Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 13.12.2022
Jarosław Kociszewski

Rywalizacja o Morze Czarne. Rosja, Ukraina i Turcja chcą kontroli nad szlakami wodnymi

Morze Czarne odgrywa bardzo ważną rolę w zmaganiach między Rosją a Ukrainą. Na konflikcie zyskuje Turcja, która prowadząc politykę utrzymywania równego dystansu do Rosji i Zachodu, stara się zyskać w regionie rolę rozdającej karty – Jarosławowi Kociszewskiemu mówi Konrad Zasztoft z Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego.
Foto tytułowe
Tankowce czekają na wpłynięcie do cieśniny Bosfor (fot. Twitter)



Po zatopieniu przez Ukraińców rosyjskiego okrętu flagowego, „Moskwy”, i odzyskania przez nich Wyspy Węży Rosjanie stracili kontrolę nad Morzem Czarnym. Czy to ma duży wpływ na ich działania w Ukrainie?

Te dwa wydarzenia były kluczowymi momentami ze względu na plan Rosjan odcięcia Ukrainy od morza, czyli dojścia do Odessy, do granicy z Mołdawią. Z czysto militarnych powodów po tych porażkach ten plan przestał teraz wyglądać realistycznie. Ma to olbrzymie znaczenie dla rosyjskiego spojrzenia na cały obszar wybrzeża Morza Czarnego, gdzie zamieszkuje ludność nie tylko rosyjskojęzyczna, ale wprost rosyjska. Kreml wierzył w powodzenie tego planu bez większych zgrzytów, że po prostu miejscowa ludność będzie chętnie witać rosyjskich żołnierzy. To oczywiście pokazywało bardzo słabą wiedzę Rosjan o regionie wybrzeża czarnomorskiego, który jest bardzo zróżnicowany.

Przecież tam są miejsca jak obwód chersoński, gdzie może nie samo miasto, ale regiony wiejskie są ukraińskojęzyczne. Generalnie jest to ludność, która może i w niemałym stopniu przeszła na język rosyjski (choć to specyficzny dla tego obszaru), ale pochodząca z sąsiadujących regionów ukraińskich i utożsamiająca się z Ukrainą, a nie z Rosją. Z punktu widzenia Rosji nie było żadnej różnicy między Chersoniem a Krymem, gdzie rzeczywiście mamy do czynienia z ludnością opowiadającą się za Rosją, ale to wynika z faktu, że w większości została tam po II wojnie światowej osiedlona.

Gdzie jest Morze Czarne w świadomości i w polityce rosyjskiej? Jak ważne jest to miejsce dla Rosjan?

Wydaje mi się, że jest wręcz kluczowe. To wynika z odwiecznego marzenia o dostępie do ciepłych mórz, które częściowo zostało zrealizowane w postaci tego dostępu do Morza Czarnego w czasach Piotra I [rządził Rosją na przełomie XVII i XVIII wieku – przyp. red.]. Natomiast, co jeszcze raz podkreślę, to jest marzenie, jakieś wyobrażenie Rosjan o tym obszarze. Natomiast już 2014, a zwłaszcza 2022 rok pokazały, jak słabą Rosjanie mają wiedzę o historii, socjologii i etnografii tego obszaru. To była istotna przyczyna rosyjskiej porażki.

A czy Ukraina jest w stanie funkcjonować jako państwo bez dostępu do Morza Czarnego?

Tak, ale to byłoby traumatyczne wydarzenie, gdyby rzeczywiście ten dostęp utraciła. Z gospodarczego punktu widzenia porty czarnomorskie, przede wszystkim Odessa, odgrywają tu kluczową rolę. Dlatego też to, co teraz obserwujemy, ta blokada rosyjska portów ukraińskich, choć w teorii zniesiona przez umowę zbożową, którą Turcja i ONZ pomogły wynegocjować, to w praktyce Rosjanie cały czas utrudniają korzystanie z portów ukraińskich.

Ale Morze Czarne z Krymem jest dla Rosji ważne ze względów symbolicznych jako miejsce, gdzie według legendy Ruś Kijowska miała przyjąć chrześcijaństwo. Ten mit podzielają zresztą oba narody. Jest też cała spuścizna kulturowa tego obszaru, istotna dla Ukrainy, którą w Polsce mniej znamy. My może więcej wiemy o kozakach zaporoskich, więcej wiemy o Galicji i Kijowie, natomiast o takich właśnie regionach jak Obwód Odeski, Chersońszczyzna czy Zaporoże – niewiele.

