Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Wyszywanka / 22.08.2022
Ihar Melnikau

Polacy byli ofiarami agresji Niemiec i ZSRR. Rosjanie wolą o tym nie pamiętać

Radziecka agresja na Polskę we współczesnej historiografii rosyjskiej oraz białoruskiej jawi się jako „akt sprawiedliwości historycznej” związanej z uwolnieniem Białorusinów z „jarzma polskiego pana”. W rzeczywistości była to radziecko-polska wojna, niewypowiedziana, ale krwawa. Jednym z jej skutków była znaczna liczba obywateli polskich, którzy trafili do niewoli radzieckiej.
Foto tytułowe
"Ciekawe ile potrwa miesiąc miodowy?". Clifford Berryman. The Washington Star. 1939 (Wikicommons)

W dwudziestoleciu międzywojennym Związek Radziecki szykował się do wojny przeciwko światu kapitalistycznemu. Za najbardziej prawdopodobnego przeciwnika w nadchodzącej konfrontacji uważana była Polska. Na Kremlu pamiętano klęskę Armii Czerwonej odniesioną pod Warszawa w 1920 roku i chciano rewanżu. Właściwy moment przyszedł w 1939 roku.

1 września Hitler rozpoczął II wojnę światową, ale wbrew oczekiwaniom Niemców ZSRR nie skierował swoich wojsk przeciwko Polsce. Dopiero gdy Stalin zdał sobie sprawę, że Francja i Wielka Brytania nie zamierzają prowadzić aktywnych walk przeciwko Niemcom, uznał, że los II Rzeczypospolitej jest przesądzony i postanowił „podać pomocną dłoń braciom Białorusinom i Ukraińcom”.

Obozy dla wrogów klasowych

Już 17 września 1939 roku Ławrientij Beria zwrócił się do Wiaczesława Mołotowa o utworzenie ośmiu punktów dla jeńców wojennych i dwóch obozów przejściowych w Kozielsku (dla BSRR) i Putywlu (dla USRR) w pasie przyfrontowym z Polską. Punkty koncentracji jeńców polskich żołnierzy, oficerów i policjantów na terenie radzieckiej Białorusi organizowano w Żytkowicach, Stołpcach, Cimkowiczach, Orzechownie, Radoszkowiczach.

Strzec jeńców miały oddziały konwojowe NKWD, które zmobilizowano w związku z „pochodem wyzwoleńczym”. Do linii granicy państwowej polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Policji Państwowej miały eskortować „komendy specjalne” ze składu kompanii strzeleckich i szwadronów kawalerii. Najczęściej jednak kolumny, które przemieszczały się do punktów zbiorczych, strzegły jednostki radzieckiej Straży Granicznej.

Tak we wrześniu 1939 roku sytuację jeńców polskich opisywał dziennikarz radzieckiej gazety „Czerwona Gwiazda”: „Zaglądałem w twarze oficerów ustawionych w polu, obok szosy. Na jednych twarzach […] – rozpacz. Na innych nawet przerażenie przed tym, co się stało, nie mogło ugasić nienawiści. […] Następnie jeńców ustawiono i prowadzono. Szli wojskowymi krokami. A z przodu, trójkątem, z kruczymi dziobami daszków okutych miedzią, kroczyli żandarmi, jakby potwierdzając koniec pańskiej Polski”.

Punkt zbiorczy dla polskich jeńców znajdował się również w Zasławiu na Białorusi. Kilka lat temu w pobliżu zasławskiego osiedla Chmielówka przypadkowo znalazłem polską Odznakę Strzelecką. Przed wojną był to teren BSRR. Jak artefakt znalazł się w pobliżu Zasławia? Potem układanka historyczna się ułożyła: starą drogą radoszkowicką do Zasławia prowadzono polskich jeńców. Być może polski żołnierz, aby nie zwracać uwagi NKWD, postanowił wyrzucić odznakę?

Mieszkańcy wsi Szapowały, gdzie przed wojną znajdowała się strażnica polskiego Korpusu Ochrony Pogranicza, zwracali uwagę, że pojmanych 17 września 1939 roku polskich pograniczników pogoniono do Zasławia.

Według wspomnień Alicji Miller do Zasławia pojechali także aresztowani w granicznym Rakowie funkcjonariusze polskiej Policji Państwowej. Był tam między innymi jej ojciec. Włodimierz Łuń ukończył siedem klas, służył w wojsku, a później uczył się w Szkole Policji w Mostach Wielkich. Następnie został przeniesiony do służby w Gródku w powiecie Mołodeczańskim, a pół roku później policjanta przeniesiono do komisariatu w Rakowie tuż przy granicy z BSRR. W sierpniu 1939 roku 31-letni policjant ożenił się z miejscową dziewczyną.

„Niemcy nie dotarli do Rakowa, ale Sowieci przybyli tutaj 17 września. Mama mówiła, że umundurowany ojciec wybiegł z domu i pobiegł na posterunek. Tam spotkał komendanta Dzwankowskiego, który w palił tajne papiery, by te nie wpadły w ręce wroga. Wkrótce zostali aresztowani i przewiezieni do Zasławia” – wspomina Alicja Miller.

