Transatlantyk / 29.04.2022
Nikodem Szczygłowski
Wybory w Słowenii: wygrał Zachód czy lęk przed Rosja?
O wyborach w Słowenii z 24 kwietnia, w wyniku których zaszła zmiana na tamtejszej scenie politycznej, Nikodemowi Szczygłowskiemu opowiada Luka Lisjak Gabrijelčič, słoweński politolog, eseista i redaktor magazynu kulturalnego „Razpotja”.
Robert Golob, lider Ruchu Wolności (fot. Twitter)
Podczas gdy oczy Europy były zwrócone ku wynikom pojedynku wyborczego między Emmanuelem Macronem i Marine Le Pen, w niewielkiej Słowenii również odbyły się wybory, których wynik również może mieć znaczenie dla podejścia Unii do wojny w Ukrainie.
W niedzielę wieczorem po zamknięciu lokali wyborczych okazało się, że najwięcej głosów uzyskała niedawno utworzony Ruch Wolności (Gibanje Svoboda) – 35,8%, rządząca zaś Słoweńska Partia Demokratyczna (Slovenska demokratska stranka, SDS) – 22,5%. Pozostałe ugrupowania musiały się zadowolić znacznie skromniejszymi wynikami, poparcie dla żadnego z nich nie przekroczyło 7%.
Najwyższa frekwencja wyborcza od lat, zmęczenie covidowymi ograniczeniami, kolejna porażka Janeza Janšy
[link_w_nowym_oknie https://new.org.pl/911,szczyglowski_premier_slowenii_janez_jansa.html],
zmiana rządu i kierunku polityki zagranicznej Słowenii oraz zupełna marginalizacja lewicy – oto najciekawsze aspekty słoweńskich wyborów. Czego możemy się spodziewać po nowym rządzie, na czele którego prawdopodobnie stanie Robert Golob, lider Ruchu Wolności, do niedawna prezes zarządu jednej z największych spółek skarbu państwa, inżynier i wykładowca akademicki, głoszący hasła o zielonej gospodarce?
Odbyły się wybory, w których wielu Słoweńców pokładało wielkie nadzieje. Obóz rządzący spodziewał zwiększenia swego stanu posiadania, opozycja natomiast postrzegała je jako możliwość przejęcia władzy. Dlaczego Słoweńcy stali się kolejnym mocno podzielonym politycznie społeczeństwem? Czy chodzi o kwestie światopoglądowe, walkę pokoleń czy coś innego?
Polaryzacja w Słowenii ma co najmniej tak samo długą historię jak w Polsce, a może nawet dłuższą, ponieważ w Polsce wykrystalizowała się w okresie II Rzeczypospolitej, a w Słowenii jeszcze pod koniec XIX wieku. Satyryczne dzieła najważniejszego słoweńskiego pisarza przełomu wieków, Ivana Cankara, mówią o rozdarciu między liberalizmem a katolickim konserwatyzmem, który Cankar, jako heterodoksyjny lewicowiec, przedstawiał jako komiczny i wręcz jałowy.
Ivan Cankar (1876–1918) – słoweński prozaik, dramatopisarz, poeta i eseista, aktywny działacz polityczny, wybitny przedstawiciel słoweńskiego ruchu modernistycznego, uważany za klasyka literatury słoweńskiej i jednego najwybitniejszych twórców literackich w tym języku.
W czasie obydwu wojen światowych w Słowenii doszło do rozłamu między zwolennikami autonomii w ramach Jugosławii a zwolennikami zjednoczenia narodów południowosłowiańskich. Podczas II wojny światowej doszło również do starcia między antyfaszystami a antykomunistami: ci pierwsi, w imię walki z okupantem, zaakceptowali hegemonię komunistów, ci drudzy, w imię walki z komunizmem, zgodzili się na współpracę z okupantem. France Bučar, były pisarz dysydent, który został przewodniczącym pierwszego demokratycznie wybranego słoweńskiego parlamentu, oświadczył na sesji inauguracyjnej Zgromadzenia Państwowego w 1990 roku, że uchwalona przez nie konstytucja stanowi symboliczny koniec wojny domowej, która paraliżowała Słoweńców przez 40 lat.
