Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Czajnik / 02.06.2022
Dominik Derlicki

Parszywa czternastka kontra libański dinozaur. Libańczycy chcą nowych twarzy w polityce

Tych 14 posłów może zmienić scenę polityczną w Libanie. Nie związani z żadną partią i grupą wyznaniową weszli do parlamentu w liczbie jakiej ten kraj jeszcze nie widział. Po wyborach szok i zaskoczenie porażką znanych a teraz odrzuconych zastępują zakulisowe negocjacje. W czasie, w którym kraj walczy o przetrwanie.
Foto tytułowe
Jeden z wielu protestów w Bejrucie w ciągu ostatnich lat. Libańczycy są rozczarowani politykami w swoim kraju (fot. Shutterstock)

W wyborach parlamentarnych 15 maja wzięła udział mniej niż połowa uprawnionych do głosowania Libańczyków. Część została zmuszona do pozostania w tym dniu w domu, część dobrowolnie zrezygnowała z uczestnictwa. Według wstępnego raportu misji obserwacyjnej Unii Europejskiej wybory odbyły się w cieniu powszechnego kupowania głosów i klientelizmu.

Największym przegranym libańskich wyborów jest sojusz skupiony wokół partii szyickich – religijnego Hezbollahu i świeckiego Amalu – który zdobył 61 mandatów, o 10 mniej niż cztery lata temu. Oznacza to utratę dotychczasowej większości w 128-osobowym parlamencie. Dwóm wspomnianym ugrupowaniom udało się wspólnie zdobyć wszystkie 27 miejsc zarezerwowanych dla szyickiego odłamu islamu parlamencie, ale wybory nie wypadły aż tak dobrze dla ich sojuszników. Zapewne najdotkliwsza jest porażka sprzymierzonego z nimi prezydenta Libanu Michela Aouna. Jego partia Wolny Ruch Patriotyczny zdobyła tylko 17 chrześcijańskich mandatów (o sześć mniej niż w 2018 roku), co oznacza, że partią chrześcijańską z największą liczbą posłów (19 mandatów) stały się dotąd opozycyjne Siły Libańskie.

Wybory okazały się umiarkowanym sukcesem dla kandydatów niezależnych (aktywistów społecznych, przedstawicieli organizacji pozarządowych, liderów protestów), niezwiązanych wcześniej zawodowo z polityką. W wyborach w 2018 roku udało im się zdobyć tylko jedno miejsce, a dwa tygodnie temu – rekordowe 14 mandatów. „Po raz pierwszy od uzyskania niepodległości libański system polityczny otworzył się na niewyznaniowe grupy polityczne oraz kandydatów niezależnych. Jest to odzwierciedlenie pogłębiającego się kryzysu konfesjonalizmu i odpowiadającej mu ekonomii politycznej, która utorowała drogę rosnącemu sprzeciwowi” – powiedział w wywiadzie dla telewizji Al Arabiya prof. Imad Salamej z Lebanese American University w Bejrucie.
Parlament Libanu jest jednoizbowy i zasiada w nim 128 posłów wybieranych na czteroletnią kadencję. Na mocy porozumienia z Taif, kończącego trwającą piętnaście lat wojnę domową (1975–1990), mandaty w parlamencie są równo podzielone między muzułmanami i chrześcijanami – 64 dla jednych i drugich. Dwa główne rywalizujące ze sobą odłamy islamu – szyici i sunnici mają po 27 posłów, pozostałe miejsca są zarezerwowane dla mniejszych sekt – osiem dla druzów i dwa dla alawitów. Mandaty chrześcijańskie są zdominowane przez katolików, którzy łącznie mają 43 posłów (34 maronitów, ośmiu melchitów i jeden katolik obrządku ormiańskiego). Jeden mandat jest zarezerwowany dla protestanta, a pozostałe 20 – dla wyznawców różnych obrządków wschodnich.

