Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Sotnia / 23.10.2022
Zoriana Varenia

Boję się tylko tego, że jeśli zginę, córki mnie nie zapamiętają

W 2014 roku rosyjska propaganda działała tak dobrze, że kiedy wyzwalaliśmy Donbas od separatystów, miejscowa ludność traktowała nas tak, jak Ukraińcy traktują teraz Rosjan. Separatyzm był bardzo rozpowszechniony, a my byliśmy zupełnie nieprzygotowani. To samo stało się z Rosją 24 lutego. Tylko teraz oni uderzyli w armię, która walczy od ośmiu lat, która ma szkolenie NATO i natowski sprzęt – Zorianie Vareni mówi Jarosław Gawianets, cyborg z donieckiego lotniska.
Foto tytułowe
Jarosław Gawianets (fot. Facedbook Jarosława Gawianetsa)

Jak dostałeś się do armii?

Poszedłem do wojska w 2012 roku. Nie studiowałem, a jak w Ukrainie się nie uczysz, to trzeba iść na służbę. Moja skończyła się w 2013 roku, tuż przed Majdanem, potem zaczęła się rosyjska agresja, a ludzie, z którymi służyłem, poszli do ATO [Antyterrorystycznej Operacji na wschodzie Ukrainy – przyp. Z.V.]. A gdy były mój batalion odniósł pierwsze straty, ja też się zgłosiłem.

Gdzie i kiedy miało miejsce twoje pierwsze zetknięcie się z wojną?

Po raz pierwszy zobaczyłem wojnę w listopadzie 2014 roku. Pojechaliśmy do miasta Konstantynówka, a potem do Pisków, był tam już kontakt z Rosjanami, a gdy zaczął się szturm donieckiego lotniska, przebywający tam żołnierze potrzebowali pomocy i wtedy zgłosiłem się na ochotnika.

Czy możesz nazywać się cyborgiem?

Cóż, tak nas nazywają.
Cyborgi – ukraińscy żołnierze, którzy brali udział w obronie portu lotniczego w Doniecku podczas wojny na wschodzie Ukrainy (26 maja 2014 – 22 stycznia 2015 roku). Wszyscy byli ochotnikami. Nazywano ich tak ze względu na niezwykłą odwagę i wolę walki.


Jak długo przebywałeś na lotnisku w Doniecku?

Od 13 stycznia do 20 stycznia 2015 roku, gdy zostaliśmy wysadzeni w powietrze. 21 stycznia nas wydobyli spod gruzów i zabrali do niewoli tych, którzy przeżyli.

Jaka była sytuacja na lotnisku?

W ciągu tych siedmiu dni wszystko tam przeżyłem. Walki w bardzo bliskim kontakcie, bo separatyści byli trzy piętra nad nami i piętro pod nami. Byli wszędzie. Byliśmy całkowicie otoczeni. Ale dawaliśmy sobie radę i broniliśmy się, dopóki nie użyli przeciwko nam gazu. Nie byliśmy na to przygotowani i dlatego wycofaliśmy się z naszych pozycji do części terminalu, gdzie było więcej powietrza, więc gaz szybko się rozproszył, i tam podjęliśmy obronę okrężną. I tak trzymaliśmy się do 20 stycznia. Kiedy wysadzili się tuż pod nami, z sześćdziesięciu przeżyło nas szesnastu.

Czy pamiętasz moment, w którym zostałeś wzięty do niewoli? Miałeś wiele obaw o to, co będzie dalej?

W terminalu było okropnie, ale gdy brali nas do niewoli, wszystko było już takie proste, byłem tak zmęczony, że myślałem, że cokolwiek by się nie stało, nie mam już siły się bać. Ani trochę. Jedyne, o co się martwiłem, gdyby mnie rozstrzelali, to żeby odesłali do domu moje ciało, żeby rodzice wiedzieli, że zginąłem. I to wszystko.
Jarosław Gawianets (w środku) tuż po wzięciu do niewoli (fot. Facebook Jarosław Gawianets)

Jak cię traktowano w niewoli?

Mogło być gorzej. Byliśmy cyborgami, byliśmy znani. Jak teraz Azowczycy. Byliśmy elitarnymi więźniami. Kiedy zabrali nas do piwnicy na tortury, zabronili bić w twarz, żeby później można było nas filmować. Wszystkie inne rzeczy można było nam robić. Co tylko chcieli.

A Czeczeni tam byli?

Czeczeni też. Jeden z naszych żołnierzy nie chciał z nimi rozmawiać, więc Motorola [Arsen Pawłow, dowódca wojskowy związany z nieuznawaną Doniecką Republiką Ludową (DRL) – przyp. red.] zastrzelił go z pistoletu, żeby nas zastraszyć.

Jak długo byłeś w niewoli?

Dwa tygodnie.

A jak udało ci się wydostać?

