Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Jedwabny Szlak > Różaniec / 02.08.2022
Blanka Katarzyna Dżugaj

Odchudzanie podręczników uderza w muzułmanów w Indiach. Chrześcijanie też mogą się niepokoić

Aby zmniejszyć obciążenie uczniów po pandemii koronawirusa, indyjskie władze odchudzają podręczniki, przede wszystkim o treści związane z kulturą muzułmańską. Marginalizacja muzułmanów postępuje, na tym jednak New Delhi nie poprzestaje – na celowniku coraz częściej znajdują się także chrześcijanie.
Foto tytułowe
Prajagradź, przez setki lat Allahabad, od czasów cesarza Shah Dżahana, z dynastii Mogołów. Wiec premiera stanu Uttar Pradesh Yogi Adityanath w 2022 r. roku

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Skorupka indyjska ma nasiąknąć przeświadczeniem, że muzułmanie i chrześcijanie są w Indiach elementem obcym, stanowiącym plamę na honorze hinduskiego kraju. W czerwcu Narodowa Rada Badań Edukacyjnych i Szkoleń usunęła z wydawanych przez siebie podręczników dla klas 6–12 informacje o rządach Mogołów oraz zamieszkach w Gudźaracie w 2002 roku.
Mogołowie to muzułmańska dynastia, której Indie zawdzięczają znaczną część tego, co na świecie uznaje się za flagowe elementy indyjskiej kultury, począwszy od architektury z Tadź Mahal na czele, przez tradycyjne północnoindyjskie stroje (salwar, kurta) i klasyczną muzykę hindustani, aż po dostępne w każdej indyjskiej restauracji potrawy (korma, biryani, kurczak tikka) i zestandaryzowaną formę języka hindi, znaną z bollywoodzkiego kina.

A Gudźarat? W 2002 roku podczas trwających kilka miesięcy antymuzułmańskich zamieszek zginęło ponad 2 tysiące osób (w większości muzułmanów), zniszczono ponad 1,5 tysięcy domów i blisko 2 tysiące sklepów. Gdzie była policja? Wśród tych, którzy na oślep strzelali do muzułmanów i palili ich domy. W podręczniku dla dwunastej klasy wydarzenia w Gudźaracie określono jako „ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami związanymi z wykorzystywaniem uczuć religijnych do celów politycznych, co stanowi zagrożenie dla demokratycznej polityki”. Słowa te jak ulał pasują do polityki obecnego premiera Indii Narendry Modiego, w 2002 roku będącego premierem stanu Gudźarat. To jego krewni ofiar i członkowie opozycji oskarżają o przyzwolenie dla działań policji.

To nie pierwsza ingerencja władz w treści przekazywane w szkołach. Tylko w ciągu ostatniego roku z podręczników zniknęły m.in. fragmenty wierszy Faiza Ahmada Faiza, poety wybitnego, cóż z tego jednak, skoro muzułmanina.

Oficjalnie powód ostatniej decyzji Narodowej Rady Badań Edukacyjnych i Szkoleń to „racjonalizacja treści” oraz odciążenie uczniów po pandemii koronawirusa i miesiącach nauki zdalnej. A nieoficjalnie? Kolejny krok w kierunku spychania wyznawców islamu na obrzeża społeczeństwa, co odbywa się m.in. poprzez wymazywanie śladów po kulturze muzułmańskiej, w tym nazw ulic, lotnisk i miejscowości, które rządząca partia BJP (Bharatiya Janata Party – Indyjska Partia Ludowa) z zapałem „hinduizuje”. Nazwy wywodzące się z języka urdu, perskiego lub arabskiego są zastępowane nazwami pochodzącymi z języków rdzennie indyjskich. W ten sposób Allahabad stał się Prajagradźem, słynna stacja kolejowa Mughalsarai – stacją Dindajal Upadhjaja, a dystrykt Faizabad – Ajodhją. Co istotne, znaczna część nowych nazw nawiązuje do bohaterów eposów lub wydarzeń z przeszłości – najczęściej mitycznej, opisywanej w literaturze, lecz nie mającej potwierdzenia w badaniach historyków i archeologów.

Muzułmanin, idealny kozioł ofiarny

Nacjonalistyczne grupy powiązane z hinduskim nacjonalizmem, zwanym hindutwą, już od dłuższego czasu roszczą sobie pretensje do coraz większej liczby miejsc, w których stoją muzułmańskie pomniki i meczety.

Powód? Ponoć w miejscach tych niegdyś stały hinduskie świątynie. Posążki hinduskich bóstw znaleziono rzekomo w Tadź Mahal w Agrze, kompleksie Kutub Minar w New Delhi oraz meczecie w Srirangapatnie, która, jak twierdzą przedstawiciele prawicowej organizacji Narendra Modi Wićar Mańć, mającej krzewić myśl premiera Modiego wśród Indusów, została zbudowana na ruinach świątyni Hanumana.