Idea, że demokracja pluralistyczna powinna służyć godzeniu historycznych podziałów, jest w Słowenii bardzo silna. To właśnie ta dwoistość słoweńskiego życia politycznego zazwyczaj wprawia w podziw zagranicznych obserwatorów. Z jednej strony mamy do czynienia z głęboką polaryzacją społeczną, a z drugiej – z równie silną tendencją do jej przezwyciężania. Okazało się, że na dłuższą metę w Słowenii wygrywa ta siła, która w najbardziej przekonujący sposób pokazuje, że jest tolerancyjna i spójna.
Wszystkie dziejowe podziały, o których wspomniałem, były historycznie najsłabsze w zachodniej Słowenii, która po I wojnie światowej została przyłączona do Królestwa Włoch; tutaj też tradycja antyfaszystowska jest najgłębiej zakorzeniona, nawet wśród pobożnych katolików. Robert Golob, jedyny i niekwestionowany zwycięzca tych wyborów, przedstawiał się jako człowiek słoweńskiego Zachodu. Znajduje to również odzwierciedlenie w jego języku.
Słowenia jest bardzo zróżnicowana pod względem dialektów, a posługiwanie się językiem standardowym jest oznaką wykształcenia i wyrafinowania. Janez Janša długo i ciężko ciężko pracował nad zatarciem śladów swojego prowincjonalnego akcentu, z powodu którego w latach 90. był wyśmiewany. Robert Golob, wyjątkowo elokwentny mówca, będzie pierwszym słoweńskim premierem, który posługuje się wyraźnie prowincjonalnym językiem słoweńskim i nie podejmuje prób doszlifowania swojej wymowy. Ta świadoma manifestacja tożsamości regionalnej ma wyraźne konotacje polityczne: sygnalizuje przywiązanie do tradycji antyfaszystowskiego patriotyzmu, który przeciwstawia się nacjonalistyczno-populistycznej interpretacji patriotyzmu Janšy.
Fenomen Janeza Janšy został już opisany przez wielu politologów, dziennikarzy i znawców Słowenii. Radykalny marksista na początku swojej kariery u schyłku SFRJ, działacz niepodległościowy podczas wojny dziesięciodniowej, człowiek, który stał na czele rządu, kiedy Słowenia dołączyła do UE i NATO – i ostatecznie prawicowy populista, nazywany przez Viktora Orbána bliskim przyjacielem. Na czym twoim zdaniem polega stabilne poparcie dla wersji populizmu oferowanej przez Janšę Słoweńcom?
Fakt, że Janša stał się entuzjastycznym lewicowym komunistą pod koniec lat 70., kiedy ta moda w Słowenii – nawet wcześniej niż w pozostałej części Jugosławii – już faktycznie wygasła, świadczy o jego chronicznym opóźnieniu w stosunku do aktualnych trendów. Nawrócił się na neoliberalizm dopiero w ostatnich latach przed kryzysem gospodarczym, następnie entuzjastycznie poparł Trumpa, gdy ten upadł, itd. Gorliwie zwalczał też pandemię COVID-19 w czasie, gdy większość słoweńskiego społeczeństwa miała już serdecznie dość ograniczeń z tym związanych. W przeciwieństwie do Orbána, Janša ma bardzo słabe wyczucie chwili politycznej. Dlatego właśnie jest znanym gafiarzem: zawsze gotowy do wygłoszenia najbardziej niestosownej wypowiedzi w nieodpowiednim momencie.
Nie należy jednak przesadzać z jego krótkotrwałym, młodzieńczym marksizmem. Tuż po zakończeniu lat studenckich, w połowie lat 80., widzimy go jako zdeklarowanego dysydenta, który wzbudzał szacunek wielu swoich późniejszych przeciwników. Jego aresztowanie wiosną 1988 roku wywołało falę protestów, która przerodziła się w demokratyczną rewolucję znaną jako Słoweńska Wiosna. Komitet Obrony Praw Człowieka, rodzaj słoweńskiego KOR-u, początkowo nosił nazwę Komitet Obrony Praw Janeza Janšy. Janša był już symbolem, gdy w 1990 roku został sekretarzem obrony Republiki Słowenii i zorganizował w czerwcu 1991 roku słoweński zbrojny opór przeciwko Jugosłowiańskiej Armii Ludowej, która chciała zapobiec niepodległości Słowenii i oderwaniu się jej od SFRJ. Z tego kapitału politycznego Janša wciąż żyje i przetrwał do dziś.
