Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Czwartego dnia kazachskich protestów, które wybuchły 2 stycznia na zachodzie kraju w związku z podwyżką cen gazu, demonstrujący wdarli się do siedziby władz miasta Ałmaty, dawnej stolicy kraju. Budynek zapłonął.
Rano 5 stycznia prezydent Kasym Żomart Tokajew przyjął dymisję rządu. Już wcześniej władze zapowiedziały, że zastosują państwową regulację cen i obniżą z powrotem cenę płynnego gazu do 50 tenge (47 groszy) za litr – w ciągu ostatnich kilku miesięcy wzrosła ona nawet do 120 tenge (1,13 złotego). Większość samochodów na Zachodzie kraju, gdzie wybuchły protesty, jeździ na gaz, więc od jego ceny zależą koszta transportu, a przez to – większości dóbr konsumpcyjnych.
Rządzący długo opierali się jednak przed jakimikolwiek zmianami politycznymi. Jeszcze w nocy 4 stycznia Tokajew wprowadził stan nadzwyczajny w Ałmaty i w mangystauskiej obłasti (odpowiednik województwa). Zapowiadał też, że nie podda się szantażowi. „Władza nie upadnie – zapowiadał w nocnym przemówieniu. – Nie potrzebujemy konfliktu, a wzajemnego zaufania. Zawracam się do młodzieży: nie zaprzepaszczajcie swoich życiowych szans, nie zatruwajcie życia swoim bliskim. Wszystkie wasze zgodnie z prawem zgłoszone prośby i postulaty zostaną z uwagą rozpatrzone, przyjmiemy odpowiednie rozwiązania”.
Protestujący jednak nie zamierzali ustąpić. W wielu miastach kraju przez całą noc na ulicach demonstrowały tysiące ludzi. Nie przestraszyła ich ani pogoda, ani wprowadzona w związku ze stanem wyjątkowym godzina policyjna, ani gaz łzawiący i gumowe kule, którymi w części miast strzelano w kierunku wiecujących ludzi. I stąd zapewne poranna decyzja o dymisji rządu, która nie zadowoliła jednak rozwścieczonych obywateli. Odebrali to jak ruch pozorny, kosmetyczną zmianę. Nie ma co im się dziwić, tymczasowym premierem został bowiem Alichan Smaiłow, dotychczasowy wicepremier.
Kazachski niezależny politolog Dosym Satpajew nazywa działania władzy metodą kija i marchewki. Kij to oczywiście wprowadzenie stanu nadzwyczajnego i liczne aresztowania protestujących, a także zatrzymania dziennikarzy relacjonujących wydarzenia. Marchewka to zgoda na obniżkę cen gazu i dymisja rządu. Narastającego od początku pandemii COVID-19 niezadowolenia mieszkańców Kazachstanu nie da się jednak uspokoić kilkoma pozorowanymi ruchami.
Szklane wieżowce, ale nie dla wszystkich
Kazachstan jest zasobnym w surowce naturalne, w tym w gaz i ropę naftową, najbogatszym krajem całej poradzieckiej Azji Centralnej. Władze uwielbiają go przedstawiać jako nowoczesne państwo sukcesu, o czym ma świadczyć propagandowa wizytówka – pełna architektonicznych cudów i szklanych wieżowców stolica, kiedyś Astana, po ustąpieniu prezydenta Nursułtana Nazarbajewa w 2019 roku nazwana na jego cześć Nur-Sułtanem.
Obywatelom Kazachstanu żyje się jednak coraz gorzej. Kraj cierpi nie tylko na niedostatki demokracji i brak wolności słowa (do więzienia można iść za wpis w mediach społecznościowych), ale też z powodu poważnych problemów gospodarczych. W ostatnich latach niepokojąco obniżył się poziom życia, rosną ceny, a w codziennym życiu obywatele stykają się z arogancją władzy i korupcją, która blokuje uboższym z nich dostęp do podstawowych usług publicznych.
Jak wspominał Satpajew w wywiadzie dla Azattyku (kazachskiego oddziału Radia Wolna Europa), wielu Kazachów od lat boryka się z problemami związanymi ze spłatą kredytów. Mimo to w pełni kontrolowany parlament nie chciał przyjąć ustawy o bankructwie osób fizycznych, bo ta uderzyłaby w interesy związanych z władzą oligarchów kontrolujących banki. Dopiero teraz, pod wpływem protestów, ustawa ma zostać przegłosowana.
Drogie kredyty to tylko jedna z bolączek doskwierających mieszkańcom Kazachstanu. Szkodzi im także zatrucie powietrza i braki w infrastrukturze. Niekompetencję władz obnażyła pandemia. Brakło podstawowych leków, wybuchały kolejne skandale korupcyjne, rządzący wyraźnie nie radzili sobie z nadzwyczajną sytuacją.
