Rosyjska inwazja na Ukrainę. Buriaci nie chcą ginąć za Putina
Buriackim intelektualistom zrzeszonym w ruchu antywojennym przeszkadza łatka „bojowych Buriatów Putina”. Jest w niej wiele gorzkiej ironii losu, bo Buriaci, podobnie jak Ukraińcy, są ofiarami rosyjskiego imperializmu.
Członkowie organizacji Free Buryatia fundation podczas protetsu w Nowym Jorku (fot. Facebook)
„Zależy nam, żeby ludzie dowiedzieli się całej prawdy. Większości wydaje się, że ta wojna ich nie dotyczy. Myślą, że to daleko, nie ich sprawa. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie” – tłumaczy mi Marija Wjuszkowa, jedna z założycielek fundacji Free Buryatia.
Fundacja powstała po wybuchu wojny w Ukrainie. Założyli ją Buriaci mieszkający na emigracji, głównie w Stanach, ale także w Niemczech, Czechach, Francji, Polsce, a nawet Ukrainie. Skrzyknęli się spontanicznie, nagrali kilka filmów adresowanych do rodaków w Rosji. Opowiadali w nich, dlaczego są przeciwko wojnie.
Marija mówiła wtedy, że władze rosyjskie „wysyłają Buriatów odbywających służbę wojskową na terytorium Ukrainy. Nie rozumiem, za co oni tam mają umierać. Nie chcę, żeby w domach moich rodaków odbywały się pogrzeby, nie chcę, żeby mój naród płacił własną krwią za cudze wojenne awantury, uważam tę wojnę za przestępstwo”.
Na akcjach protestu dziennikarze ciągle ich pytali, z jakiej są organizacji, kogo reprezentują. No więc teraz już wiadomo: są z fundacji Free Buryatia. Marija jest w niej wolontariuszką, zajmuje się w niej analizą danych.
„Jestem chemiczką. Od kilkunastu lat mieszkam w Kalifornii, w Dolinie Krzemowej. Przywykłam do pracy z liczbami i bardzo ją lubię. Teraz mogę swoje umiejętności wykorzystać w szczytnym celu. Nigdy nie zajmowałam się żadnym aktywizmem, nie mam temperamentu społeczniczki, ale po 24 lutego poczułam, że powinnam zrobić wszystko co w mojej mocy, żeby zatrzymać tę wojnę”.
Marija śmieje się, że niechęć przeciwko polityce imperialnej ma we krwi. Jej przodek był powstańcem kościuszkowskim, zesłanym do łagrów po klęsce insurekcji. Wspomina też buriacki opór przeciwko caratowi, proniepodległościowe inicjatywy w burzliwych czasach I wojny światowej i rewolucji. Teraz Marija wierzy, że gdy ludzie będą mieli więcej informacji, pełen obraz sytuacji, to obojętność i apatia, z jaką podchodzą do działań Kremla w Ukrainie, zmieni się w bardziej zdecydowany protest.
„W ciągu wojny w Afganistanie, przez 10 lat, zginęło tylko 26 Buriatów, a dwie osoby uznano za zaginione. A przecież tamta wojna tak mocno wstrząsnęła społeczeństwem całego ZSRR. Także w Buriacji pamiętają o niej do dziś – opowiada mi Marija. – Na tej wojnie, którą Putin toczy w Ukrainie, zginęło już wielokrotnie więcej osób z Buriacji, a trwa ona przecież dopiero trzy miesiące. Niestety o tych ofiarach w ogóle się nie mówi. Władze zatajają informacje o pogrzebach, zmuszają rodziny do milczenia, listy zabitych nie są podawane do publicznej widomości. Dlatego musimy o tym mówić”.
Mięso armatnie
Wolontariusze związani z fundacją wyszukują informacje o ofiarach z mediów społecznościowych i z lokalnych gazet, gdzie rodziny publikują nekrologi. Ze źródeł, które nie przebijają się do szerszej publiczności. Potem robią zestawienia, a zadaniem Mariji jest ich analiza.
Kilka dni temu fundacja opublikowała na swojej facebookowej stronie podsumowanie na temat pochodzących z Buriacji żołnierzy zabitych w Ukrainie. Pieczołowicie sprawdzając imiona i otczestwa, a także miejsce urodzenia, Marija wyliczyła, że ze 136 udokumentowanych ofiar pochodzących z Buriacji 45 było tam urodzonymi etnicznymi Buriatami, 55 byli urodzonymi i mieszkającymi w Buriacji Rosjanami lub reprezentantami innych grup etnicznych, a 36 urodziło się w innych regionach.
Z wyliczeń Mariji wynika, że Buriaci są nadreprezentowani wśród rosyjskich ofiar wojny. W samej Buriacji stanowią mniej niż jedną trzecią mieszkańców, mieszkają też w sąsiednich regionach, w Irkuckiej Obłostii i w Zabajkalskim Kraju, jednak ich łączna liczba w Rosji to 460 tysięcy, około 0,3 procenta ludności całego państwa. Natomiast wśród zabitych żołnierzy stanowią 2,4 procent.
