Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Rosja / 22.09.2022
Maria Domańska
„Wojenne porno” rosyjskiej propagandy. Kreml sięga do mitów, lęków i stereotypów Rosjan
Wysokie deklarowane poparcie Rosjan dla wojny może szokować, tym bardziej że kremlowska propaganda steruje nastrojami społecznymi przy pomocy łatwych do obnażenia kłamstw i manipulacji. Istotną rolę w tych manipulacjach wyobraźnią zbiorową odgrywa motyw wroga, egzystencjalnego zagrożenia oraz podsycanie poczucia przynależności do „dobrego”, „sprawiedliwego” narodu. Otrzeźwienie, jeśli w ogóle jest możliwe, nie nastąpi bez jednoznacznej klęski militarnej.
Plakat z napisem "Nie słuchaj rosyjskiej propagandy" zrobiony w Krakowie w maju 2022 roku (fot. Shutterstock)
„Jak to się stało, że wojna sobie, a zwykłe życie sobie, że między nimi można się bezpiecznie przełączać dzięki konsumowaniu wojennego porno, produkowanego przez propagandę?” – pytał w lipcu Konstantin Gaaze, jeden z czołowych rosyjskich komentatorów, w artykule dla niezależnego portalu Republic.ru
Pół roku od inwazji na Ukrainę deklarowane poparcie Rosjan dla agresji wciąż sięga 70–75%, zarówno w badaniach państwowych, jak i niezależnych ośrodków. Odsetek respondentów wyrażających „zdecydowane” poparcie sięga przy tym niekiedy aż połowy badanych. Otwarte pozostaje pytanie, ilu z nich świadomie popiera politykę Kremla, wiedząc, że w Ukrainie toczy się regularna wojna, a nie „operacja specjalna”. W marcu część socjologów – m.in. Grigorij Judin czy badacze z niezależnego projektu „Atena” – szacowała, że grupa ta liczy 20–25%. Na podstawie dostępnych danych trudno stwierdzić, czy ten odsetek uległ zmianie w porównaniu do pierwszych miesięcy wojny. Odpowiedź na to pytanie pomogłaby ocenić przyszłą reakcję Rosjan na ewentualne modyfikacje strategii wojennej Kremla.
Jak to się stało, że miliony pozwalają się zamieniać w zombie nie wyrafinowanej ideologii (której w Rosji nie udało się stworzyć po rozpadzie ZSRR), ale prymitywnej mowie nienawiści, wypełniającej często niespójną narrację? W przekazie państwowych mediów, wspieranych przez sowicie opłacanych trolli internetowych, unieważniane są nie tylko związki przyczynowo-skutkowe i podstawy logiki, ale nawet czas i przestrzeń rządzą się własnymi prawami, zakrzywiając się po niemożliwych trajektoriach. Jak to się stało, że w Rosji XXI wieku odżyły najgorsze tradycje totalitarnej propagandy?
Indoktrynacja gwarancją „stabilności”
Prymitywizacja nadzorowanej przez państwo sfery informacyjnej jest zaledwie jednym z przejawów prymitywizacji zarządzania państwem. Ta z kolei jest efektem stopniowej eliminacji pluralizmu ze wszystkich sfer życia publicznego w ciągu ostatniej dekady. W tym okresie Rosja ewoluowała od miękkiego autorytaryzmu, w którym pozorowano konkurencję polityczną, wolność słowa i otwarcie na świat, do dyktatury wojennej. Niezależne media, przez lata walczące o przetrwanie, zostały ostatecznie zniszczone bądź wypchnięte na emigrację polityczną w marcu 2022 roku w związku z wprowadzeniem cenzury wojennej. Obecnie rozpowszechnianie informacji w jakikolwiek sposób niezgodnych z oficjalnymi komunikatami Ministerstwa Obrony na temat sytuacji na froncie grozi wieloma latami więzienia. Tzw. opozycja parlamentarna, wcześniej niekiedy symulująca częściową niezależność od Kremla, prześciga się obecnie w ostentacyjnym manifestowaniu lojalności i bezwarunkowego poparcia dla wojny. Uczelnie pozbywają się „nieprawomyślnych” naukowców, szkoły podlegają postępującej ideologizacji w ramach tzw. wychowania patriotycznego.
