Jedwabny Szlak / 26.09.2022
Jakub Gajda
Walka o hidżab i dostęp do internetu. Czego się boi Islamska Republika Iranu
Zamieszki w Iranie po śmierci 22-letniej Mahsy Amini, prawdopodobnie zakatowanej przez funkcjonariuszy policji obyczajowej za publiczne odkrycie włosów, trwają już drugi tydzień. Demonstrantów wsparli haktywiści z kolektywu Anonymous oraz Elon Musk.
Teheran protesty (fot. Twitter)
Podczas gdy świat skupia się na postawie protestujących oraz brutalnych interwencjach służb, irańskie media państwowe donoszą o wielotysięcznych kontrmanifestacjach w sercu Teheranu. Po kliknięciu w link na stronie jednej z rządowych agencji informacyjnych pojawiają się zdjęcia smutnych, zmęczonych życiem ludzi w średnim wieku, nie wyglądających na szczególnie rozentuzjazmowanych obowiązkiem obrony Islamskiej Republiki. Jakże inni są od kipiącego emocjami tłumu młodych, którzy z okrzykami rzucają się w stronę uzbrojonych funkcjonariuszy, zmuszając ich niejednokrotnie do oddania pola. „Rewolucja” to jednak wciąż jeszcze zbyt duże słowo, wpatruję się zatem spokojnie w zdjęcia zwolenników rządu, by dostrzec jakieś emocje w tym szarym tłumie. W międzyczasie następuje odświeżenie strony, pojawia się napis w języku perskim: „strona, którą chcesz wyświetlić jest nieosiągalna”.
Protestujący Irańczycy nie mają lidera, choć w mediach społecznościowych są zagrzewani do walki między innymi przez syna ostatniego szacha Iranu – księcia Rezę Pahlawiego, dziennikarkę od lat współtworzącą antyrządowe media – Masih Alineżad, przemawiającą z kwiatem w charakterystycznie rozczochranych włosach, a także Marjam Radżawi stojącą na czele Mudżahedinów Ludowych. W chustce, spod której nie wystaje nawet kosmyk włosów, apeluje do irańskich studentów, by walczyli o swoją wolność. Dla niej, podobnie jak i dla wielu innych Iranek, chusta to element tożsamości, nie symbol ucisku.
Mudżahedini Ludowi (pers. Modżahedin-e Chalq) byli jedną z frakcji rewolucji w 1979 roku, która doprowadziła do powstania Islamskiej Republiki Iranu. Głoszą poglądy stanowiące syntezę marksizmu z islamizmem. Popadli w konflikt z ajatollahem Chomejnim, kwestionując m.in. wprowadzenie powszechnego prawa szariatu. Od 1986 roku Mudżahedini Ludowi walczyli po stronie Iraku w wojnie iracko-irańskiej – co przez większość Irańczyków zostało uznana za zdradę narodową. Dziś przez władze w Teheranie są uznawani za organizację terrorystyczną.
Wszyscy troje mieszkają poza Iranem, zęby zjedli na latach bezskutecznego oporu i choć są rozpoznawalni w kręgach porewolucyjnych emigrantów, to w Iranie ludzie na dźwięk ich nazwisk jedynie się uśmiechają. Opór, który widzimy na ulicach Teheranu i innych miast, jest siłą inspirowaną od wewnątrz – siłą masy pragnących wolności obyczajowej młodych, pełnych życia kobiet i dobrze ubranych, wysportowanych mężczyzn z klasy średniej, którzy (przynamniej na razie) nie czują strachu przed ulicznymi potyczkami z funkcjonariuszami policji. Poza symbolicznym zdjęciem Mahsy Amini, w śmierci której protestujący odnaleźli impuls do wzniesienia pierwszych okrzyków, irański opór wydaje się wciąż nie mieć przywódcy, nie mieć twarzy. Do tego protestujący często zakrywają swe oblicza maskami – pocovidowym dziedzictwem świata.
Mahsa Amini została zatrzymana 13 września przez irańską policję obyczajową za nieodpowiedni strój i odkryte włosy. Według rodziny miała zostać pobita przez funkcjonariuszy, w wyniku czego zmarła. Oficjalną przyczyną śmierci, podaną przez władze, była niewydolność serca. Rodzina twierdzi jednak, że Mahsa nie miała nigdy poważnych problemów zdrowotnych.
