Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 10.05.2022
Agnieszka Bryc

„To nie była okrągła rocznica…”. Nieudana parada zwycięstwa w Moskwie

To dzień wręcz święty. Zwycięstwo nad faszyzmem stało się politycznym sacrum, najpierw radzieckiego imperium, a później, jeszcze silniej – putinowskiej Rosji. Przypomina borykającym się z trudami życia w państwie przeżartym korupcją, że stanowią część wielkiego, zwycięskiego narodu. W 1812 roku Rosja nie uległa wojskom Napoleona, w 1945 roku Armia Czerwona skończyła swój pochód w Berlinie. 77 lat później Władimir Putin miał okazję stać się kolejnym wielkim zwycięskim przywódcą.
Foto tytułowe
(fot. Twitter)

Państwa manifestują swoją potęgę na różne sposoby. Zachód nie obnosi się ze swoim bogactwem ani siłą militarną. Rosja – wręcz przeciwnie: jej dyplomaci jeżdżą najdroższymi limuzynami, ceremoniał ma wręcz bizantyjski, a jednostki wojskowe paradują co roku na Placu Czerwonym w Dzień Zwycięstwa.

Data jest tym bardziej symboliczna, że – według cyklicznych badań niezależnego Centrum Lewady – prawie 90% Rosjan wskazuje właśnie na 9 maja 1945 roku jako największe wydarzenie ostatniego stulecia.
Zwycięstwo, które Putin mógł ogłosić w taki dzień, uzyskałoby rangę wiktorii w drugiej wielkiej wojnie ojczyźnianej, uznawanej przez Rosjan za świętą, bo pobłogosławioną przez patriarchę Cyryla.

Dwa lata temu w Kubince pod Moskwą oddano do użytku Główną Katedrę Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Zasłynęła z mozaik przedstawiających m.in. sceny z aneksji Krymu, a także najważniejszych przywódców państwa. Na jednej z nich widniał nawet Władimir Putin, a także jego bóg wojny, czyli Siergiej Szojgu i generałowie ze sztabu generalnego z Walerym Gierasimowem na czele. Prezydent okazał się jednak człowiekiem skromnym, kazał więc ten obraz zmienić. Jego rzecznik Dmitrij Pieskow tłumaczył wówczas: „Potomni docenią, lecz obecnie jest to przedwczesne”.

Ukraina jak Aleksiej Nawalny

Jak każdy totalitarny przywódca, Putin potrzebuje symboli i sukcesów. 9 maja był okazją do utrwalenia nowej symboliki i pochwalenia się sukcesem. Wierzył w niego, ogłaszając „operację specjalną” 24 lutego. Liczył na Blitzkrieg, lecz planowane trzy dni szybko zmieniły się w już dwuipółmiesięczną kampanię. Aby plany sztabowców nie rozminęły się zupełnie z rzeczywistością, należało wprowadzić korektę: odstąpić od ofensywy na Kijów i wzmocnić front donbaski. Maj był wciąż w zasięgu ręki.

Ta część operacji zaczęła się jednak fatalnie. Flagowy krążownik Floty Czarnomorskiej „Moskwa” poszedł w połowie kwietnia na dno. A że Rosjanie są przesądni, natychmiast skojarzyli to z zatonięciem okrętu podwodnego „Kursk”. Z tą różnicą, że „Kursk” otwierał prezydenturę Putina, bo zatonął w sierpniu 2000 roku, więc „Moskwa” może wróżyć koniec jego rządów.

Putin nie ma jednak zamiaru iść na dno, chce tam wysłać rząd w Kijowie. Ukraina broniła się jednak tak skutecznie, że nie udało się jej rzucić na kolana do 9 maja. Fakt ten nie przeszkadzał spekulować na temat tego, co ogłosi w swoim uroczystym wystąpieniu Putin. Wywiad ukraiński obawiał się, że powszechną mobilizację. CNN szła dalej i przewidywała, że prezydent Rosji może ogłosić stan wojny. W zupełnie innym kierunku zmierzały doniesienia papieża Franciszka, którego z kolei przekonywał premier Węgier Viktor Orbán, że Putin zakończy w tym dniu wojnę: ogłosi jej koniec i zwycięstwo Rosji.