Również model gospodarczy będzie się stopniowo prymitywizował: już obecnie dają o sobie znać skutki zachodnich sankcji i wycofywania się z Rosji firm zagranicznych – dostawców nowoczesnych technologii i innowacyjnego know-how. Uderza to przede wszystkim w najbardziej rozwinięte sektory gospodarki. Spada popyt na wykwalifikowanych specjalistów. Maleje konsumpcja dóbr i usług, które nie są uznawane za niezbędne.
Przedsiębiorstwa przemysłu motoryzacyjnego są zmuszone posyłać pracowników na przymusowe bezpłatne urlopy, a produkowane w Rosji samochody będą pozbawione szeregu podstawowych zabezpieczeń (w tym poduszek powietrznych). Substytucja importu jest nierealna bez… uprzedniego importu wysokotechnologicznych komponentów z Zachodu.
Przed wojną, wraz ze starzeniem się lidera i kostnieniem systemu, narastało ryzyko, że społeczeństwo zacznie stopniowo odwracać się od władz: symptomy pogarszania się nastrojów uwidoczniły się m.in. w sondażach niezależnego Centrum Lewady z jesieni 2021 roku. Spośród różnych motywacji, jakie mogły prowadzić do decyzji o inwazji przeciwko Ukrainie, istotną rolę mogło odegrać dążenie do zakonserwowania politycznego status quo. Chodziło nie tylko o ukaranie Ukrainy za jej demokratyczne i prozachodnie aspiracje, lecz również o przejęcie pełnej kontroli nad społeczeństwem rosyjskim w warunkach wojennej mobilizacji. Izolacja międzynarodowa została zapewne uznana na Kremlu za czynnik sprzyjający dożywotniemu utrzymaniu się przywództwa politycznego u władzy i – w perspektywie – przekazaniu zawłaszczonego państwa kolejnemu pokoleniu elity. Straty ekonomiczne uznano za akceptowalną cenę, licząc na tradycyjnie wysoką odporność Rosjan na pogarszanie się warunków życia i wielokrotnie udowadnianą podatność na antyzachodnią narrację.
Projekt ten mógł się powieść wyłącznie pod warunkiem bezprecedensowej intensyfikacji trzech rodzajów działań. Po pierwsze, wojnę trzeba było „opakować” w odpowiedni przekaz propagandowy. Odwołuje się on do głęboko zakorzenionych lęków Rosjan, resentymentów, poczucia wielkości i niezasłużonej krzywdy, jest obliczony na wyzwalanie silnych, negatywnych emocji. Po drugie, należało odciąć odbiorców od łatwego dostępu do alternatywnej informacji – tym bardziej, że jak pokazywały sondaże z 2021 roku, Rosjanie w większości nie chcieli wojny i bali się jej. Po trzecie, wobec tych, którzy po tę informację jednak sięgali i ośmielali się protestować przeciwko inwazji, należało wprowadzić represje na tyle dotkliwe, by nie tylko im samym zamknąć usta, ale też zniechęcić pozostałych do pójścia ich śladem.
Informacyjna Wunderwaffe
Wojenny przekaz propagandowy skupił się na trzech najważniejszych liniach narracyjnych, których treści i ton dostrajane są do bieżących potrzeb politycznych Kremla (to stamtąd przychodzą instrukcje dla mediów).
Ostatecznym celem propagandy jest nie tyle kreacja spójnego kłamstwa, ile zainfekowanie przekonaniem, że poznanie prawdy jest niemożliwe, gdyż wszyscy kłamią. Skutkuje to fałszywym symetryzmem i słynnym już twierdzeniem: „nic nie jest do końca jednoznaczne”. Następuje zombifikacja: pozbawienie woli oporu i umiejętności krytycznego myślenia.
Pierwsza linia narracyjna to usprawiedliwianie wojny.