Brak lidera i maski na twarzach nasuwają skojarzenia z Anonymous – międzynarodową grupą aktywistów, w Polsce kojarzoną głównie z ataków hakerskich na strony internetowe i bazy danych Kremla. Sami określają się jako globalny, zdecentralizowany kolektyw sprzeciwiający się ograniczaniu wolności obywatelskich i dążący do sprawiedliwości. Jedno z ich haseł brzmi „Obywatele nie powinni bać się swoich rządów. Rządy powinny się bać swoich obywateli”. Idealnie wpasowuje się to w nastroje irańskiej ulicy, zwłaszcza że od kilku dni Anonymous skupili swoje działania na Iranie, a ich wsparcie dla młodych i niepokornych w tym kraju poprzez ataki hakerskie na irańskie strony rządowe, pomoc protestującym w dostępie do internetu i dużą kampanię informacyjną w sieci wydaje się mieć większe znaczenie niż zagrzewające do boju wystąpienia Alineżad, księcia Pahlawiego czy Radżawi razem wzięte. Irańczycy szczycą się wymiernym wsparciem Anonymous, o czym świadczą choćby ich liczne komentarze w mediach społecznościowych. Synowie i córki dumnego narodu, rozumiejący potęgę nowych technologii, chcą być przez świat zauważeni. Nawet jeżeli nomen omen pozostają anonimowi.
W ubiegły czwartek pod postem sekretarza stanu Antonego Blinkena o irańskiej cenzurze internetu Elon Musk rzucił na Twitterze krótko i w swoim stylu: Activating Starlink. Następnego dnia kontakt ze znajomymi w Iranie na powrót stał się możliwy. WhatsApp pozostał zablokowany, ale na przykład komunikator Viber (czwarty najpopularniejszy na świecie, po WhatsAppie, Messengerze i Telegramie) czy Instagram już działały. Świat zrzucił zasłonę ciemności, którą próbowały założyć na głowy swych obywateli irańskie władze.
Starlink jest telekomunikacynym systemem satelitarnym wdrażanym przez SpaceX. Ma na celu dostarczanie łączności internetowej na całym świecie. W lutym 2022 roku, po prośbie władz w Kijowie o zastąpienie zniszczonej podczas rosyjskiej inwazji infrastruktury usług internetowych, Elon Musk ogłosił, że satelity Starlink stały się aktywne nad Ukrainą. Do 6 kwietnia 2022 roku SpaceX wysłało na Ukrainę ponad 5 tysięcy terminali Starlink
Iran online
Mam w Iranie znajomych o różnych przekonaniach politycznych – prorządowych, neutralnych i bardzo przeciwnych Islamskiej Republice. Jestem zatroskany o wszystkich, więc gdy tylko staje się to możliwe, wysyłam wiadomości, zaczynam wypytywać o zdrowie i o to, czy są bezpieczni. Pierwszy z zapytanych odpowiada krótko: „Wyłączyli nam internet, poza tym wszystko jest dobrze”. Po chwili dodaje: „Ja się w to nie angażuję, ale czekam i obserwuję w sieci, co będzie dalej” . Kiedy zauważam, że każdy zaczyna swoją wypowiedź od poruszenia tematu braku dostępu do sieci, wszystko zaczyna układać się w całość.
Mamy zatem chusty spadające z głów Iranek – symbol walki ze zniewoleniem nie tylko kobiet, ale i całego społeczeństwa od momentu wprowadzenia szariatu jako oficjalnego systemu prawnego Islamskiej Republiki. Dalej możemy zauważyć, że wieloletni liderzy opozycji i zaciekli wrogowie Islamskiej Republiki na wygnaniu nie robią na ludziach w Iranie wrażenia liderów. W samym Iranie charyzmatycznych postaci na czele protestów brak. No i wreszcie w odczuciu irańskiego społeczeństwa, niezależnie od poglądów politycznych, problem podstawowy stanowi konieczność dostępu do sieci. Wcześniejsze protesty w Iranie przybierały na sile dzięki komunikatorom takim jak Telegram i WhatsApp, dlatego władze nauczyły się szybko reagować. Reżimowi informatycy przez 24 godziny na dobę są przygotowani na wyłączenie sieci w całym Iranie. Jej brak wzmaga strach i negatywne emocje w protestujących, a służby mogą zrobić „porządek” bez globalnej chryi i lamentów o przestrzeganie praw człowieka.
Czy w powyżej nakreślonej rzeczywistości Irańczykom mogą pomóc wspomniani liderzy z emigracji? Raczej niewiele. Irańscy aktywiści mogą jedynie apelować. Alineżad może wzywać skandynawskich dyplomatów, a właściwie kobiety służące w tamtejszych korpusach dyplomatycznych, by jadąc do Iranu, nie zakładały chust. Radżawi, która z chustą na głowie akurat problemu nie ma, może wzywać studentów do walki o wolność i demokratyczny ustrój. Ale kto zobaczy ich filmy w sieci, jeśli w całym Iranie zostanie ona odcięta?
Irańskiej ulicy, która dziś wrze, i ewentualnej rewolucji pomóc mogą za to Anonymous i Elon Musk.
