Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Transatlantyk / 20.11.2022
Bartosz Panek, Jarosław Kociszewski
Niemi świadkowie historii Auschwitz-Birkenau. Śmierć na skinienie palca
Wraz z upływem lat odchodzą ostatni świadkowie koszmaru Auschwitz-Birkenau, fabryki śmierci, w której zgładzono ponad milion Żydów z całej Europy. Pozostał sam obóz, a w nim przedmioty pozwalające historykom i konserwatorom poznać historie pojedynczych ludzi. Ich losy nie tylko pomagają zrozumieć tragedię zgładzonych tu ofiar, ale nadają ludzki, osobisty wymiar tym wspomnieniom.
Brama kolejowa w obozie Birkenau (Shutterstock) Chłopiec w marynarskim mundurku trzyma za rękę eleganckiego mężczyznę pod krawatem, z butonierką i w kapeluszu. Obok idzie starszy, wąsaty mężczyzna w muszce. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie naszyte na ich ubrania gwiazdy Dawida, wagony towarowe, z których wysiedli na rampie kolejowej i niemieccy żołnierze pod bronią. Ta scena najprawdopodobniej się wydarzyła i została uwieczniona w najcenniejszym dziele sztuki obozowej, jak Szkicownik z Auschwitz nieznanego autora określa Agnieszka Sieradzka, historyczka sztuki i kuratorka zbiorów artystycznych Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Szkicownik jest niezwykle dokładny. Tak bardzo, że oznaczone na rysunkach numery rejestracyjne ciężarówek SS zgadzają się z dokumentacją zachowaną w obozie.
Judenrampe
Jesteśmy na terenie tzw. starej rampy żydowskiej, Judenrampe, w miejscu, gdzie chłopiec w marynarskim mundurku wysiadł z pociągu. Nieznany autor rysujący tę scenę zapewne rozumiał wagę dokumentu tworzonego z narażeniem życia i dlatego ukrył go w butelce w fundamencie jednego z baraków. Dwa stare wagony towarowe stoją na odrestaurowanych torach między terenem stacji kolejowej Oświęcim a współczesnymi domami wsi Brzezinka, która została wysiedlona w 1941 roku, a materiały z rozebranych zabudowań posłużyły do budowy obozu Birekenau.
– To miejsce z pewnością wygląda teraz nieco inaczej, chociażby dlatego, że zostało poddane pewnym zabiegom konserwatorskim – mówi Piotr Setkiewicz, kierownik Centrum Badań Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. – Również te wagony, które znajdują się dzisiaj na torowisku, są nieautentyczne w tym sensie, że nie ma wcale pewności, czy byłyby używane do przewozu deportowanych do obozu Auschwitz. Natomiast to są wagony z epoki – dodaje.
Stara rampa żydowska znajduje się mniej więcej w połowie drogi pomiędzy obozami Auschwitz i Birkenau. To właśnie tu od 1942 roku Niemcy zaczęli przywozić wielkie transporty Żydów skazanych na zagładę. Tutaj też odbywały się selekcje, podczas których skinienie palca lekarza SS oznaczało życie lub śmierć. Z zachowanych dokumentów wynika, że 75–80% deportowanych tutaj Żydów z całej Europy ładowano na ciężarówki i przewożono do komór gazowych, gdzie byli mordowani.
– Podczas selekcji lekarze SS kierowali się przede wszystkim przydatnością do pracy w obozie – podkreśla Jacek Lachendro, historyk z Muzeum Auschwitz-Birkenau, podkreślając dwojaką funkcję obozu śmierci i obozu pracy. – W pierwszym rzędzie szansę na przeżycie, na skierowanie do obozu mieli szansę ludzie wyglądający młodo lub na nadających się do pracy. Automatycznie kierowano na śmierć dzieci, kobiety z małymi dziećmi i osoby w podeszłym wieku. Przy tym były okresy w czasie funkcjonowania obozu, kiedy zapotrzebowanie na siłę roboczą było mniejsze, w związku z tym kierowano do komór gazowych również tych, którzy potencjalnie nadawali się do pracy.
Pierwsze, prowizoryczne komory gazowe nazywane były czerwonym i białym domkiem od koloru ścian budynków, z których Niemcy wysiedlili mieszkańców, a które przystosowali na potrzeby zagłady. Obecnie tych budynków już nie ma, o miejscach kaźni przypominają proste, wielojęzyczne tablice. Ogółem do Auschwitz deportowano około 1,1 miliona Żydów, z których ledwie 200 tysięcy uznano za zdolnych do pracy i zarejestrowano w obozie. Pozostałych zamordowano w komorach gazowych.