W ciągu najbliższych tygodni lub nawet miesięcy libański parlament znajdzie się w fazie zakulisowych targów i negocjacji, w trakcie których Hezbollah i dotychczasowa opozycja będą się starały przeciągnąć na swoją stronę odpowiednią liczbę posłów, żeby uzyskać większość parlamentarną i stworzyć rząd. Urzędujący premier Nadżib Mikati wezwał posłów do pośpiechu ze względu na kryzys ekonomiczny paraliżujący państwo i zagrażający życiu obywateli. Zanim Mikatiemu udało się sformować gabinet we wrześniu 2021 roku, Liban trwał w stanie politycznego zawieszenia i nie miał rządu przez 13 miesięcy, odkąd poprzedni premier Hassan Diab podał się do dymisji po wybuchu w porcie w Bejrucie w sierpniu 2020 roku. W wyniku eksplozji stolica kraju została zdewastowana, ponad 200 osób zginęło, tysiące zostało rannych, a dziesiątki tysięcy straciło dach nad głową.

Jeśli po tygodniach politycznych targów okaże się, że dwa główne stronnictwa – wspierany zakulisowo przez Iran szyicki Hezbollah oraz dotowane przez Arabię Saudyjską Siły Libańskie i partie sunnickie – będą miały zbliżoną siłę i liczbę sprzymierzonych posłów, to tych 14 niezależnych deputowanych stanie się języczkiem u wagi. Będą mogli głosować nieskrępowani partyjną lojalnością, ale z pożytkiem dla państwa. Oczywiście pod warunkiem, że pozostaną naprawdę niezależni i wierni hasłom z kampanii wyborczej kładących nacisk na reformy, prawa człowieka, świecką jedność narodową i rozdział religii od państwa.

Pierwszym problemem nie będzie jednak niezależność czternastki, ale niska frekwencja wyborcza, która może doprowadzić do zakwestionowania wyników. Minister spraw wewnętrznych Bassam Mawlawi ogłosił krótko po zamknięciu komisji wyborczych, że w wyborach wzięło udział 41% uprawnionych do głosowania. Od czasu zakończenia trwającej 15 lat wojny domowej tylko raz frekwencja wyborcza była niższa – w 1992 roku wyniosła 30%. 17 maja na stronie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Samorządów pojawiła się poprawiona informacja – po ponownym przeliczeniu i uwzględnieniu głosów oddanych za granicą, frekwencja wzrosła do 49%. Nie zmienia to faktu, że legitymizacja społeczna właśnie wybranych przedstawicieli parlamentarnych jest niska, ponieważ głosowała na nich mniej niż połowa społeczeństwa.

Przyczyny niskiej frekwencji wyborczej są złożone.

1. Kryzys ekonomiczny

Przez ostatnie trzy lata waluta libańska straciła 90% swojej wartości, co w praktyce oznacza, że ludzi zarabiających średnią krajową nie stać na najpotrzebniejsze produkty, takich jak leki czy paliwo. Trzy na pięć libańskich rodzin zapożycza się, żeby kupić jedzenie. W zeszłym roku po dotowane przez państwo i racjonowane na stacjach benzynowych paliwo ustawiały się kilometrowe kolejki, które paraliżowały ruch na ulicach.
Kolejka po benzynę jest symbolem upadku ekonomicznego państwa (fot. Shutterstock)

Wydzielanie benzyny było zabezpieczane przez wojsko i policję, ponieważ między zdesperowanymi kierowcami dochodziło do śmiertelnych bójek z użyciem nie tylko broni palnej, ale i granatów. W najtragiczniejszej walce o paliwo w regionie Akkar zginęło 28 osób, a 79 zostało ciężko rannych w wyniku wybuchu cysterny.

W tym roku sytuacja z dostępem do paliwa znacznie się polepszyła, ale nadal wielu Libańczyków nie było stać na dojechanie do czasami oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów punktów wyborczych. „Ze względu na sytuację ekonomiczną wiele osób nie będzie głosować, chyba że ktoś zapłaci za ich transport, co jest dozwolone przez prawo” – powiedział w wywiadzie dla „Foreign Policy” szyicki kandydat na posła Nizar Rammal, który ostatecznie nie zdobył mandatu. Niezdecydowanym wyborcom proponowano kartki na paliwo i od 100 do 200 dolarów amerykańskich za głos (w 2018 roku kupienie głosu kosztowało 500 dolarów). Obserwatorzy UE odnotowali również przypadki dystrybuowania racji żywnościowych, lekarstw, generatorów, baterii słonecznych i paliwa przez niektóre partie polityczne i kandydatów.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Samorządów, które było odpowiedzialne za przeprowadzenie wyborów, również nie było stać na opłacenie transportu do punktów wyborczych i z powrotem, żeby należycie przeszkolić 15 tysięcy członków lokalnych komisji wyborczych. Zamiast szkolenia rozesłano im 45-minutowy film. „Widać, że nie czują się komfortowo z procedurami” – powiedział o członkach lokalnych komisji wyborczych na łamach „Foreign Policy” politolog Maroun Sfeir z Instytutu Tahrir w Waszyngtonie. „Było to dość oczywiste i dodatkowo wpłynęło na proces liczenia głosów”.

