Transatlantyk / 14.09.2022
Tomasz Otocki
„Okupomnik” już nie straszy. Łotysze desowietyzują swój kraj
Wiosną tego roku weszła w życie ustawa, która zobowiązuje samorządy łotewskie do usunięcia pozostałości sowietyzmu w krajobrazie lokalnym. Wiele pomników już usunięto, choć niektóre miasta, jak Dyneburg, ociągają się i zaskarżają ustawę do Sądu Konstytucyjnego. Ryga swojego największego problemu pozbyła się pod koniec sierpnia. To też jest zmiana wywołana przez wojnę w Ukrainie. O ile wcześniej za wyburzeniem pomnika na Zadźwiniu opowiadali się głównie nacjonaliści, obecnie ich agendę przejęły także umiarkowane partie łotewskie.
(fot. Lietvijas Krievu savienibia)
Procedura zaczęła się w rocznicę niesławnego paktu Ribbentrop-Mołotow, który skazał Łotwę na los sowieckiej republiki, a zakończyła po trzech dniach, 26 sierpnia. Na pamiątkę mer Rygi Mārtiņš Staķis i szef miejskiej frakcji lewicowo-liberalnej Mārtiņš Kossovičs zrobili sobie selfie.
„Okupeklis”, jak nazywają go Łotysze, czyli „okupomnik” został ustawiony na Zadźwiniu, w lewobrzeżnej części Rygi, w 1985 roku na terenie Parku Zwycięstwa (co ciekawe, ta nazwa pierwotnie upamiętniała nie radziecką pobiedę, tylko zwycięstwo Łotwy nad bermontowcami w 1919 roku). Merem Rygi był wówczas Alfrēds Rubiks, późniejszy przywódca Komunistycznej Partii Łotwy, który później spędzi kilka lat w łotewskim więzieniu za działalność przeciwko niepodległości Łotwy. W roku dojścia do władzy Michaiła Gorbaczowa nikt nie wyobrażał sobie, że kraj nad Dźwiną szybko wymknie się spod władzy ZSRR.
79-metrowy pomnik oficjalnie nazwany „Pomnikiem żołnierzy Armii Radzieckiej – wyzwolicieli radzieckiej Łotwy i Rygi z rąk okupantów niemiecko-faszystowskich”, miał przypominać o tragedii, jaka się rozegrała na tych ziemiach w czasie II wojny światowej (jednostronnie, o zbrodniach sowieckich zacznie mówić dopiero powstały w 1988 roku Łotewski Front Narodowy) i pilnować, by Łotwa po wsze czasy pozostała radziecka
Ryscy Polacy, z którymi rozmawiam, nie mają do pomnika sentymentu. „Należało go usunąć już dawno, podobnie jak stojącego w centrum Lenina” – mówi mi Danuta Szawdyn, córka znanej w Rydze działaczki harcerstwa polskiego Janiny Głoweckiej. Jednocześnie wspomina, jak to w latach 80. przymusowo pobierano składki na pomnik na Zadźwiniu. „Odliczyli mi z wypłaty 10 rubli. Zarabiałam wtedy 110 rubli miesięcznie, potem dano mi listę do podpisania, że wpłaciłam dobrowolnie”. Zupełnie inaczej działo się w latach 30., gdy zbierano składki na stojący do dziś Pomnik Wolności Kārlisa Zālego, który wieńczą trzy gwiazdy symbolizujące trzy należące do Łotwy prowincje. Wtedy każdy wpłacał dobrowolnie, choć istniała duża społeczna i polityczna mobilizacja.
Wyjątkiem jest polski przewodnik po Rydze Wiaczesław Kapusta, który w wyburzeniu dopatruje się zemsty Legionu Łotewskiego zza grobu. „To pewna prowokacja dziedziców Waffen SS z dywizji Lettland. I to tylko jeszcze raz dowodzi, że Łotwa w czasie wojny była sojusznikiem Hitlera”. Niejeden rosyjskojęzyczny podpisałby się pod słowami pana Kapusty, ale takie opinie wśród polskiej i łotewskiej części społeczeństwa są w mniejszości. Naród łotewski nigdy nie uznał pomnika za swój.
