Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Imperium / 03.04.2022
Ludwika Włodek

Talibowie zakazują szkół dla nastolatek. Dla Afgańczyków to narodowa tragedia

O nic afgańskie społeczeństwo nie ma takiego żalu do talibów, jak o zamkniecie szkół dla dziewcząt. Decyzja w tej sprawie zapadła w dniu, w którym miały uroczyście wrócić do nauki. Dla wielu szansą na edukację będą tajne szkoły w Afganistanie
Foto tytułowe
Bardzo popularne zdjęcie z sieci i Twittera oznaczone LetAfganGirlsLearn (za Nargis Nehan)

23 marca rano trzynastoletnia Szirin, jak milion innych dziewcząt w Afganistanie, poszła do szkoły. Czekała na ten moment od siedmiu miesięcy. Nie skończyła się jeszcze druga lekcja, kiedy gruchnęła wiadomość, że szkoły jednak nie będą działać. Dziewczęta musiały natychmiast pozbierać swoje rzeczy i wrócić do domów. Niektóre wychodziły z płaczem
Niczego innego tak nie pragnęły, od kiedy talibowie przejęli władzę w kraju, jak znów móc się uczyć. W czasie ferii noworocznych, niedługo przed 21 marca (początkiem perskiego Nowego Roku), talibowie potwierdzili wcześniejsze plotki, że po wakacjach szkoły ponadpodstawowe znów otworzą swoje podwoje dla dziewcząt.

Otwarcie trwało mniej niż dwie godziny.

Według oficjalnej wersji ministerstwo ma opracować specjalny, zgodny z islamem program. Dodatkowo mają być zmienione obowiązujące w szkołach dla dziewcząt stroje. Białe chustki na głowach i pełen hidżab, czyli spodnie i bluzki z długim rękawem oraz płaszczyki okazały się zdaniem talibów niedostatecznie skromne. Talibskie ministerstwo edukacji zapowiedziało, że ponowne otwarcie szkół ponadpodstawowych dla dziewcząt planuje na lipiec.

Szirin nie może się doczekać, ale już zwątpiła, że kiedyś będzie mogła pójść do szkoły, jeśli w Afganistanie talibowie utrzymają się u władzy. Siedzi całymi dniami w domu. Pomaga w pracach domowych, opiekuje się młodszym rodzeństwem. Kiedy jeszcze się uczyła, też oczywiście pomagała, ale miała przynajmniej tych kilka godzin wytchnienia, szkoła była czasem tylko dla niej. Tego jej bardzo brakuje.

Wraca tajne nauczanie

Ma jednak szczęście, rodzice Szirin to wykszatłceni ludzie. Jej ojciec, Samad, miał aptekę, potem pracował jako nauczyciel. Ten zawód znów jest na cenzurowanym, marzy więc o tym, żeby wrócić do sprzedaży lekarstw. Ludzie potrzebują ich w każdym systemie politycznym. Mama Szirin, Friszta, zarabiała na życie jako krawcowa, ale udzielała też korepetycji dla dzieci z sąsiedztwa. Obie umiejętności zdobyła jeszcze za poprzednich rządów talibów, w końcu lat 90.

Teraz, gdy historia zatoczyła koło, znów są na wagę złota. Friszta, podobnie jak 20 lat temu, pod przykrywką pracowni krawieckiej prowadzi tajne nauczanie. Wtedy robiła to razem z siostrami, cały system opracowały do perfekcji. Teraz wystarczyło go odświeżyć. Ryzyko jest obecnie większe, bo talibowie już wiedzą, że takie szkoły istniały, i słusznie podejrzewają, że znów zaczęły działać.

Ostatnio w Afganistanie trwają systematyczne przeszukania mieszkań. Uzbrojeni talibowie chodzą od domu do domu i przeprowadzają rewizje. Oficjalnie szukają broni i materiałów wybuchowych. Nie mówią, dlaczego mieliby je znajdować w mieszkalnych dzielnicach, u zwykłych ludzi. Friszta podejrzewa, że celem talibów mogą być tajne szkoły, takie jak ta jej. Przeszukania odbywają się systematycznie, kwartał po kwartale. Kiedy zbliżały się do ich okolicy, cała rodzina przeniosła się do kuzynów w innej części Kabulu. Uważali, żeby w pustym mieszkaniu nie zostawić nic, co mogłoby wskazywać na to, że odbywają się tam lekcje.

Kiedy talibowie już przeszukają ich kwartał, Friszta i Samad wrócą do domu. Friszta trochę rozszerzy swoją działalność. Póki co uczy tylko najbardziej zaufane dzieci, głównie córki najbliższej rodziny i sąsiadów. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, będzie tak jak kiedyś.

