Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 31.03.2022
Kateryna Szczotkina

"Mały człowiek" doprowadził do wielkiej tragedii. Nie ma rozgrzeszenia dla kultury i "zwykłych Rosjan"

Kultura rosyjska nie jest "sferą porozumienia i współpracy". Służy reżimowi podobnie jak "zwykli Rosjanie". Być może kultura nie strzela. Ale to ona podaje naboje i ponosi taką samą odpowiedzialność za to, co dzieje się w Ukrainie jak rosyjska broń.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

„Ukraiński kryzys to nic innego, jak usprawiedliwienie dla rusofobii” – tuż po wybuchu wojny zatweetował Paulo Coelho, niegdyś niezwykle modny pisarz. W odpowiedzi zasypano go krytyką, dostało mu się za sformułowania „ukraiński kryzys” i „rusofobia”, wytknięto mu też brak talentu literackiego. Cóż zrobić! Czytelnicy od razu walą w czuły punkt, niczym rosyjska artyleria.
Usunięte wpisy Paulo Coelho na Twitterze

Coelho próbował wycofać się rakiem. Ogłosił, że „odbył podróż z Moskwy do Władywostoku”, co miało potwierdzić, że jest znawcą Rosji. Poprosił też, żeby nie mieszać zbrodniczego reżimu ze „zwykłymi ludźmi”. To być może nurtujące pytanie: czy „zwykli ludzie” ponoszą odpowiedzialność za działania władzy? Autor Alchemika z pewnością chciałby na nie udzielić negatywnej odpowiedzi. Wyuczona bezradność to jednak słaby sposób na uciszenie wyrzutów sumienia.

Jednak i w Europie – okazuje się – nie wszystko jest jasne. Jako pewnik powtarza się tu dwie tezy i uznaje się je za niepodważalne (lub też narzuca się wszystkim takie rozumienie).

Pierwszą jasno sformułował Coelho: „zwykli ludzie” nie mogą ponosić odpowiedzialności za działania reżimu. Jest sobie Putin, a obok niego „zwykli Rosjanie” (lub „dobrzy Rosjanie”), którzy „również cierpią” (warto zwrócić uwagę na słowo „również”). Stąd już tylko jeden krok od stwierdzenia, że Rosjanie są takimi samymi ofiarami Putina jak Ukraińcy. Może nie takimi samymi, ale jednak ofiarami. A odpowiedzialność zbiorowa to barbarzyństwo, do którego nie można dopuścić.

Już was trzęsie? To trzymajcie się mocno, będzie jeszcze lepiej.

Oto druga teza. Ci, którzy ją stawiają, wychodzą z założenia, że kultura jest sferą porozumienia i współpracy. Nieważne, jakie polityczne kłótnie i burze wstrząsają światem, kultura jest „ponad to”. Jest mądrością ludzkości. Polityczne głupoty nie mogą splamić jej śnieżnobiałych szat. Można skazać na ostracyzm kilku najbardziej kontrowersyjnych działaczy kulturalnych za wspieranie agresora. Można zwolnić sopranistkę Annę Netrebko z Metropolitan Opera czy zerwać kontrakty z dyrygentem Walerijem Giergijewem (póki nie przeprosi). Tak samo jednak można znaleźć „dobrych Rosjan”, którzy na własnym przykładzie pokażą, że rosyjska kultura jest jak żona Cezara – wolna od cienia podejrzeń.

Póki politycy debatują o sankcjach, a obywatele gromadzą się na demonstracjach wsparcia dla Ukrainy, zachodnie instytucje kulturalne już zaczynają pracować nad przyszłym pojednaniem z Moskwą. Czekają tylko na moment, w którym będzie można zacząć leczenie ran wywołanych wojną i na nowo wznosić zerwane przez nią mosty.