Żadne z oczekiwanych zaklęć nie padło. Stojąc na trybunie, Putin nie wydawał się być wojennym przywódcą, władcą orków miażdżących ziemie ukraińskie. Przemowę odczytał z karki, a przecież mógł z głowy, bo wyrzucał z siebie zdania, które Rosjanie i świat słyszą z jego ust od lat. Te same pretensje. Ten sam syndrom oblężonej twierdzy. Tylko zapału mniej.

II wojna światowa posłużyła mu za most łączący ówczesną misję dziejową ZSRR z aktualną wojną z „faszyzmem, neonazizmem i banderowcami”. Światu grozi kolejna wielka wojna, a że Rosja miłuje pokój i jest „pełna szacunku dla wszystkich narodów i kultur” – jak wybrzmiało z trybuny – to musiała „dać wyprzedzający odpór agresji”.

Nazwa „Ukraina” nie przeszła Putinowi przez gardło, co jedynie świadczy o tym, że stała się ona nowym „Nawalnym”, czyli tym-którego-nazwiska-się-nie-wymienia. Innymi słowy, Ukraina to po liderze krajowej opozycji osobista sprawa przywódcy Rosji.

„Moskwa wzywała Zachód do uczciwego dialogu i kompromisowego rozwiązania. Wszystko na nic. Państwa Zachodu nie zechciały nas słuchać. A to oznacza, że ewidentnie miały inne plany. A my to widzieliśmy” – dodawał Putin. „NATO przygotowywało się do wtargnięcia do Donbasu, na nasze historyczne ziemie z Krymem włącznie”, co miało stworzyć „bezpośrednie zagrożenie dla Rosji” – wyjaśniał. Podkreślał, że zderzenie z „neonazistami i banderowcami” jest nieuniknione. „Rosja dała więc odpór agresji wroga. I decyzja ta była jedyną słuszną”.

Krwawa twarz ambasadora

Mając do dyspozycji sprawny aparat propagandy, Putin nie musiał się uciekać do starych pretensji i zarzutów. Margarita Simonian, Dmitrij Kisielow, Olga Skabiejewa i Władimir Sołowiow sprawnie sprzedaliby każde kłamstwo widzom rosyjskich mediów. W zderzeniu z rzeczywistością okazało się to jednak niemożliwe. Pułk Azow broniący się resztkami sił w Mariupolu nie padł. Nie można było więc zorganizować pokazowej defilady jeńców wśród ruin tego miasta. Kreml musiał się ograniczyć do wzmianki, że zapalono tam ponownie „wieczny ogień” dla poległych żołnierzy radzieckich.

Nie zdołano powielić sukcesu separatystycznych republik – donieckiej oraz ługańskiej. Mówiący w większości po rosyjsku mieszkańcy Chersonia mimo różnych zabiegów nie są skłonni zagłosować za powołaniem „ludowej republiki chersońskiej”. Bezskutecznie Rosjanie szykują referendum, przymusem wprowadzają do obiegu rubla, a w kremlowskich mediach publikują reportaże o tym, jak bardzo wdzięczni są lokalni mieszkańcy za pomoc humanitarną.

Braku sukcesu militarnego, wydrenowania armii i utraty sprzętu nie dało się ukryć podczas defilady na Placu Czerwonym. Przed trybuną honorową przemaszerowało 11 tysięcy żołnierzy oraz 131 jednostek sprzętu wojskowego. W 77. rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem miało też przelecieć nad Moskwą 77 samolotów. Z powodu zachmurzenia pokaz lotniczy odwołano. Weterani i Rosjanie pamiętający czasy radzieckie musieli mieć skojarzenie, że armia Putina nie równa się z armią Stalina. Powszechnie bowiem wiadomo, że na potrzeby 9 maja radzieckie wojsko było nawet w stanie zagwarantować bezchmurne niebo nad stolicą.
Ambasador Rosji w Polsce oblany czerwoną farbą. Warszawa 9 maja (fot. za Facebook)

