazywano tamte wydarzenia, od kazachskiej nazwy miesiąca grudzień, która brzmi właśnie żełtoksan – przeszli przez piekło.

Nieznana liczba ofiar

17 grudnia po południu na placu Breżniewa pojawili się milicjanci i wojsko. Autobusami zwieziono też aktyw robotniczy z prowincji, żeby pomógł służbom rozgonić demonstrację. Jej uczestników okładano pałkami, bito do nieprzytomności i ciągnięto po ziemi. Część z nich pakowano do milicyjnych suk i wywożono za miasto, gdzie znów ich bito i ledwo przytomnych, w zdekompletowanej odzieży, zostawiano na śniegu. Użyto armatek wodnych. Wielu protestujących wspomina, że stali na placu, ociekając wodą, która szybko zamarzała, sprawiając, że ledwo mogli się poruszać w ubraniach. Wśród demonstrantów było wiele kobiet. Według wspomnień naocznych świadków i świadkiń, milicja i wojsko obchodziły się z nimi równie brutalnie co z ich kolegami.

Całą noc trwały gonitwy po mieście, służby porządkowe wchodziły za wracającymi z demonstracji do akademików, tropiły ich po osiedlach. Bilans był tragiczny. Oficjalnie władza przyznała się tylko do kilku zabitych, ale nieoficjalne dane mówiły o co najmniej kilkudziesięciu martwych i setkach rannych uczestników i uczestniczek protestu. Do dziś nie ma dokładnych liczb, z którymi wszyscy w Kazachstanie by się zgadzali. Przesłuchania zaczęły się 18 grudnia. Łącznie służby porządkowe w trakcie demonstracji i po jej zakończeniu zatrzymały ponad 8 tysięcy osób. Setki ludzi zostało zwolnionych z pracy i wyrzuconych ze studiów. Część uczniów biorących udział w protestach nie mogła potem dostać się na studia, bo wydano im wilcze bilety. 99 osobom wytoczono sprawy karne.

Wiosną 1989 roku kazachski dysydent Aron Atabek, uczestnik Żełtokasnu, któremu udało się uniknąć kary, bo przez dwa lata skutecznie się ukrywał, napisał list do Pierwszego Zjazdu Deputowanych Ludowych ZSRR, nowego ciała ustawodawczego, które po raz pierwszy w radzieckiej historii zostało wybrane w konkurencyjnych wyborach. Domagał się rehabilitacji uczestników Żełtoksanu i wypuszczenia na wolność tych, którzy jeszcze siedzieli w więzieniach. Te same postulaty Atabek powtórzył jesienią, na spotkaniu ze świeżo wybranym nowym pierwszym sekretarzem KC KPK, Nazarbajewem.



W 1989 roku Nazarbajew nie zdobył się na przyznanie racji Atabekowi. Z więzień zaczęto wypuszczać żełtoksanowców niedługo potem, ale na oficjalną rehabilitację musieli jeszcze poczekać. Stosunek Nazarbajewa do wydarzeń z grudnia 1986 roku zmienił się dopiero po rozpadzie ZSRR. Kazachstan ogłosił niepodległość jako ostatnia z republik radzieckich, 16 grudnia 1991 roku, dokładnie w piątą rocznicę pamiętnego plenum. Z biegiem czasu o Żełtoksanie zaczęto mówić, że utorował drogę do kazachskiej niepodległości, a jej osadzonych uczestników rehabilitowano.

W 2006 roku w Ałmaty, na dawnym placu Breżniewa przemianowanym na plac Republiki, stanął pomnik upamiętniający Żełtoksan. W rocznicę protestu w oficjalnych przemówieniach co roku wspominano tamtą demonstrację, ale jej dawni uczestnicy skarżyli się, że ideały, o które wtedy walczyli, nigdy się nie ziściły.

16 grudnia 2011 roku, w położonym na zachodzie kraju mieście Żanaozen, słynącym z wydobycia ropy i gazu, służby porządkowe otworzyły ogień do strajkujących od kilku miesięcy pracowników sektora naftowego. Ich demonstracja została równie brutalnie rozgoniona, jak ta z 16 grudnia 1986 roku. W jej przypadku również do dziś nie znamy prawdziwej liczby ofiar, a winni masakry nie zostali osądzeni.

Nagrody nie dla wszystkich

Na początku tego tygodnia prezydent Kasym Żomart Tokajew wręczał nagrody z okazji 30 lat niepodległości Kazachstanu. Wśród odznaczonych znaleźli się także uczestnicy pierwszej masowej demonstracji w historii ZSRR. „Jesteśmy winni oddać cześć i honor dzielnym bohaterom Żełtoksanu. To oni, nasi grudniowi bohaterowie, byli pierwszymi orędownikami wolności” – mówił Tokajew.

Nie wszystkim bohaterom Żełtoksanu władze oddają jednak cześć i honor. Kilka tygodni przez oficjalnymi rocznicowymi obchodami umarł (oficjalnie: z powodu COVID-19) Aron Atabek. Półtora miesiąca wcześniej został wypuszczony z więzienia. Był w ciężkim stanie. Wychudzony, kulejący, nie był w stanie poruszać się o własnych siłach. Po kilku dniach na wolności zapadł w śpiączkę. Wszystko wskazuje na to, że zwolniono go z więzienia tylko dlatego, żeby w nim nie umarł, bo wtedy odpowiedzialność za jego śmierć spadłaby na władze.

Aron Atabek spędził w zamknięciu 15 lat, skazany za rzekome podpalenie policjanta. W rzeczywistości siedział, bo śmiał się sprzeciwić niesprawiedliwym decyzjom skorumpowanych kazachskich władz i bronił obywateli przed bezprawiem.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.

Inne artykuły i podcasty Ludwiki Włodek

Dziś, w odróżnieniu od 1986 roku, Kazachstan jest niepodległym państwem, na jego czele stoją kazachscy politycy, nad oficjalnymi budynkami powiewa kazachska flaga. Jednak zwykli, szarzy Kazachowie, jak nie czuli się gospodarzami w swoim kraju, tak nie czują się nimi nadal.