Birkenau
– Birkenau był wielkim obozem i właściwie od początku jego planowania miano zamiar zbudowania tutaj osobnej bocznicy kolejowej, którą ze starej rampy żydowskiej miano kierować wagony wprost do wnętrza obozu – mówi Piotr Setkiewicz. – Natomiast do jesieni 1943 roku żadnych prac w tej mierze nie podejmowano ze względu na trudności materiałowe. Ostatecznie rampa ta została ukończona w maju 1944 roku – dodaje, zaznaczając, że szyny, z których ułożono tory łączące obie rampy zostały sprowadzone ze Związku Radzieckiego przez jedną z firm niemieckich, która korzystała z niewolniczej siły roboczej.
Ukończenie nowej rampy zbiegło się z tzw. Akcją Węgierską, czyli deportacją ponad 400 tysięcy żydów z Węgier do Auschwitz. Zdaniem historyka usprawniło to proces zarówno selekcji, jak i kierowania wybranych do znajdujących się znacznie bliżej komór gazowych. Z rampy można było też trafić wprost do baraku mieszkalnego, czy to w obozie kobiecym, czy w męskim, położonym w odległości 100–200 metrów.
– W różnych publikacjach mówi się o tym, że obóz Birkenau był obozem zagłady, natomiast Auschwitz jedynie obozem pracy – zaznacza Piotr Setkiewicz. – Nie jest to prawda, ponieważ los więźniów był taki sam. Jeżeli była potrzeba, to przenoszono więźniów z Birkenau do Auschwitz i odwrotnie. Więźniowie obu obozów otrzymywali takie same pasiaki, numery z tych samych serii numerowych, tatuowane na przedramionach itd. Również zagęszczenie więźniów w różnych pomieszczeniach w Auschwitz i w Birkenau było zbliżone. Kiedy w pojedynczym baraku w obozie macierzystym w Auschwitz mieściło się mniej więcej 500-600 więźniów, to w Birkenau na podobnej powierzchni około 400. Główną różnicę stanowiło to, że krematorium i komory gazowe w Auschwitz zakończyły działanie na przełomie 1942 i 1943 roku, a w Birkenau były czynne praktycznie aż do końca działania obozu – dodaje.
Jacek Lachendro podkreśla, że kompleks obozowy był znacznie większy niż samo Auschwitz-Birkenau, a w całym okresie funkcjonowania obozu utworzonych blisko 50 podobozów rozmieszczonych w różnych miejscach. Niektóre w najbliższej okolicy obozu macierzystego, a inne przy fabrykach, kopalniach, hutach na terenie Małopolski Zachodniej i Górnego Śląska. Większość więźniów w tych podobozach w 1943 i 1944 roku stanowili Żydzi kierowani do wykonywania ciężkich prac, choć były miejsca wyjątkowe, takie jak podobóz Bobrek, gdzie wykonywano różnego rodzaju drobne podzespoły dla firmy Siemens i z tego powodu zatrudniano tam fachowców od mechaniki precyzyjnej, tokarzy i frezerów. Tam warunki pracy były wyjątkowo dobre. Z kolei w kopalniach były koszmarne i wielu skierowanych tam więźniów żydowskich, nieprzyzwyczajonych do ciężkiej pracy fizycznej w tak trudnych warunkach pod ziemią, traciło życie, także w wyniku samobójstwa.
Sprawcy
Przez duże okna na wieży znajdującej się nad bramą wjazdową widać niemal cały obóz Birkenau. Obecnie to rzędy baraków i ceglane kominy pozostałe po drewnianych konstrukcjach rozebranych już po wojnie. Zarówno stąd, jak i z niskich wież strażnicy SS mogli dokładnie widzieć niemal wszystko, co się działo na rampie. Z kolei wieże w pobliżu krematoriów dawały dobry widok na więźniów wysłanych na śmierć w komorach gazowych, którzy schodzili po schodach do miejsca kaźni. Piotr Setkiewicz podkreśla, że SS-mani w Birkenau musieli wiedzieć, w jakiego rodzaju miejscu pełnią służbę.
