Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze > Wyszywanka / 14.12.2022
Redakcja

"Daleka droga do domu". Fragment książki

Wolność to największa wartość, dar, który otrzymała każda istota żywa, przychodząc na świat. Wszystko, co żyje, cieszy się wolnością, na ile to możliwe w złożonym, skomplikowanym świecie natury. Człowiek jest wyjątkiem. Dar wolności, fizycznej i moralnej, to dla niego za mało. Aby w całej pełni poznać i odczuć konieczność wolności, człowiek musi przejść przez pełen pułapek labirynt życia albo pozostać w którymś z jego ślepych zaułków. A w nim – przywyknąć, zmarnieć, stracić wrodzony instynkt wolności, adaptować się do sytuacji w elementarnym celu biologicznego przetrwania. Wtopić się w tłum, społeczeństwo, elektorat, stać się takim jak wszyscy.
Foto tytułowe


Co ma zrobić ktoś, kto odstaje od jednolitej masy, człowiek twórczy, który w działaniu kieruje się wewnętrznymi impulsami i za ich pomocą wyraża siebie? Jak przezwyciężyć tę brutalną zależność od społeczeństwa, które niezmiennie zagłusza ten boski dar? A może nie powinien niczego przezwyciężać, lecz podporządkować się, przystosować, postawić na bezkonfliktowe współistnienie? Przez dziesięciolecia w naszych uszach wybrzmiewała niewolnicza fraza: „Żyć w społeczeństwie i być wolnym od społeczeństwa nie można”. Faktycznie nie można: nie dadzą, nie pozwolą. Natchnieniem tych, od których to zależy, jest realna potrzeba władzy i siły, a nie złudna idea wolności. Faktycznie, mają wielką siłę, bo oni zawsze działają w stadzie.


Autobiografia Wasila Bykaua Daleka droga do domu ukazała się nakładem Wydawnictwa Kolegium Europy Wschodniej.

Może faktycznie warto zwyczajem licznych gatunków zbić się w stado, by przetrwać? Szanse przeżycia zwiększają się, gdy ludzkiemu stadu przyświeca jakaś idea – nieważne przy tym jaka: dobra czy zła. Czasem ideą staje się instynkt narodu albo klasy, lub ideologia jakiejś politycznej bandy, i wówczas świat staje w obliczu naporu krwiożerczych ideologii: imperialnej, proletariackiej, nazistowskiej.... Obłąkańcze populistyczne ideologie zawsze toną we krwi i rzadko się urzeczywistniają. Podobnie święta idea wolności.

Czy jednak twórca, wierny innym ideałom prawdy i piękna potrzebuje jakiejś ideologii? One mu wystarczą, ponieważ człowiek twórczy staje się indywidualistą. Wszystko, co w sztuce ważne i znaczące, od wieków powstaje na gruncie indywidualizmu. Próby zorganizowanej twórczości artystycznej (a już tym bardziej literackiej) zawsze kończyły się fiaskiem. Twórca jest osobny, spod jego ręki wychodzą unikaty. Twórczy alians dwóch osób, nawet genialnych, jest niemożliwy. Mogą działać tylko indywidualnie, nawet kiedy myślą podobnie, wyznają to samo, należą do jednej partii. Element kolektywny w sztuce z całą pewnością ma destrukcyjny charakter.

Żyjemy w szczególnych czasach – fałszywych i brutalnych, a jeśli chodzi o sztukę – destrukcyjnych w swojej istocie, choć jeszcze nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Być może dziś w pierwszej kolejności należy troszczyć się nie o rozwój, lecz o przetrwanie i ocalenie tego, co najlepsze z narodowego i światowego dziedzictwa, co tak brutalnie niszczy nasz czas. Pewnie najlepiej dokonać tego wspólnymi siłami. Czy można jednak nie rozumieć, że również burzyć najwygodniej jest wspólnie – za jednym zamachem? Władzom to się opłaca, chętnie więc podporządkowują ludzkie dusze kolektywnym ideom. W tym celu w niedawnej przeszłości stworzyły partię, kołchozy, Gułag, by wszystkich trzymać w kupie. Twórców zapędziły do „twórczych” związków, wzięły ich w „twórczą” niewolę. Dokonywali tego sami twórcy, rekrutujący się z szeregu najsprytniejszych kolaborantów. Samoobsługa: piszecie sami, to i sami posyłajcie się za kraty.

