Wojenna dyktatura w Rosji. Kreml kontra społeczeństwo
W cieniu inwazji na Ukrainę rozgrywa się cichy dramat rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego. Ale są tacy którzy pomimo dramatycznych konsekwencji protestują i na ulicach miast Rosji wykrzykują NIE wojnie
Szef rosyjskiego MON, Siergiej Szojgu zapowiedział Międzynarodowy Kongres Antyfaszystowski (za Kuba Benedyczak, Twitter)
Inteligencja, niezależni dziennikarze, aktywiści, opozycja demokratyczna, wielu artystów i zwykłych obywateli już od dawna nie ma złudzeń, czym jest putinowska Rosja. Jednak nie mieć złudzeń, a zobaczyć, jak Władimir Putin rozpętuje regularną wojnę w centrum Europy przeciwko „bratniemu narodowi”, to – w myśl rosyjskiego powiedzenia – „dwie ogromne różnice”.
Bezradny sprzeciw mniejszości
Od pierwszego dnia inwazji, 24 lutego, w Rosji codziennie odbywają się protesty antywojenne. Według OVD-Info, rosyjskiego projektu medialnego zajmującego się obroną praw człowieka, do 27 lutego zatrzymano w całym kraju prawie 6 tysięcy osób. Z dostępnych danych wynika jednak, że protesty są niewielkie. Pierwszy z nich zebrał w Moskwie jedynie około 2 tysiące osób.
Nie należy jednak zapominać, jakiej odwagi wymaga dzisiaj wychodzenie w Rosji na ulice z hasłami antyrządowymi. W 2020 roku zaostrzono przepisy dotyczące zgromadzeń publicznych, de facto znosząc w Rosji konstytucyjną wolność zgromadzeń. Obecnie nawet jednoosobowe pikiety są traktowane jako „nielegalne zgromadzenia”, a ich uczestnicy są niemal natychmiast zatrzymywani i karani. Za kilkukrotne naruszenie przepisów o zgromadzeniach (co dotyczy również rozpowszechniania informacji o niesankcjonowanych akcjach, traktowanego jako „nawoływanie do nielegalnego protestu”) grozi odpowiedzialność karna, łącznie z pozbawieniem wolności.
Dają też o sobie znać skutki bezprecedensowych prześladowań, jakie w 2021 roku dotknęły społeczeństwo obywatelskie. Funkcjonariusze struktur siłowych regularnie stosują przemoc wobec pokojowych demonstrantów. Nową, perfidną taktyką stało się korzystanie przez aparat represji z cyfrowych systemów rozpoznawania twarzy zainstalowanych w kamerach ulicznych. Praktyki te w żaden sposób nie są regulowane prawem, ale pozwalają na zatrzymywanie „winnych” nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem, co ma zdemoralizować i zastraszyć obywateli. Coraz szerzej są też stosowane przepisy dotyczące walki z ekstremizmem – jest on niezwykle szeroko definiowany, potencjalnie może obejmować wszelką krytykę pod adresem władz.
Rosjanie dużo chętniej korzystają z mniej „ostentacyjnych” niż akcje uliczne form protestu, jak np. petycje internetowe. Antywojenną petycję
online zamieszczoną przez demokratyczną partię
Jabłoko podpisało do 27 lutego prawie 75 tysięcy osób. Petycja z żądaniem natychmiastowego przerwania ognia przez armię rosyjską i jej wycofania z terytorium Ukrainy, zamieszczona przez obrońców praw człowieka na stronie
Change.оrg, zebrała do 27 lutego prawie milion podpisów, choć niejasne jest, ilu wśród nich jest Rosjan.
Ponadto w sieciach społecznościowych swój sprzeciw wobec wojny wyrażają celebryci, przedstawiciele świata kultury, sportu, nauki, środowisk eksperckich i dziennikarskich, lekarze. Wśród nich są takie głośne nazwiska jak pisarze Dmitrij Głuchowski czy Boris Akunin. Bardzo krytyczne wobec Kremla wystąpienie wystosował redaktor naczelny „Nowej Gaziety” i laureat zeszłorocznej Pokojowej Nagrody Nobla Dmitrij Muratow. Apele antywojenne opublikowały też niezależne redakcje, m.in. telewizja Dożd. Prawie 2 tysiące rosyjskich artystów i działaczy kultury zaapelowało w liście otwartym o niezwłoczne zakończenie wojny. Ponad 530 rosyjskich organizacji pozarządowych oraz 10 tysięcy studentów i wykładowców zwróciło się do Putina z podobnym apelem. Apel do obywateli Federacji Rosyjskiej wystosowało też ponad 250 radnych municypalnych. To tylko niektóre z przykładów aktywności – codziennie pojawiają się nowe inicjatywy, nowe nazwiska.
