Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Kapitol / 18.03.2023
Dominik Hejj

„To nie nasza wojna” - węgierski protokół rozbieżności z Ukrainą

15 marca Węgrzy obchodzą rocznicę Wiosny Ludów. Jednym z najważniejszych haseł towarzyszących tej walce (w latach 1848–1849) było „Za naszą i waszą wolność”. Po 175 latach nie ma śladu po tej narracji. „To nie nasza wojna”, „to wojna pomiędzy dwoma słowiańskimi narodami”, „dostawy broni i sankcje nie sprzyjają pokojowi”. Tak o tym, co się dzieje za wschodnią granicą, mówią węgierscy decydenci.
Foto tytułowe
Péter Szijjártó minister spraw zagranicznych i handlu z szefem rosyjskiej dyplomacji Siergiejem Ławrowem (fot. Twitter)

Ważnym symbolem węgierskiej polityki wobec Ukrainy stało się ostatnie posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ. Odbywało się ono 24 lutego 2023 roku, w rocznicę ataku Rosji na Ukrainę. Węgry reprezentował minister spraw zagranicznych i handlu, Péter Szijjártó. Został posadzony obok ukraińskiego ministra, Dmytro Kułeby. Tego jednak nie dowiemy się ze zdjęć zamieszczonych w mediach społecznościowych ministra. Kadrowano je bowiem tak, aby sąsiada Szijjártó nie było widać. Bardziej eksponowano kolejne rzędy, w których widać było m.in. ambasadora Ukrainy przy ONZ, Serhija Kysylycę.

Minister Szijjártó, jak każdy członek węgierskiego rządu, wzywa do natychmiastowego zakończenia wojny, zawieszenia broni i podjęcia rozmów pokojowych. Nowym lejtmotywem jest obecnie twierdzenie, że nie da się w inny sposób „uratować życia ludzkiego niż pokojem”. Sama wojna ma być równie zła dla Węgier, Europy, Rosji i Ukrainy. Jak stwierdził w Nowym Jorku minister Szijjártó, to nie „mecz piłkarski, by trzymać kciuki za którąś ze stron”.

Tyle wyszło z „destabilizacji”

Od przeszło roku słuchamy o tym, że dostawy broni na Ukrainę wydłużają konflikt. Jeżeli tak jest faktycznie, to dlaczego w węgierskiej pamięci historycznej dostawy broni dla Polski w 1920 roku są tak istotne? Decyzję o zakazie tranzytu broni przez terytorium Węgier były wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Mateusz Gniazdowski skomentował słowami: „Tego już się w Polsce nie da przykryć historyjką o dostawach zardzewiałej amunicji z Csepel w 1920 roku”.

Gdyby literalnie rzecz ująć, tamte dostawy przecież skutkowały również potencjalnym wydłużaniem wojny, która nie była przecież węgierską. Mówienie w kółko o pokoju ma taką samą skuteczność i moc przekonywania, jak deklaracje czynione w czasie rozmaitych konkursów piękności: słowa piękne, tylko nic z nich nie wynika. „Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń”, pisał John Green. Potrzebne są bardzo konkretne działania zmierzające do jedności z Ukrainą i jedności zachodnioeuropejskiej.

Tymczasem Węgrzy jednoznacznie w obliczu, jak twierdzi Viktor Orbán, wybuchu trzeciej wojny światowej, ustawiły się nie po tej stronie historii. Premier zapewne odpowiedziałby, że on jest „po węgierskiej stronie historii”.

Ostatni raz w portalu Nowa Europa Wschodnia publikowałem w grudniu 2021 roku. Napisałem wówczas, że „ostatni szczyt Grupy Wyszehradzkiej w Budapeszcie dowiódł, że Węgry nie są przewidywalnym i godnym zaufania partnerem. Ich polityka w regionie przypomina realizację wizji Kremla, a nie tej, która jest bliska ich sojusznikom w NATO”. Dodałem także, że „w budowaniu bezpieczeństwa w regionie Węgry stały się państwem nieprzewidywalnym, bowiem w praktyce politycznej coraz częściej grają na destabilizację”. Po ukazaniu się tekstu także w portalu Onet.pl przewodniczący węgierskiej parlamentarnej komisji spraw zagranicznych Zsolt Németh stwierdził publicznie, że piszę tak, „jakbym chciał zdestabilizować region”.