Rosja oficjalnie nie prowadzi jej przeciwko Ukrainie, a jedynie „specjalną operację wojskową”, mającą na celu wyzwolenie kraju od „nazistowskiego” reżimu, który podstępnie przejął władzę. Reżim ten, ślepo popierany przez Zachód, od ośmiu lat dokonywał „ludobójstwa” ludności rosyjskojęzycznej na Donbasie. Nikt oczywiście nie zawraca sobie głowy prawdziwymi danymi. W ciągu całego 2021 roku (ósmy rok wojny na Donbasie) w wyniku ograniczonych starć między armią ukraińską i siłami sterowanymi przez Moskwę po obu stronach frontu zginęło łącznie 25 cywilów, kolejne 85 osób zostało rannych – było to o ponad jedną czwartą mniej niż w 2020 roku i najmniej od początku konfliktu w 2014 roku (dane biura Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka).
Unikanie słowa „wojna” miało od początku stworzyć wrażenie, że działania zbrojne mają charakter ograniczony terytorialnie, cele rażone są precyzyjnie, ludność cywilna nie ucierpi, a zwycięstwo będzie szybkie. Jednym słowem: wszystko w białych rękawiczkach. Przeciąganie się „operacji specjalnej” jest od miesięcy tłumaczone tym, że Rosja miała się zmierzyć z Ukrainą, a wystąpiła przeciwko niej cała potęga NATO wspierającego „ukraińskich nazistów”. By nie niepokoić obywateli, od marca nie są podawane dane na temat liczby ofiar po stronie rosyjskiej.
Decyzja o inwazji była jakoby jedyną możliwą. „Rosja nie miała wyjścia”, została sprowokowana ekspansją NATO na wschód (niestety, to kłamstwo jest często powielane przez wszelkiej maści symetrystów i pożytecznych idiotów na Zachodzie). Narracja ta jest wzbogacana legendą, jakoby Sojusz składał kiedyś Moskwie solenną obietnicę nieprzyjmowania nowych członków z byłego bloku sowieckiego. Co więcej, gdyby Putin nie podjął decyzji o ataku, wrogowie (Ukraina, NATO) zaatakowaliby Rosję – od dawna dążą oni bowiem do zniszczenia państwa i narodu rosyjskiego. Tym samym atak jest przedstawiany jako forma obrony koniecznej. Nie jest to nowość w rosyjskiej propagandzie. Wystarczy przypomnieć oficjalną narrację na temat paktu Ribbentrop-Mołotow, która od prawie dwóch dekad wybiela to agresywne porozumienie jako krok wymuszony i świadczący o mądrości sowieckiej dyplomacji, pragnącej odsunąć od ZSRR egzystencjalne zagrożenie.
Co więcej, narracja ta opiera się na odwołaniach do kluczowego mitu narodowego: wielkiej wojny ojczyźnianej i zwycięstwa nad nazizmem w 1945 roku, będącego kwintesencją rosyjskiego mesjanizmu oraz traumy związanej z ogromnymi stratami ludnościowymi (szacowanymi nawet na 27 milionów ofiar w skali całego ZSRR).
Umiejętnie uruchomiono głęboko zakorzenione w mentalności zbiorowej wzorce myślenia i odruchy skojarzeniowe. Wehikuł czasu przeniósł Rosję w lata 40. XX wieku: inwazja na Ukrainę to kontynuacja wojny obronnej i sprawiedliwej, świętej wojny ze złem absolutnym. Od 2014 roku, przy okazji kolejnych obchodów Dnia Zwycięstwa 9 maja, Rosja zapowiadała światu: „możemy to zrobić jeszcze raz”. „Dzisiaj dobijamy wroga, którego nie dobiliśmy wtedy, w 1945 roku” – takie stwierdzenia można usłyszeć w telewizji, zarówno z ust przedstawicieli władz, jak i propagandystów, m.in. w popularnym talk show Władimira Sołowiowa. „Naziści” to przy tym dzisiaj wszyscy ci, którzy odmawiają Rosji prawa do naruszania suwerenności innych państw.
