Wojna w Ukrainie a Kaukaz Południowy. Ormiańskie zawieszenie
Rosyjska agresja na Ukrainę ma duży wpływ na państwa Kaukazu Południowego. Szczególnie zagmatwana wydaje się sytuacja, w jakiej znalazła się Armenia. Wojna wywołała w niej dyskusję o stanie państwa, w której kwestie bezpieczeństwa, prawa międzynarodowego i gospodarki splatają się z polityką historyczną, moralnością i marketingiem politycznym.
Żołnierze rosyjscy w Karabachu (@NKobserver)
Kiedy 21 lutego Władimir Putin uznał separatystyczne władze Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej, Ormianie w Stepanakercie i Erywaniu wypowiedzieli się w odmiennych tonach. Araik Harutiunian, prezydent nieuznawanej Republiki Arcachu, idąc w ślady przywódców Abchazji i Osetii Południowej, pogratulował mieszkańcom Doniecka i Ługańska uznania suwerenności, rzecz jasna jednocześnie budując prawno-polityczną paralelę do sytuacji Górskiego Karabachu.
Zupełnie inaczej wyglądała reakcja Erywania, który podobnie jak Baku początkowo nie zareagował wcale. Brak reakcji Ilhama Alijewa został krytycznie przyjęty przez część opozycji i komentatorów w Azerbejdżanie, podkreślających konieczność wsparcia integralności terytorialnej Ukrainy jako analogicznej do sytuacji samego Azerbejdżanu, nawet jeśli miałoby to zaszkodzić i tak zagmatwanym relacjom azerbejdżańsko-rosyjskim. Jednocześnie realiści wskazywali, że uznanie DRL i ŁRL, podobnie, jak uznanie Abchazji i Osetii Południowej w 2008 roku, nie stanowi jakiegokolwiek odniesienia do sytuacji Górskiego Karabachu.
W Erywaniu brak reakcji był całkowity – do decyzji Putina nie odnieśli się zarówno politycy koalicji wspierającej premiera Nikola Pasziniana, jak i opozycji skupionej wokół prorosyjskiego byłego prezydenta Roberta Koczarjana. W przeciwieństwie do elit politycznych szybko zareagowała natomiast opinia publiczna. Jeszcze zanim 24 lutego rozpoczęła się wojna, pojawiły się głosy, że Armenia jako orędownik absolutyzacji kwestii prawa do samostanowienia narodów ponad integralnością terytorialną powinna – zgodnie z interesem Archachu i własnym – uznać suwerenność DRL i ŁRL.
Dominowało jednak przeświadczenie o pułapce, w jakiej tkwi Armenia, a która sprawia, że jedyną słuszną postawą jest geopolityczny fatalizm. Nie mniej wyraźnie rozbrzmiewały głosy o wizerunkowej porażce Rosji oraz władz Arcachu, które nie powinny budować bezwarunkowych analogii pomiędzy sytuacją Karabachu i innych quasi-państw w przestrzeni posowieckiej.
To zwyczajowe różnice poglądów w państwie, które zdaniem większości jego obywateli tkwi w niechcianym, wymuszonym, asymetrycznym, dla niektórych hańbiącym, ale jednak koniecznym strategicznym sojuszu z Federacją Rosyjską.
Milczenie i rozgoryczenie
Milczenie stało się charakterystyczną reakcją w Armenii. Jako formalny sojusznik Rosji Erywań nie może sobie pozwolić na otwarty sprzeciw, ale wsparcie dla niej również nie jest nagłaśniane (a jeśli występuje, to zasadniczo marginalnie). Tak było, kiedy Armenia jako jedyne państwo zagłosowała przeciw zawieszeniu Rosji w komitecie ministrów i zgromadzeniu parlamentarnym Rady Europy. Tak było również kilka dni później, gdy wstrzymała się od głosu w zgromadzeniu ogólnym ONZ podczas głosowania rezolucji potępiającej rosyjską agresję, dołączając do Sudanu, Zimbabwe, Boliwii, Kuby i Nikaragui.