Pewnym paradoksem jest to, że tamten tekst pojawił się dwa miesiące przed wybuchem wojny, która pokazała, że polityka Węgier w regionie rzeczywiście przypomina realizację wizji Kremla: oskarżanie NATO o przyczynienie się do wybuchu wojny, utrzymywanie bliskich relacji z Rosją, szantażowanie wetowaniem sankcji, pomoc rosyjskiemu Międzynarodowemu Bankowi Inwestycyjnemu w ich omijaniu, kilkukrotne wizyty szefa węgierskiej dyplomacji w Rosji oraz niedawna (13 lutego) na Białorusi. W Mińsku Péter Szijjártó krytykował unijną politykę sankcji. To obraz współczesnej węgierskiej polityki.

To, w jakiej formule Ukraina wyjdzie z wojny, nie jest przedmiotem rozmów w Budapeszcie. Najpierw zawieszenie broni i rozpoczęcie rozmów pokojowych, a resztę się „potem ustali”, bez stawiania warunków wstępnych. W węgierskiej narracji Ukraina nie jest podmiotem, który zdecyduje o swoim losie. Stanowi zaledwie narzędzie w rękach większych, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Ostatnio mówił o tym minister obrony narodowej Kristóf Szalay-Bobrovniczky w wywiadzie dla portalu Index, który opublikowano w poniedziałek 13 marca. Stwierdził w nim, że „Ukraina nie jest zdolna do decydowania o swoim losie, inni o nim zdecydują. Bez decyzji USA nie będzie pokoju, teraz wszyscy to już wiedzą”. Zaangażowanie szeroko rozumianego Zachodu w wojnę ma dzisiaj uniemożliwiać pokój – tak trzeba to literalnie interpretować.

W czasie niedawnego przemówienia inaugurującego posiedzenie węgierskiej izby handlowej (9 marca) Viktor Orbán powiedział, że Polska i Ukraina będą tworzyły obszar gospodarczy w sensie militarnym, bezpieczeństwa i ekonomicznym. W jego opinii będzie on większy od Francji i Włoch, ulegając w Europie jedynie Niemcom. Jego filar będzie stanowić ogromna liczba ludności terytorium to zamieszkująca: 60–70 milionów osób. Cała wypowiedź wpisuje się w obecną w Polsce dyskusję dotyczącą możliwości przekucia obecnej współpracy polsko-ukraińskiej w poważny projekt polityczny. Te rozterki jednak pozostawiam, koncentrując się na wymiarze matematycznym.

Rzecz dotyczy tego, jak Orbán te miliony wylicza. Mówi o czterdziestu milionach Polaków, to jest wartość, jaka w przypadku naszego państwa często przewija. Ale co z Ukrainą? Premier Węgier stwierdza: „nie wiemy, ile pozostanie z Ukrainy – dwudziesto-, może trzydziestomilionowy” naród. Według statystyk, które w komentarzu Ośrodka Studiów Wschodnich przytaczał Tadeusz A. Olszański, liczba mieszkańców Ukrainy (bez Krymu) 1 grudnia 2019 roku wynosiła 42 miliony. Co się zatem miałoby stać z 10–20 milionami ludzi? Znikną? Wyparują? To przecież blisko połowa narodu. Z pewnością premierowi Węgier nie chodzi o to, że w wartości tej ujmuje wyłącznie uchodźców, tych bowiem według danych ONZ na dzień 7 marca 2023 roku jest niespełna 4,9 miliona.

A co z resztą?

Po co to wszystko?