Mój ojciec zobaczył wrzucone przez separatystów do internetu nagranie, jak cyborgi zostają schwytani na lotnisku, więc wiedział, że żyję i zostałem pojmany. A potem podjął decyzję, pojechał do Kijowa, skontaktował się z dziennikarzami ukraińskich mediów i zaapelował do Aleksandra Zacharczenki [jednego z liderów DRL – przyp. red.], że chce z nim usiąść do stołu negocjacyjnego, że jest gotów iść do niewoli zamiast mnie. Gdy rosyjscy agenci zobaczyli, że nie ma efektu pokazania schwytania cyborgów poza tym, że tylko mój ojciec zareagował, uznali, że trzeba przeprowadzić akcję propagandową, że oddaliby mnie na znak dobrej woli, są gotowi negocjować wymianę jeńców, ale strona ukraińska nie chce rozmawiać.

Czy oddali tylko ciebie?

Tylko mnie, a następnego dnia paru rannych. Ostatni cyborg wyszedł z niewoli dopiero dwa lata później.

Jak przeżyłeś zdziesiątkowanie twojego oddziału? Miałeś problemy z psychiką z tego powodu? Pracowałeś ze specjalistami?

Gdy tylko wyszedłem z niewoli, trafiłem do szpitala, byli tam psychologowie i psychoterapeuci, ale wtedy w Ukrainie pomoc tego typu nie była jeszcze tak rozwinięta. To wszystko było takie trochę niepoważne. Ale w Czerniowcach był jeden lekarz, który mniej więcej pomógł mi wyjść z mojego stanu. Były różne etapy. Pierwszy etap: jesteś jak warzywo, bez żadnych emocji, potem pojawia się złość, potem wydaje się, że wszystko jest nie tak, a w końcu tracisz chęć do życia.
Jarosław Gawianets i jego oddział w niewoli (fot. Facebook Jarosław Gawianets)

Kiedy znajdujesz się w najbardziej krytycznej sytuacji, gdzie nie ma jedzenia ani wody, są strzelaniny, wybuchy, a ludzie giną, twoim marzeniem w tym momencie jest po prostu cisza. Kiedy leżałem pod gruzami i szukali nas separatyści, myślałem, że chcę spędzić resztę życia gdzieś w jakimś pokoju na materacu, żeby mieć coś zjeść i pić, nic innego nie chciałem. I żeby było cicho. To stan, w którym nie potrzebujesz niczego więcej, a gdy już wracasz do domu, jesteś w pełni zadowolony z tego, co masz. Na długi czas wpadasz w sidła bezczynności, nie istnieją takie rzeczy jak ambicje, chęć zrobienia kariery. Wszystko to przestaje mieć znaczenie. Tym bardziej rozumiesz, jak wszystko w życiu może zniknąć.

Krok za krokiem wychodziłem z tego stanu, wstąpiłem na Uniwersytet Obrony, studiowałem, aby zostać oficerem, poszedłem naukę śpiewu, wziąłem udział w programie Holos Krayiny [ukraińskiej edycji formatu The Voice of… – przyp. red.], przeszedłem do drugiej tury, już myślałem o jakiejś karierze scenicznej, w styczniu nawet pokazali moje wystąpienia w telewizji, mieli pokazać kolejną turę i nastąpił 24 lutego. Znowu wszystko z powrotem zapadło się w ciemność.

To, co wydarzyło się wtedy, w 2014 roku na wschodzie, i to, co dzieje się teraz – to dwie różne wojny?

To wszystko jest podobne, ale w innej skali. W 2014 roku rosyjska propaganda działała tak dobrze, że kiedy wyzwalaliśmy Donbas od separatystów, miejscowa ludność traktowała nas tak, jak Ukraińcy traktują teraz Rosjan. Separatyzm był bardzo rozpowszechniony. A my byliśmy zupełnie nieprzygotowani, ze starym sprzętem. To samo stało się z Rosją 24 lutego. Tylko teraz oni uderzyli w armię, która walczy od ośmiu lat, która ma szkolenie NATO i sprzęt NATO.

Służyłem w 2012 roku w takiej armii, jaką teraz jest armia rosyjska. Tam panuje diedowszczyna – ścisła dyscyplina, oficerowie mogą poniżać żołnierzy. My od 2014 roku mamy w wojsku zupełnie inną psychologię, oficerowie już zrozumieli, że oni i ci żołnierze będą w walce razem, dlatego relacje są budowane na dyscyplinie, podporządkowaniu, ale też na wzajemnym szacunku, na wzajemnej pomocy.

W armii rosyjskiej dowódcy frontowi nie mogą podejmować decyzji bez instrukcji z góry, a nasi oficerowie mają dużo swobody działania, ponieważ najważniejszą rzeczą na polu bitwy jest umiejętność oszukiwania wroga, nawet głupimi rzeczami. Na przykład wyrzucanie śmieci nie tam, gdzie stacjonujesz. Wróg za pomocą dronów zobaczy te śmieci i skupi ogień nie tam, gdzie powinien.

A jak twój ojciec zareagował, że wracasz do wojska?