Przeciwko wojnie zaczęli też ostrożnie (nie krytykując wprost Kremla) występować najwięksi oligarchowie (Michaił Fridman, Oleg Deripaska), deputowani Dumy Państwowej (trzech z komunistycznej KPRF, jeden z prokremlowskiej liberalnej partii Nowi Ludzie) oraz członkowie rodzin kilku wysokich urzędników i biznesmenów rosyjskich. Są to m.in. córka Borysa Jelcyna, Tatiana Jumaszewa (jej córka Maria wzięła udział w antywojennym proteście w Londynie), córka i była żona rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa – Liza Pieskowa i Jekaterina Sołonickaja, córka miliardera Romana Abramowicza Sofia i syn szefa Rostechu Sergieja Czemiezowa, też Sergiej.
Istnieją przesłanki, by sądzić, że znaczna część rosyjskiej elity rządzącej jest zdruzgotana decyzją o inwazji i jej skutkami dla własnych interesów ekonomicznych. Najwyraźniej kiełkuje świadomość, że ryzyka i koszty uczestnictwa w systemie putinowskim zaczynają przewyższać dotychczasowe korzyści. Nie oznacza to, że w elicie już dojrzewa antyputinowska fronda: ci ludzie są wciąż zastraszeni, cechuje ich też głęboka wzajemna nieufność.
Na tym tle rosyjskie społeczeństwo
en masse wydaje się uśpione – choć tak naprawdę nie wiemy, co masy zwykłych Rosjan myślą o wojnie.
Obojętna większość?
Wszystkie dostępne badania opinii publicznej pochodzą sprzed 24 lutego. Pokazywały one cztery dominujące zjawiska. Po pierwsze, strach przed wojną i brak poparcia dla niej, a jednocześnie sceptycyzm co do możliwości wybuchu konfliktu rosyjsko-ukraińskiego („Po co mielibyśmy napadać na Ukrainę?”). W sondażu Centrum Lewady z maja 2021 roku zadano pytanie o wpływ ewentualnej „pełnowymiarowej” wojny z Ukrainą na stosunek społeczeństwa do Władimira Putina. 42% ankietowanych stwierdziło, że się nie zmieni, 16% – że wojna umocniłaby autorytet prezydenta, a aż 31% – że wywołałaby niezadowolenie.
Po drugie, wyraźne było zmęczenie tematyką zagraniczną, w tym ukraińską, co powoduje, że Rosjanie raczej biernie konsumują przekaz propagandowy, nie sięgają aktywnie po niezależne informacje, skupiają się raczej na codziennych problemach, z których wiele jest związanych z pogarszającą się sytuacją materialną społeczeństwa.
Po trzecie, dominowało obciążanie Zachodu winą za eskalację napięć z Rosją, co świadczy o podatności na propagandę, przynajmniej w sferze deklarowanych poglądów. Nie muszą się one pokrywać z rzeczywistymi, gdyż w przypadku tematów związanych z bezpieczeństwem narodowym Rosjanie mogą się po prostu obawiać szczerego wyrażenia swojej opinii. Niemniej według sondażu opublikowanego 23 lutego, a przeprowadzonego na zlecenie CNN w dniach 7–15 lutego online połowa Rosjan uznała, że użycie sił zbrojnych w celu powstrzymania Ukrainy przed członkostwem w NATO byłoby właściwą decyzją. Przeciwnego zdania było 25%.
Po czwarte, brakowało zauważalnego wpływu antyzachodniej i antyukraińskiej kampanii propagandowej na poparcie Rosjan dla władz, w tym samego Putina. Od początku 2022 roku rating prezydenta w badaniach państwowych sondażowni WCIOM i FOM wzrósł z 60% do 64%, a w sondażach niezależnego Centrum Lewady – z 65% do 71%. Nie są to wahania, które pozwalałyby mówić o jednoznacznym umacnianiu legitymacji reżimu dzięki podsycaniu syndromu „oblężonej twierdzy”.
Jasne było przy tym, że te nastroje mogą się wyraźnie zmienić (przy czym trudno było przewidywać, w jakim kierunku), jeśli konflikt z hipotetycznego stanie się realny. Najważniejsze pytanie brzmiało: czy jeśli na Ukrainę zaczną spadać bomby, Kremlowi uda się skutecznie zdezinformować własne społeczeństwo, czy raczej sięgnie ono wówczas po rzetelniejsze źródła (w tym kontakty z rodziną i znajomymi na Ukrainie) i aktywnie sprzeciwi się rozlewowi krwi? A może zastosuje psychologiczny mechanizm obronny i wyprze niewygodną wiedzę – jak wówczas gdy większość nie uwierzyła, że Aleksieja Nawalnego otruła FSB, mimo że polityk dostarczył trudnych do podważenia dowodów?
