Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk > Bazylika / 23.04.2023
Adam Miklasz

Ria-ria-ria: Hungaria! Piłkarskie Wielkie Węgry

Nélküled, pieśń „Bez ciebie”. Stała się ważna najpierw dla słowackich Węgrów, a za nimi zaczęli ją śpiewać wszyscy Madziarzy żyjący poza granicami kraju. Jeszcze dziesięć lat temu była prawie nieznana. Viktor Orbán docenił polityczny potencjał tkwiący w patriotycznej i nieźle zorganizowanej diasporze. Jego polityka wzbudza obawy sąsiadów o ciągoty rewizjonistyczne. Potencjalnego konfliktu nie łagodzi eksponowanie przez środowiska mniejszości węgierskiej kontrowersyjnej symboliki, np. flag z historycznym kształtem Wielkich Węgier.
Foto tytułowe
Kibice Ferencvaros podczas meczu z Bayernem Leverkusen 16 marca 2023 roku (fot. za Twitter, Facebook)

Jest marzec 2023 roku. Atmosfera meczu przywodzi na myśl gigantyczną manifestację patriotyczną. Na kameralnym, lecz nowoczesnym stadionie nie ma chyba ani jednego kibica bez zielono-biało-czerwonych emblematów narodowych. Trybuny trzęsą się od panwęgierskiego okrzyku Ria-ria-ria: Hungaria! Kiedy piłkarze wchodzą na murawę, wszyscy fani na stojąco wyśpiewują ckliwą węgierską balladę stanowiącą nieformalny hymn ich ukochanego klubu. „Co w tym osobliwego?” – spyta każdy, kto choć trochę poznał estetykę stadionową. Drobny szczegół: cała ta sceneria jest tłem piłkarskiego meczu w ramach rozgrywek o mistrzostwo Słowacji.

Bez ciebie

Nélküled, czyli „Bez ciebie”. Gdyby jakieś dziesięć lat temu spytać przeciętnego Węgra o tę piosenkę, niejeden wzruszyłby bezradnie ramionami. Drobną podpowiedzią byłaby pewnie nazwa zespołu Ismerős Arcok (Znajome Twarze), który zdobył rozpoznawalność w gatunku tzw. nemzeti rock (rock narodowy). W swoich tekstach muzycy rozczulają się nad nieszczęsnym węgierskim losem i nawołują do solidarności Węgrów ponad oficjalnymi granicami administracyjnymi. Dokładnie tej tematyki dotyka wspomniana ballada, której fragment brzmi:


Cokolwiek się nie wydarzy, i w życiu i śmierci,
Jednej krwi jesteśmy,
Jak zerwany, umierający kwiat
Jak pięć milionów Węgrów, których nie słyszy świat,
Jak nasiono, które w pył spadło i nie zakiełkuje,
Jeśli się nami nie zajmiesz, z nami też tak będzie – bez ciebie…



Jeszcze w 2013 roku tę pieśń znali jedynie zagorzali miłośnicy wspomnianej kapeli, od tego czasu jednak sporo się zmieniło. Rok później Oszkár Világi, słowacki milioner węgierskiego pochodzenia i jednocześnie szef Slovnaftu, zainwestował w prowincjonalny klub z południa kraju, mający siedzibę w jego rodzinnej Dunajskiej Stredzie. Szybko wyciągnął drużynę z otchłani przeciętności – w 2016 roku została otwarta MOL Arena (MOL – czyli Magyar Olaj, nazwa węgierskiego przedsiębiorstwa naftowo-gazowego) na 12 700 widzów. Klub rośnie w siłę, staje się wizytówką mniejszości węgierskiej na Słowacji. Chóralne śpiewanie węgierskiego hymnu narodowego przed meczami wzbudza wściekłość Słowaków, na klub sypią się kary. Ktoś bystry odgrzebuje więc pieśń Nélküled i jest to strzał w dziesiątkę. Staje się ona nieformalnym hymnem Dunaszerdahelyi Atlétikai Club (DAC) Dunajská Streda, niebawem utożsamiają się z nią słowaccy Węgrzy, a za nimi wszyscy Madziarzy żyjący poza granicami kraju. Obecnie kibice, podczas ważnych reprezentacyjnych wydarzeń sportowych, śpiewają trzy pieśni. Himnusz, czyli państwowy hymn Węgier. Székely himmusz – czyli pieśń Seklerów, węgierskiej grupy etnicznej zamieszkującej wschodnią część należącego do Rumunii Siedmiogrodu, która w 2009 roku została uznana hymnem Seklerszczyzny. Trzecim obowiązkowym punktem na kibicowskiej playliście jest właśnie Nélküled, śpiewany oczywiście na stojąco.