Dlaczego Węgry idą pod prąd Zachodowi? Dlaczego niemal w każdej sprawie działań na rzecz Ukrainy trzeba z Budapesztem podpisywać protokół rozbieżności? Dlaczego Węgry opóźniają na wszelkie możliwe sposoby ratyfikowanie rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego o Szwecję i Finlandię? Najpierw tłumaczyły to koniecznością uchwalania ustaw dostosowujących prawo węgierskie do unijnego, by zwiększyć szanse na odblokowanie środków unijnych. Kiedy racjonalnych powodów zabrakło, wysłały do Szwecji i Finlandii czteroosobową delegację parlamentarną. Jej zadaniem było przeprowadzenie de facto rozmów wychowawczych ze środowiskami, które kontestowały jakość praworządności na Węgrzech.

Viktor Orbán już w czasie szczytu Grupy Wyszehradzkiej w Koszycach w listopadzie 2022 roku obiecał, że parlament niezwłocznie podejmie kwestię ratyfikacji rozszerzenia NATO w czasie wiosennej sesji parlamentu. Ze środowiska rządzącej koalicji Fideszu-KDNP dobiegały deklaracje rychłego uchwalenia niezbędnych dwóch aktów prawnych. Co ciekawe, dwa dni po szczycie Bukaresztańskiej Dziewiątki w Warszawie (22 lutego), premier Orbán nagle powiedział, że w środowisku partii jest coraz większa niechęć wobec przyjmowania do NATO państw, które miały wielokrotnie niesprawiedliwie oskarżać Węgry. Stad pomysł wyjazdu do Szwecji i Finlandii delegatów, którzy mieli te wątpliwości rozwiać.

Jak się okazało 14 marca, finalne głosowanie, które było zaplanowane i wpisane w harmonogram dostępny na stronie internetowej parlamentu na 20-24 marca, nie odbędzie się. Po prostu je odwołano. Gest ten uprawdopodobnia wszystkie spekulacje dotyczące tego, że proces się wydłuży. Poza Węgrami jest jeszcze Turcja, mówimy jednak o państwie członkowskim Unii Europejskiej, które w odróżnieniu od Ankary pod adresem Szwecji i Finlandii nie wystosowało żadnych żądań.

Ponadto mimo roku trwania wojny na Węgrzech wciąż w mocy utrzymywane jest rozporządzenie Orbána, na mocy którego nie można budować natowskich baz na wschód od linii Dunaju. Oznacza to zatem, że jakakolwiek obecność natowskich żołnierzy wzdłuż granicy z Ukrainą jest możliwa jedynie jako „niestała”.

Jak tłumaczyć te wszystkie decyzje? Jest na to tak naprawdę jedno wytłumaczenie – niechęć drażnienia Rosji. Z uwagi na politykę Węgier Grupa Wyszehradzka w zasadzie przestała istnieć. Tymczasem była to organizacja, która przez lata stanowiła filar regionalnej kooperacji. Premier Węgier z zagranicznych decydentów spotyka się głównie z kanclerzem Austrii i prezydentem Serbii. W ramach struktur NATO Budapeszt nie są już traktowany jako partner, któremu można ufać. Sytuacji nie sprzyjają również trwające od dwóch miesięcy czystki prowadzone w węgierskiej armii.

Węgry regularnie wypisują się z myślenia strategicznego Zachodu, ich podejście do wojny jest dominującym, tylko że poza Europą. To prawda, Europa nie była w stanie przekonać większej części świata do tego, że prowadzona przez Rosję pełnoskalowa wojna na Ukrainie jest czymś szczególnie istotnym. Czymś, czemu należy się z wielkim niepokojem przyglądać, a także działać. Jednak nawet powoływanie się na stanowisko dominujące w obszarze pozaeuroatlantyckim wciąż nie jest wystarczającym uzasadnieniem do kontestowania wspólnotowej polityki Zachodu. Przede wszystkim ze względu na silne powiązania polityczne i gospodarcze.