Talibska mentalność

Jak wyglądało tajne nauczanie dwie dekady temu, opowiedziała mi siostra Friszty, Foteme. Od 20 lat mieszka w Polsce. Jest najstarsza z rodzeństwa. Wyjechała z Afganistanu niedługo po tym, jak zachodnia koalicja dowodzona przez Amerykanów obaliła talibów. Dostała stypendium na Uniwersytecie Warszawskim i od 2004 roku mieszka w Polsce. Skończyła tu studia, założyła rodzinę.

– Zmieniłam się przez te lata w Polsce. Ale ciągle czuję swoje ograniczenia. Za mało wierzę w siebie, daję się łatwo zgasić. To ślad po Afganistanie – mówi mi.

Teraz, kiedy zaczęła pomagać uchodźcom z Afganistanu, jeszcze wyraźniej widzi, jak Afganki są wciąż zastraszone. Mimo że przyjechały do Polski, a ich rodziny uciekły przed talibami i wybrały życie w wolnej Europie, nadal panują w nich patriarchalne wzorce. Nawet w ośrodkach dla uchodźców to widać. Na korytarzach sami mężczyźni, kobiety raczej siedzą po pokojach, rzadko kiedy któraś wyjdzie do wolontariuszy.

Foteme uważa, że talibska mentalność jest tak głęboko zakorzeniona, że przetrwała w każdym Afgańczyku, nawet uważającym się za nowoczesnego i otwartego. Patriarchalizm trudno wykorzenić. Afgańscy mężczyźni często naprawdę nie rozumieją, że kobiety mają prawo decydować same o sobie. Foteme przez wiele lat nie miała kontaktu z rodziną w Afganistanie. Tata obraził się w 2010 roku, kiedy przyznała, że mimo ukończonych studiów nie zamierza wracać do domu. Z bratem, matką i siostrami była w dobrych stosunkach, pisali i dzwonili do siebie kilka razy w tygodniu. Aż do momentu, kiedy wysłała im zaproszenie na ślub. Brat nie mógł zaakceptować, że Foteme wyjdzie za cudzoziemca.

Matka i siostry też przestały się do niej odzywać. Najprawdopodobniej dlatego, że brat tak chciał. Jest najmłodszy z rodzeństwa, z Foteme dzieli go prawie dekada. Funkcję głowy domu zaczął przejmować już za życia ojca, a po jego śmierci, kilka lat temu, stał się niekwestionowanym przywódcą rodziny.

Znów zaczęli ze sobą rozmawiać, gdy talibowie weszli do Kabulu. Brat z żoną, owdowiała matka i jedna siostra chcieli uciec z Afganistanu do Polski. Foteme nadludzkim wysiłkiem im w tym pomogła. Z bratem pierwszy raz zamieniała kilka słów, dopiero gdy przyjechała ich odwiedzić w obozie dla uchodźców, gdzie trafili prosto z samolotu.

Z matką i siostrami było łatwiej, lody pękły jeszcze w czasie, gdy zaczęły ze sobą korespondować. Z najbliższej rodziny tylko Friszta nie zdecydowała się na wyjazd. Jej mąż ma pod opieką starszych rodziców, w tym matkę z niepełnosprawnością. Nie mógł ich zostawić samych.

Bogobojni studenci zamykają szkoły

Teraz, gdy Friszta została sama w Afganistanie, Foteme jest z nią często w kontakcie. Kiedyś były bardzo blisko. Oddalił je wyjazd Foteme do Polski, później rodzinna kłótnia, a raczej obraza, bo przecież z nikim się nie kłóciła. To ona z Frisztą założyły tajną szkołę. Kiedy jesienią 1996 roku talibowie weszli po raz pierwszy do Kabulu, Foteme zaczynała studia. Niecały rok wcześniej zdała maturę. Ojciec nie chciał, żeby szła na uczelnię, ale przekonali go jego bracia. Najpierw miała studiować prawo, ale wolała się przenieść na pedagogikę, marzyła, żeby zostać nauczycielką. Jej wybór poparli rodzice, bo kampus pedagogiki był w samym centrum i łatwiej tam było dojeżdżać. W jedną stronę woził ją tata, na bagażniku roweru. Wracała publicznym autobusem. To był koszmar, zawsze z koleżankami długo czekały. Trudno było się dopchać do miejsc przeznaczanych dla kobiet, zdarzały się nieprzyjemne zaczepki, próby molestowania. Dlatego czasem wolały się złożyć na taksówkę, jechało się wtedy trochę drożej, za to wygodniej i bezpieczniej.