W styczniu 1945 roku załoga obozu liczyła ponad 4 tysięcy ludzi, a przez cały okres jego funkcjonowania przewinęło się przez to miejsce ok. 8 tysięcy strażników, z których ok. 7 tysięcy wojnę przeżyło. Tylko nieliczni zginęli w lub zmarli z chorób. Więcej straciło życie po przeniesieniu na front wschodni. Wszyscy strażnicy byli Niemcami lub Volksdeutschami. Jedynym wyjątkiem była kompania Ukraińców sprowadzonych tutaj w 1943 roku, jednakże ci szybko się zbuntowali i po trzech miesiącach zostali odesłani z obozu.
SS-mani oddelegowaniu do Auschwitz mogli się uważać za szczęściarzy pełniących spokojną, bezpieczną służbę. Stosunkowo niewielu, bo może 300 czy 400 z nich, bezpośrednio zabijało więźniów. Zespół „dezynfekatorów” przeszkolonych w posługiwaniu się trującym gazem Cyklon B, uwalniającym się z granulatu wsypywanego z puszek przez otwory w dachu komór gazowych, składał się z kilkunastu do dwudziestu paru osób.
– Ci SS-mani, którzy pełnili służbę w batalionie wartowniczym, czyli mniej więcej 80% całej załogi Auschwitz, nawet jeśli nikogo nie zastrzelili, to poprzez fakt, że nie dopuszczali do ucieczek, też ostatecznie przyczyniali się do masowej śmierci więźniów – zaznacza Piotr Setkiewicz.
Z dokumentów i korespondencji wynika, że wśród SS-manów panowała plaga pijaństwa, z którym dowódcy starali się walczyć, zagospodarowując czas wolny żołnierzy. W obozie organizowano imprezy sportowe i kulturalne. Załoga miała nawet swój kurort. Warunki były bardzo dobre i w przypadku niższych rangą SS-manów przypominały życie w koszarach w czasach pokoju. Z kolei oficerowie mogli liczyć na wygodne kwatery, czasem całe wille z ogródkiem i służbą. Niektórzy próbowali się też nielegalnie wzbogacić, kradnąc pieniądze i kosztowności odebrane więźniom, które formalnie należały do Rzeszy. Toczyły się w tej sprawie dochodzenia i wydano nawet kilka wyroków.
Po wojnie część członków załogi Auschwitz-Birkenau odpowiedziała za zbrodnie. Do końca lat 40. Alianci nie mieli problemów z wydawaniem i wykonywaniem wyroków śmierci na tych ludziach. Około 700 z nich poddano ekstradycji do Polski, gdzie większość stanęła przed sądem w rozprawach grupowych. Z uwagi na ograniczony kontakt między strażnikami a więźniami świadkom trudno było ich wskazać. Stąd skazywano ich na rok do dwóch więzienia „za przynależność do kryminalnej organizacji, załogi obozu koncentracyjnego”. Większość po odsiedzeniu wyroków wyjechała do Republiki Federalnej Niemiec.
Polacy w obozie
Mała książeczka z dedykacją „Synu pamiętaj, że w życiu najważniejsza jest odwaga”, przechowywana w Muzeum, pozwala opowiedzieć historię Bernarda Świerczyny, polskiego więźnia Auschwitz i członka obozowego ruchu oporu. Więźniowie zatrudnieni w biurach znaleźli książki z bajkami, które najprawdopodobniej należały do zamordowanych dzieci żydowskich. Ilustracje i teksty były kopiowane i nielegalnie wysyłane do domów dla podtrzymania relacji z bliskimi czy pozostawienia po sobie wspomnienia. Jedną z takich książeczek, opowiadającą historię zajączka, któremu wilk zabrał dom, ale go odzyskał dzięki pomocy innych zwierząt, wykonał Bernard Świerczyna dla swojego syna Felicjana.
Ukrytą w niemieckim słowniku książeczkę matce chłopca wręczył bez słowa anonimowy SS-man już po śmierci Świerczyny powieszonego w ostatniej egzekucji wykonanej na terenie obozu 30 grudnia 1944 roku. Po nieudanej ucieczce z Auschwitz wraz z kilkoma innymi więźniami został on złapany i po śledztwie stracony.
