Międzymorze / 21.03.2022
Zoriana Varenia
Największy błąd Putina
Do ostatniej chwili nie wierzyłam w tę wojnę. Wszystkie argumenty, eksperci i czysta logika przemawiały za tym, że nie dotrze do Kijowa. Dotarła. I złamała mi życie 24 lutego 2022 roku o godz. 5:00 rano.
Jeden z memów na Twitterze: Fatalny błąd Putina. Wysłaliście niewolników by "wyzwolili" wolnych ludzi (za Twitter, Natalka Ukraina)
Najgorszy był pierwszy telefon, jakieś pół godziny później. Dzwonił tata, rzucił tylko: „Zbieraj się”. Oznaczało to, że wszystko, co napisali w mediach, było rzeczywistością. Nie snem, nie fantazją, tylko moim życiem. Tu i teraz. Moim życiem i rosyjskimi rakietami, które bombardowały nie tylko pobliskie lotnisko, ale i moją przyszłość.
Niedługo skończę 24 lata. Jestem Ukrainką z pokolenia wolności, z pokolenia świadomych obywateli i żołnierzy wierzących w sens tego, o co walczą.
Przy dźwiękach syreny zaczęłam chaotycznie zbierać rzeczy. Miałam trochę czasu i w połowie pustą torbę. Spojrzałam na swój dom, jakbym widziała go po raz pierwszy, nie wiedząc, co zabrać. Zawsze trzymałam jakieś pamiątki, ulubiony kubek, małą, ale własną bibliotekę, garść zdjęć – właściwie nic z tego nie było potrzebne podczas wojny. Moja torba została w połowie pusta.
Najdłużej nie wiedziałam, co zrobić z dużą tablicą obok łóżka, na której wypisałam moje cele i plany na 2022 rok. Miał był być dla mnie decydujący w wielu kwestiach. 26 marca miałam wziąć ślub, który, jak już wiadomo, nie odbędzie się. Większość przyjaciół nawet o tym nie wie, ponieważ zawsze traktowałam małżeństwo jako rzecz bardzo intymną i osobistą. Mała impreza dla najbliższych miała się odbyć w naszym rodzinnym domu pod Kijowem. Przed wojną kupowałam różne ozdoby, żeby go udekorować, a teraz nawet nie wiem, czy jeszcze stoi. Co gorsza, nie wiem, co się stanie z moim narzeczonym, który przebywa w Ukrainie.
Na lato planowaliśmy oblewanie nowego mieszkania, o którym moi rodzice marzyli przez całe życie i na które bardzo długo zbierali pieniądze. Na początku grudnia zeszłego roku otrzymaliśmy klucze. Gdy na Kijów zaczęły spadać bomby, pozostało tam tylko dokupić meble i zainstalować sprzęt AGD. Ostatnią rzeczą, jakiej się dowiedzieliśmy, jest to, że dom stojący obok naszego bloku został zbombardowany.
Na tej tablicy przy moim łóżku zapisałam jeszcze zdobycie prawa jazdy, udział w konkursie na staż w Parlamencie Kanadyjskim, odwiedzenie pięciu nowych krajów i wiele innych rzeczy.
Teraz moim jedynym celem jest przetrwanie i niesienie miłości do Ukrainy na złość okupantom i faszystom, którzy wymyślili, że zmiecą nas z powierzchni ziemi.
Część duszy została w Kijowie
Uciekłam do Polski. Przekroczenie granicy zajęło mi trzy doby, nie chcę szczegółowo opisywać, jak było. Przeżyłam małe piekło, w którym najstraszniejsze były dla mnie dwie chwile: pierwsza to pożegnanie rodziców przed granicą. Są razem od 30 lat, z czego 25 jako małżeństwo. Jestem jedynaczką, zawsze we trójkę byliśmy blisko. W najtrudniejszych sytuacjach razem. Ale to też się zmieniło w nowej rzeczywistości.
Wjechaliśmy w 30-kilometrowy korek samochodowy do granicy, który się w ciągu kilku godzin nie poruszył choćby o centymetr. Było jasne, że w taki sposób do przejścia dotrzemy za kilka dni, dlatego szybko zdecydowałyśmy z mamą, że pójdziemy pieszo te 30 km. Tata ze łzami w oczach wyjął nasze plecaki z bagażnika. Następnie przytulił mamę, ucałował jej ręce i przeprosił za wszystko, czego dla niej nie zrobił, lub za to, co zrobił źle. Mama krzyczała i płakała, że na pewno znów się spotkają i ona nie będzie się z nim żegnać w taki sposób. Ten obraz nie opuszcza mojej głowy. Nie mogę powstrzymać łez, kiedy o tym myślę, nawet teraz, gdy piszę ten tekst, łzy zalewają moją klawiaturę. To chyba pierwszy raz, kiedy zobaczyłam, co oznacza prawdziwa miłość.
Druga najgorsza rzecz wydarzyła się już po przekroczeniu granicy, kiedy polski wolontariusz zabrał nas do Warszawy. Był to trzeci dzień, kiedy nic nie jadłyśmy, prawie nic nie piłyśmy i w ogóle nie spałyśmy. Miałam już halucynacje i gdy nie próbowałam się koncentrować, moje ciało zaczynało odmawiać mi posłuszeństwa.