Pociąg na wschód

Gdzie dokładnie w Zasławiu przetrzymywano jeńców polskich wojskowych we wrześniu 1939 roku, dziś trudno powiedzieć. Nie zachowały się żadne dokumenty. Można przypuścić, że umieszczono je obok garnizonu 15. Oddziału Straży Granicznej przy stacji kolejowej „Białoruś”, następnie skierowano do Mińska i dalej – do obozów. Podobna sytuacja miała miejsce na terytorium USRR. Według dokumentów radzieckich dopiero 19 września 1939 roku w miejsce stacjonowania 19. Olewskiego Oddziału Wojsk Pogranicznych NKWD ZSRR dostarczono aż 17 pociągów z jeńcami Wojska Polskiego.

Z punktów koncentracyjnych utworzonych na granicy do obozów jeńców polskich przewożono na wschód transportem kolejowym. Jeden z radzieckich kolejarzy opisał te wydarzenia w ten sposób: „W tym czasie pracowałem jako maszynista w mińskiej parowozowni. Od drugiej połowy września do początku października 1939 roku z burżuazyjnej Polski prowadziłem pociągi ze stacji Baranowicze do Mińska i Smoleńska. Z Mińska, ze stacji towarowej prowadziliśmy pusty pociąg, w oknach kraty. Do niego przyczepiano jeszcze wagony-cielaki bez okien. […] W Baranowiczach do tych wagonów funkcjonariusze NKWD ładowali polskich jeńców wojennych i wracaliśmy do Mińska na stację towarową. Zawsze otrzymywaliśmy zielone światło. […] W budce parowozowej i tam i z powrotem stale towarzyszył nam funkcjonariusz NKWD. [...] Na stacji towarowej w Mińsku podawano «woronki» [potoczna nazwa samochodów radzieckich służb specjalnych – przyp. I.M.], w które jak śledzie do beczek wpychano ludzi i wieziono do więzienia w Mińsku” [rękopis wspomnień w posiadaniu autora – przyp. red.].

Tragedia katyńska

Losy polskich wojskowych i policjantów były w większości tragiczne, znaczną ich część rozstrzelano wiosną 1940 roku. Inni mieli więcej szczęścia. Ci, którzy przeżyli pracę w kopalniach czy kamieniołomach, po ataku Niemiec na ZSRR w większości wstąpili do Armii Andersa i opuścili „nieludzką ziemię”, aby kontynuować walkę z Niemcami.

„Później, po wojnie, jakoś wśród nas, maszynistów, pojawiły się rozmowy o tych przedwojennych latach [obywatele ZSRR za datę wybuchu wojny uznawali atak III Rzeszy w czerwcu 1941 roku – przyp. red.]. Jeden z moich dobrych przyjaciół pod wielką tajemnicą powiedział mi, że zabierał polskich jeńców do Kozielska. Znajdował się tam obóz. Leży na linii kolejowej Tula-Smoleńsk, 250 kilometrów na północny wschód od Smoleńska. A ze Smoleńska jeńców na «woronkach» wywieziono do lasu katyńskiego i tam rozstrzelano. Jak wspominał, byli to polscy wojskowi kadrowi, głównie podoficerowie i oficerowie rezerwy, przedstawiciele inteligencji, którzy zostali zmobilizowani na początku września 1939 roku do wojska” – zaznaczył wspomniany wyżej maszynista.
Ihar Melnikau - doktor historii, adiunkt Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się okresem międzywojennym na terenie województw północno-wschodnich II RP, przedwojennej granicy polsko-radzieckiej na Białorusi, oraz służby Białorusinów w przedwojennym Wojsku Polskim. Autor 15 monografii historycznych. Laureat nagrody im. L. Sapiehy w 2020 za zachowanie historycznej spuścizny Białorusi.

Inne artykuły Ihar Melnikau

Katyń nie był jedynym miejscem, w którym bolszewicy eksterminowali polskich jeńców. Komendanta policji z Rakowa Kazimierza Dzwonkowskiego z Zasławia wywieziono do Mińska, a stamtąd do obozu Ostaszkowskiego, gdzie przetrzymywano byłych funkcjonariuszy polskiej Policji Państwowej. W kwietniu i maju 1940 roku więźniów tego obozu rozstrzelano w więzieniu w Kalininie (obecnie Twer) i pochowano w pobliżu miejscowości Miednoje. Wśród ponad 6 tysięcy ofiar byli też mundurowi z Rakowa. Policjant Włodzimierz Luń przeszedł przez więzienia w Mołodecznie, Wilnie, a 9 maja 1940 roku został przetransportowany do Mińska, gdzie ślad po nim się urywa.

Łącznie zostało wywiezionych około 125 tysięcy polskich wojskowych, policjantów i przedstawicieli innych służb.