Brak przeszkolenia pracowników komisji wyborczych poskutkował błędami proceduralnymi. Misja obserwacyjna Unii Europejskiej zanotowała, że w przypadku 15% komisji wyborczych przedstawiciele kandydatów i partii ingerowali w pracę personelu lub wywierali wpływ na wyborców. Tajność też nie zawsze była zagwarantowana. Komisje nie miały pełnej kontroli nad przebiegiem głosowania, przedstawiciele ugrupowań kontrolowali wyborców według własnych list lub z pomocą członków komisji, którzy głośno odczytywali nazwisko każdego wrzucającego kartkę do urny.

Część punktów wyborczych, szczególnie w regionie Akkar i Trypolisu, nie miała dostępu do prądu, więc po zmroku oddawanie głosów odbywało się w ciemności, a wyborcy musieli szukać swoich imion na listach wyborców z latarkami i telefonami w ręku.

2. Biurokracja

Libańczycy muszą głosować w miejscu pochodzenia swojego ojca, które jest często znacznie oddalone od ich rzeczywistego miejsca zamieszkania. Ze względu na obecny kryzys ekonomiczny i rosnące koszty transportu, wielu wyborców zdecydowało się zostać w domu, szczególnie starszych i z małymi dziećmi. Zmiana okręgu wyborczego jest możliwa według libańskiego prawa, ale to długa, skomplikowana i rzadko podejmowana procedura.

Od 2017 roku prawo wyborcze zezwala obywatelom Libanu przebywającym zagranicą na głosowanie w miejscu ich rezydencji. Jednak żeby mieć taką możliwość, musieli oni o tym pomyśleć z niemal półrocznym wyprzedzeniem i do 20 listopada 2021 roku zarejestrować się na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ostatecznie ponad 225 tysięcy osób skorzystało z tej możliwości, co stanowi około 5% wszystkich uprawnionych do głosowania. Szacuje się, że 300 tysięcy Libańczyków przebywających zagranicą nie miało tej możliwości, ponieważ opuściło ojczyznę już po terminie rejestracji na stronie MSZ.

Innym problemem z głosowaniem za granicą były nieliczne i czasami losowo umiejscowione punkty wyborcze, np. obydwa punkty wyborcze w Hiszpanii znajdowały się w Barcelonie. W Turcji jedyna komisja znajdowała się w Stambule. Jak napisał na Twitterze jeden z głosujących w niej, podróżował dwa dni bez odpoczynku, przemierzając ponad 2 tysiące kilometrów, tylko po to, żeby stawić się na czas w lokalu wyborczym.

3. Przemoc

Część osób została w domach z obawy przed przemocą. Wiele biur i zakładów pracy w większych miastach nakazało zatrudnionym pracę zdalną bezpośrednio przed wyborami i po nich.
Knajpy i restauracje w imprezowych dzielnicach Bejrutu pożegnały ostatnich klientów o 22:00 w sobotę 14 maja. Liban wstrzymał oddech. Libańskie Stowarzyszenie Demokratycznych Wyborów odnotowało 95 incydentów w dzień wyborów, w tym ataki na dziennikarzy i obserwatorów
Reporter Husajn Bassal z portalu Megaphone został pobity w miejscowości Ansar na południu kraju. W lokalu wyborczym w miejscowości Ram, na północ od starożytnego miasta Baalbek, doszło do starć, w trakcie których część listy zarejestrowanych wyborców została zniszczona. Osoby figurujące na kilkunastu zniszczonych stronach nie mogły zagłosować, ponieważ nawet po okazaniu dokumentu tożsamości nie było możliwości zweryfikowania, czy są do tego uprawnieni w tym lokalu.

