Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 27.03.2022
Jarosław Kociszewski

Konflikt Rosji z Zachodem będzie długi i bolesny. Nie tylko Ukraińcy muszą zastanowić się, co dalej

Prezydent USA Joe Biden przemówił w Warszawie. Prezydent Rosji Władimir Putin – we Lwowie, rakietami. Reguły gry zostały określone i długo się nie zmienią. Warto się zastanowić, jak się po tej scenie poruszać i w którym epizodzie zagrać. Co więcej, nad odpowiedzią zastanowić się powinni nie tylko politycy i generałowie.
Foto tytułowe
Prezydent Joe Biden podczas spotkania z ministrami spraw zagranicznych i obrony Ukrainy (@potus)

Spotykając się z uchodźcami z Ukrainy przed Stadionem Narodowym w Warszawie, prezydent Biden nazwał Putina „rzeźnikiem”. To był wstęp do przemówienia na Zamku Królewskim, w którym powiedział wprost, że władza na Kremlu musi się zmienić. Wywołało to spory popłoch u urzędników w Waszyngtonie, którzy natychmiast zaczęli łagodzić wydźwięk słów szefa, które przypominały deklarację prezydenta Busha wobec Saddama Husajna w Iraku przed inwazją w 2003 roku.

Niuansowanie ze strony administracji podtrzyma konieczne kanały komunikacji z Kremlem i pomoże w utrzymaniu relacji na poziomie wojny „zimnej”, choć kierunek polityki wydaje się jasny. Biden stawia na zmianę reżimu. Oczywiście Amerykanie ani NATO nie zamierzają Rosji najeżdżać i wdawać się w wojnę „gorącą”. Wywołali ją sami Rosjanie, a ciężar walk i wykrwawienia wroga spadł na Ukraińców ze wszystkimi tego konsekwencjami. Biden i Zachód obiecują pomoc zarówno humanitarną, jak i militarną (tę widoczną, w postaci chociażby rakiet, i tę niewidoczną, w formie nie mniej cennych informacji i rozpoznania). Niesłychanie istotne jest też wsparcie ekonomiczne oznaczające utrzymanie na powierzchni ukraińskiej waluty i gospodarcze wykrwawianie Rosji.


Kiedy Joe Biden spotykał się z Ukraińcami w Warszawie i przemawiał na Zamku Królewskim, głos zabrał też Władimir Putin. Przemówił rykiem silników odrzutowych, eksplozjami pocisków samosterujących i kłębami czarnego dymu nad Lwowem. Tu nie było przypadku. Atak za dnia miał być widoczny, a zbombardowanie miasta tak bardzo kojarzonego z Zachodem było wyraźnym sygnałem, że nie zamierza się cofać.

Coraz mniej odcieni szarości

Wojna wyniszczająca przede wszystkim Ukrainę, ale też i Rosję będzie trwała, a Biden nie ukrywał, że walka z imperialnymi zapędami Rosji szybko się nie skończy. Nie ma cienia wątpliwości, że w Waszyngtonie wajcha została przestawiona. Warto w tym miejscu wspomnieć o proporcjach. Rosja nie tym, czym był Związek Radziecki w drugiej połowie ubiegłego wieku, a jej potencjał w porównaniu z Amerykańskim to proporcje Czech i Niemiec. Dołóżmy do tego jeszcze Unię Europejską, nawet bez wiernego sojusznika Putina w Budapeszcie, a dysproporcja staje się jeszcze wyraźniejsza, zwłaszcza że Pekin nie ma zwyczaju stawiania na przegranych, więc postara się z sytuacji skorzystać, a nie ratować za wszelką cenę kremlowskiego włodarza.