Mariji zależy na tym, żeby jak najwięcej jej rodaków zrozumiało, że w tej wojnie Buriaci są traktowani jak mięso armatnie.
„Nie tylko Buriaci oczywiście – przyznaje. – Po prostu na pierwszy ogień rzucili jednostki wojskowe z Buriacji i z innych, sąsiednich regionów, generalnie ze wschodu Rosji. To one brały udział w tym pospiesznym szturmie na okolice Kijowa. Można się domyślać, dlaczego tak się stało. Może dlatego, że wśród żołnierzy z jednostek usytuowanych na zachodzie jest więcej takich, którzy mają związki – rodzinne czy towarzyskie – z Ukrainą. A może dlatego, że tutejsze wojska zwykle pilnują granicy z Mongolią, a ta raczej nie stanowi zagrożenia. Ktoś pewnie pomyślał, że wysyłając na Ukrainę żołnierzy z Buriacji, nie ryzykuje się wiele”.
Jest jeszcze inne wyjaśnienie. Opowiadając o nim, Marija powołuje się na badania niezależnych ekspertów rosyjskich z Petersburga, którzy podobnie jak ona doszli do wniosku, że istnieje korelacja pomiędzy liczbą zabitych na wojnie żołnierzy a bezrobociem panującym w danym regionie Rosji. Im biedniejszy, im gorsze w nim perspektywy kariery dla młodych ludzi, tym więcej z nich zaciągało się do wojska. Znajduje to odzwierciedlenie w statystykach zabitych.
O tym samym mówiła na jednym z antywojennych filmików inna z założycielek fundacji, znana buriacka dziennikarka mieszkająca w Pradze, Aleksandra Garmażapowa. „Czym jest russkij mir? – pytała. – Russkij mir mamy wtedy, gdy poziom życia jest na tyle niski, że młodzi chłopcy od razu po szkole są zmuszeni zaciągać się do wojska, żeby chociaż w ten sposób związać koniec z końcem”.
Pozbyć się łatki
Zakładającym fundację Free Buryatia przyświecał jeszcze jeden cel. Od 2014 roku za Buriatami ciągnie się zła sława szczególnie zaangażowanych w putinowskie podboje w Ukrainie. Do sieci trafiło wtedy nagranie z pojmanym przez Ukraińców czołgistą z Buriacji, które stało się wiralem. Prócz niego kilku innych Buriatów otwarcie przyznało, że z ochotą walczy za russkij mir, a Ukraińcy nabrali przekonania, że nie ma bardziej oddanych Putinowi żołnierzy niż ci z Buriacji. Ukuto nawet specjalne, prześmiewcze określenie „bojowi Buriaci Putina”. W sieci zaroiło się od memów ze skośnookimi bojownikami z tym podpisem.
Ten stereotyp, próbując go wyśmiać, dodatkowo utrwalili prokremlowsko nastawieni młodzi działacze, który dla propagandowego medium Siet’ nagrali w 2015 roku filmik zatytułowany Odezwa bojowych Buriatów Putina do wystraszonych mieszkańców Ukrainy. Ich nagranie udawało spontaniczny apel. Występujący w nim młodzi ludzie zapewniali, że żadnych buriackich żołnierzy w Ukrainie nie ma, i przekonywali swoich ukraińskich rówieśników, że w ich kraju rządzi zbrojna, skorumpowana junta, w przeciwieństwie do Rosji, która ma wspaniałego przywódcę – Putina. Na koniec zapraszali Ukraińców, żeby przyjechali nad Bajkał, by wypocząć.
Buriackim intelektualistom zrzeszonym w antywojennym ruchu ta łatka „bojowych Buriatów Putina” szczególnie przeszkadza. Rozumieją, ile jest w niej gorzkiej ironii losu, bo zdają sobie sprawę, że Buriaci, podobnie jak Ukraińcy, są ofiarami rosyjskiego imperializmu.
„Nierosyjskie narody, narody z peryferii, absolutnie nie powinny brać udziału w tej wojnie. To właśnie powinniśmy sobie zbiorowo uświadomić, zrobić wszystko, żeby doszło do tej autorefleksji. Czas wreszcie zrozumieć, czym był rosyjski kolonializm, czym były stalinowskie represje. Wojna, która toczy się w Ukrainie, nie daje nam już żadnego wyboru. Musimy przemyśleć siebie samych na nowo, zapoznać się z własną historia, zrozumieć znaczenie języka rosyjskiego i całą resztę związanych z tym zjawisk. Wzywam wszystkich, żeby zrobili, co tylko mogą, żeby powstrzymać tę wojnę. Tego nie da się od razu. Czeka nas ogromna praca, ale musimy ja wykonać” – mówiła w wywiadzie dla radia Azattyk (kirgiskiej wersji Radia Wolna Europa) Lina Crimowa, reżyserka pokazywanego w Cannes filmu o wysypisku śmieci na wzgórzach pod Biszkekiem (film nosi francuski tytuł La Colline, jego współreżyserem jest Denis Gheerbrant). Crimowa pochodzi z Rosji, urodziła się w Kabardyno-Bałkarii na Kaukazie.