Richard Giragosian, dyrektor Regional Studies Center w Erywaniu, w kilku udzielonych wywiadach nazwał tę postawę „strategicznym milczeniem”. Ponownie dał o sobie znać kruchy balans między ponadpolitycznym sojuszem z Rosją, który ma gwarantować bezpieczeństwo, oraz proeuropejskimi aspiracjami władz w Erywaniu. Na terenie Armenii znajduje się rosyjska baza wojskowa, państwo jest członkiem Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, od 2020 roku w Górskim Karabachu stacjonuje rosyjski kontyngent sił pokojowych, a rosyjskie wojska chronią również granicę z Turcją, Azerbejdżanem i Iranem ze względu na brak porozumienia w sprawie korytarza przez prowincję Sjunik, który w myśl porozumień po drugiej wojnie karabachskiej ma połączyć Nachiczewan z resztą Azerbejdżanu. To sytuacja bez wyjścia, która skazuje Armenię na potencjalną izolację dyplomatyczną.
Mimo poczucia wielu Ormian, że moralna słuszność leży po stronie Ukrainy, nie pałają oni sympatią do Wołodymyra Zełeńskiego, który w trakcie wojny karabachskiej otwarcie popierał azerbejdżańskie dążenie do przywrócenia integralności terytorialnej, dla niego z kolei analogiczne do ukraińskiego podejścia do separatyzmu na Donbasie i Krymie. Ponownie nieadekwatne analogie i paralele wydają się dominować publiczną debatę. Z drugiej strony, postawa ukraińskich liderów – przede wszystkim Zełeńskiego, ale również Witalija Kliczki – rozbudza w Ormianach wspomnienia o porażce z 2020 roku. Rażący był wówczas brak charyzmatycznego przywódcy, który byłby gotowy stać na posterunku do końca, podnosząc morale narodu. Ukraińscy decydenci swoją obecnością medialną są całkowicie odmienni od zagubionych ormiańskich liderów.
Nie bez znaczenia jest również postawa Zachodu. Regularnie pojawiające się bowiem analogie do wojny o Górski Karabach są pełne oskarżeń Zachodu o hipokryzję, bo nie reagował na zbrodnie dokonywane na ormiańskiej ludności cywilnej, co czyni obecnie w przypadku Ukrainy. Dla wielu Ormian to podwójne standardy i powód do rozgoryczenia. Ormiańska pamięć polityczna jest trwała, trudno więc oczekiwać jednoznacznego potępienia działań Rosji.
Szansa czy przekleństwo?
Poza kwestią bezpieczeństwa nie można pominąć aspektu gospodarczego. Armenia jest silnie związana z Rosją ekonomicznie, a kryzys spowodowany sankcjami w Rosji wpłynie na stan armeńskiej gospodarki, podobnie jak na inne państwa skupione w Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej. Tym bardziej, że w zaistniałej sytuacji Rosja już ograniczyła eksport do krajów EUG – na przykład zboża, co automatycznie przełożyło się na wzrost cen chleba w Erywaniu. Słabnie również armeński dram, choć dużo poważniejsze konsekwencje może mieć spadek wartości przekazów pieniężnych od Ormian pracujących w Rosji, związany z kursem rubla. To wszystko wpływa również na kontrolowaną przez Ormian część Górskiego Karabachu, uzależnioną ekonomicznie od pomocy Erywania.
Paradoksalnie dla Armenii ekonomiczna zapaść Rosji może okazać się szansą. W Erywaniu, podobnie jak w Tbilisi, da się zaobserwować masowy napływ Rosjan, szczególnie młodych i dobrze wykształconych, uciekających przed konsekwencjami zachodnich sankcji. Władze już zapowiedziały pomoc i ułatwienia w otwieraniu nowych biznesów.