Po trzech kolejnych porażkach wyborczych – w latach 2008, 2011 i 2014 – oraz licznych skandalach korupcyjnych, w których próbował (nie bez powodzenia) przedstawić się jako ofiara systemu sądowniczego, zwrócił się w stronę natywistycznego nacjonalizmu w stylu Orbána. Dekadencja polityki liberalnej i nieefektywność rządów centrowych, kryzys słoweńskiego modelu gospodarczego i kryzys migracyjny sprawiły, że początkowo wydawało się, że odniesie sukces (w 2018 roku udało mu się wreszcie odwrócić tendencję spadkową poparcia dla swojej partii), ale jego ostatni rząd, trzeci pod jego kierownictwem, był wyjątkowo niepopularny: skandale korupcyjne, obsadzanie najwyższych stanowisk ludźmi wybitnie niekompetentnymi i niegodziwymi, nienawistna retoryka, podkopywanie niezależnych instytucji, permanentna wojna z mediami, otwarte sojusze z siłami nieliberalnymi w polityce zagranicznej, a do tego wszystkiego bardzo słabe radzenie sobie z epidemią przeważyły nad popularnymi i efektywnymi działaniami w dziedzinie gospodarki. Tym razem frekwencja wyborcza była najwyższa od 22 lat, a porażka Janšy była prawdopodobnie ostateczna. Zapewne jednak jeszcze przez jakiś czas pozostanie w polityce, ponieważ wciąż może liczyć na silne, czasem fanatyczne poparcie sporej części społeczeństwa – co najmniej jednej piątej.
Pandemia oraz wojna w Ukrainie przypadły na czas rządów w Słowenii populistycznej prawicy, w związku z czym nawet poniekąd słuszne decyzje lub oświadczenia rządu spotykały się u znacznej części Słoweńców z niechęcią, gdyż były automatycznie wrzucane do jednego kosza o nazwie „janszyzm”. Czy Twoim zdaniem jest to zjawisko nieuniknione?
Należy oddać zwycięskiej partii Roberta Goloba, że próbuje się z tego kontekstu wyplątać. Na przykład wszystkie pozostałe partie opozycyjne krytykowały wizytę Janšy w Kijowie wraz z Morawieckim, Kaczyńskim i czeskim premierem Fialą, twierdząc, że jest niepoważna, że nie została uzgodniona na szczeblu europejskim itd. Z kolei Robert Golob określił wizytę Janšy jako akt odwagi.
Poparcie Goloba dla Ukrainy było jednoznaczne, mimo że na swoją doradczynię ds. stosunków zagranicznych wybrał dyplomatkę, która ma bardzo „niemieckie” podejście do Rosji i przykładowo wciąż twierdzi, że żadna przyszła europejska architektura bezpieczeństwa nie będzie możliwa bez Rosji. Partia, którą Golob przemianował na Ruch Wolności, narodziła się jako Zieloni, a zwycięzca niedzielnych wyborów przedstawia się jako polityk, który poprowadzi Słowenię do transformacji energetycznej i uczyni z niej przykład kraju świadomego ekologicznie. Bardzo dobrze brzmi w dobie kryzysu paliw kopalnych, który nasilił się w wyniku rosyjskiego ataku na Ukrainę i sankcji, jakie po nim nastąpiły i będą postępować dalej.
W tym samym czasie Partia Lewicy, która sprzeciwiała się członkostwu Słowenii w NATO i wysyłaniu broni na Ukrainę, poniosła dotkliwy cios – jej poparcie spadło o połowę. Eurosceptyczna i prorosyjska Słoweńska Partia Narodowa również znalazła się poza parlamentem. Słowenia jest zatem obecnie bardziej proeuropejska niż przed wyborami. Prawdą jest jednak, że Janša, a raczej jego zręczny minister spraw zagranicznych Anže Logar, prowadził politykę wyraźnie proamerykańską, a w przyszłości spodziewam się zmiany kursu Słowenii na pozycje bardziej proniemieckie. Jest to zrozumiałe, ponieważ Słowenia jest gospodarką silnie zorientowaną na eksport, a Rosja stanowi ważny rynek zbytu dla niektórych słoweńskich produktów. Dominują tu takie sektory, jak przemysł farmaceutyczny, które nie zostały jeszcze poważnie dotknięte sankcjami, ale bardzo obawiają się ich eskalacji. Nowy rząd będzie więc raczej realizował te interesy gospodarcze na własną rękę.