Kiedy talibowie zaczęli swój pochód na Kabul, wielu się ucieszyło. W Afganistanie od kilkunastu lat trwała wojna, najpierw ta przeciw sowieckiej inwazji, potem domowa. Walczyły wtedy między sobą zwaśnione frakcje mudżahedinów, co i rusz robiąc ze stolicy linię frontu. Wtedy miasto zamierało, szkoły potrafiły być zamknięte po kilka miesięcy. To cud, że Foteme udało się jakoś skończyć liceum i zdać maturę.

– Mój tata mi mówił, że talibowie, ci bogobojni studenci, wreszcie zaprowadzą pokój i będą nas wszystkich chronić przed przemocą i bezprawiem. Jako ostateczny dowód ich dobrych zamiarów miało służyć to, że noszą naszyjniki z zaszytymi w kapsułkach wersetami z Koranu.

Kiedy weszli do miasta, Foteme była akurat na wykładach. Jej profesorowie przerwali zajęcia i doradzili wszystkim wracać jak najprędzej do domów. Chłopcy, których na roku było zdecydowanie mniej, mieli odprowadzić koleżanki. Kobietom rychło zakazano pracy i nauki, całkowicie wyrugowano je ze sfery publicznej.

Przez kilka pierwszych tygodni ani Foteme, ani jej matka i siostry w ogóle nie wychodziły z domów, nawet do okien nie było im wolno się zbliżać. Na pierwsze wyjście musiały sobie zorganizować strój, żadna z nich nie miała w domu burki.

Kursy szycia i czytania

Ojciec Foteme stracił pracę. Już za mudżahedinów jego stragan z butami na miejscowym bazarze kiepsko przędł, w końcu musiał go zamknąć. Razem z wujkiem kupili wózek i handlowali owocami. Był z tego jakiś dochód, ale bardzo skromny. Na szczęście po kilku miesiącach sąsiadka zapytała Foteme i Frisztę, czy nie wzięłyby od niej kilku zleceń krawieckich. Zaproponowała, że je wszystkiego nauczy, wszystko im pokaże, a potem będą jej podwykonawczyniami. Zgodziły się z entuzjazmem.

Nawet nieźle na tym zarabiały. Miały na swoje potrzeby, na takie rzeczy, o których wiadomo było, że tata im nie kupi, jak szampon czy pastę do zębów. W tym samym czasie zaczęły też udzielać korepetycji – z matematyki, geografii, chemii i innych przedmiotów – kilkorgu dzieciom sąsiadów. Talibowie wtedy w ogóle zakazali dziewczynkom przychodzić do szkół, nawet tym najmłodszym (teraz dla dziewcząt są zamknięte tylko szkoły ponadpodstawowe).
(fot. Shutterstock)

Wkrótce do dzieci znajomych i sąsiadów dołączyły te całkiem obce. Wieść, że siostry uczą u siebie w domu, rozchodziła się pocztą pantoflową, a raczej piekarnianą. Takie piekarnie, gdzie kobiety przychodzą z własnym ciastem chlebowym, pełnią w Afganistanie funkcję przysłowiowego magla. Chleby się pieką przyklejone do wnętrza rozgrzanych pieców tandur, które wyglądają trochę jak glinianie dzbany wkopane w ziemię, a ich właścicielki rozmawiają, plotkują. To w piekarniach są ustalane małżeństwa („O, jaka ładna i porządna ta córka Nargez, która przyniosła dziś z nią ciasto, może nadałaby się na narzeczoną dla mojego Ahmada?”) i to właśnie w piekarni wiele kobiet dowiedziało się, że mogą swoje córki wysłać do Foteme i Friszty na lekcje.

Dziewczęta przychodziły niby na kurs szycia, dla niepoznaki zawsze brały ze sobą przybory krawieckie. Ich rodzice płacili Foteme i Szirin symbolicznie: a to ktoś przyniósł tuzin jaj, ktoś inny belę materiału albo trochę masła. Wkrótce jednak szkoła rozrosła się na tyle, że zainteresowała się nią fundacja. Foteme do dziś nie wie, jaka, powiedział jej o niej kuzyn. Miały sprawdzać listę obecności dzieci i prowadzić dziennik. Potem przekazywały go co miesiąc kuzynowi, a on im z tej fundacji przynosił 80 dolarów (średni miesięczny dochód był wówczas znacznie niższy). Pieniądze mogły zachować dla siebie, ale kupowały z nich jeszcze dla biedniejszych dzieci flamastry i zeszyty, a także papier i inne przybory przydatne do prowadzenia lekcji.