Wreszcie wojna prezentowana jest jako akt w najwyższym stopniu humanitarny, powtórzenie wielkiego bohaterstwa Armii Czerwonej wyzwalającej Europę od „brunatnej zarazy”. Tym razem „wyzwalana” jest ludność wschodniej i południowej Ukrainy. Zamiast ciał zamordowanych dzieci, zgwałconych kobiet i związanych, zakatowanych mężczyzn obywatele Federacji Rosyjskiej widzą w telewizji radosne tłumy dziękujące matuszce Rosji za szansę na normalne, szczęśliwe życie. Wszystko, co jest sprzeczne z tą laurką, nazywane jest ukraińską (lub do wyboru: zachodnią, natowską, amerykańską) prowokacją. Zastępy propagandystów wyłaziły ze skóry, żeby tak właśnie przedstawić masakry w Buczy, Irpieniu i innych ukraińskich miastach. Możliwy szkodliwy wpływ prawdziwych informacji, jakie mogą się przesączać do opinii publicznej, jest neutralizowany przez swoistą inwersję: propaganda oskarża Ukraińców o wszystko to, co zgodnie z faktami zarzuca się stronie rosyjskiej.
Dlaczego władze w Kijowie miałyby zabijać własnych obywateli i dlaczego Rosjanie w to wierzą?
Po pierwsze, dlatego że żyją w systemie od góry do dołu przesiąkniętym kulturą przemocy. Przemoc to w Rosji nie tylko podstawowy regulator relacji władza–obywatel, ale też instrument kształtowania stosunków w społeczeństwie. Najwięcej słyszy się o rozpowszechnionej przemocy domowej (w 2018 roku w jej wyniku zginęło co najmniej 5 tysięcy kobiet), lecz dotyka ona też bardzo często pacjentów w szpitalach (zwłaszcza psychiatrycznych, a także kobiet na porodówkach) i uczniów w szkołach (w tym przypadku jest to przemoc głównie psychiczna, mająca przymuszać do posłuszeństwa). Odrębnym problemem są systemowe tortury w więzieniach oraz fizyczna i psychiczna przemoc jako podstawowy instrument tresury w armii.
Po drugie, kłamstwu towarzyszą często sfabrykowane dowody. Jak wyjaśnił niezależny portal Ważnyje Istorii, kremlowska propaganda niejednokrotnie w zmanipulowany sposób używa fotografii i nagrań wideo, np. by udowodnić, że ukraińskie dzieci czczą Hitlera lub że Wołodymyr Zełeński jest narkomanem. Natrętnie powtarzana teza, że przeciwko Rosji toczona jest wojna informacyjna, ma uodparniać na alternatywne narracje, podważające przekaz Kremla. Wierzyć im to zdradzać ojczyznę.
Druga linia narracyjna to straszenie Zachodem.
Jeśli ktoś tu prowadzi prawdziwą wojnę, to właśnie NATO przeciwko Rosji – i to nie pierwszą dekadę. Rosja była jakoby okrążana przez NATO, mimo że z ponad 20 tysięcy kilometrów granic lądowych Federacji długość granic z członkami Sojuszu wynosiła przed inwazją nieco ponad 1200 kilometrów (i ulegnie podwojeniu dopiero po akcesji Finlandii do NATO – w wyniku decyzji podyktowanej wyłącznie wojną w Ukrainie).
Wrogie plany Zachodu są w ujęciu propagandy niezwykle rozległe: od agresji zbrojnej, poprzez rozczłonkowanie państwa wskutek podsycania separatyzmów, wojnę informacyjną z użyciem „piątej kolumny” i „zdrajców narodu” (chodzi oczywiście o opozycję demokratyczną, aktywistów, obrońców praw człowieka, niezależnych dziennikarzy), aż do zniszczenia tożsamości narodowej, kultury rosyjskiej i „prawdziwych wartości” (przy pomocy „ideologii gender”, „ideologii childfree”, praw osób LGBT+). Celem tej narracji jest podsycanie w odbiorcach poczucia fizycznego i tożsamościowego zagrożenia. Rozpowszechniany jest antyzachodni mit: Zachód jest gorszy od Wschodu, bo wschodni despotyzm panuje nad ciałem, a zachodni liberalizm deprawuje duszę.
Najbardziej spektakularnym wymysłem propagandy kremlowskiej jest legenda o amerykańskich laboratoriach w Ukrainie, gdzie jakoby pracowano nad bronią biologiczną zdolną razić wybrane grupy etniczne (celem miał być oczywiście etnos rosyjski). Rzekomo dokonywano w nich eksperymentów na ludności Donbasu. Utworzono nawet specjalną parlamentarną komisję śledczą, która zajmuje się zbieraniem dowodów w tej sprawie.