„Janszyzm” również mocno opiera się na kwestiach światopoglądowych, przykładowo na rzekomej potrzebie ostatecznego rozliczenia się z dziedzictwem SFRJ lub gloryfikacji ruchu domobranów z czasów II wojny światowej. Czy rzeczywiście są to tematy istotne dla społeczeństwa słoweńskiego?
Od kilku lat są one przyćmiewane przez tematy zatępcze związane z walką kulturową. Choć Janša zbudował swój populizm na antykomunistycznych podstawach, starał się też je ciągle rozbudowywać, stosując ostrą retorykę antyimigrancką, antymuzułmańską i natywistyczną oraz rozbudzając niechęć mieszkańców wsi do miast, a zwłaszcza peryferii do stołecznej Lublany, gdzie w ciągu ostatniej dekady nastąpiła koncentracja kapitału społecznego, kulturalnego i gospodarczego, podczas gdy wschodnia część kraju pogrążyła się w stagnacji.
Chociaż Słowenia jest maleńkim państewkiem, charakteryzuje się zaskakująco dużymi różnicami regionalnymi. Słowenia Zachodnia (wraz ze stolicą) osiąga poziom gospodarczy Katalonii, środkowych Włoch lub Alzacji, natomiast Słowenia Wschodnia pod względem gospodarczym dorównuje raczej południowej Hiszpanii, południowym Włochom lub prowincjonalnej Portugalii. Różnice te miały większy wpływ na wynik wyborów niż historyczne podziały związane z II wojną światową, choć prawdą jest też, że obszary zdominowane w czasie wojny przez antykomunistyczne bojówki, które współpracowały z okupantem, obecnie w przeważającej większości głosują na partię Janšy. Należy jednak zaznaczyć, że choć Ruch Wolnościowy Goloba zwyciężył we wszystkich słoweńskich odpowiednikach województw, jednak jego zwycięstwo na wschodzie rzeczywiście było niewielkie.
W niedzielę wieczorem partia Janšy oświadczyła, że „bogata Lublana pokonała resztę Słowenii”, ale szybko stało się jasne, że w istocie Janšę poparli tylko mieszkańcy najbardziej oddalonych od stolicy miejscowości, podczas gdy prawie wszystkie większe ośrodki, w tym te, które w przeszłości głosowały na centroprawicę, poparły Goloba. Potrafił on przemówić do wystarczająco dużej części ludności wiejskiej, by uzyskać dobre wyniki nawet na terenach, na których dotąd zwyciężał Janša. W Słowenii Zachodniej zwycięstwo Goloba było jednak całkowite. Stało się tak również dlatego, że wyeliminował konkurencję z lewej strony. Partie, które jednoznacznie określają się jako lewicowe lub centrolewicowe, mają dziś najgorsze wyniki w historii niepodległej Słowenii.
Nie jest tajemnicą, że propaganda rosyjska przez lata miała się w Słowenii wyjątkowo dobrze. Korzystając z braku negatywnych doświadczeń historycznych oraz bardzo nikłej wiedzy mieszkańców Słowenii o realnym życiu w Rosji długo i konsekwentnie tworzono jej wizerunek jako kraju stabilnego, zamożnego, reprezentującego wielką i bogatą kulturę. Obecnie w obliczu zbrodni wojennych popełnianych przez Rosjan na Ukrainie wciąż całkiem liczne są głosy, że „nie wszystko jest takie jednoznaczne”, a „wszystkiemu są tak naprawdę winni Amerykanie”. Czy temat obecnej wojny rzeczywiście odgrywał istotną rolę w kampanii wyborczej?