W sąsiedztwie działała też inna tajna szkoła. Prowadzili ją prawie sami byli nauczyciele, ale tajemnicza fundacja zdecydowała się wspierać właśnie siostry, z czego były bardzo dumne. Wszystko działo się w sekrecie, bo przecież szkoła była nielegalna.

Prywatny protest Foteme

Wkrótce zaczęli przychodzić też chłopcy, na dokształcenie się z trudniejszych przedmiotów. A także kilka dorosłych kobiet, analfabetek, które chciały się nauczyć czytać, liczyć i pisać. Korepetytorki się wyspecjalizowały: Foteme miała pod opieką młodsze dzieci, dziewczynki z klas I–III, które uczuła podstawowych rzeczy, a jej dwie siostry zajmowały się starszymi dziećmi płci obojga. Prawie wszystkie pomieszczenia w domu zostały przerobione na klasy lekcyjne. Ojciec się wściekał. Nie podobało mu się, że dzieci tupią na schodach. Że nie ma podziału grup ze względu na płeć.

– Wszystkie zarobione pieniądze wydawałam na dom. Tacie się nie podobało, że nie daję mu gotówki do ręki. Ale ja nie chciałam. To był mój protest. Chciałam sama decydować, sama robiłam zakupy. Miał mi to bardzo za złe, ale nie ustąpiłam – wspomina dziś Foteme.

Szkoła działała aż do samego upadku talibów. Potem nowe władze zrobiły inwentaryzację, dokładnie spisały, ile dzieci się uczyło i na jakim poziomie. Wszystkie miały prawo przystąpić do egzaminów, żeby ustalić, na jakim poziom nauczania mają trafić w nowo otwieranych szkołach.

Foteme jeszcze krótko udzielała korepetycji, ale gdy uniwersytet wznowił zajęcia, wróciła na studia i nie miała już czasu. A potem wyjechała do Polski.

Cały naród płakał

Ile będzie działała szkoła prowadzona przez Frisztę? Czy dziewczynki będą mogły wkrótce przejść z niej do normalnej, legalnej placówki? Obietnice talibów, że w lipcu szkoły ponadpodstawowe dla dziewcząt znów ruszą, są mało wiarygodne. Na dostosowanie programu mieli pół roku i nie zrobili tego. Ich decyzja o zamknięciu szkół w dniu ich ponownego otwarcia była w Afganistanie narodową tragedią. Prezenter komercyjnej stacji Tolo TV, która nadal działa mimo szykan ze strony władz, popłakał się na wizji, odczytując tę wiadomość. Płakały wszystkie moje znajome Afganki, i te, które nadal mieszkają w Afganistanie, i te za granicą.
Niewiele można sobie wyobrazić większych tragedii dla społeczeństwa niż zakazać jego połowie się uczyć. W Afgańczykach faktycznie przetrwały patriarchalne wzorce i tradycyjne schematy. Ale nawet ci konserwatywni dostrzegają zalety wykształcenia

Przez dwie dekady prozachodnich rządów znacznie podniósł się poziom alfabetyzacji. W 2001 roku tylko jedna trzecia mężczyzn i mniej niż 10% kobiet w Afganistanie umiało czytać i pisać (trudno o dokładne dane, bo w czasie wojny domowej nie prowadzono statystyk). 20 lat później około 55% mężczyzn i 30% kobiet – 43% całej populacji – posiadało już tę umiejętność. Dla samego młodego pokolenia wyniki były jeszcze lepsze, 65% osób pomiędzy 15. a 24. rokiem życia było piśmiennych.

Jeśli talibowie utrzymają się u władzy, te wskaźniki znów pójdą drastycznie w dół. Przez ostatnie pół roku tylko w sześciu z 34 prowincji działały szkoły ponadpodstawowe dla dziewcząt (w Afganistanie dużo zależy od lokalnych układów). Wiele placówek, nawet podstawowych, pozostawało zamkniętych przez tygodnie po zmianie władzy.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa.

Inne artykuły i podcasty Ludwiki Włodek
Te, które otwarły się ponownie, mają uszczuploną kadrę – część nauczycieli wyjechała, część zrezygnowała, bo nauczycielom nie wypłacano pensji – i przez to znacznie niższy poziom nauczania. Przede wszystkim jednak od VI klasy większość szkół jest niedostępna dla dziewcząt. Nie wszystkie mają tyle szczęścia co Szirin i mogą się uczyć w domu. Piśmiennych matek jest w Afganistanie bowiem jeszcze mniej niż piśmiennych córek.

Imiona bohaterek zostały zmienione, by nie można było ich rozpoznać i by nie zagroziło to prowadzonemu dziś tajnemu nauczaniu.