„Zburzcie wreszcie tego fallusa”
W 2016 roku były poseł i wiceminister obrony Veiko Spolītis wywołał skandal w audycji rosyjskiego radia. Nazwał pomnik wyzwolicieli „sowieckim fallusem”. Było to co prawda już po aneksji Krymu, ale Rosjanie wciąż gromadzili się w Parku Zwycięstwa na Zadźwiniu, przynosili kwiaty, palili znicze, nieco dalej – pili piwo i jedli szaszłyki. Rozpoczęta w 2014 roku wojna w Ukrainie niczego nie zmieniła w celebracji 9 maja, na którą udawało się nawet 200 tysięcy rosyjskojęzycznych mieszkańców stolicy. Poprzednia administracja stolicy temu sprzyjała, a mer Nił Uszakow doszedł w 2009 roku do władzy, m.in. organizując celebracje z okazji Dnia Zwycięstwa. Sytuacja zmieniła się dopiero wraz z nadejściem pandemii wiosną 2020 roku. Ostatnia głośna celebracja, wraz z organizacją tzw. Nieśmiertelnego Pułku – importowanego z Federacji Rosyjskiej – odbyła się w 2019 roku.
Nieśmiertelny pułk (ros. Biessmiertnyj połk) – demonstracja organizowana w Rosji od początku XXI wieku z okazji Dnia Zwycięstwa. Jej uczestnicy paradują ze zdjęciami członków swych rodzin walczących w wielkiej wojnie ojczyźnianej. „Nieśmiertelny Pułk” zadomowił się także na Białorusi, Ukrainie, w krajach bałtyckich i w Azji Centralnej. Na Łotwie tego typu wydarzenia odbywały się w Rydze i Dyneburgu. Przyciągają głównie skrajne środowiska rosyjskie, ale także wszystkie osoby, którym drogi jest 9 maja.
Słowa Spolītisa oburzyły, odcięli się od niego nawet jego koledzy partyjni, na co dzień wspierający Ukrainę i mający jak najgorsze wspomnienie o okupacji sowieckiej. „Nie prowokować”, tak brzmiała dewiza umiarkowanej prawicy na Łotwie. Artūrs Toms Plešs, młody poseł liberałów i obecny minister, głosował w 2019 roku przeciwko społecznej petycji, by wyburzyć „okupomnik”. W rozmowie z „Przeglądem Bałtyckim” mówił wówczas: „Ważne jest, aby integrować nasze społeczeństwo i unikać działań, które nas dzielą. Nie sądzimy, że usunięcie Pomnika Zwycięstwa pomoże w osiągnięciu tego celu. Uważamy, że w pobliżu pomnika lepiej jest stworzyć muzeum lub tablice informacyjne wyjaśniające, co reżim sowiecki uczynił Łotwie i wszystkim mieszkańcom”. Po stronie wyburzycieli stali wówczas nacjonaliści. Znany historyk i poseł narodowców Edvīns Šnore podkreślał w rozmowie ze mną: „Nie ma miejsca na pomnik, który celebruje armię sowiecką, która okupowała Łotwę i zniewoliła jej obywateli na 50 lat”. Koniec, kropka. Dziś pod słowami Šnore’a, uważanego na Łotwie za antyrosyjskiego radykała, podpisują się także politycy lewicy, którzy współrządzą ryskim samorządem. To niewątpliwie duże osiągnięcie Władimira Putina: zjednoczył łotewską klasę polityczną.