Rosyjska kultura służy swojemu reżimowi wiarą i prawdą. Właściwie: częściej wiarą niż prawdą. Oferuje reżimowi blask i powagę. Ubiera go w piękne szaty i kreuje uzasadnienie dla jego czynów. Formułuje mainstream i alternatywę na eksport. A gdy nadchodzi moment, w którym reżim pokazuje prawdziwą ludożerczą twarz, kultura szuka usprawiedliwień. Bo czy jeden szaleniec może dyskredytować wielki gmach kultury wzniesiony przez pokolenia? Szaleńca można przecież wyrzucić za burtę. Kultura nie należy do niego, lecz do całej ludzkości.

To samo potrafi Cerkiew. Świecka kultura współczesnego Zachodu próbuje odgrywać tę samą rolę, którą kilka wieków temu pełniła religia. Jednak ta ostatnia zapłaciła cenę za konfliktogenność i ekskluzywność. Kultura natomiast pragnie się charakteryzować inkluzywnością, być uniwersalnym sposobem przeciwdziałania antagonizmom. Rezultat jest jednak żałosny. Nikt nie może już odpowiedzieć na podstawowe pytania o dobro i zło. Pojęcia te w dzisiejszej zachodniej kulturze bojaźliwie zamienia się na wezwania do dialogu i pojednania, a potrzebę porozumienia stawia się ponad prawdą.

Tak czy inaczej, europejska społeczność kulturalna działa w kierunku wyznaczonym przez Paulo Coelho – ratuje „dobrych Rosjan” i ich „wielką kulturę” przed rusofobią, która rzekomo wybuchła na tle „ukraińskiego kryzysu” i hipotetycznego szaleństwa kremlowskiego lidera.

Swoją drogą, to szaleństwo jest nieodłączną częścią przekazu, niezbędną dla usprawiedliwiania „dobrych Rosjan”. To temat z antycznej tragedii. Nie można nikogo winić, jeśli to ono zadecydowało o rozwoju scenariusza. Ponadto to cecha na wskroś rosyjska. Rosyjską kulturę (opracowaną na europejskie potrzeby) ceni się przecież za głębię jej irracjonalności, a może nawet infernalności.

Czy winna jest kultura? Czy winny jest „zwykły człowiek”? To nie są dwa osobne pytania. To jeden i ten sam problem. W centrum wielkiej rosyjskiej kultury zawsze znajduje się ten sam bohater. To on niesie ciężar odpowiedzialności za los ojczyzny, a zatem i prowadzoną przez nią wojnę. Ten słynny „mały człowiek”, który zawsze pozostaje niewinny – właśnie dlatego, że jest „mały”. Nigdy nie pokutuje, niczego nie musi żałować – bo cóż on może zmienić? Jeśli kogoś mu żal, to samego siebie, wszak został rzucony w ten ogromny świat: wrogi, nieprzytulny, rusofobiczny. Świat, który ciągle wymaga decyzji i działań, dla których on jest zbyt „mały”. Skrywa głowę w kołnierz szynela i tylko wzdryga się, gdy wirują nad nim dziejowe burze, które go – nie wiedzieć czemu – prześladują.

Cała rosyjska kultura działa w celu utrzymywania „małego człowieka” w stanie infantylności i bezradności. Człowiek ten potrafi jedynie się skarżyć, nienawidzić innych i powtarzać czyjeś słowa i frazy, bo nikt nigdy nie dał mu prawa głosu, możliwości przemówienia we własnym imieniu. Przyzwyczaił się do tego. Przynosi mu to nawet zadowolenie. Zaczął rozumieć to jako część swojej natury, swoją misję. Widzieć w tym swoją siłę. Wielka kultura obciążająca „małego człowieka” narzuca mu swoje modele i stereotypy, nie pozwala wchodzić w dialog nie tylko z światem zewnętrznym, ale i z samym sobą. I „mały człowiek” przyjmuje to jako aksjomat. Jak zbawienie.

W obliczu dzisiejszych wydarzeń jesteśmy świadkami zwycięstwa wielkiej rosyjskiej kultury. Na kremlowskim tronie zasiadł właśnie ten mały człowieczek, duchowy syn Akakiusza Akakiuszowicza. A może sam Akakiusz Akakiuszowicz [Kamaszkin, bohater noweli Szynel Mikołaja Gogola – przyp. red.]? Tylko z woli losu – antycznego fatum – dopełznął dziś na szczyt schodów kariery. A szyneli ma pełną szafę. I stół bez końca. Bojarzy gną przed nim karki. Czerwonym przyciskiem bawi się jak breloczkiem od kluczy.