Obecnie równie ważnym pytaniem jest, w jaki sposób na nastroje społeczne wpłyną skutki bezprecedensowych zachodnich sankcji ekonomicznych? Na rynku detalicznym już od kilku dni widać oznaki paniki. 28 lutego kurs dolara amerykańskiego sięgał w Rosji rekordowego poziomu 110 rubli (o 30% więcej niż parę dni wcześniej). Niemal od razu pojawiły się trudności z wypłatą walut z rachunków bankowych, a obywatele rzucili się do bankomatów, by wypłacać ruble. Zapowiedź amerykańskiego embarga na dostawy do Rosji towarów wysokotechnologicznych, w tym półprzewodników, spowodowała boom na zakupy w sklepach RTV/AGD i natychmiastowy wzrost ich cen. Bank Centralny (CBR) w celu uspokojenia sytuacji podniósł stawkę bazową ponaddwukrotnie, do 20%, co praktycznie pozbawia społeczeństwo możliwości zaciągania kredytów. Co jednak ważniejsze, zapowiadane przez Zachód embargo na transakcje z CBR drastycznie ograniczy jego dalsze możliwości stabilizowania systemu.
Innym czynnikiem, który może zmobilizować Rosjan do aktywnego protestu przeciwko wojnie, jest przedłużanie się konfliktu i docieranie do Rosji informacji o dużych stratach własnych, zwłaszcza jeśli będą one dotyczyły poborowych. Organizacja Komitet Matek Żołnierskich dostaje informacje o przypadkach przymusowego, a więc bezprawnego wysyłania poborowych na Ukrainę (są informowani, że jadą na ćwiczenia, albo zmuszani do podpisywania kontraktów).
Obecnie dysponujemy jedynie cząstkowymi, niereprezentatywnymi danymi na temat nastrojów wśród „zwykłych” Rosjan. W kręgach inteligencko-liberalnych można się spotkać zarówno z opinią, że „naród ma mózgi wyprane przez telewizję”, jak i z taką, że „większość nie chce wojny, jest przeciwko wojnie”. Jak jest naprawdę? Częściowej odpowiedzi na to pytanie mogłyby udzielić jedynie rzetelne badania socjologiczne – pod warunkiem, że ludzie nie baliby się brać w nich udział.
Należy się jednak obawiać, że takich badań nie zobaczymy. Mówimy przecież o sprawach związanych z bezpieczeństwem państwowym. Informacja to jedno z kluczowych narzędzi w walce z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Reżimowi zależy na ładnym obrazku: naród trzeba przekonać, że większość bezwarunkowo popiera władzę, która na Ukrainie nie robi niczego złego.
W stronę totalitaryzmu
Rosyjska propaganda stała się w ostatnich dniach stuprocentową kalką z Orwella. Wojna to pokój. Agresor to ofiara. Atak to obrona. Nie toczy się żadna wojna, tylko „wojskowa operacja specjalna” mająca „ratować” ludność okupowanej części Donbasu przed „ludobójstwem”, przymusić do pokoju „kijowską juntę”. Agresywne NATO zagraża bowiem Rosji, chce zniszczyć rosyjską państwowość. Według rzecznika Kremla trzeba „zdemilitaryzować” i „zdenazyfikować” Ukrainę.
Narracja ta sugeruje, że Rosja poważnie rozpatruje fizyczną rozprawę z najwyższymi przedstawicielami władz Ukrainy, w tym w formie „trybunału”, który miałby ich osądzić za rzekome „zbrodnie”.
Jeśli Ukrainy nie „zdenazyfikować”, to któregoś dnia zostanie ona przyjęta do NATO, a „naziści” postanowią zbrojnie odbić Krym i wtedy NATO zostanie wciągnięte w wojnę z Rosją. A przecież Rosja chce pokoju. Analogiczną logikę zastosowano, by uzasadnić aneksję Krymu (zapobiegamy możliwemu ludobójstwu i rozmieszczeniu na Krymie baz NATO) i po demonstracjach antyreżimowych w Moskwie w 2019 roku. Wówczas Putin wyjaśnił, dlaczego demonstrantowi, który rzucił pusty plastikowy kubeczek w stronę gwardzisty, groziło kilka lat więzienia: „dzisiaj rzucił kubeczek, jutro rzuci butelkę, a potem zaczną strzelać i plądrować sklepy”.