Islamska Republika może być zatem izolowana w przestrzeni międzynarodowej lub też władze mogą izolować kraj intencjonalnie, ale i tak społeczeństwo trwale pozostanie częścią cyfrowego świata i nieważne jest to, czy panuje jednobiegunowy porządek z globalnym szeryfem z Waszyngtonu, czy zaistnieje wyśniony przez władze Islamskiej Republiki system wielobiegunowy, z Iranem w roli jednej z potęg. Duża część irańskiego społeczeństwa – i nie tyczy się to wyłącznie tej najmłodszej – mimo ograniczeń intensywnie żyje w sferze cyfrowej. Społeczeństwo irańskie według danych Banku Światowego w większym procencie korzysta z sieci niż chociażby Polacy. Aplikacje mobilne, komunikatory, usługi finansowe w smartfonach, transakcje przeprowadzane w kryptowalutach to dla nich chleb powszedni. Dzięki umiejętności poruszania się w sieci, Irańczycy od lat przeciwdziałają zarówno poczynaniom swego rządu (na przykład państwowej cenzurze), jak i niedogodnościom wynikającym przykładowo z amerykańskich sankcji nałożonych na Iran (płatności za zakupy zagranicą). Społeczeństwo o takich umiejętnościach ma w ręku potężny oręż i jeżeli rząd nie będzie w stanie mu go wytrącić, to solidne jak dotąd podstawy systemu Islamskiej Republiki rzeczywiście mogą runąć.
To jeszcze nie rewolucja
Nie zapominajmy jednak o roli irańskich tradycjonalistów i konserwatystów pochodzących w większości z prowincji, mniejszych miejscowości i tak zwanych niższych klas społecznych. Są oni z natury podatni na hasła typu „Wróg chce wywołać wojnę domową”, którymi obecnie próbuje się bronić rząd Islamskiej Republiki. Choć nie widać w nich dużego entuzjazmu, wciąż jeszcze stoją za władzami, bo z pewnością obawiają się nowej rzeczywistości. Ale czy będą stać nadal, skoro władze tak niewiele mogły im w ostatnich latach zaoferować? Kiedy poziom ubóstwa od 2018 roku systematycznie wzrasta, a ceny żywności i innych dóbr rosną w zastraszającym tempie. Kiedy, mimo propagandowych doniesień państwowych mediów, większość wątpi i spodziewa się jednak, że przed krajem perspektywa dalszej międzynarodowej izolacji. Jednocześnie dzięki dostępowi do internetu wszyscy słyszeli o nadchodzącym globalnym kryzysie. Skoro teraz jest już ciężko, co będzie za pół roku czy rok, jeżeli nie dojdzie do porozumienia nuklearnego, a swobodny eksport ropy naftowej nie pozwoli odetchnąć? W Iranie sytuacja nie jest dobra, a tymczasem po informacji o dostarczeniu dronów bojowych do Rosji i śmierci 22-letniej dziewczyny, która nie chciała poprawić chusty na głowie, wybuchają masowe protesty.
Istnieją na świecie inne, być może nawet bardziej opresyjne reżimy od Islamskiej Republiki Iranu, które świat zachodni toleruje, bo nie rzucają otwarcie wyzwania Stanom Zjednoczonym i nie chcą budować alternatywnego modelu globalnej transformacji. Tak mówi się chociażby o lokalnym rywalu Islamskiej Republiki – Arabii Saudyjskiej. Poza tym poprzednie władze Iranu nie były lepsze: funkcjonariusze reżimu szacha siłą zrywali kobietom nakrycia głowy. Człowiek wolny zasadniczo nie powinien czuć się w żaden sposób uciskany przez własne państwo. A Irańczycy prawdziwie wolni czują się dziś jedynie w sieci.
W nocy nastroje są bojowe – dwudziestolatkowie wychowani na scenach bitew z filmów Netflixa ruszają w miasto jak na wojnę. Widzę gołym okiem inspiracje z epickich scen kasowych produkcji, w których dobro siłą i kolektywem przełamuje zło, a wolność triumfuje nad ciemiężcami – to zdecydowanie jakiś globalny przekaz, który doskonale definiuje współczesny Iran. Wygląda na to, że nie potrzebują przywódców.
Dr Jakub Gajda – orientalista, absolwent podyplomowego studium Dyplomacji i Stosunków Międzynarodowych (UJ) oraz dziennikarstwa w WSE im. ks. J. Tischnera w Krakowie. Publicysta współpracujący z instytucjami administracji państwowej i tłumacz z języków: perskiego, dari, tadżyckiego oraz paszto. Przedsiębiorca i właściciel firmy Orient Ekspert prowadzącej działalność biznesową, szkoleniowo-doradczą oraz tłumaczeniową skoncentrowaną na regionie Bliskiego Wschodu.
Gdyby jednak w Iranie miała nastąpić realna zmiana, a Republika Islamska miała upaść, ktoś będzie musiał przejąć stery. Czy będzie to jeden z obecnych działaczy antyrządowych na emigracji? Nie sądzę. Może jakiś znany sportowiec, biznesmen lub celebryta? Naprawdę trudno dziś odpowiedzieć na takie pytanie. Jedno wydaje się być niemal pewne: Iran nie powinien zradykalizować się bardziej na tle religijnym czy obyczajowym. Najbardziej przydałby się dialog i ustępstwa władz, ale to płonne nadzieje. Póki co, protesty i zamieszki trwają, a siły rządowe nieraz udowodniły, że potrafią je stłumić. To jeszcze nie rewolucja.