Nasza literatura, zdaje się, powoli wyrywa się z tego intelektualnego Gułagu. Naród wciąż jeszcze stoi przed tym wyzwaniem.


Wolność robotników i chłopów wymaga wielu nakładów inwestycyjnych, a państwu nieustannie brakuje środków. Literatura jednak bardziej niż inwestycji potrzebuje wolności. Wolność intelektualna warta jest więcej niż swoboda korzystania z ziemi. Zresztą jeśli chodzi o Białoruś, na razie wychodzimy na zero – ani rolnicy nie mają ziemi, ani pisarze wolności. Choćby przestrzeni wolności dla ojczystego języka, nawet na używanie miękkiego znaku, by język nie stawał kołkiem od nienaturalnej, barbarzyńskiej wymowy. Język, jak twierdził Heinrich Böll, naprawdę jest ostatnim bastionem wolności.

Tryumfuje wszechmocna siła niewoli, do której naród przywykł, z którą się zbratał, a odżegnanie się od niej jest ryzykowne. Jak powinni reagować twórcy? Tomas Venclova na przykład pisze, że największym wyrazem patriotyzmu jest walka z kompleksami swojego narodu. Słowa te padły w odniesieniu do Litwinów, na pewno nie najbardziej zakompleksionego narodu, ale są prawdziwe i być może odnoszą się do wszystkich narodów bez wyjątku.

Można zrozumieć naszych kolegów, rosyjskich demokratów, którzy niedawno przeżywali to samo co my i obecnie sięgnęli po nęcącą, lecz tak trudno osiągalną wolność. W zjednoczeniu z Białorusią widzą dodatkową szansę, by zdobyć tę wolność, kierując się tą samą logiką – łatwiej to zrobić wspólnymi siłami. Stare czeskie przysłowie mówi jednak: nie wprawiaj młyna w ruch, jeśli nie dasz rady go zatrzymać. Czy nasi rosyjscy koledzy będą w stanie godnie korzystać choćby ze swojej własnej wolności, nawet względnej? Czy nie bardziej realne dla nich i dla nas pozostaje ryzyko, że stracimy wszystko? Czy istnieje jakakolwiek gwarancja tego, że ich wolność została zdobyta w pełni i na zawsze? To bardzo wątpliwe w kraju, który wciąż toczy haniebne wojny, gdzie leje się krew, łamana jest wolność słowa, a do rangi głównej idei państwowej awansuje dobrze znany narodowy imperializm.

My natomiast doświadczamy całego kłębowiska nieszczęść: niszczeje gospodarka, naród popada w biedę, przemocą tępi się narodową kulturę i język. Bardzo prawdopodobne, że już nie można nam pomóc – tak głęboko ugrzęźliśmy w bagnie kłamstwa i tyranii, że odwrócił się od nas cały świat. Mimo wszystko my, niczym więźniowie, musimy uniknąć scenariusza, który przeniesie nas z jednej celi do innej.

Każdy powinien podążać swoją drogą do wolności. Indywidualizm to nie najgorszy drogowskaz na tej ścieżce, nie tylko dla człowieka, lecz i dla narodu. Może nie najlepszy, ale też nie najgorszy – u podstaw każdej zbiorowej wolności leży wolność indywidualna. Moim wewnętrznym racjonalnym logosem z pewnością jest pesymizm, choć serce pragnie optymizmu.

Jak kiedyś pisała poetka Łesia Ukrainka, „choć bez nadziei, a jednak wierzyć”.