Słuszne są pytania o wytrwałość i determinację Zachodu. Doświadczenia z przeszłości pokazują, że nawet jeśli proces zmiany kursu trwa długo i jest najeżony kompromitacjami w rodzaju monachijskiego fiaska Chamberlaina czy kolejnych resetów w relacjach z Rosją Putina, to ostatecznie Zachód ze swoim opartym na swobodzie myśli i działania potencjałem gospodarczym i intelektualnym jest nie do zatrzymania. Stąd też przemówienie Bidena było świetną okazją do wyraźnego określenia stanowiska i opowiedzenia się po stronie opartych na wartościach praworządności i wolności demokracji liberalnej, wskazania na pogrążenie się w otchłani coraz duszniejszego despotyzmu rosyjskiego czy napiętnowania próby lawirowania w szarej strefie, która w sposób nieuchronny będzie prowadzić do bylejakości i ponoszenia kosztów konfliktu przy zyskach pozornych i niewielkich w porównaniu z ponoszonymi stratami.

Wytyczenie parametrów konfliktu wymaga też odpowiedzi na pytanie o dalsze działania. W sferze militarnej, ekonomicznej i politycznej wydaje się to dość jasne. Wojna w Ukrainie będzie trwać i wiele wskazuje na to, że wchodzi w fazę długotrwałego, dość statycznego konfliktu na wyniszczenie, a to oznacza konieczność militarnego i gospodarczego wspierania Kijowa oraz uchodźców. Także Kreml się okopał, a to oznacza równie długotrwałą kampanię gospodarczą i konieczność szukania przez Zachód nowych rynków zbytu czy źródeł surowców. Dla wielu korporacji i krajów, zwłaszcza tych uzależnionych od taniego rosyjskiego gazu, będzie to bolesne, ale wykonalne w sytuacji wyraźnego wsparcia na poziomie państw czy organizacji międzynarodowych, takich jak Unia Europejska. Konsolidacja Zachodu wokół demokracji liberalnej opartej nie tylko na fakcie dokonywania wyborów, ale także wartościach wolności i praworządności, jest też czasem wyboru miejsca na politycznej mapie świata zawierającej znacznie mniej odcieni szarości niż w jeszcze kilka miesięcy temu.

Czas wyboru

To wszystko powoduje, że nawet poszczególne organizacje, samorządy, ugrupowania, a nawet obywatele, muszą się zastanowić, gdzie są, a gdzie chcą być. Skończyły się czasy przyjacielskich konferencji z instytucjami rosyjskimi, wspólnych projektów i współpracy miast partnerskich. Rakiety we Lwowie odpowiadające na wizytę Bidena w Polsce kończą czas niuansów, bo rosyjskie państwo i społeczeństwo musi ponieść konsekwencje swoich działań i zaniechań.

Jest to moment, w którym należy dokonać poważnej rewizji działań. Doraźna pomoc uchodźcom jest bardzo ważna tu i teraz, ale czas poważnie zastanowić się co dalej. Także znacznie dalej. Przede wszystkim trzeba zadbać o własne bezpieczeństwo, co oznacza nie tylko militaria i sojusze, ale także jakość własnej demokracji, edukacji czy mediów. Jak pomóc milionom Ukraińców odnaleźć się w nowej rzeczywistości i umacniać ukraińskie społeczeństwo obywatelskie w kraju i na uchodźstwie? Przecież kiedyś ta wojna się skończy i dobrze byłoby już teraz myśleć o możliwie najpłynniejszej integracji Kijowa z Zachodem.

A Rosja? Już nie tylko stanowi śmiertelne zagrożenie dla swoich sąsiadów, ona tę śmierć niesie i dopóki to się nie zmieni, nie ma szans na realną współpracę. Oczywiście warto i trzeba wspierać Rosjan myślących inaczej, utrzymywać kanały komunikacji, ale nie można gubić proporcji i zapominać o rzeczywistości, która jest brutalna i jednoznaczna. Rosja jako państwo dokonała wyboru i stała się wrogiem. Nie teoretycznym i nie w przenośni, a jeśli ktoś ma jakiekolwiek wątpliwości, niech rozejrzy się dookoła i zastanowi, dlaczego nagle tak często słychać język ukraiński w autobusie, w metrze czy w sklepie.