Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Majdan / 26.02.2023
Paweł Kowal, Agnieszka Lichnerowicz

Spokojnie już nie będzie. Koniec naszej belle époque (fragment książki)

Agresja Rosji na Ukrainę z 24 lutego 2022 roku zmieniła wszystko. Z jednej strony przyniosła krach imperialnych rojeń Moskwy, z drugiej – spowodowała solidarną reakcję państw zachodnich. To daje nadzieję na przyszłość, choć spokojnie już nie będzie. W rocznicę ataku Rosji na Ukrainę i w momencie przyjazdu Joe Bidena do Polski nakładem Wydawnictwa Agora ukazuje się książka Pawła Kowala i Agnieszki Lichnerowicz Spokojnie już nie będzie. Koniec naszej belle epoque.
Foto tytułowe
(Shutterstock)

Wojna ostatecznie zakończyła belle époque w dziejach naszego regionu i pozbawiła liderów Zachodu złudzeń. Otworzyła też jednak przed Polską szansę na zajęcie bardziej poczesnego miejsca na arenie międzynarodowej. Jak nie zmarnować tej szansy? Na jakie zmiany możemy się przygotować? Co czeka nasz kraj, w którym skończyły się dobre czasy III RP, i nasz kontynent po fiasku polityki appeasementu wobec Rosji? Czego uczą nas burzliwe wydarzenia ostatnich lat i dekad?

Agnieszka Lichnerowicz: Co jest stawką rosyjskiej wojny w Ukrainie?

Paweł Kowal: To paradoks, ale przede wszystkim dalsze losy Rosji. Przebieg i wynik tej wojny pokażą, czy Rosja, jaką znamy, przetrwa.

Paweł Kowal, profesor Polskiej Akademii Nauk, praktyk i teoretyk polityki wschodniej, szuka odpowiedzi na te pytania w rozmowie z Agnieszką Lichnerowicz, nagradzaną dziennikarką i reporterką relacjonującą najważniejsze wydarzenia na arenie międzynarodowej.

Ukraina wygra. Z jej perspektywy kluczowe jest to, żeby wojna nie trwała długo i nie okazała się pyrrusowym zwycięstwem. Im dłużej bowiem trwa wojna, tym większe ryzyko, że w państwach, które dziś udzielają pomocy – jak choćby w Stanach Zjednoczonych – zmieni się sytuacja polityczna i skłonność do pomagania. Poza tym przy wycieńczeniu finansowym Ukrainy, poważnych zniszczeniach infrastruktury i być może gorszej międzynarodowej atmosferze reformy transformacyjne będą znacznie trudniejsze po długiej wojnie.

Jeśli chodzi o dalsze losy Rosji, wyobrażam sobie różne scenariusze, ale nie widzę takiego, w którym Rosja pozostaje poważnym imperium.

Jakie znaczenie ma rosyjska wojna z perspektywy globalnej?

Dla Zachodu to jest wojna o wszystko, bo dotyczy tego, co dla nas ważne: prawa, moralności i życia. Gdy jednak rozmawiam z ludźmi spoza Europy, spoza kręgu kultury Zachodu, okazuje się, że oni nie chcą w tę „awanturę” wnikać. Chcą po prostu, by wojna jak najszybciej się skończyła, choćby dlatego, że pogłębia problem głodu na świecie. Dla nas, sąsiadów Ukrainy, takie rozmowy są bolesne, bo mamy wrażenie, że rozmówcy z Azji, Afryki czy Ameryki Południowej nie chcą rozstrzygać, kto ma rację, że nie rozumieją skali dramatu, przed jakim postawił nas Putin. Z drugiej strony takie rozmowy uświadamiają mi nasz europocentryzm.

Z perspektywy Europy zatem: co zmienia ta wojna?