Muzułmańskim zabytkom coraz częściej pozwala się popaść w zaniedbanie poprzez cofanie dotacji na ich utrzymanie i renowację. I nie chodzi wyłącznie o niewielkie meczety w mało znanym miasteczku na prowincji – ofiarą antymuzułmańskiej polityki rządu Narendry Modiego padło też Tadź Mahal, czyli turystyczny (niestety, muzułmański) symbol Indii, który jeden z członków BJP określił mianem plamy na kulturze indyjskiej. Indyjskiej, czyli hinduskiej. Pozbawione dotacji zabytki, które nie mogą liczyć na międzynarodowe wsparcie (jak choćby wspomniane Tadź Mahal) z czasem popadną w ruinę, co jednak nie nastąpi szybko. Działanie czasu chciał przyspieszyć Gajanan Kale, rzecznik Maharasztra Nawnirman Sena (Armii Reformacji Maharasztry), który wprost wezwał do zniszczenia grobu cesarza Mogołów Aurangzeba. Maharasztra Nawnirman Sena to regionalna skrajnie prawicowa instytucja, w ostatniej dekadzie jedna z wiodących organizacji hindutwy działających na terenie stanu Maharasztra.

Muzułmanie czują się coraz bardziej dyskryminowani – także ekonomicznie, indyjskie władze utrudniają im bowiem prowadzenie działalności gospodarczej, znajdują w licznych kontrolach rzekomo nieopłacone podatki, zmniejszają finansowanie dzielnic zamieszkałych przez wyznawców islamu. Czasem idą krok za daleko i muzułmanie wychodzą na ulice – tak się stało np. w 2019 roku, gdy władze uchwaliły prawo przyznające obywatelstwo mniejszościom religijnym z sąsiednich krajów. Ustawa zezwalała na uzyskanie obywatelstwa indyjskiego wyznawcom hinduizmu, sikhom, buddystom, dźinistom, parsom i chrześcijanom z Bangladeszu, Afganistanu i Pakistanu, jednak nie muzułmanom. Wściekłość tych ostatnich wylała się na ulice – w mniejszych i większych miastach doszło do zamieszek, które rząd Narendry Modiego fałszywie ogłosił próbą jego obalenia.

Po co to wszystko? BJP chce, by Indie były hinduskie – to pewne, pytanie tylko dlaczego. Indyjskie środowiska nacjonalistyczne muszą mieć wrogów zewnętrznych oraz wewnętrznych. Pakistan i Chiny świetnie się nadają do roli ucieleśnienia zła czającego się za granicami Indii, potrzeba też jednak wroga wewnętrznego, który pogardza odwieczną indyjską cywilizacją i hinduizmem, postrzeganym jako „Wieczne Prawo” (sanatana dharma). Przez wielu hindusów termin „hinduizm” postrzegany jest jako kolonialna etykieta. Coraz częściej w Indiach odchodzi się od niego, a hinduski styl życia, normy etyczne, społeczne i polityczne, a także wartości oraz wierzenia i praktyki religijne określa się terminem sanatana dharma, który podkreśla odwieczny i obejmujący wszystkie sfery ludzkiej egzystencji charakter tego zjawiska.


(fot. Wikicommons)

Sprawa ma jednak drugie dno. Narendra Modi doszedł do władzy, obiecując Indusom nadejście aććhe din – lepszych dni, a więc m.in. większej liczby miejsc pracy, dobrobytu i mniejszej biurokracji. Tymczasem jego rząd notuje kolejne porażki, w efekcie których PKB Indii – na najwyższym poziomie 7–8%, gdy Modi obejmował urząd w 2014 roku – spadł do najniższego poziomu od dekady, do 3,1% w 2020 roku. W latach 2017–2018 bezrobocie wzrosło do najwyższego od 45 lat poziomu 6,1%.

Co w takiej sytuacji robi rząd? Szuka wroga, który odwróciłby uwagę od rzeczywistych problemów. Muzułmanie jako element obcy, kojarzony z Pakistanem, na takiego wroga doskonale się nadają. Liberalna część opozycji oskarża rząd BJP o celowe tworzenie podziałów między hindusami i muzułmanami oraz ośmielanie prawicowych ekstremistów. Takich jak Prabodhanand Giri – jeden z ważniejszych działaczy hindutwy, lider Armi Ochrony Hinduizmu (Hindu Raksza Sena), który publicznie prosił indyjską armię, polityków i zwykłych hindusów o zrobienie tego, co zrobiono w Birmie. Jednym słowem: nawoływał do mordowania muzułmanów.

Chrześcijanin, element obcy

Ofiarami dyskryminacji i przemocy coraz częściej padają także indyjscy chrześcijanie. Wśród działań w nich wymierzonych w pierwszej kolejności należy wymienić akty jawnej agresji i przemocy fizycznej. Nasilają się one w okresach chrześcijańskich świąt – zdarza się, że hinduskie bojówki demolują wtedy kościoły, niszczą świąteczne dekoracje, utrudniają i przerywają celebracje mszy w świątyniach.