Chcąc uniknąć kompromitacji międzynarodowej, w tym roku nie zaproszono zagranicznych gości. Oficjalnie „nie była to okrągła rocznica” – informował rzecznik Dmitrij Pieskow. Putin jedynie nawiązał do amerykańskich weteranów, którzy „chcieli być w Moskwie, lecz im nie pozwolono”. Brak gości mógł być rażący; w 2005 roku do Moskwy przyleciało 53 przywódców światowych, w tym z USA, Chin, Francji, Niemiec oraz Włoch. Zdecydował się również prezydent Aleksander Kwaśniewski. W kolejnych latach było już tylko gorzej. Dwa lata temu uroczystości przeniesiono z powodu pandemii na 24 czerwca, a rok temu przybył na nie jedynie prezydent Tadżykistanu Emomali Rachmon.

Wstydliwe porażki trzeba ukrywać. W tym roku przykrywką, która miała za zadanie przesłonić wrażenie mało imponującej defilady zwiastującej militarną porażkę, był skandal, do jakiego doszło w Warszawie. Na kilka dni przed 9 maja ambasada rosyjska zgłosiła zamiar zorganizowania uroczystego złożenia wieńców na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich przy ul. Żwirki i Wigury. Siergiej Andriejew i jego szef w Moskwie prawidłowo wytypowali stolicę Polski, bo to jedno z centrów uchodźców ukraińskich. Atmosfera antywojenna jest tu wzmożona, więc jakiekolwiek demonstracyjne gesty ambasadora kraju agresora musiały wywołać sprzeciw i reakcję aktywistów. Ambasador swoje plany nagłośnił, wywołał szum medialny i liczył na niekompetencję polskich służb. Kalkulacja okazała się prawidłowa.

Na miejscu przywitał go kilkusetosobowy tłum i rzesza fotoreporterów. Protestujący krzyczeli „faszyści” i oblali ambasadora czerwoną farbą. Szef MSWiA Mariusz Kamiński tłumaczył później, że polskie władze nie rekomendowały ambasadorowi tej inicjatywy. Nie zmienia to faktu, że na państwie przyjmującym leży obowiązek zagwarantowania nietykalności osobistej zagranicznych dyplomatów. W przeciwnym razie na zasadzie wzajemności z prawa rewanżu skorzysta Moskwa. Ofiarą z całą pewnością będzie polski ambasador.

Media kremlowskie sprawę nagłośniły i rozdmuchały. W ślad za Marią Zacharową, rzeczniczką Siergieja Ławrowa, potwarzały: „Wielbiciele nazizmu po raz kolejny odsłonili twarz i jest ona krwawa”. Na swoim kanale na Telegramie incydent w Warszawie Zacharowa wpisała w szerszy trend: „Rozbiórka pomników bohaterów II wojny światowej, profanacja grobów, a teraz przerwanie ceremonii składania kwiatów w dzień święty dla każdego przyzwoitego człowieka udowadnia fakt – Zachód wyznaczył kurs na reinkarnację faszyzmu”.
Dr Agnieszka Bryc - adiunktka na Wydziale Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie UMK w Toruniu. Była członkini Rady Ośrodka Studiów Wschodnich. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej aktywności Rosji.

Inne artykuły Agnieszki Bryc

Co zobaczy Chreszczatyk

A co z okazji 9 maja mówił Wołodymyr Zełeński, prezydent Ukrainy? „Dzisiaj świętujemy dzień zwycięstwa nad nazizmem i nikomu nie oddamy skrawka naszej ziemi. Kiedyś wygnaliśmy nazistów z Doniecka, Chersonia, Mariupola i Odessy. Dzisiaj walczymy o nową wiktorię. I nie mam wątpliwości, że Chreszczatyk [główna aleja Kijowa – przyp. A.B.] zobaczy defiladę zwycięstwa. Zwycięstwa Ukrainy!”.