Z jednej strony mamy Rosję i Ukrainę, z drugiej – Turcję. W tej chwili chyba Turcy są największą potęgą, przynajmniej militarną, Morza Czarnego?

Tak, zdecydowanie. Po zatopieniu „Moskwy” rzeczywiście turecka marynarka wojenna w tej chwili jest najsilniejsza. Ale to wynika nie tylko z osłabienia Rosji, ale także z polityki Turcji, która już od kilkunastu lat wzmacnia swoją marynarkę wojenną. Ankara wyznaje doktrynę, którą można na polski przetłumaczyć jako „Błękitna ojczyzna”. Chodzi o wzmacnianie potencjału marynarki wojennej na wszystkich akwenach otaczających Turcję. Jest ich oczywiście kilka, nie tylko Morze Czarne, ale też Egejskie i Śródziemne. Turcy inwestują w rozwój rozbudowę floty, zamawiając różne jednostki i samodzielnie je budując, np. morskie bezzałogowce.

Turecka marynarka wojenna w potencjalnej konfrontacji z Grecją jest niesłychanie istotna, bo Morze Śródziemne to miejsce gdzie Turcy naprawdę się z nimi wadzą, a które z powodu złóż gazu czy wyjścia na dalsze akweny jest bardzo ważne. Dlaczego zatem Morze Czarne jest istotne? W końcu to zamknięty akwen. Turcja kontroluje cieśniny, więc w zasadzie wszystko, co tam się dzieje, w jakimś stopniu jest uzależnione od niej.

Morze Czarne nie jest dla Turków korytarzem, przez który będą eksportować większość swoich towarów, jak jest w przypadku Ukrainy i Rosji. Militarnie też nie jest aż tak istotne, bo najważniejsze dla Turków punkty zapalne to spory z Grecją i Cyprem. Znowu symbolicznie, kulturowo, tożsamościowo Morze Czarne dla Turcji nie jest aż tak istotne. Zainteresowanie tureckiego społeczeństwa jest raczej związane z południowym i zachodnim kierunkiem, z Grecją i Cyprem, ale przede wszystkim z Bliskim Wschodem. Choć ostatnio władze tureckie ogłosiły, że na odcinku Morza Czarnego należącym do Turcji są bogate zasoby gazu. Jeszcze trzeba poczekać, co z tego wyniknie.

Czy to oznacza, że tureckie zaangażowanie w Morze Czarne to przede wszystkim element międzynarodowej rozgrywki politycznej?

Tak, zdecydowanie. Zacząłbym od 2006 roku, kiedy po raz pierwszy tak poważnie się mówiło o tym, że Ukraina czy Gruzja mogą zostać przyjęte do NATO. Wówczas oba te czarnomorskie państwa miały olbrzymie poparcie ze strony Stanów Zjednoczonych, także Polska wspierała te aspiracje. Turcja była wówczas bardzo sceptyczna z tego powodu, że od dawna prowadzi politykę utrzymywania dobrych relacji z Rosją i równowagi między nią a Zachodem. Turcy nie chcieli, by morskie operacje natowskie były przeprowadzane na Morzu Czarnym, twierdząc, że to ich podwórko, oni się tym zajmą.

Skoro mówimy o NATO, to Turcja nie jest jedynym członkiem paktu nad Morzem Czarnym. Rumunii i Bułgarzy też mają swoje do powiedzenia. W związku z tym jeszcze do tego dodajmy zaangażowanie państw NATO w wojnę w Ukrainie: nieformalne, ale jednoznaczne wspieranie Ukrainy. Jakie znaczenie w tej sytuacji Morze Czarne ma dla NATO teraz i jak to może wyglądać w przyszłości?

Wielu państwom NATO wydawało się, że nie jest to jakiś szczególnie istotny obszar, bo nie doceniały zagrożenia ze strony rosyjskiej (zwłaszcza w Europie Zachodniej, na wschodniej flance myślenie było inne). Po 2014 roku wszyscy sobie zdają sprawę, że jest to niezwykle ważny dla losów wojny w Ukrainie obszar, bo Morze Czarne pozostaje oknem na świat zarówno dla Ukrainy, jak i dla Rosji. Może nawet w większym stopniu dla Rosji, bo Ukraina nie jest objęta sankcjami, choć oczywiście transport z portów, z Odessy zwłaszcza, jest dla jej gospodarki niezwykle ważny.