Ta agresja prawdopodobnie wymusi na Europie, żeby po ponad stu latach stanęła na własnych nogach w kwestiach bezpieczeństwa i zdolności obronnych. To, że teraz w Stanach Zjednoczonych rządzi Joe Biden, strażnik Ameryki powojennej – zaangażowanej w Europie, a nie izolacjonistycznej – to tylko kwestia Opatrzności. Gdyby rządził Donald Trump albo obecna gwiazda republikanów Ron DeSantis, koalicja antyputinowska byłaby znacznie słabsza, a przebieg wojny mógłby być inny. Biden nie jest już jednak młodzieniaszkiem, a to na nim osobiście i na jego zdrowiu opiera się koalicja antyputinowska. Jest jak biblijny Mojżesz, któremu trzeba podtrzymywać ramiona, ale on ciągle daje radę.

Lutowa rosyjska napaść sprawiła, że Europa dostała jeszcze jedną szansę, by się pozbierać. Od 1918 roku, gdy tylko pojawiało się poważne zagrożenie, Europa za każdym razem liczyła na kroplówkę z Ameryki. Być może teraz została ona podana ostatni raz.

Jaka jest szansa na to, że za dziesięć lat Ukraina będzie członkiem Unii Europejskiej?

Będzie, na pewno.

Na pewno?

Kilka lat temu to prognozowałem. Jeśli chodzi o wojnę, to właściwie jej losy rozstrzygnęły się pod Kijowem. Gdy Rosjanom nie udało się wygrać bitwy o stolicę, stało się jasne, że nie zdołają osiągnąć totalnego zwycięstwa. Po pierwsze, Ukraińcy zrozumieli, że mogą zwyciężyć. Po drugie, kluczowe okazało się wsparcie Zachodu: polityczne, militarne i finansowe. Od momentu odparcia ataku na Kijów można odliczać czas do wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej i NATO.
Oczywiście, nie odbędzie się to bez przeszkód, na przykład wojna może być długa, na wydłużaniu konfliktu polega taktyka Putina. Jeśli wojna potrwa jeszcze trzy czy cztery lata, to może się okazać, że ukraińskie państwo jest tak osłabione, że trudno je będzie sprawnie reformować i integrować z Unią. Wysiłek Ukraińców jest ogromny i zachwyca świat, ale jednocześnie ten wysiłek bardzo nadwyręża ich organizm państwowy.

Bo na wojnie walczy nie tylko armia, ale też duża część społeczeństwa i całe państwo.

Na Zachodzie nikt poza ekspertami tego aspektu nie dostrzega. Pojechałem na front, na Doniecczyznę, by lepiej to zrozumieć. Pamiętam, jak żołnierz, chłopak z Czerniowiec z domieszką polskiej krwi, mówił mi, że może już nigdy nie zobaczyć żony, która jest w Polsce. Nie wiem, czy przeżył. To było w Bachmucie, o który później miały się toczyć ciężkie walki.

Byłem chyba pierwszym politykiem z Zachodu, który po 24 lutego pojechał zobaczyć regularne działania na froncie. Jadąc tam w lipcu 2022, byłem już nieco zmęczony tematem wojny. Spotkanie z Ukrainą inne od wcześniejszych – nie przez pryzmat eleganckiej sali konferencyjnej w Kijowie – dużo mi dało. Zobaczyłem świetnie zorganizowane wojsko, szkolone między innymi przez instruktorów z Zachodu, a dalej od linii frontu działały siły samoobrony i pracowali wolontariusze, wolontariusze, wolontariusze. Często byli to członkowie różnych organizacji i partii politycznych – odwiedziłem kilka punktów Europejskiej Solidarności, czyli partii byłego prezydenta Petra Poroszenki.