Trzecia linia narracyjna to dehumanizacja przeciwnika.
To chyba najbardziej szokujące oblicze telewizyjnej propagandy. Wiosną 2022 roku agresja i nienawiść się z niej wylewały, mnożyła się sadystyczna retoryka, postulaty eksterminacji lub reedukacji milionów Ukraińców nazywanych „bestiami”, „nie-ludźmi”, „oszalałymi zwierzętami” (epitety odnosiły się przede wszystkim do tych, którzy aktywnie walczyli z okupantem). Pełniło to funkcję prewencyjną, miało neutralizować podatność Rosjan na prawdziwe informacje o rosyjskich zbrodniach wojennych. Zbrodnię można przecież popełnić jedynie wobec ludzi.
Narracja od początku była zatem konstruowana zgodnie z logiką myślenia plemiennego, czarno-białą i zerojedynkową: „dobre” jest to, co robi i myśli mój naród; „złe” – to, co myślą obcy. Racja moralna wynika z samego faktu przynależności do „swoich”.
Propagandowa akrobatyka
Propagandyści nie są szczególnie przywiązani do idei konstruowania spójnego przekazu, ponadto rzeczywistość nie raz korygowała ich tezy. Po tym, jak nie dało się już ukryć klęski planów podbicia całej Ukrainy, hurraoptymistyczne zapowiedzi rychłego wzięcia Kijowa i likwidacji „nazistowskiego przywództwa” zostały ostatecznie zastąpione tezą ministra obrony Siergieja Szojgu, że „operacja specjalna” się przeciąga, gdyż Rosja „chce uniknąć ofiar cywilnych”. Niektóre wątki (jak można się domyślać) nie padły na podatny grunt wśród odbiorców albo wręcz ich zaniepokoiły. Być może tak właśnie stało się z histerycznym straszeniem wojną jądrową: jeszcze w maju jeden z głównych propagandystów, Dmitrij Kisieliow, pokazywał w swoim programie symulacje zatapiania Wysp Brytyjskich rakietami Sarmata, później jednak taki przekaz należał do rzadkości, a w sierpniu skupiono się na zagrożeniu jądrowym związanym z walkami w pobliżu Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej, zajętej przez wojska okupacyjne.
Poparcie Rosjan dla „operacji specjalnej” jest też umacniane przez wątki towarzyszące, mające tworzyć złudne poczucie normalności. Wśród nich eksponowane są głównie starania władz o utrzymanie stabilności ekonomicznej w sytuacji wojny z Zachodem i ofensywy sankcyjnej. Ponadto odbiorcy są przekonywani, że izolowana przez Zachód Rosja ma nieograniczone możliwości współpracy z globalnym nie-Zachodem (przede wszystkim krajami Azji i Afryki). Sporo mówi się o transferach socjalnych dla ludności, zapobieganiu bezrobociu, planom innowacyjnego rozwoju, zastępowaniu współpracy gospodarczej z Zachodem przez kooperację z resztą świata, wreszcie „suwerenności technologicznej”. Ten ostatni termin oznacza zastępowanie zaawansowanych technologicznie towarów i komponentów z Zachodu wytworami rodzimymi. De facto sprowadza się to na ogół albo do nielegalnego importu zachodniej produkcji albo do ściągania zamienników z Azji.
Prymitywna – a jednak działa
Podstawowym zadaniem propagandy jest wyzwolenie w widzach agresji, a następnie przekierowanie jej na wyznaczone obiekty. Zgodnie z elementarnymi regułami apeluje ona nie do rozsądku, ale do silnych emocji i stereotypów. Szansą na skuteczność przekazu jest konsekwentne wbijanie do głów określonych treści. Nie muszą one być spójne, ale muszą oszałamiać, przytłaczać; przebodźcowanie ma stępić wolę i zdolność przyjęcia jakiegokolwiek innego przekazu, w tym faktów.