Do Auschwitz trafiło ponad 140 tysięcy Polaków, którzy zostali w obozie zarejestrowani, z czego połowa tu zginęła. Setkiewicz zaznacza, że to znaczenie większa śmiertelność niż wśród więźniów innych niemieckich obozów koncentracyjnych, co prawdopodobnie wynikało już ze sposobu zaprojektowania Auschwitz, gdzie po raz pierwszy uruchomiono stacjonarne krematorium. Trzeba jednak zauważyć, że w 1943 roku warunki więźniów aryjskich, w tym Polaków, poprawiły się, gdy martwiąc się o siłę roboczą, Niemcy pozwolili na przysyłanie do obozu paczek żywnościowych. Żydzi z tego przywileju korzystać nie mogli.
– Z relacji więźniów wiemy również, że było znacznie więcej motywów, powodów czy sposobów, dzięki którym można było przetrwać, będąc Polakiem w obozie – mówi Piotr Setkiewicz. – Na przykład mocna psychika. Mogła to też być pomoc kolegów albo udział w ruchu oporu. Niemniej najczęściej o przeżyciu w Auschwitz decydował przypadek. Nawet więzień polski w dobrym komandzie mógł w każdym momencie zachorować na tyfus, który był chorobą bardzo powszechną w obozie. Wtedy mógł albo umrzeć, albo zostać zamordowany przez SS.
Pomimo terroru i strasznych warunków w Auschwitz istniało także kilka grup ruchu oporu, choć stosunkowo niewielu więźniów o nim wiedziało. Mogli jedynie obserwować jego efekty, takie jak zniknięcie szczególnie okrutnego kapo czy ucieczka współwięźniów. Najważniejszą organizacją tego rodzaju była konspiracja wojskowa skupiona wokół rotmistrza Witolda Pileckiego, do której należeli uwięzieni oficerowie. Należy także pamiętać o lewicowym podziemiu, na czele którego stał Józef Cyrankiewicz, znany przedwojenny działacz PPS. Jednym z najważniejszych osiągnięć konspiratorów było gromadzenie i przekazywanie poza obóz informacji i danych na temat tego, co działo się wewnątrz. Dane liczbowe na temat przyjeżdżających transportów, rejestrowanych czy umierających więźniów lub produkcji były przemycane poza obóz i dzięki siatkom konspiratorów i pracy kurierów trafiały do rządu polskiego w Londynie. Działania te wiązały się z wielkim ryzykiem, a odkryci członkowie podziemia poddawani byli okrutnym śledztwom, torturom, a następnie mordowani, tak jak Bernard Świerczyna.
Kobiety w obozie
Z pierwszym transportem kobiet do Auschwitz w marcu 1942 roku trafiło 999 niemieckich więźniarek z Ravensbrück, które miały zorganizować obóz kobiecy. Tego samego dnia przywieziono identyczną liczbę młodych Żydówek ze Słowacji. Początkowo władze obozowe wydawały się nie wiedzieć, co zrobić z tak dużą liczbą kobiet. Trudno było im wszystkim znaleźć odpowiednie zajęcia. Dopiero latem większość spośród już wtedy 17 tysięcy więźniarek przeniesiono do tzw. Frauen-Lager (niem. obozu kobiecego) w Birkenau, gdzie zatrudniono je przy pracach budowlanych i rolnych. Kobiety wykształcone, zwłaszcza znające języki obce, zatrudniano w administracji, a personel medyczny trafiał do obozowych szpitali.
– Kobiety, które osadzano w obozie, bardzo szybko ulegały zmianom fizycznym – mówi Teresa Wątor-Cichy z Muzeum Auschwitz-Birkenau. – Już przy rejestracji w obozie większość miała goloną głowę. Traciły coś, co jest elementem piękna, troski, rozpoznania dla kobiety. Więźniarki mówiły, że stały w grupie jako koleżanki, które znały się od wielu lat i nagle nie mogły siebie nawzajem rozpoznać. Praca w obozie ponad siły i minimalne ilości wyżywienia powodowały, że traciły wagę. Brak urządzeń sanitarnych, więc i możliwości mycia się, powodował, że ich skóra stawała się szara i szorstka. Kolejnym elementem, który bardzo niepokoił więźniarki, były zmiany związane z fizjologią: zatrzymanie się menstruacji, właśnie z powodu utraty wagi, z powodu strachu, traumatycznych przeżyć, przez które przechodziły i których były świadkami – dodaje.
W zbiorach Muzeum znajduje się kilkanaście portretów więźniarek narysowanych przez Zofię Stępień-Bator. Kobiety wyglądają pięknie, mają długie włosy i są elegancko ubrane. Agnieszka Sieradzka podkreśla, że w ten sposób upokorzone, pozbawione tożsamości i schorowane więźniarki odzyskiwały nie tylko piękno, ale też godność i człowieczeństwo.