Siedziałam na przednim siedzeniu obok kierowcy. Dojazd do Warszawy z Przemyśla trwał około czterech godzin. Po pierwszej zaczęłam zasypiać, ale w pewnym momencie kierowca powiedział coś przez telefon o Warszawie. Zabrzmiało to dla mnie tak, jakby rosyjskie czołgi już były w Warszawie, jakbyśmy nie mogły uciec i znów jechały na wojnę. Krzyczałam. Wolontariusz, który nas wiózł, obudził mnie i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Ale przez trzy czy cztery następne noce miałam ten sam sen: jadę samochodem spod granicy i słyszę, że czołgi już są w Warszawie. Po takich snach nie mogę już zasnąć i po prostu oglądam wiadomości o Ukrainie.
W końcu dostałam się do Warszawy z mamą, dokumentami, dwoma swetrami, laptopem, słuchawkami, telefonem i biletem na komunikację miejską w Kijowie.
Zostawiłam natomiast: ojca, który był moim najbliższym przyjacielem, babcię, która wychowała mnie z niesamowitą miłością, narzeczonego, którego naprawdę pokochałam, nowe mieszkanie w Kijowie, dom pod Kijowem, w którym spędziłam najlepsze dni dzieciństwa i marzyłam o wychowaniu tam swoich dzieci.
Zostawiłam miasto, w którym się urodziłam, nauczyłam się jeździć rowerem i łyżwami, skończyłam szkołę i pierwszy raz się całowałam. Jeszcze ambicje, plany i część duszy.
Czego nauczył nas Majdan
Pojawiło się pytanie: „Jak dalej żyć?”. Ciągle je wszystkim zadawałam: „Jak dalej żyć?”. Po całkowitym niezrozumieniu tego, co się dzieje, po panice i rozpaczy, przyszedł czas, kiedy wyraźnie zrozumiałam, że trzeba coś robić. Przede wszystkim przypomniałam sobie, kim jestem, co robiłam i jak żyłam.
Od razu przyszedł mi do głowy Majdan 2014 roku. To najważniejsze wydarzenie w moim życiu, chociaż osobiście nie brałam w nim udziału. Miałam niespełna 16 lat – wiek najbardziej wrażliwy na kształtowanie się przekonań, młodzieńczego maksymalizmu, emocjonalności. W tym czasie uzmysłowiłam sobie, że najważniejszą rzeczą w życiu jest wolność. To samo słyszałam od większości moich rówieśników.
Jesteśmy zatem pokoleniem wolności.
To właśnie największy błąd Putina: nie wziął pod uwagę, że od początku okupacji Krymu i wojny na Donbasie minęło osiem lat! Dorośliśmy i uformowaliśmy się jako pokolenie, jako świadomi obywatele, jako żołnierze, którzy teraz bronią naszej ziemi. Każdy jest na swoim froncie, jedni w okopach, drudzy w organizacjach pomocy humanitarnej, niektórzy w dziedzinie psychologii, inni – informacji. Ale walczymy, bo dorastaliśmy na rosyjskich kłamstwach i nauczyliśmy się je rozpoznawać. Rozróżniać między tym, czego naprawdę chcemy, a tym, co jest nam narzucone. I każdy z nas będzie walczył o swoją ziemię, za którą od 2014 roku oddało życie kilkanaście tysięcy ludzi.
Ponadto Majdan nazywamy Rewolucją Godności. To jest bardzo ważne. Godność jest tym, co Putin chce nam odebrać i czego nie może nam wybaczyć. Ani tego, że wychodzimy na ulice, kiedy coś nam się nie podoba, tego, że zmieniamy prezydenta co pięć lat, tego, że uczyniliśmy nim komika, tego, że ciągle zachęcamy Rosjan do chodzenia na strajki. Jego zdaniem nie mamy prawa do tego wszystkiego, bo mu się wydaje, że jesteśmy rosyjską prowincją.
Okazuje się, że to, co się teraz dzieje, to tak naprawdę nie jest wojna ukraińsko-rosyjska, tylko wojna demokracji i dyktatury, wojna postępu i nostalgii za ZSRR, wojna przyszłości i przeszłości. Wojna dobra ze złem.
Ani Rosja, ani reszta świata nie doceniły siły, oddania i poświęcenia obywateli Ukrainy w obronie jej suwerenności. Ukraińscy żołnierze, a nawet zwykli ludzie nie boją się śmierci. Dziewczyny śmiało podchodzą do rosyjskich czołgów z ukraińską flagą w okupowanych miastach, mężczyźni kładą się pod kołami rosyjskich samochodów, by trzymać je z dala od miasta. Nazwałabym to narodowym uporem. I tego nigdy nie rozumie większość Rosjan, którzy boją się własnej policji.
Wczoraj rozmawiałam z moją najlepszą przyjaciółką, która przebywa w małym rodzinnym mieście niedaleko Dnipro. Skarżyła mi się, że wstąpiła do obrony terytorialnej, ale ze względu na duży napływ ludzi chcących bronić ojczyzny została przydzielona do pracy z dokumentami i nie otrzymała broni. A to zwyczajna 24-latka z królikiem domowym, która pracowała w branży HR i nigdy nie mówiła o wojnie.
Każdy teraz potrzebuje trochę czasu, aby dojść do siebie po tym wszystkim, czego tak bardzo się baliśmy. Ale już niedługo nasza energia i umiłowanie wolności zamienią się we wściekłość.
Zoriana Varenia jest politolożką z Ukrainy. Mieszkała w Kijowie
Moi przyjaciele z Charkowa, Zaporoża, Sum i Odessy, którzy wyrażali się o Rosji neutralnie, teraz mówią już tylko o nienawiści żywionej do agresora. Można przejąć terytorium, ale z ludźmi tak się nie uda. To jest najważniejsze w tej wojnie.