W 2021 roku w Ambali w stanie Hariana zniszczono posąg Jezusa stojący przed wejściem do kościoła Świętego Odkupiciela, w dystrykcie Chikkaballapur w stanie Karnataka natomiast zdewastowany został 160-letni kościół. W Gurugram, także w stanie Hariana, grupa mężczyzn podających się za prawicowych aktywistów wtargnęła na teren kościoła w Wigilię Bożego Narodzenia i zakłóciła modlitwy, skandując antychrześcijańskie hasła, w Agrze natomiast hinduscy aktywiści spalili kukły świętego Mikołaja, oskarżając misjonarzy o wykorzystywanie Bożego Narodzenia do szerzenia chrześcijaństwa. W jaki sposób? Poprzez rozdawanie dzieciom upominków.

Codziennością są też fizyczne ataki na osoby związane z chrześcijaństwem, np. na księży i zakonnice (bynajmniej nie będących misjonarzami, lecz Indusami i Induskami funkcjonującymi w kościelnych strukturach). Podobnie jak w przypadku muzułmanów, dyskryminacja chrześcijan coraz częściej przybiera formę systemową.

Gdy mowa o działaniach nacjonalistycznych władz hinduskich (a nacjonalizm ten jest konfesjocentryczny i prawdziwych członków narodu indyjskiego widzi wyłącznie w wyznawcach hinduizmu) nie sposób pominąć ustaw i rozwiązań prawnych, które ograniczają swobodę wyznania. Najbardziej spektakularnym przykładem jest Ustawa o prawie do wolności religijnej z 2021 roku wprowadzona w stanie Karnataka, która zakazała konwersji w wyniku „oszustwa, przymusu, omamienia i małżeństwa”. Jej celem na poziomie politycznych deklaracji jest przeciwdziałanie „niedobrowolnej” zmianie wyznania. W rzeczywistości jest to akt prawny będący zaprzeczeniem prawa do swobody praktyk religijnych. Utrudnia on wyznawanie religii innych niż hinduizm – przede wszystkim chrześcijaństwa i islamu – ponieważ każde publiczne świętowanie może być uznane za próbę „nawracania”. To natomiast może skutkować karą do trzech lat pozbawienia wolności – za pierwszym razem. Kolejne takie działania to recydywa i podwojenie kary. Co to oznacza w praktyce? Święty Mikołaj rozdający dzieciom prezenty może trafić za kratki i przesiedzieć za nimi kilka kolejnych wigilii.

Oprócz zakazu „nawracania” monitorowane są również konwersje. Przede wszystkim krewni konwertyty mogą zaskarżyć zmianę wyznania jako coś społecznie szkodliwego i uderzającego w rodzinę. To jednak nie wszystko, chęć dokonania konwersji trzeba bowiem zgłaszać z dużym wyprzedzeniem, żeby policja miała czas na przeprowadzenie śledztwa w sprawie potencjalnej „przymusowej” zmiany wiary.

Fizyczne ataki, prawo utrudniające swobodę wyznania, a oprócz tego zrównanie chrześcijaństwa z postawą antyindyjską (chociażby w narracjach mediów prorządowych i prawicowych, a także w dyskursie ideologicznym, gdzie indyjskość zrównana jest z hinduskością, a wszystkie inne elementy z definicji są antynarodowe) – tak dziś coraz częściej ortodoksja hinduska i środowiska fundamentalistyczne postrzegają chrześcijaństwo. To kolejny element obcy, wrogi i niezgodny z „logiczną”, „naukową”, „pożyteczną” i wreszcie „naszą” tradycją hinduską.

Chrześcijaństwo według zwolenników hindutwy to kolonializm, to pogarda dla hinduizmu, to zagrożenie dla hinduskiej obyczajowości, kultury, cywilizacji, to element semicki – spokrewniony z demonicznym islamem. Uderza się zatem w chrześcijaństwo – podobnie jak w islam – również na poziomie ideologicznej propagandy i polityki pamięci.

Indie wieloetniczne, wielokulturowe, wieloreligijne, wielojęzykowe – jeszcze do niedawna przymiotniki te napawały mieszkańców Indii dumą.
dr Blanka Katarzyna Dżugaj , publicystka, orientalistka, założycielka Kulturazja. Gospodyni programu AzjaIncognita i Świat od Południa TV NEWS 24.

Od czasów przejęcia władzy przez BJP kraj zamiast barwnego patchworku zaczyna jednak przypominać jednolitą, pomarańczową płachtę materiału. Na tej tkaninie nie ma miejsca na odcienie zieleni i bieli, a przecież kolory te – widoczne na indyjskiej fladze – według jednej z interpretacji mają symbolizować właśnie islam i chrześcijaństwo.