Ale i tu jest druga strona medalu. Powszechny jest brak empatii wobec Rosjan (bo przecież Putin się znikąd nie wziął). Charakterystyczna w takich sytuacjach chęć zysku spowodowała drastyczny wzrost cen mieszkań na wynajem. Podwojone, a w niektórych przypadkach zwielokrotnione ceny skazują wiele osób na zawieszenie i brak pewności, a liberalne w tej materii armeńskie prawodawstwo wspierające właścicieli, a nie wynajmujących, skłania do jeszcze większych nadużyć.
Reakcja społeczna
Rosyjska agresja została również niejednoznacznie przyjęta przez erywańską ulicę. Początkowe milczenie przeobraziło się w regularne manifestacje przeciwstawnych narracji. Od 24 lutego w Erywaniu odbyło się kilka marszów na rzecz Ukrainy, wspieranych przez prozachodnie ugrupowania polityczne.
Po przeciwnej stronie najbardziej aktywni, zaskakująco, okazali się marginalni armeńscy komuniści. Przy udziale drugoplanowych partii stojących w opozycji do Pasziniana zorganizowali kilka marszów, w tym najliczniejszy, 19 marca. Dominowała zwyczajowa symbolika – litera „Z”, rosyjskie pieśni, wsparcie dla „operacji specjalnej”.
Marsze obu stron podkreśliły wywołany konsekwencjami wojny z 2020 roku powrót wieloletniej zmory armeńskiej polityki – wszechobecną, wszechogarniającą apatię.
Reakcja przez intensyfikację
W styczniu 2022 roku rozpoczęły się armeńsko-tureckie negocjacje o normalizacji stosunków. Dla wielu Ormian sam początek rozmów bez żadnych warunków wstępnych był trudny do zaakceptowania. Polityka pamięci, kwestia historycznej krzywdy oraz wciąż niezagojone rany po drugiej wojnie karabachskiej stanowią istotne elementy codziennej polityczności w Armenii. Dla przekonanych o konieczności nawiązania dialogu pesymizm całej sytuacji sprowadzał się do tego, że po druzgoczącej militarnej porażce w drugiej wojnie karabachskiej Armenia przystępowała do rozmów z niemalże wasalnej pozycji. Szczególnie drażliwą jest ta kwestia w kontekście aktywnego zaangażowania Ankary po stronie Azerbejdżanu w wojnie, w tym przez udział w zbrojeniu azerbejdżańskiej armii – przykładowo osławionymi dziś w wojnie w Ukrainie dronami Bayraktar. Powszechne zdawało się przekonanie, że w dłuższej perspektywie tylko Turcja wyjdzie z ewentualnego porozumienia korzystnie.
Wybuch wojny i jej przebieg zachwiały pewnością Ormian. Kwestionowane zaczęły być nie tylko relacje gospodarcze i energetyczne z Rosją, ale też zagadnienie dotychczas nie poddawane w wątpliwość – fakt, że Rosja w rzeczywistości stanowi gwarant bezpieczeństwa izolowanej kaukaskiej republiki. Te wszystkie narracje rozbrzmiewały paradoksalnie wbrew intencjom Pasziniana, który normalizację stosunków z Turcją (przede wszystkim w wymiarze gospodarczym), umieścił w centrum swojej agendy międzynarodowej w kampanii przed przedterminowymi wyborami w czerwcu 2021 roku. A te przecież wygrał przytłaczającą przewagą, wobec czego można domniemywać, że prowadzona przez niego polityka ma społeczną legitymizację.
Sytuacja zaczęła się zmieniać wraz z fiaskiem pierwotnego planu rosyjskiego blitzkriegu. Erywańskie elity zaczęły bowiem dostrzegać słabość sojuszu z Rosją, co wobec silnej narracji o egzystencjalnym zagrożeniu dla istnienia państwa i narodu skłania do przyspieszenia i intensyfikacji rozmów z wiodącą siłą na Kaukazie, a więc Turcją. 12 marca na zaproszenie tureckiego ministra spraw zagranicznych Mevlüta Çavuşoğlu, Antalyę odwiedził jego armeński odpowiednik Ararat Mirzojan. Po spotkaniu obaj panowie poinformowali opinię publiczną, że działania w kierunku ustanowienia stosunków dyplomatycznych bez warunków wstępnych i normalizacji, która doprowadzi do ponownego otwarcia granic, będą kontynuowane.