Ludzie doskonale rozumieją, że problemy ekonomiczne wynikają z samej natury reżimu. Od kiedy Kazachstan stał się niepodległym państwem, u władzy pozostaje klika związana z Nazarbajewem. Ten niegdysiejszy pierwszy sekretarz KC Kazachskiej Partii Komunistycznej 30 lat temu został pierwszym prezydentem i nadal jest jedną z najważniejszych osób w państwie. Obecnie rządzący krajem Tokajew został przez Nazarbajewa namaszczony i pozostaje pod jego kontrolą.
Z tych wszystkich powodów protestujący nie zadowolili się obietnicą, że przez 180 dni rząd będzie stosował państwową regulację cen gazu. Dziś aktywiści z Żanaozenu, miasta w położonej nad Morzem Kaspijskim mangystauskiej obłasti, domagają się ustąpienia rządzącego reżimu, przeprowadzenia demokratycznych wyborów akimów (szefów) każdej obłasti i każdego miasta, zakończenia prześladowań aktywistów, niezależnych dziennikarzy i obrońców praw człowieka oraz dopuszczenia do władzy osób spoza rządzącej kliki.
Wśród wiecujących padały też okrzyki o usunięciu z życia politycznego samego Nazarbajewa. Jak donosi niezależny portal informacyjny Rukh, żądania te poparło około 12 tysięcy ludzi zgromadzonych na centralnym placu miasta. Demonstrujący domagają się również przywrócenia łączności internetowej, którą rząd odciął na początku protestów.
Podobne hasła wznoszą Kazachowie w całym kraju.
Kazachstan ałga!
Zachód Kazachstanu to region zasobny w ropę i gaz. To tutaj koncentruje się krajowa produkcja tych surowców, a wielu obywateli zatrudnionych jest przy ich wydobyciu. To właśnie Zachód przynosi gros kazachskich dochodów, bo przecież przemysł wydobywczy odpowiada za kilkanaście procent PKB i większość eksportu. Tymczasem pieniądze z ropy i gazu są inwestowane głównie poza regionem, w budowanej na pokaz stolicy, oraz zasilają kieszenie ludzi reżimu.
„Zachód Kazachstanu jest mało rozwinięty kulturowo i społecznie. Ludzie tu pracują ciężko i zarabiają stosunkowo lepiej niż w innych regionach kraju, ale ich jakość życia jest bardzo niska – tłumaczył w wywiadzie Satpajew. – Nie mają takiego dostępu do dóbr kultury czy do rozrywki jak mieszkańcy Ałmaty, a nawet Astany. A przecież to też są wskaźniki życiowego komfortu. […] Zachodnie obwody karmią cały kraj, ale z centralnego budżetu dostaje im się niewiele, infrastruktura służąca podnoszeniu jakości życia jest tam bardzo słaba”.
Obecne protesty nie były pierwszymi masowymi demonstracjami w regionie. Żanaozen protestował już w 2011 roku. Wtedy iskrą zapalną było niesprawiedliwe naliczanie wynagrodzenia za nadgodziny w przemyśle wydobywczym. Strajki trwały kilka miesięcy, aż wreszcie, w dniu niepodległości Kazachstanu, 16 grudnia 2011 roku, zostały krwawo rozpędzone przez służby porządkowe. Według oficjalnych danych zginęło wtedy kilkanaście osób, świadkowie mówili o dziesiątkach zabitych i rannych. Do dziś mocodawcy sprawców tych zbrodni nie zostali osądzeni, przed sąd i do więzienia trafili tylko pojedynczy policjanci. Mieszkańcy Żanaozenu i sąsiednich miejscowości o tym nie zapomnieli.
Obietnice prezydenta, że rząd będzie kontrolował ceny gazu, a także innych paliw i podstawowych produktów, na niewiele się zdadzą bez gruntownej reformy całego systemu. Siła protestów pokazuje, że kazachskie społeczeństwo przekroczyło próg strachu. Demonstracje przybrały gwałtowną formę (podpalone budynki, zniszczone samochody policyjne), co w części jest pewnie zasługą nasyłanych przez władze prowokatorów, ale nie wszędzie. Ludzie mają dość znoszenia upokorzeń.
W internecie pojawił się filmik pokazujący, jak mieszkańcy mangystauskiej obłasti zablokowali wojskowe ciężarówki wysłane w celu pacyfikacji demonstracji. Przez step jedzie kolumna samochodów, a obok niej gnają rozpędzone prywatne terenówki. Film kreci pasażer jednej z nich. Jest w tym widoku jakaś archetypiczna siła, odpowiada on nośnym w kazachskiej kulturze wzorcom. Do tej pory monopol na takie obrazy mieli rządzący. Kolumny rozpędzonych w stepie jeźdźców pojawiały się w propagandowych filmach finansowanych z budżetu, miały służyć budowaniu potęgi Nazarbajewa. Teraz podobny obraz działa ku pokrzepieniu serc protestujących.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.