„Zgoda” załamuje ręce
Boriss Cilevičs, najbardziej antyputinowski z polityków Socjaldemokratycznej Partii „Zgoda”, która w przeszłości miała podpisane porozumienie o współpracy z Jedną Rosją, załamuje ręce, gdy pytam, go co czuje, gdy widzi ruinę pomnika. „Smutek. Wraz z brudną wodą pobiedobiesija (ros. „opętanie zwycięstwem”) wylano dziecko – szacunek dla tych, którzy zginęli w wojnie z nazizmem, rodzinną pamięć setek tysięcy Łotyszy”.
„Zgoda” ma szczególny kłopot z pomnikiem. Choć jej działacze nie wspierają wyburzenia, a były mer i obecny europoseł Uszakow jeszcze raz przypomniał, że decyzja samorządu ryskiego nie przyczyni się do pojednania społeczeństwa (co ciekawe, politycy centroprawicowej koalicji łotewskiej twierdzą, że właśnie teraz będzie można mówić o pojednaniu), to jednocześnie nie ustawiają się w kolejce, by podgrzewać nastroje. Szef „Zgody” Jānis Urbanovičs wielokrotnie apelował do rosyjskojęzycznych ryżan, by nie poddawali się prowokacjom, a całą sytuację znieść godnie.
Cilevičs jeszcze raz dzieli się ze mną spostrzeżeniami, które wskazują, że sprawa naprawdę nie jest prosta: „Jeśli mówimy o prognozach, konsekwencje dla spójności społecznej będą bardzo negatywne, podobnie jak w przypadku «brązowej nocy» w Estonii w 2007 roku, nawet jeśli nie będzie przemocy fizycznej. Wyjedzie więcej rosyjskojęzycznych specjalistów (do Europy i USA, nie do Rosji). Zmniejszy się liczba zorientowanych na asymilację – nawet wielu bardzo lojalnych Rosjan boleśnie przyjęło rozbiórkę pomnika”. Według oficjalnych sondaży opublikowanych na Łotwie nawet wśród rosyjskojęzycznych przeciwników inwazji na Ukrainę większa część nie popiera burzenia pamiątek po wejściu Armii Czerwonej na Łotwę. Zdecydowana większość Łotyszy, dla odmiany, opowiada się za prawem uchwalonym wiosną przez Sejm („Zgoda” głosowała przeciwko niemu jako jedyna partia), które każe likwidować pomniki.
Brązowa noc 26–27 kwietnia 2007 roku – wydarzenia w Tallinnie związane z przeniesieniem tzw. Brązowego Żołnierza („Aloszy”) z centrum stolicy Estonii na cmentarz żołnierzy sowieckich. Decyzja prawicowego rządu Andrusa Ansipa o przeniesieniu zbudowanego w 1947 roku pomnika spowodowała gniew lokalnej społeczności rosyjskiej oraz wrogą reakcję Moskwy, która zarzuciła Estonii deptanie pamięci o sowieckich ofiarach II wojny światowej. W wyniku „brązowej nocy” doszło w Tallinnie do zamieszek, demolowania mienia, kradzieży. Zginęła jedna osoba, kilkadziesiąt zostało rannych. Pesymiści twierdzili, że w tym roku na Zadźwiniu może dojść do podobnych wydarzeń, jednak nic takiego nie miało miejsca.
Mleko się rozlało
To ZSRR, nie III Rzesza, zlikwidował w 1940 roku pierwsze państwo Łotyszy, a po 1945 roku Łotwa nie uzyskała statusu kraju demokracji ludowej, tylko została anektowana. W 1949 roku rozpoczęły się kolejne masowe, brutalne wywózki. W tym sensie Łotewska SRR stanowiła organizm, za którym trudno tęsknić. Trudno również tęsknić za monumentami, którymi władza radziecka obsiała całą Łotwę (jest ich ponad trzysta, na razie tylko część idzie do dekomunizacji). Pytanie tylko, czy likwidacja pomników przyczyni się do większej integracji między Łotyszami a rosyjskojęzycznymi. Wydaje się, że nie, ale w sytuacji, kiedy toczy się wojna na Ukrainie, to pytanie de facto nikogo nie interesuje.