Trudno nie dostrzec w tych inicjatywach wpływu sytuacji w Ukrainie. Szczególnie w kontekście kolejnej, najpoważniejszej od listopada 2020 roku eskalacji w Górskim Karabachu.
Misja pokojowa, czyli wszystko znowu rozgrywa się w Karabachu
Nieuznawana ormiańska enklawa w Azerbejdżanie powraca jak echo, przekleństwo i kwestia honorowa. Rosyjska agresja w Ukrainie splotła się bowiem czasowo z nowymi potyczkami granicznymi, skutkującymi śmiercią ormiańskich i azerbejdżańskich żołnierzy. Wobec skupienia świata na Ukrainie przeszły one niemal bez echa, powodując pytania o związki przyczynowo-skutkowe między rosyjską agresją i eskalacją wokół Karabachu. Skądinąd w momencie pisania tego tekstu eskalacja nadal trwa i nic nie wskazuje, aby miała się szybko zakończyć. Armeńska opinia publiczna podkreśla, że Kaukaz Południowy stał się dla Rosji – przynajmniej tymczasowo – drugoplanowy, co zachęciło do ofensywy zarówno Turcję (dyplomatycznej), jak i Azerbejdżan (militarnej).
Wojska tego ostatniego zniszczyły rurę gazową (choć Baku się wypiera odpowiedzialności). Spowodowało to odcięcie górskiego terytorium od dostaw surowca, co zdaniem Erywania ma zmusić lokalnych Ormian do opuszczenia Karabachu. Z Baku płynie także wyrazista narracja, której celem jest dyskredytowanie rosyjskiej misji pokojowej w spornym rejonie.
Niezależnie od tego, kto zainicjował eskalację (czego dojść nie sposób), przekaz jest jasny – odpowiedzialność za utrzymanie pokoju leży po stronie rosyjskiego kontyngentu. Jeśli go nie ma, oznacza to, że siły pokojowe nie są w stanie wypełniać swojego mandatu albo pozwalają stronie ormiańskiej na łamanie zawieszenia broni. W skrajnych przypadkach azerbejdżańska propaganda przedstawia rosyjskie siły pokojowe jako bezpośrednie zagrożenie dla bezpieczeństwa i integralności państwa. W odpowiedzi na tę retorykę Ormianie przytaczają przykłady azerbejdżańskich ataków na ormiańskie wsie w Karabachu oraz wypędzanie Ormian z ich domów. Wydaje się, że im dłużej będzie trwać agresja rosyjska w Ukrainie, tym bardziej będzie się zaogniać sytuacja wokół Górskiego Karabachu.
Samotność i strach
Bartłomiej Krzysztan jest adiunktem w Instytucie Studiów Politycznych PAN i niezależnym analitykiem. Zajmuje się antropologią polityczną, pamięcią zbiorową i konfliktami na Kaukazie.
Inne artykuły Bartłomieja Krzysztana
Wojna w Ukrainie stawia Armenię w niezwykle trudnym położeniu, powracają wspomnienia wojny z 2020 roku i wizje ponownej eskalacji. Powtarzane wówczas slogany o egzystencjalnym zagrożeniu ponownie zaczynają dominować w ormiańskich mediach. Moralny dylemat wynikający z przekonania o konieczności humanitarnego i politycznego wsparcia Ukrainy przegrywa z niejednoznaczną postawą wymuszoną uwarunkowaniami geopolitycznymi (faktycznymi lub wyimaginowanymi). W tej sytuacji, zdaje się bez wyjścia, najpewniejszą konsekwencją jest powtórka z historii. Izolowana, zakleszczona pomiędzy wrogimi sąsiadami kaukaska republika najpewniej jest skazana, przynajmniej w najbliższym czasie, na doskwierającą samotność i niepewność jutra.