Pozostaje jednak „małym człowiekiem” i gubi się w meandrach historii, jak wesz w futrzanym kołnierzu. Wychowana przez rosyjską kulturę urosła, rozkwitła i do tego ozdabia się atomowymi grzybami.

Czy kultura naprawdę jest winna? Tak. Bo kultura to nie tylko Teatr Bolszoj, Ilja Riepin i Wassily Kandinsky, ani nawet Lew Tołstoj z powieścią Operacja specjalna i pokój. To nawet nie zbiór artefaktów, jak uczyła nas radziecka szkoła, i jak chcą o tym myśleć wielbiciele „wielkiej rosyjskiej kultury” apelujący do arcydzieł. Bo do czego można apelować, gdy nie ma się już czym pochwalić? A dziś nawet nie ma się już za czym schować. Kultura to przede wszystkim system wartości odzwierciedlający się w światopoglądzie konkretnego człowieka i całego społeczeństwa. Jeśli w jakiejś „wielkiej kulturze” wykształcono pokolenie, które większością głosów popiera bombardowanie rakietami szpitala położniczego, to ani Fiodor Dostojewski (co on tam pisał o „łzie dziecka”?), ani nawet cały repertuar Teatru Maryjskiego nie mogą tej kultury usprawiedliwić.

Czy można nazwać ten sposób myślenia „zbiorową odpowiedzialnością” albo „rusofobią”? Nie wiem. Zdaje mi się, że przez ostatnie dwa tygodnie na świecie nie ma już miejsca dla rusofobii. Tak samo jak nie było miejsca dla germanofobii podczas II wojny światowej. To słowo jest po prostu pozbawione sensu.

Za to, co dzieje się dziś w Ukrainie, rosyjska kultura ponosi taką samą odpowiedzialność jak rosyjska broń. To ona wyznacza, co w rosyjskich mózgach jest rozumiane jako „dobre”, a co jako „złe”. Tych wyznaczników nie zmienia nawet niszczenie dzielnic miast przez rosyjskie rakiety. Oto, co w drugim tygodniu rosyjsko-ukraińskiej wojny pisze „antywojenny” i całkiem liberalny pewien „Gorki”: „Ponad sto lat temu wrogowie zajęli Kijów – zagony petlurowców, którym opór stawiali pojedynczy oficerowie i junkrzy dawnej carskiej armii. Michaił Bułhakow pisał o tym w powieści Biała gwardia…”. To nie cytat z klasyka, to słowa redakcji jednej z gazet: Ukraińcy to „zagony petlurowców”, armia Ukraińskiej Republiki Ludowej – to wrogowie. Bez cudzysłowu. Przywołanie Bułhakowa nie usprawiedliwia sytuacji, tylko czyni ją jeszcze bardziej kontrowersyjną. Rosyjska kultura nie podaje w wątpliwość opinii pisarza, nie bierze poprawki na poglądy bohaterów powieści, tych niewiarygodnych narratorów. Bezpośrednio i niedwuznacznie wskazuje, kto tu jest wrogiem. I to, że „Kijów nasz”, nieważne, czy sto, czy pięćset lat temu.

Być może kultura nie strzela. Ale to ona podaje naboje.

Kultura nie jest przestrzenią wyjętą ze współczesnych realiów, w której można zachować czyste szaty, choć wielu „dobrych Rosjan” z całych sił próbuję przekonać o tym siebie i przy okazji wszystkich wkoło.
Kateryna Szczotkina – ukraińska dziennikarka, pisarka, autorka książek Kroniki tomosuLubomir Huzar. Chcę być człowiekiem

Artykuł opublikowany w Dzerkale Tyżnia przełożył Maciej Piotrowski
Nie jest przestrzenią dialogu, jak chcieliby tego zachodni partnerzy, którzy potrzebują uzasadnienia dla finansowania swoich projektów.

Kultura – to dowód dla trybunału.