Kiedy poszedłem na studia oficerskie, zrozumiał, że będę w armii tak czy siak. Teraz szkolę nowych żołnierzy, mobilizuję ich, wysyłam do jednostek bojowych, ściągam zabitych, idę do rodzin, informuję, że zginął ich ojciec czy syn, oddaję ciała i organizuję pogrzeby.

Jak możesz opisać tych, którzy teraz idą do wojska? Czy są zmotywowani? Czy prawie osiem miesięcy od 24 lutego, kiedy pod wojskowym urzędem ustawiały się kolejki, sytuacja się zmieniła?

Jest różnica. Wszyscy zmotywowani są już na froncie. Ci, którzy zostali, czekają na wezwanie, czyli sami nie podejmują decyzji, by iść do wojska. A są też tacy, którzy uciekają od wojska. Ale myślę, że tacy żołnierze nie są potrzebni. Jeśli ktoś ucieka tutaj, ucieknie z pozycji, a jeśli ucieknie z pozycji, to może przyczynić się do śmierci innych.

Mówiłeś, że oddajesz ciała zabitych żołnierzy rodzinom.

Nauczyłem się już przełączać między dwoma stanami, między pracą a domem. W służbie – jak w działaniach bojowych – nie ma emocji, nic, po prostu pełnisz swoją funkcję. Gdy przynoszę wiadomość o śmierci męża, nie jestem w stanie spojrzeć wdowie w oczy. Po prostu czytam tekst, wręczam dokumenty, słucham krzyków, płaczu, widzę, jak padają na kolana, odwracam się i idę. Mówię tylko: „Proszę przyjąć moje szczere kondolencje”. A gdy jestem w domu – mam rodzinę, dzieci – jestem inny. Muszę w pewien konkretny sposób zachowywać się przy dzieciach, więc się zmieniam. Już się do tego przyzwyczaiłem. To życie w dwóch światach.

Byłeś teraz na froncie?

Nie, jeszcze nie.

A jest szansa, że tam trafisz?

Jest. Teraz rozwiązują te bataliony, które stworzyłem w lutym. Wszyscy oficerowie mają perspektywę wyjścia na front. Teraz nie ma zasobów poboru i wszyscy ci, którzy są na tyłach, zostaną wysłani na front, bo trzeba rotować oficerów, którzy są tam od prawie ośmiu miesięcy. Mam tam znajomego, siedzi na froncie od pół roku i on po prostu nie żyje. Nie fizycznie, tylko psychicznie, jego nie ma, on już nie może tego wszystkiego robić, co robić musi.

A jak wyjść z tego stanu tym, którzy teraz przejdą przez front?

To będzie trudne, bardzo trudne. Widzę teraz, że ci, którzy dostają przepustkę na 10 dni, po prostu 10 dni piją. Trzeba ich systematycznie zmuszać do rehabilitacji psychologicznej – na szczeblu państwowym. Nie chodzi o to, czy tego chcą, czy nie, trzeba ich zmusić do poddania się rehabilitacji, można postraszyć, że inaczej nie będzie emerytury ani renty od państwa.

Nie możesz sam sobie pomóc w takiej sytuacji, ale jeśli dobrowolnie idziesz do psychologa, to już połowa pracy. Ale większość myśli, że nie tego potrzebuje, że wszystko jest z nimi w porządku. Najgorsze uczucie, które ich zabije, to poczucie winy wobec tych, którzy nie wrócili.

Też to masz?

Tak, i prawdopodobnie zostanie ono ze mną na całe życie.

Miałeś rehabilitacje, czy to nie pomogło?

Na rehabilitacji nauczyłem się akceptować, że będę z tym żyć. Że nie muszę się na tym skupiać, że po prostu tak jest.

Czy myślałeś, jakie życie byś miał, gdybyś wtedy, w styczniu 2015 roku, nie zgłosił się na ochotnika do obrony lotniska? Czy kiedykolwiek żałowałeś swojej decyzji?

Zoriana Varenia jest politolożką z Ukrainy. Mieszkała w Kijowie. Obecnie współpracuje z polskimi mediami, w tym z Radiem 357.

Inne artykuły Zoriana Varenia

Nie mogłem siedzieć bezczynnie, kiedy w moim w kraju toczyła się wojna. Tak jak teraz. Nie da się po prostu usiąść i spojrzeć na to z boku. I tak w tej chwili nie robię wystarczająco dużo. Mógłbym więcej. Po prostu bardzo się boję o moje córki: trzyletnią i półtoraroczną. To jest największy ból. Opóźniam wyjazd na front, bo się boję, że jeśli zginę, nie zapamiętają mnie.

Jarosław "Slawik" Gawianets, cyborg z donieckiego lotniska jest jednym z bohaterów filmu "Syndrom Hamleta". Dziękujemy MFF WATCH DOCS za umożliwienie wywiadu.



Publikacja tego tekstu jest współfinansowana ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach programu RITA - Przemiany w regionie, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji oraz ze środków Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.