Równie niepokojące jest, że w cieniu wojny Kreml najwyraźniej dąży do ostatecznego zdławienia rosyjskiego społeczeństwa obywatelskiego. Groźby płyną z ust Dmitrija Miedwiediewa, wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa, a także ze strony prokuratury i Roskomnadzoru (agencji ds. kontroli mediów). 26 lutego Miedwiediew oznajmił, że zawieszenie dzień wcześniej przez Radę Europy członkostwa Rosji w tej organizacji to „dobra okazja, żeby przywrócić szereg ważnych instytucji, które służyły zapobieganiu szczególnie ciężkich przestępstw, jak np. kary śmierci dla najbardziej niebezpiecznych przestępców”.
W Rosji od 1997 roku obowiązuje moratorium na wykonywanie kary śmierci, która jednak nigdy nie została usunięta z kodeksu karnego. W grudniu 2021 roku prezes Sądu Konstytucyjnego Walerij Zorkin nie wykluczył (choć uznał za mało prawdopodobną) możliwości zniesienia moratorium na wykonywanie kary śmierci. Według niego, stanowiło ono swego czasu „ustępstwo wobec systemu wartości, które nie są właściwe rosyjskiemu pojmowaniu prawa” (sic!).
Wypowiedź Miedwiediewa, jeśli rozpatrywać ją nie tylko jako wyraz frustracji w związku z objęciem go zachodnimi sankcjami, jest najpewniej przede wszystkim elementem presji psychologicznej na Zachód. Miałoby to na celu przywrócenie Moskwie pełni praw członkowskich w RE mimo jej agresji zbrojnej. Dotychczas traktowanie przez Kreml obywateli Federacji Rosyjskiej jako de facto zakładników reżimu okazywało się skuteczne na Zachodzie. Głównym argumentem, podnoszonym od lat w Europie na rzecz niewykluczania z organizacji Rosji – państwa uparcie łamiącego prawa człowieka i prowadzącego politykę aneksji terytorialnych – jest dobro jej obywateli, którzy w takim przypadku zostaliby pozbawieni ochrony Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Nie można jednak wykluczać, że wypowiedź byłego premiera to też element zastraszania tych środowisk w Rosji, które aktywnie występują przeciwko wojnie z Ukrainą – a które zaczynają być oskarżane przez propagandę o „zdradę państwa”. To jedno z najcięższych przestępstw w kodeksie karnym, zagrożone sankcją do 20 lat więzienia. Zgodnie z logiką reżimu może to stanowić zapowiedź kolejnej, o wiele poważniejszej, fali represji, w tym zniszczenia reszty wolnych mediów w Rosji, które – mimo narastającej cenzury – prezentują najwyższy światowy poziom dziennikarstwa i rzetelnie informują o wydarzeniach na Ukrainie. Kolejnym celem staną się NGO-sy i wszelkie inne formy organizacji społeczeństwa obywatelskiego.
Roskomnadzor 24 lutego ostrzegł media, że przygotowując materiały dotyczące „operacji specjalnej” na Ukrainie, są one zobowiązane korzystać wyłącznie z oficjalnych państwowych źródeł. Oznacza to faktycznie zakaz używania słowa „wojna” i przedstawiania dotyczących jej faktów – a media, które nie uginają się przed tym szantażem, ryzykują dotkliwe kary, w tym finansowe. Strony internetowe niektórych z nich już zostały zablokowane na terenie Rosji. 27 lutego Prokuratura Generalna zapowiedziała, że zajmie się każdym przypadkiem udzielania pomocy obcemu państwu na szkodę bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej w kontekście „operacji specjalnej” na Ukrainie. Pomoc ta może mieć charakter finansowy, materialny, techniczny, ale też „konsultacyjny i inny”, co oznacza, że może dotyczyć nawet kontaktów z krewnymi zamieszkałymi na Ukrainie w celu pozyskania wiarygodnych informacji.
Dr Maria Domańska jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Zajmuje się badaniem polityki wewnętrznej Rosji.
Inne artykuły Marii Domańskiej
Rosja przechodzi w tryb wojennej dyktatury. Ostateczna rozprawa ze społeczeństwem obywatelskim i „elementami nieprawomyślnymi” odbędzie się przy akompaniamencie ostrzałów ukraińskich miast. Świat, zajęty – i słusznie – ratowaniem Ukrainy, może tego nie zauważyć. Podobnie jak statystyczni Rosjanie, zajęci codziennym przetrwaniem w najgłębszym kryzysie, jaki zgotował im Kreml od początku XXI wieku.