W konferencjach pokojowych, jakie miały miejsce po dwóch wojnach światowych, węgierskie delegacje jako reprezentujące państwo przegrane nie miały prawa głosu. To nad ich głowami ustalano nowe kształty granic. Prowadząc politykę, którą można byłoby określić mianem „pseudopacyfistyczej” czy „pseudoneutralnej”, Węgry nie chcą deklarować, po której stronie stołu mogłyby zasiąść. Jednocześnie akcentują, że Ukraina o sobie nie będzie zdolna do decydowania – nie wyciągają w ten sposób żadnej lekcji z własnej historii. Przekonanie w Budapeszcie sprowadza się do twierdzenia, że Rosja z tej wojny nie wyjdzie nie tylko przegrana, ale także nawet osłabiona. Węgierski odbiorca nie dowie się zresztą o problemach, z którymi Rosja się zmaga w związku z unijnymi sankcjami. Gdyby bowiem uznać, że owe sankcje jakkolwiek działają, to zawaliłby się istotny filar komunikacji rządu. Zgodnie z nim winę za ponad 25-procentową inflację ponoszą właśnie sankcje UE nakładane na Rosję, podczas gdy państwo Putina nie ponosi żadnych konsekwencji. Paradoksem jest, że inflacja w lutym w Ukrainie była minimalnie niższa niż na Węgrzech.

Jeżeli szef dyplomacji uważa, że trwa właśnie amerykańsko-rosyjskie starcie, to jego zakończenie może doprowadzić do nowego podziału Europy na strefy. Węgry liczą na to, że w trakcie kreślenia nowej mapy wpływów Budapeszt stanie się o wiele silniejszy. Pytanie, w której „strefie” by się znalazł. W narracji władz Węgry znajdują się po stronie „pokoju”, sojuszu, którego nie sposób uchwycić. Jego stronnikiem w Europie jest bowiem prócz nich jedynie Watykan. W czasie ostatniej wizyty szefa komisji spraw zagranicznych Komunistycznej Partii Chin Wang Yi w Budapeszcie (19 lutego), tak on, jak i Péter Szijjártó wskazywali, że są gotowi do współpracowania „z państwami miłującymi pokój”. Kilka dni później opublikowano chiński plan doprowadzenia do pokoju pomiędzy Rosją a Ukrainą.

Precz z „małym państwem”

Węgry zapewne liczą na to, że ich stanowisko, które dzisiaj odbieramy jako „pod prąd”, zostanie ostatecznie uznane za jedyny głos rozsądku w Europie. Teza ta opiera się na założeniu, że już raz taką rację Węgrom przyznano, w związku z kryzysem migracyjnym w 2015 roku. Przypomnijmy – budowa płotu na granicy serbsko-węgierskiej była jednoznacznie krytykowana przez Unię Europejską, a po latach Bruksela uznała, że państwa mają prawo sięgać do takich środków.

Węgry grają va banque, stawiając na szali własną reputację. Tu nie chodzi wyłącznie o sojusz z Putinem, tym bardziej, że dane statystyczne pokazują, że węglowodory z Rosji nie są wcale tak atrakcyjne, jak obiecywano (4 marca gazeta „Népszava” doniosła, że Węgry zaoszczędziłyby 265 miliardów forintów, czyli ponad 3 miliardy złotych, gdyby kupowały gaz na rynku). Blokowanie rozmów Unii Europejskiej z Ukrainą, a także komisji NATO-Ukraina też w żadnym stopniu nie przyczynia się do poprawy położenia mniejszości węgierskiej w obwodzie zakarpackim, które miało leżeć u podstaw napięć pomiędzy Budapesztem i Kijowem od 2014 roku.
Dr Dominik Héjj, politolog, starszy analityk w Instytucie Europy Środkowej, twórca portalu kropka.hu poświęconego polityce węgierskiej.

Inne artykuły Dominika Héjja

Węgry mają szansę ostatecznie zerwać z odgrywaną przez siebie rolą „małego państwa”, z którą Orbán nie może się pogodzić, uznając posttrianońską rzeczywistość za skrajnie niesprawiedliwą. Pod tym względem jest to moment przełomowy, a o postawie Budapesztu będzie głośno przez lata. To, jak zakończy się ta polityka, będzie w największej mierze zależne od rozwoju sytuacji wojennej.