4. Bojkot

Saad Hariri, lider wiodącej sunnickiej partii Ruch Przyszłości, ogłosił na początku roku, że wycofuje się z życia politycznego i wezwał swoich zwolenników do bojkotu wyborów. Hariri był dwukrotnie premierem Libanu, ostatni raz w latach 2016–2020. Podał się do dymisji w odpowiedzi na protesty z października 2019 roku. Uważa, że jest jedynym politykiem, który słuchał obywateli. „Jestem przekonany, że w świetle wpływów irańskich, międzynarodowego zamieszania, podziałów narodowych, sekciarstwa i wyczerpania państwa, nie ma miejsca na żadną pozytywną szansę dla Libanu” – powiedział w trakcie konferencji prasowej w Bejrucie 24 stycznia 2022 roku. Jego partia Ruch Przyszłości była przez wiele lat znaczącą siłą w libańskim parlamencie, reprezentującą sunnickich mieszkańców kraju.
Nabih Berry "od zawsze" jest przewodniczącym parlamentu

Liban jest zamieszkany przez 18 grup wyznaniowych z różnych nurtów chrześcijaństwa i islamu. Sunnici stanowią bardzo ważny, jeśli nie dominujący, składnik tej narodowej układanki. Wielu z nich uważa Haririego za swojego przywódcę i postąpiło zgodnie z jego wezwaniem. Frekwencja w zdominowanych przez sunnitów rejonach, m.in. w Trypolisie czy na zachodzie doliny Bekaa, była znacznie niższa niż w innych częściach kraju.

Zwolennicy Haririego w dzień wyborów urządzili festyn w jednej z sunnickich części Bejrutu i ku uciesze okolicznych dzieci całkowicie zablokowali ulicę dmuchanym basenem.

Do parlamentu dostało się tylko ośmiu posłów związanych w przeszłości z Ruchem Przyszłości. W 2018 roku było ich 20, a w jeszcze wcześniejszych wyborach ponad 30.

Niska frekwencja w połączeniu z dobrowolną porażką głównego sunnickiego ugrupowania politycznego i rezygnacją tej części społeczeństwa z uczestniczenia w wyborach może w przyszłości doprowadzić do zakwestionowania wyników przez sunnitów. Na pewno wielu będzie sfrustrowanych, nie mając swojej reprezentacji w parlamencie.

Odsunąć dinozaura

Pierwsza próbę nowy parlament przeszedł podczas wyborów przewodniczącego izby. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to stanowisko od 1992 roku zajmuje ta sama osoba – osiemdziesięcioczteroletni lider partii Amal. Słów krytyki w wywiadzie dla France 24 nie szczędził mu prof. Karim Bitar z Saint Joseph University w Bejrucie: „Nabih Berri jest kwintesencją skorumpowanego libańskiego dinozaura politycznego. Reprezentuje wszystko, co jest złe w libańskim systemie, który jest dziś nie tylko kleptokracją, ale i gerontokracją.

Przez ostatnie 30 lat był przewodniczącym parlamentu, co jest bezprecedensowe nawet jak na libańskie standardy”. Stanowisko przewodniczącego parlamentu jest zarezerwowane dla szyity, a wszystkie szyickie mandaty zostały zdobyte przez Hezbollah i Amal, więc Berri stał się naturalnym wyborem.
Dominik Derlicki - Szef misji Caritas Polska w Libanie i Syrii. Absolwent etnologii UW, prowadził badania etnograficzne w Turcji i na Bałkanach. W latach 2016-2021 kierował projektami humanitarnymi i rozwojowymi w Tanzanii i Zambii, a także walczył z pandemią koronawirusa w Ugandzie. Autor przewodników turystycznych po Bliskim Wschodzie. Obecnie mieszka w Bejrucie.

Inne artykuły Dominika Derlickiego

Odsunięcie od władzy tego wiecznego polityka byłoby pierwszą oznaką, że libański system polityczny jest wreszcie gotowy do zmiany i że posłowie niezależni nie będą tylko listkiem figowym starego porządku.

Strona internetowa dziennika L’Orient-Le Jour podała, że Berri otrzymał minimalną liczbę głosów, dzięki której został przewodniczącym parlamentu. Jeszcze cztery lata temu wybrało go 98 deputowanych, czyli 33 więcej niż po tegorocznych wyborach. W ramach protestu kilkadziesiąt kart oddano pustych lub nieważnych a na kilku napisano „Sprawiedliwość dla ofiar w porcie” – to odniesienie do eksplozji z 4 sierpnia 2020 roku.