Wszystkich tych ludzi obsługuje bardzo dobrze zorganizowana sieć punktów wolontariackich, zaopatrywana przez ludzi z całej Ukrainy. Byłem w kilku takich miejscach pod Kijowem. Ludzie przynosili tam ogromne ilości domowych przetworów, które potem w kierunku frontu wozili wolontariusze. Szare pudła były pełne słoików z kiszonkami, powidłami, zawekowanym mięsem. Kto miał choć chwilę, wiązał kokardki na siatkach maskujących. Takie działanie pełni też funkcję terapeutyczną, ale przede wszystkim wynika z potrzeby – takie siatki trud-no teraz na Ukrainie dostać.

To fenomen tej wojny, o którym warto mówić, by nie umknął historykom – to jest wojna narodowa, zaangażowane w nią jest całe ukraińskie społeczeństwo. Zresztą ten rodzaj mobilizacji jest zakorzeniony w ukraińskiej historii i w podejściu Ukraińców do wojny.

Byłam w Ukrainie od pierwszych dni wojny i już wtedy słyszałam, że ta wojna to kolejny Majdan.

Trzy ukraińskie majdany – z roku 1990, przełomu lat 2004 i 2005, wreszcie z lat 2013–2014 – nawiązują do tradycji Wielkiej Siczy Zaporoskiej. Różnica polega na tym, że tym razem społeczeństwo jest też traumatyzowane codziennymi atakami rakietowymi. Organizm społeczny Ukrainy bardzo się wypala. Politycy obawiają się tego, co może się wydarzyć, jeśli na przykład w budżecie zabraknie pieniędzy na wypłaty. Do tej pory zawsze ktoś wsparł ukraińskie państwo, jeśli nie Amerykanie, to Unia Europejska. Oprócz palących potrzeb wojennych co miesiąc Ukraina potrzebuje mniej więcej 5 miliardów euro, żeby zapłacić sferze budżetowej.



Poziom umęczenia Ukrainy wojną może mieć wpływ na to, co się będzie działo po porażce Rosji. Wiąże się z tym również kwestia tego, czy i w jakim stopniu Ukraina będzie w stanie przeprowadzić reformy, czy w kraju pozostanie wystarczająco dużo ludzi, by to państwo odbudowywać.

Czy wyczerpanie społeczeństwa może doprowadzić do tego, że Ukraina jednak nie wygra wojny? Jakkolwiek by zwycięstwo definiować.

Jak zdefiniować zwycięstwo – wiadomo: Ukraina musi wypędzić Rosjan, również z okupowanego od 2014 roku Donbasu. Moim zdaniem to jest jak najbardziej możliwe. Ukraińcy mają natomiast margines negocjacyjnej swobody w sprawie Krymu. Krym przez trzy dekady miał w ramach Ukrainy autonomię i po wojnie można ją poszerzyć.

Czy z powodu wyczerpania Ukraina może przegrać wojnę?

Zawsze należy analizować rozmaite scenariusze, ale bez wątpienia najbardziej prawdopodobny jest ten, że Ukraińcy wygrają.

W lipcu byłem też między innymi w Buczy i Irpieniu, miejscowościach pod Kijowem, gdzie Rosjanie dokonywali pacyfikacji i zbrodni wojennych. Do okupacji w rozumieniu prawnym nawet tam nie doszło, bo Rosjanie nie zdążyli na przykład stworzyć własnej administracji.

O pomoc w zorganizowaniu tamtego wyjazdu poprosiłem byłego prezydenta Petra Poroszenkę. Pamiętam, jak rozmawialiśmy z kobietą, która miała najwyższy dom w okolicy. Przyszli Rosjanie, zarekwirowali piętro. Gospodyni poszła do sklepu, a po powrocie znalazła w ogrodzie ciała brata, męża i dwóch psów. Pamiętam, że staliśmy wśród hortensji, które tak jak w Polsce są teraz bardzo popularne na Ukrainie. Hiszpańskie hortensje bukietowe, te, które mają dużo kwiatów. Wśród tych hortensji ta kobieta zaczęła mi pokazywać na smartfonie zdjęcia ciał pomordowanych bliskich. Zrozumiałem wtedy, że aby Zachód zdał sobie sprawę z tego, co naprawdę się stało, konieczne są wizyty zachodnich polityków w Irpieniu. Muszą zobaczyć to co ja. Ludzie zostali tam zamordowani za to, że bronili Kijowa.