Mniejszości w obozie
Ofiarami rasistowskiej polityki III Rzeszy padali członkowie rozmaitych grup i mniejszości etnicznych, wyznaniowych czy seksualnych. W Birkenau zarejestrowano 21 tysięcy członków społeczności Romów i pokrewnych im Sinti. Choroby, głód, a później planowana zagłada spowodowały, że zaledwie co siódmego z nich wyprowadzono żywego podczas likwidacji obozu.
Niezwykle wysoką śmiertelność odnotowywano także pośród ok. 15 tysięcy radzieckich jeńców wojennych przywiezionych do obozu. Część z nich, w szczególności oficerów politycznych, nie rejestrowano, tylko od razu kierowano na śmierć. Tylko nieliczni spośród 12 tysięcy zarejestrowanych przeżyli. Jeńcy przywiezieni do Auschwitz po napaści Niemiec na ZSRR w 1941 roku byli katowani, przydzielani do najcięższych pracy oraz traktowani gorzej niż inne grupy więźniów, za wyjątkiem Żydów. Ich sytuacja zaczęła się stopniowo poprawiać od połowy 1942 roku, gdy Niemcy potrzebowali więcej rąk do pracy. Początkowo rejestrowani jeńcy rosyjscy otrzymywali numer na skrawkach materiału, który mieli naszywać na mundury. Okazało się jednak, że wielu umierało, a pozostali zabierali zmarłym części lub całe ubrania razem z numerami, co powodowało zamieszanie w obozowych rejestrach. Stąd pomysł, by numery tatuować po lewej stronie klarkii piersiowej. Dopiero później, od wiosny 1942 roku, Niemcy zaczęli systematycznie tatuować na lewym przedramieniu numery wszystkim rejestrowanym więźniom.
Do Auschwitz-Birkenau deportowano także około 400 „Badaczy Pisma Świętego”, których obecnie nazwalibyśmy Świadkami Jehowy. Trafiali do obozów koncentracyjnych z powodu głębokiego przywiązania do swoich przekonań. Odmawiali nie tylko służby wojskowej, ale nawet pracy w przemyśle zbrojeniowym, co w III Rzeszy było karane. Mieli możliwość odzyskania wolności w zamian za pisemne wyrzeczenie się zasad religijnych. W Auschwitz-Birkenau nikt takiego dokumentu nie podpisał.
Niezwykle trudno jest stwierdzić, ilu dokładnie homoseksualistów trafiło do obozu. Według Bogdana Piętki z Muzeum Auschwitz-Birkenau, mogło ich być 77. Jacek Lachendro zaznacza, że niemiecki badacz Rainer Hoffschildt mówi o ponad 130. Nieścisłości wynikają z niejednoznacznego oznaczenia tej kategorii więźniów. Niektórzy otrzymywali różowe trójkąty oznaczające uwięzienie na podstawie paragrafu skazującego homoseksualistów, ale byli też tacy, którzy mogli otrzymać trójkąt czerwony przeznaczony dla więźniów politycznych czy zielony oznaczający kryminalistów. Z badań historyków wysnuć natomiast można wniosek, że ludzie ci należeli do grup wyjątkowo źle traktowanych.
Śmierć lub nikła szansa na przeżycie
Wszystkie odcinki cyklu Niemi świadkowie historii dostępne są także w językach angielskim i hebrajskim m. in. na koncie podcastowym KEW Talks.
Nieznany autor raz jeszcze narysował chłopca w marynarskim mundurku, którego SS-man siłą odciąga od eleganckiego mężczyzny w kapeluszu. Chłopiec i mężczyzna bezradnie wyciągają do siebie ręce. Dziecko znajduje się po ten same stronie, co starszy, wąsaty Żyd z naszytą gwiazdą Dawida. Znając podwójną rolę Auschwitz-Birkenau, można się domyślić, że chłopca i starszego mężczyznę czekała natychmiastowa śmierć. Elegancki mężczyzna, odarty później z godności, przebrany w pasiak, z numerem zamiast tożsamości, miał szansę trafić do obozu, co samo w sobie nie oznaczało jeszcze przeżycia.
Artykuł powstał w ramach projektu Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego sfinansowanego przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP. Zadanie publiczne finansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Dyplomacja publiczna 2022”. Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.