Wojna w Ukrainie zdominowała całą początkową część kampanii wyborczej, ale wybuchła wtedy, gdy praktycznie nie było już niezdecydowanych wyborców, a zatem nic raczej w niej nie zmieniła. Być może przyczyniła się do osłabienia bardziej umiarkowanych partii centroprawicowych, które początkowo radziły sobie nieco lepiej, ale zdecydowane proukraińskie stanowisko Janšy zdołało na tyle naprawić wrażenie porażki, jakie wywołało jego wcześniejsze niefortunne poparcie dla Trumpa i kontrowersje z politykami zachodnioeuropejskimi, że część wyalienowanych wyborców centroprawicowych, którzy szukali bardziej umiarkowanych alternatyw, w końcu do niego wróciła. Ale mówimy tu być może o jakimś procencie wyborców.
Słaby wynik lewicy mógł być również spowodowany wewnętrznym rozłamem, gdyż zajęcie jednolitego stanowiska po ataku na Ukrainę zajęło jej więcej czasu niż Unii Europejskiej. Sytuacja w Słowenii nie jest jednak w gruncie rzeczy niczym niezwykłym, gdyż okazuje się być ona krajem raczej południowo-, a nie środkowo- czy wschodnioeuropejskim. Dyskurs na temat Ukrainy i Rosji w Słowenii jest w gruncie rzeczy bardzo podobny do tego we Włoszech, Hiszpanii lub Grecji. Podobnie jest zresztą w Chorwacji, chociaż akurat tam można byłoby się spodziewać większego zrozumienia i poparcia dla Ukrainy. W byłej Jugosławii jedynie Bośniacy wyraźnie identyfikują się z Ukrainą, ponieważ w obecnej wojnie dostrzegają wyraźne podobieństwa do wojny w Bośni.
W Słowenii doszło do głębokiego rozłamu w tej kwestii w obrębie centrolewicowej sceny intelektualnej, co najbardziej chyba pod tym względem przypomina sytuację w USA. Nie jest to wcale niezwykłe, jeśli weźmiemy pod uwagę, że Słowenia jest kulturowo bardzo silnie związana ze światem anglojęzycznym. Poziom znajomości języka angielskiego jest u nas porównywalny do tego w Holandii, a żargon, którym na co dzień posługuje się młodzież w Lublanie, jest tak zanglicyzowany, że często przypomina hybrydowy język, z którego pod koniec XIX wieku naśmiewał się rumuński komik Ion Luca Caragiale w przypadku rumuńskiego frankofilstwa. Intelektualne i dziennikarskie kontrowersje wokół wojny na Ukrainie są więc w dużej mierze zapośredniczone przez media amerykańskie. Często prowadzi to do komicznych efektów – młodzi radykalni lewicowcy czerpią swoje antyzachodnie odniesienia z amerykańskich publikacji, takich jak „Jacobin”, a ich bardziej liberalni koledzy z „New York Review of Books”, artykułów Timothy’ego Snydera itd. Ich wiedza o kulturze ukraińskiej, ale także polskiej i w ogóle o kulturze Europy Środkowo-Wschodniej, jest znikoma. Wszystko przyswajają za pośrednictwem języka angielskiego, w mniejszym stopniu niemieckiego.
Nadal istnieje też silna fascynacja kulturą rosyjską, choć znajomość języka rosyjskiego nie jest powszechna u ogółu społeczeństwa, a wśród osób wykształconych zajmuje on dopiero kolejne miejsce po tradycyjnych językach, którymi posługuje się słoweńska inteligencja, tj. niemieckim, włoskim i francuskim. Wszystko to znajduje następnie odzwierciedlenie w stanie debaty publicznej.
Luka Lisjak Gabrijelčič (ur. 1980) – słoweński intelektualista, politolog, redaktor magazynu kulturalnego „Razpotja”, eseista współpracujący m.in. z poczytnym dziennikiem „Delo”, autor licznych publikacji, m.in. współautor dwutomowej syntezy A History of Modern Political Thought in East Central Europe (2018, Oxford University Press)
Powiedziałbym jednak, że mimo obecności często kuriozalnych opinii prorosyjskich, w prasie i na najbardziej oglądanych kanałach telewizyjnych przeważa sympatia do Ukrainy, chociaż wyrażana przez pryzmat przekonania, że „zły pokój jest lepszy niż wojna”. W Słowenii nie ma lęku przed rosyjską agresją, istnieje natomiast silna obawa przed destabilizacją w wyniku przedłużającej się wojny oraz jej ekonomicznymi i politycznymi konsekwencjami.