Rosjanie są już jednak zmęczeni i zdezorientowani. Dlatego tak mało osób wyszło, by protestować przeciwko burzeniu pomnika na Zadźwiniu. Nie tylko dlatego, że władze straszyły aresztowaniami osób zakłócających porządek. Po prostu rosyjskojęzyczni mają poczucie małej sprawczości. Od lat ich partia wygrywała wybory do Sejmu, ale nie dopuszczano jej do koalicji. Chcieli zachować szkolnictwo bilingwalne, jeśli nie dało się już utrzymać rosyjskojęzycznego, ale władze docisnęły kolanem reformę, która przewiduje przejście wszystkich szkół na język państwowy. Chcieli oglądać kanały rosyjskie, ale władze Łotwy po dziś dzień nie uruchomiły, wzorem Estończyków, rosyjskojęzycznej telewizji, będącej odtrutką na putinowską propagandę. Takie przykłady można by mnożyć. Rosjanie mają dużo swoich żali.
Mój rosyjski znajomy, z przekonań liberał (prosi o zachowanie anonimowości), ma już dosyć: „Sam pomnik zajmuje mnie bardzo mało, może trochę szkoda pieniędzy. Ale rozumiem, że reagowanie traumą na traumę oznacza konieczność kolejnych traum. Obawiam się, że po likwidacji pomników wezmą się za ludzi”. Kolega przewiduje, że 16 marca przyszłego roku ministrowie Łotwy pójdą w marszu Legionu Łotewskiego. Oczywiście przesadza. Jeszcze w 2014 roku premier Laimdota Straujuma powiedziała, że zwolni wszystkich ministrów, którzy wezmą w nim udział. Ale jedno jego zastrzeżenie podzielam: „Pierwsza strona wierzy, że nie ma drugiej. A to, co z niej zostało, jak powiedział prezydent, podlega izolacji od społeczeństwa”. To nawiązanie do słów prezydenta Levitsa, który powiedział, że marzących wciąż o powrocie do czasów sowieckich należy społecznie izolować.
Legion Łotewski (15. i 19. Dywizja Grenadierów SS) – kolaboracyjna formacja utworzona przez nazistów na Łotwie w 1943 roku. Składała się głównie z Łotyszy, ale także przedstawicieli mniejszości narodowych, w tym Rosjan i Polaków. Do legionu wcielano głównie przymusowo, ale sporo ochotników wstąpiło do niego z chęci zemsty za okupację sowiecką w latach 1940–1941. Legion brał udział w walkach na terenie Rosji, Prus i Kurlandii. Co roku 16 marca, w rocznicę pierwszej bitwy z jego udziałem, odbywa się w Rydze jego marsz, skalą zupełnie nieporównywalny z obchodami 9 maja, ale służący Rosji jako dobra okazja do „walki z faszyzmem” w krajach bałtyckich.
Co dalej z terenem Zadźwinia
„
Okupomnik” kształtował do tej pory przestrzeń lewobrzeżnej Rygi. Był dobrze widoczny także z prawego brzegu Dźwiny. Obecnie władze nie bardzo mają pomysł, co zrobić z tym terenem. Pytam o to Raivisa Zeltītsa, byłego polityka narodowców: „Opowiadałbym się za powrotem do pierwotnego pomysłu Placu Zwycięstwa – projektu zapoczątkowanego w czasie pierwszej niepodległości Łotwy i przerwanego przez II wojnę światową. Byłyby to rzeźby łotewskich bojowników o wolność, oprócz tego stadion, plac na parady i miejsce na festiwal pieśni narodowej. Ale biorąc pod uwagę kryzys ekonomiczny i realne możliwości, podoba mi się pomysł burmistrza Rygi, aby w tym momencie stworzyć duże boisko dla dzieci. Nie kosztowałoby to tyle i byłoby wielką symboliką – cenimy dzieci i przyszłość zamiast śmierci i komunistycznej przeszłości, jak to robi Kreml”.