Rosja odpowiedziała brutalnością na to, że stawili opór. Podobne opinie słyszałam w zbombardowanej Borodziance.

Te zbrodnie były zemstą Rosjan za to, że Ukraińcy się postawili, że przekazywali wojsku informacje na temat lokalizacji rosyjskich oddziałów, że zdemontowali groblę i zalali teren, przez który rosyjskie czołgi miały wjechać do Kijowa. Cywile przełamywali strach.

Podróżował pan z Poroszenką?

Tak, znów jest bardzo aktywny. Nawet jego, doświadczonego polityka, inwazja z 24 lutego odmieniła. Widziałem w nim znów wiele z tego Piotra sprzed lat, gdy zimowe noce 2013 roku spędzaliśmy na Majdanie. Przestał być „byłym prezydentem”, mniej uwagi poświęca minionej prezydenturze, wrócił do roli lidera społecznego jak w czasach Majdanu. Kiedy w lipcu 2022 roku jechaliśmy na Donbas, na stacjach benzynowych, na ulicach miasteczek widziałem jego interakcję z Ukraińcami, szczególnie żołnierzami jadącymi na front. Po drodze finalizował transakcję zakupu 11 BTR-ów, czyli transporterów opancerzonych, od Maria Draghiego, jeszcze wówczas premiera Włoch. Pomagałem mu przygotować procedury, by wozy przejechały przez Polskę.

Wróćmy do unijnych perspektyw Ukrainy. Polska w przeciwieństwie do niej nie była wyczerpana i straumatyzowana – a proces akcesyjny i tak trwał dziesięć lat.

W przypadku Ukrainy proces negocjacyjny będzie łatwiejszy, bo jej umowa stowarzyszeniowa jest bardziej zaawansowana niż układ, który miała Polska. Poza tym, niestety, należy brać pod uwagę to, że – ze wszystkimi tego plusami i minusami – zmieni się model integracji europejskiej.

Moim zdaniem między innymi z powodu obecnej polityki rządów Polski i Węgier korekcie ulegnie model, zgodnie z którym państwa dołączające do wspólnoty od razu wchodziły do jądra organizacji. Nowy model będzie polegał na swego rodzaju integracji na cebulkę – nie jestem jego zwolennikiem, ale widzę, że sytuacja rozwija się w tym kierunku. Będą swego rodzaju kręgi wtajemniczenia. W tym modelu znajdzie się miejsce dla Ukrainy. Zakładam, że do Unii Europejskiej wejdzie również Mołdawia, i liczę na to, że Gruzja.

Te państwa nie wchodzą do Unii ze względów merytorycznych. Szczególnie po rozszerzeniach na wschód – mam na myśli największe rozszerzenie o Polskę, Węgry i osiem innych krajów w 2004 roku, a także późniejsze – nie miałyby na to szans. Niestety, Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán dali nowy oręż do walki zawodowym przeciwnikom rozszerzenia, euroegoistom. Politycy we Francji, Niemczech czy Hiszpanii – którzy przekonywali, że jeśli chodzi o kulturę polityczną, państwa z naszej części kontynentu nie były wystarczająco przygotowane do członkostwa – teraz zyskali argumenty nie tylko na rzecz tego, że mieli rację, lecz także tego, że dalsze rozszerzenia na wschód to nie jest dobry pomysł. Tymczasem takie rozszerzenia są w interesie Polski.

Być może jednak pod wpływem wojny przeważą argumenty strategiczne. Rozszerzenia będą wspierać zwłaszcza Amerykanie, Zachód bowiem będzie starał się ochronić przed wpływami Rosji i wykazać, że europejska soft power jest silniejsza niż toksyczny russkij mir.