Turcja jako jedno z niewielu państw nie przyłączyła się do sankcji gospodarczych. Przyjeżdżają do niej Rosjanie, przyjeżdżają rosyjscy businessmani, przepływa tamtędy rosyjski kapitał, osiedlają się w niej rosyjscy oligarchowie. Turcja ma duże znaczenie dla Rosji, to kroplówka dla jej gospodarki, która jest w bardzo złym stanie. Kontakty z Rosją przynoszą też duży dochód gospodarce tureckiej, która również znajduje się w kryzysie od kilku lat. Dlatego też Ankara nie przyłącza się do sankcji.

Skoro mówimy o NATO, spójrzmy jeszcze na Gruzję. Kraj, który aspirował, teraz przynajmniej się wacha. Ma dostęp do Morza Czarnego, zresztą w czasie wojny w 2008 roku marynarka wojenna gruzińska starła się bez sukcesów z ówczesną dominująca marynarką rosyjską. Czy Gruzini są w stanie próbować wykorzystywać obecną względną słabość Rosjan?

Gruzja jest małym państwem, o małym potencjale militarnym, stąd dosyć dwuznaczna postawa władz w Gruzji wobec wojny w Ukrainie i stąd niechęć do przyłączenia się do sankcji wobec Rosji. Właściwie taka polityka nabrania wody w usta to praktycznie delikatna krytyka działań Rosji. W 2008 roku przestała istnieć, niewielka bo niewielka, gruzińska marynarka wojenna, a władze postanowiły ograniczyć się do patroli straży wybrzeża.

Formalnie nie ma tam marynarki wojennej. Gruzja mogłaby być istotnym graczem politycznym, ale jej gospodarka jest za bardzo powiązana z rosyjską. Gruzini głównie produkują produkty spożywcze na eksport do Rosji. Nie chcą tego utracić. To też wynika z natury partii rządzącej, Gruzińskiego Marzenia założonego przez rosyjskiego oligarchę, z wieloma osobami, które mają biznesowe powiązania z Rosją, więc nie są zainteresowane eskalacją napięcia w stosunkach z nią.
Pierwszy statek ze zbożem do Etiopii w porcie w Odessie (fot. Twitter)

Momentem, w którym znaczenie Morza Czarnego stało się ewidentne, była próba szantażu żywnościowego, gdy Rosjanie zablokowali eksport zboża ukraińskiego, co stworzyło poważną groźbę głodu w Afryce czy w Azji. Dlaczego Turcy tak bardzo się opowiedzieli za porozumieniem z udziałem ONZ, dzięki któremu statki zaczęły płynąć, na szali kładąc siłę swojej marynarki wojennej, a Rosjanie byli skłonni ustąpić? I pozwolili, mimo wcześniejszego oporu, umożliwić wypłynięcie konwojów ze zbożem z Odessy na południe?

Losy tej umowy zbożowej wiszą na włosku, ponieważ niedługo przypada deadline i będzie konieczne jej przedłużenie. Jest duże prawdopodobieństwo, że Rosjanie nie będą chcieli tego zrobić. Natomiast dlaczego dla Rosji jest to wygodne? Tutaj chodzi głównie o budowanie dobrych relacji z Turcją, ponieważ dla niej ta umowa jest istotna politycznie, zwłaszcza dla prezydenta Erdoğana. To taki dobry gest ze strony Putina, który chce z nim utrzymywać jak najlepsze relacje. Z tego powodu Turcja jest gospodarczym oknem na świat dla Rosjan.

Jest też jedynym szlakiem, jakim Rosjanie mogą polecieć do innych krajów, bo tylko właściwie drogą przez lotnisko w Stambule mogą z Moskwy podróżować dalej.

Natomiast dlaczego to ważne dla Turcji? Zacząłbym od tego, że po lutym były duże oczekiwania ze strony sojuszników w NATO w stosunku do niej, żeby coś zrobiła, aby pomoc Ukrainie. Turcja rzeczywiście wykonała parę istotnych gestów. Wszyscy wiemy o bezzałogowych Bayraktarach, które odegrały istotną rolę w pierwszych miesiącach walk w Ukrainie. Turcja kontroluje też cieśniny i zamknęła je, przynajmniej teoretycznie, dla wszystkich okrętów, w tym tych rosyjskich. Dlaczego teoretycznie? Bo w praktyce często są to cywilne jednostki rosyjskie, które jednak transportują zbrojenie wojenne przez Bosfor.