Podobnie do niej myśli wielu członków fundacji Free Buriatyia. Podkreślają, że udział Buriatów i innych podbitych przez Rosjan rdzennych narodów Syberii w ukraińskiej wojnie jest wyjątkowo absurdalny, bo kto jak kto, ale właśnie ofiary rosyjskiej polityki kolonialnej nie powinny się stać narzędziem kolejnych podbojów.
Tymczasem, na razie przynajmniej, dzieje się dokładnie odwrotnie. Buriaci nie tylko giną na tej wojnie, ale dla niektórych wręcz stali się jej symbolem. W mediach, również tych społecznościowych, często się słyszy, że jest to wojna Wschodu z Zachodem, a pochodzący za Azji żołnierze rosyjskiej armii dla wielu uosabiają „wschodnie bestialstwo”. Antywojennie i antyimperialistycznie nastawionych Buriatów, takich jak Marija Wjuszkowa, to boli.
„Buriaci są oskarżani o gwałty, na przykład te popełniane w Buczy i innych miejscowościach pod Kijowem. Te oskarżenia dotychczas się nie potwierdziły. Kilka dni temu ukraińska prokuratorka generalna Irina Wenediktowa opublikowała nazwiska i zdjęcia dwóch domniemanych sprawców przestępstw wojennych z Buriacji (Bajschałana Szułtymowa i Pawła Aganajewa). Zbadaliśmy tę sprawę. Okazało się, że żołnierze o takich imionach, nazwiskach i wyglądzie najprawdopodobniej w ogóle nie istnieją, a na pewno nie było ich w tym czasie pod Kijowem.
Rozumiem pośpiech i trudne okoliczności, w jakich działa ukraińska prokuratura, ale apelujemy o staranniejsze sprawdzanie informacji. Bo jeśli o przestępstwa oskarża się niewłaściwe osoby, to oznacza, że faktyczni sprawcy nadal pozostają bezkarni”.
Marija przypomina, że już drugi raz w historii próbuje się zwalić winę na Azjatów za popełniane przez rosyjskich żołnierzy gwałty. Po raz pierwszy stało się to w 1945 roku. Wjuszkowa powołuje się na amerykańskiego historyka Michaela Davida Foxa, który opowiedział jej, jak po wojnie, kiedy wyszły na jaw masowe gwałty Armii Czerwonej na Niemkach, propaganda rosyjska usiłowała wmówić światowej opinii publicznej, że to żołnierze z azjatyckich części ZSRR byli za nie głównie odpowiedzialni. Co świat zresztą kupił.
Podobnie dzieje się teraz. „To jest związane ze sposobem, w jaki działa ludzki mózg, z samą istotą procesów poznawczych – tłumaczy mi Marija. – Mózg lepiej zapamiętuje inność. Jeśli w Buczy było trzech skośnookich żołnierzy i kilkudziesięciu białych, ludzie i tak zapamiętają tych pierwszych. Do tego dochodzi właśnie rasistowski stereotyp. Na tej samej zasadzie w Stanach czy w Rosji o większość przestępstw podejrzewa się niebiałych sprawców”.
Moja chata z kraja
Marija nie chce wybielać swoich rodaków. Wie, że sporo z nich, zwłaszcza ci blisko związani z władzą, popierają wojnę. Reszta społeczeństwa raczej popadła w apatię. Wśród dawnych znajomych Mariji, którzy jeszcze mieszkają w Buriacji, najpopularniejsza postawa to moja chata z kraja: nie będę nic mówić, komentować ani się wychylać. Kiedy wrzuciła pierwszy antywojenny filmik, spotkała się z przychylnym odzewem. Ale niektórzy z jego bohaterów spotkali się z negatywną opinią własnych krewnych.
Ludwika Włodek jest socjolożką i reporterką. Pracuje jako adiunktka w Studium Europy Wschodniej, gdzie kieruje specjalizacją Azja Środkowa. Ostatnio opublikowała reportaż „Buntowniczki z Afganistanu” o sytuacji kobiet pod Hindukuszem.
Inne artykuły i podcasty Ludwiki Włodek
„Ludzie nie tyle popierają wojnę, co nie chcą mieć przez nią kłopotów. Wierzę, że jak im uświadomimy, że trwająca wojna może być dla nich bardziej opłakana w skutkach niż skojarzenie z naszymi antywojennymi akcjami, ludzie zmienią swoją postawę. Putin przecież już teraz widzi, że wojna wcale nie jest popularna. To dlatego nie ogłosił powszechnej mobilizacji. Po prostu trzeba spowodować, żeby ludzie zaczęli głośno wyrażać swój sprzeciw, a nie siedzieli cicho, licząc, że to, co się dzieje, ich nie dotyczy”.