Czasem Dunaszerdahely, czasem Dunajská Streda

Dunaszerdahely była na początku XX wieku przyjemną osadą, funkcjonującą spokojnie w cieniu większego Pozsony (Bratysławy). Już w 1904 roku założono tu klub piłkarski DAC. Był to czas, kiedy futbol wyfruwał z wielkich ośrodków miejskich na prowincję – wczesna data założenia klubu z Dunaszerdahely świadczy o tym, że miasto miało dość mocne związki z metropoliami i szybko chłonęło wszelkie trendy i nowinki, którymi zachwycały się mieszczuchy.

Minęło 16 lat i sielski świat węgierskiej prowincji uległ rewolucyjnym zmianom. Po tragicznej i krwawej pierwszej wojnie światowej wielcy tego świata spotykali się w pałacykach, kurortach i zameczkach, aby wspólnie decydować o nowych granicach świata. Spotkali się też w pałacu Grand Trianon w Wersalu, gdzie przedłożono przegranym Węgrom do podpisania dokument sankcjonujący nowy kształt ich państwa. Dokument upokarzający, ponieważ z wielkiej Korony Świętego Stefana pozostawił jedynie okruch – kadłubowe państwo bez dostępu do morza, z ponad 3 milionami Węgrów poza jego granicami. W tym gronie znaleźli się również mieszkańcy Dunaszerdahely wraz z okolicą, stając się automatycznie obywatelami Pierwszej Republiki Czechosłowackiej oraz miasta Dunajská Streda. Zmieniali obywatelstwo jeszcze trzykrotnie: w 1938 roku stali się z powrotem Węgrami, w 1945 obywatelami Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej, aby wreszcie w 1993 otrzymać dowody osobiste nowej Republiki Słowackiej.

Lokalny przeciętniak

Miejscowa drużyna przez całe dekady nie była w stanie wybić się ponad przeciętność, ganiając za piłką w niższych ligach – niezależnie, czy były to rozgrywki w strukturach czechosłowackiej, czy (w latach 1938–1944) węgierskiej organizacji piłkarskiej. Aż do lat 80. – kiedy zespół DAC Pol’nohospodár Dunajská Streda w 1985 roku po raz pierwszy zagościł w czechosłowackiej elicie (trenerem tej drużyny był Karol Pecze, późniejszy trener Wisły Kraków).

Zaczęła się pierwsza złota era klubu z Małej Niziny Naddunajskiej, który stał się poważną siłą czechosłowackiego futbolu – trzykrotnie wszedł do pierwszej czwórki rozgrywek, zdobył puchar kraju, wystąpił też w europejskich pucharach. Już po czechosłowackim rozwodzie dwukrotnie wskoczył na podium ligi słowackiej. W połowie lat 90. klub utonął jednak w przeciętności, lawirując między pierwszym i drugim szczeblem rozgrywek słabej wówczas słowackiej ligi. Mało który kibic mógł się wówczas spodziewać tego, że druga złota era DAC dopiero przed nim.

Nowa strategia Orbána

Sprawcą rozwoju klubu z Dunajskiej Stredy był pośrednio premier Viktor Orbán – to on docenił polityczno-propagandowy potencjał tkwiący w patriotycznej i nieźle zorganizowanej diasporze. A mowa tu potężnej masie – Węgrów żyje w Serbii 250 tysięcy (3,5% obywateli tego kraju), na Słowacji 460 tysięcy (8,5%), w Rumunii prawie 1,2 miliona (6,5%), ponadto Węgrzy zamieszkują licznie także Ukrainę, Chorwację i Słowenię.
Oszkár Világi po prawej na MOL Arena (MOL – czyli Magyar Olaj, nazwa węgierskiego przedsiębiorstwa naftowo-gazowego) na 12 700 widzów (fot. Twitter)

„Głęboka zmiana polityki wobec rodaków za granicą zaszła zarówno w sferze symbolicznej, jak i praktycznej. Po dojściu Fideszu do władzy w 2010 roku zaczęto oficjalnie mówić o jedności narodu węgierskiego ponad granicami, co znalazło odzwierciedlenie choćby w nowej konstytucji” – tłumaczy Andrzej Sadecki, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. „Orbán od lat podkreślał, że w przypadku Węgier granice narodu nie pokrywają się z granicami państwa. Miało to też bardzo praktyczne konsekwencje: Węgrom zamieszkującym państwa ościenne masowo rozdawano węgierskie obywatelstwo, a także częściowe prawa wyborcze. Konsekwencją wzmacniania w ostatniej dekadzie więzi i zależności (także finansowej) mniejszości węgierskich w państwach sąsiednich z Budapesztem jest także rosnąca nieufność wobec niej społeczeństw większościowych, obserwowana choćby w Rumunii”.