Odbywa się tu niezbyt subtelna gra ze zdolnościami poznawczymi odbiorców. Są oni zasadniczo w stanie zweryfikować przekaz telewizyjny w odniesieniu do życia codziennego, ale nie odnośnie do polityki międzynarodowej. Z jednej strony są więc epatowani nieweryfikowalnymi kłamstwami dotyczącymi innych państw, z drugiej – ogrom zła zagrażającego Rosji i strach przed zagrożeniem mają osłabić ich sprzeciw wobec pogarszających się warunków życia. Przytłoczeni lękiem o własne bezpieczeństwo, mają posłusznie zebrać się pod sztandarami władzy, bo tylko ona może ich obronić. Władza w trosce o własną bezkarność dba, by społeczeństwo zgodziło się być cichym wspólnikiem zbrodni wojennych. Służy temu wpajanie przekonania, że większość entuzjastycznie popiera władze; oponenci są de facto szantażowani perspektywą wyrzucenia poza nawias wspólnoty.
Wzmożenie propagandowe przybrało formy wręcz surrealistyczne. Znakiem przynależności do patriotycznej wspólnoty, oddzielającym „plemię” od „nie-ludzi” stała się litera „Z” – pochodząca z alfabetu łacińskiego, niezwiązana z rosyjskimi kodami kulturowymi. Symbolizuje ona wielki eksperyment masowego prania mózgów, jakby władza badała granice, do których może się posunąć. To jeszcze jeden wyraz pogardy Kremla dla ludności, traktowanej jak bezwolna biomasa, która przyjmie i przetrawi każdy nonsens.
Istotnie, wola krytycznego myślenia (i tak słaba w społeczeństwie, któremu władze przez stulecia wybijały z głów mrzonki o upodmiotowieniu jednostek) ustępuje miejsca zapotrzebowaniu na silne państwo, bo tylko ono stoi między obywatelem a mrocznymi, destrukcyjnymi siłami. W takiej sytuacji naturalnym odruchem jest próba ocalenia istniejących punktów odniesienia, wyznaczonych przez telewizję, a nie sięganie po alternatywne źródła informacji. Te ostatnie jedynie rozchwiałyby tę kruchą równowagę, nie oferując w zamian sposobów obrony.
Wydaje się, że jedynym sposobem na rozbicie propagandowej bańki, w której Rosjanie przez pół roku wojny zdążyli się już całkiem wygodnie urządzić, byłaby spektakularna porażka militarna w Ukrainie na skalę, jakiej nawet telewizja nie zdołałaby zatuszować, oraz nagłe tąpnięcie gospodarcze, na złagodzenie którego władzom nie starczyłoby środków budżetowych. Wszystkie narzędzia, by osłabić reżim putinowski, znajdują się w rękach Zachodu.
W tym kontekście symptomatyczna jest konsternacja czołowych rosyjskich propagandystów po udanej wrześniowej kontrofensywie ukraińskiej w obwodzie charkowskim. Można odnieść wrażenie, że brakuje spójnych instrukcji dotyczących przekazu. Próbom uspokajania nastrojów (nic złego się nie wydarzyło, wszystko idzie zgodnie z planem) towarzyszy z jednej strony zaniepokojenie, z drugiej – coraz głośniejsza krytyka dotychczasowego sposobu prowadzenia „operacji specjalnej” i wezwania do eskalacji działań zbrojnych. Podczas gdy Ministerstwo Obrony eufemistycznie nazwało charkowską rejteradę „zorganizowanym przerzutem wojsk”, coraz większym problemem dla Kremla stają się „ultrapatrioci” aktywni w mediach społecznościowych, z Igorem „Striełkowem” Girkinem na czele: nierzadko w bardzo ostrych słowach krytykują oni nieudolność dowództwa wojskowego i politycznego.
Dr Maria Domańska jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia w Warszawie. Zajmuje się badaniem polityki wewnętrznej Rosji.
Coraz częściej wybrzmiewa teza, że Rosja prowadzi wojnę obronną z całą potęgą NATO i że niezbędna będzie dużo większa mobilizacja społeczna, co można odczytywać jako próbę przygotowania społeczeństwa na skrajnie niepopularną powszechną mobilizację wojskową (władza ogłosiła tzw. „częściową mobilizację”, już wywołującą protesty w niektórych miastach Rosji). Kolejne porażki rosyjskiej armii mogą nie tylko doprowadzić do erozji poparcia dla władz, ale i osłabienia lojalności propagandystów i członków elity urzędniczej: czy aby na pewno warto było poświęcać wszystko i sprzedawać się Kremlowi?