Konkretnych pomysłów na razie nie ma. Istnieje więc ryzyko, że Rosjanie wciąż będą przychodzić na miejsce po pomniku, składać kwiaty, palić znicze, świętować, choć teraz raczej nie będzie już kolorowej fiesty, tylko smutek. Pytanie więc, czy teren, jeśli nie zostanie zabudowany np. salą koncertową czy domem kultury, nie stanie się czymś, czego politycy łotewscy woleliby uniknąć. Na razie się o tym nie dyskutuje, mamy ogólnonarodową radość, a na Facebooku nie tylko politycy, ale także zwykli Łotysze piszą: „nareszcie”.
Czwartek, 16:43. Koniec Łotwy Sowieckiej?
Wchodzę jeszcze raz na Facebook. Na profilu Rosyjskiego Związku Łotwy, partii „krymskiej”, żałoba. Zdjęcie w tle zmieniono na czarne, na nim białymi literami wydrukowano godzinę 16:43, kiedy wysoka na 79 metrów pięciosłupowa kolumna z czerwonymi gwiazdami runęła do stawu. Były polityk związku Andriej Mamykin pisze, że w fontannie wyrzuconej w powietrze wody ukazały mu się dwa skrzydła anielskie. Mirosław Mitrofanow, wciąż w partii, kandydujący do Sejmu z Rygi, nazywa działania łotewskiej klasy politycznej „świństwem”, wskazując, że przyjdzie za to odpowiedzieć. Sondaże na razie wskazują, że Rosyjski Związek Łotwy nie wejdzie do Sejmu. Na fali podenerwowania „łotewskim barbarzyństwem” spaść może jednak poparcie dla umiarkowanej „Zgody”, a wzrosnąć dla partii Mitrofanowa. Politycy łotewscy przyjmują to spokojnie. W gruncie rzeczy w interesie klasy politycznej lepiej jest mieć w Sejmie Rosjan radykalnych niż umiarkowanych. Bo wtedy nie trzeba im dawać żadnych cukierków.
Ci jednak niedługo znikną, bo weszła w życie ustawa, która pozwala władzy sądowej na rozwiązanie partii podważających integralność terytorialną państw demokratycznych.
Tomasz Otocki - zastępca redaktora naczelnego Przeglądu Bałtyckiego, członek zarządu Fundacji Bałtyckiej. O krajach bałtyckich pisze od 2010 roku, związany m.in. z Programem Bałtyckim Radia Wnet, Nową Europą Wschodnią, a także polskimi portalami na Litwie. Współpracuje również z drukowaną prasą polonijną (Wilno, Dyneburg, Brześć n/Bugiem). Najbardziej interesuje go tematyka łotewska. także z polską prasą na Wschodzie: "Znad Wilii", "Echa Polesia", "Polak na Łotwie". Najlepiej czuje się w Rydze i Windawie.[\postit_r]
Inne artykuły Tomasza Otockiego
wspierających agresję militarną na sąsiadów.
Być może nadejdzie taki dzień, że w Sejmie Łotwy nie będzie rosyjskiej partii. Te wybory są kolejnym etapem, który może do tego doprowadzić. Zarówno sondaże dla Rosyjskiego Związku Łotwy, jak i socjaldemokratycznej „Zgody” są bowiem nieprzychylne, ludzie już nie wierzą, że ta ostatnia kiedykolwiek zostanie zaproszona do koalicji. Przykład Słowacji i Litwy pokazuje zresztą, że parlament bez partii mniejszościowych jest możliwy. Tylko Rosjanie nigdy z Łotwy nie znikną i warto by im jednak wytłumaczyć, dlaczego wyburzenie pomnika było koniecznością. Na razie nikt się z tym jednak nie spieszy.