Druga sprawa to są nadchodzące wybory parlamentarne i prezydenckie w przyszłym roku i chęć pokazania przez tureckie władze, że ta dyplomacja przynosi efekty. To były wielkie marzenia Erdoğana, że będzie tym człowiekiem, który doprowadzi do rozmów Zełenskiego i Putina, co ostatecznie zakończy tę wojnę (teraz już rozbiły się o rzeczywistość).

Jest też trzeci aspekt, czyli korzyści gospodarcze, które płyną z tego dealu zbożowego dla Turcji. Wynikają z otwarcia ukraińskich portów, bo ukraińskie zboże i inne towary płyną nie tylko przez cieśniny gdzieś dalej do Afryki czy na Bliski Wschód. Ale też na rynek turecki, dla którego ta żywność ukraińska też jest teraz bardzo istotna. Rosjanie także transportują w ten sposób zboże – skradzione z Ukrainy. Kradzione zboże trafia na rynek turecki i to w zasadzie tajemnica poliszynela – wiadomo, jakie firmy są w to zaangażowane, ale władze w Ankarze nic z tym nie robią. Ukraińcy oczywiście protestują, ale na razie to nie przyniosło żadnego efektu.

W Turcji nie ma specjalnie wielkiej sympatii społecznej dla Ukraińców, dla sprawy ukraińskiej. Nie powiem, że jest sympatia do tego, co robi Putin, ale daleko posunięta obojętność już tak. I też często pojawiające się teorie spiskowe, a także przekonanie, że ta wojna wynikła z błędnej polityki NATO i Stanów Zjednoczonych, które przyparły Rosję do muru, która nie miała innego wyjścia, jak zaatakować Ukrainę. Jest to powszechne przekonanie w Turcji, niezależnie od poglądów politycznych.

Jeśli pomimo swojej wagi umowa nie zostanie przedłużona, to dlaczego by się tak stało?

Znając politykę Kremla oraz sterowaną zeń propagandę, stawiam, że nie zostanie przedłużona. Rosjanie mówią, że na tych statkach, które niby mają transportować zboże, przewożona jest broń na Ukrainę, mimo tego, że Rosjanie de facto są w Turcji i kontrolują te statki. Mają więc sami dostęp do tego, co jest przewożone. Druga rzecz to argumenty takie, że cała ta umowa zbożowa była po to, aby nie głodowała Afryka, żeby to zboże trafiło do Etiopii, Somalii, tych krajów najbardziej potrzebujących, narażonych na klęskę głodu. No a narracja rosyjska jest taka (i często powtarzana przez turecką), że tak się nie stało. Że to zborze popłynęło gdzieś do Europy Zachodniej, a Afryka na tym nie skorzystała. Znowu wygrał ten bogaty, syty Zachód. Znowu jest to taka antyzachodnia retoryka, zarówno rosyjska, jak i powielana i podzielana w Turcji.

Myślę, że mimo tej retoryki Rosjanie mogą się zgodzić na przedłużenie tego porozumienia zbożowego, jeśli będzie im dostatecznie zależeć na dobrych relacjach z Turcją. Dla Erdoğana to ważne, Putin jest być może też w stanie zgodzić się na przedłużenie tej umowy, po raz kolejny starając się przyciągnąć Ankarę. W przeszłości występowała asymetria: to Rosja była tym silniejszym partnerem, który dyktował Turcji, czy może przeprowadzić kolejną operację wojskową w Syrii, czy nie.
Rozmowa została przeprowadzona w ramach czwartego Stołu Niemiecko-Polskiego poświęconego tematyce wschodniej. W 2022 r. do Stołu zaproszeni zostali eksperci z Ukrainy, a tematem rozmów była wojna obronna Ukrainy zaatakowanej przez Rosję.
Teraz role się odwróciły, teraz w dużej mierze to Putin zależy od Erdoğana. Dlatego Rosja, mimo że chętnie by blokowała Ukrainę na Morzu Czarnym, zrezygnowała z tego porozumienia. Być może się na to zgodzi, ale właśnie jako ustępstwo w stronę Turcji.