Nic więc dziwnego, że polityka Orbána wzbudza uzasadnione obawy sąsiadów o ciągoty rewizjonistyczne. Węgrzy bronią się, że ich celem jest jedynie opieka nad rodakami za granicą i walka o respektowanie praw mniejszości. Potencjalnego konfliktu nie łagodzi z pewnością jednak eksponowanie przez środowiska mniejszości węgierskiej symboliki, która w krajach sąsiednich uznawana jest za ciężkostrawną – za przykład niech posłużą flagi z historycznym kształtem Wielkich Węgier.

Święto słowackich Węgrów

Do Dunajskiej Stredy docieram z Bratysławy pociągiem oznaczonym emblematami austriackiego przewoźnika ÖBB. Łatwo się zorientować, że pojazd, kończący swój bieg w nadgranicznym Komarnie, przemierza ziemie Małej Niziny Naddunajskiej zamieszkałej przez liczną mniejszość węgierską. Wskazują na to dwujęzyczne komunikaty w pociągu, podwójne nazwy miejscowości oraz mowa pasażerów – im dalej od stolicy, tym język słowacki stopniowo zanika.

Sama Dunajská Streda zamieszkała jest przez około 23 tysięcy mieszkańców – z czego 19 tysięcy to etniczni Węgrzy. Biorąc pod uwagę, że MOL Arena może pomieścić 12 700 widzów, oczywistym jest, że wielu z węgierskich kibiców, zapełniających stadion, przyjeżdża tu z innych miast i wioseczek. Spacerując miastem, natrafiam na charakterystyczny w środkowoeuropejskich miasteczkach obelisk, na którym wymieniono nazwiska mieszkańców, którzy stracili życie podczas I i II wojny światowej. Próżno szukać tam słowiańsko brzmiącego nazwiska.

Na stadionie język słowacki wybrzmiewa jedynie w oficjalnych komunikatach spikera, słowackie słowa są zauważalne na niektórych bandach reklamowych – choć przemieszane są z madziarskimi hasłami, zachęcającymi do kupna tego i owego. Przy wejściu na stadion staję do rutynowej kontroli. Kiedy ochrona zadaje mi pytanie (jest to z pewnością pytanie ważne – ochrona nie zadaje przecież nieistotnych pytań!) uśmiecham się bezradnie – nie można mi, niestety, zarzucić umiejętności operowania mową Máraia. Porządkowi szybko reflektują się i automatycznie przechodzą na płynną słowacką mowę. Podobnie jak miła, odziana we flagę z kształtem Wielkich Węgier para, zagadująca o ogień. Po prostu miejscowi nie zakładają, że na meczu, na ich sektorach, może pojawić się jakikolwiek Słowak – to jest ich, węgierski klub. A mecz jest ich, węgierskim, świętem.

Środkowoeuropejskie imperium piłkarskie

Podobne węgierskie święta odbywają się również na innych europejskich stadionach co weekend – DAC Dunajská Streda nie jest jedynym klubem wspieranym przez węgierski kapitał i węgierską kibicowską brać. Wśród nich znajdują się np. FK TSC Bačka Topola (Serbia), NK Nafta 1903 Landava (Słowenia), NK Osijek (Chorwacja), FK Csíkszereda Miercurea-Ciuc (Rumunia).

„Orbán robi to trochę ze względu na swoją manię futbolową, trochę jako element polityki tożsamościowej, a po trosze jest to sposobność transferowania środków publicznych do zaprzyjaźnionych oligarchów i budowania sieci klientelistycznych poza granicami państwa. Pamiętajmy, że na te stadiony w Dunaszerdahely, Csíkszeredzie czy Topolyi (trzymając się nazw węgierskich) chodzą też jego wyborcy” – wyjaśnia Sadecki.
Stara lokomotywa w Sfăntu Gheorghe siedzibie klubu Sepsi Sfăntu Gheorghe (Sepsiszentgyörgy) (fot. Wikicommons)

Niechęć rumuńskich kibiców wzbudza zespół Sepsi Sfăntu Gheorghe (Sepsiszentgyörgy), mający siedzibę w samym centrum Seklerszczyzny. Nic dziwnego, że kibice DAC sympatyzują ze swoim rumuńskim odpowiednikiem. Klub zasilany jest węgierską forsą, na meczach pojawia się czasem premier Orbán. Do węgierskich Seklerów dołączają chętnie fanatycy z Węgier – podczas meczu wyjazdowego w Bukareszcie rozjuszyli oni miejscowych Rumunów flagą z napisem „Hungary on Tour – Gypsyland 2013”. To właśnie w Rumunii relacje z węgierską mniejszością są zdecydowanie najgorsze, choć w przypadku klubu DAC Dunajská Streda dochodziło również do poważnych incydentów.

W 2008 roku bójka kibiców DAC (wspieranych przez grupy kibicowskie z Węgier) z fanatykami Slovanu zakończyła się brutalną pacyfikacją przez policję. Słowacy oskarżali przeciwników o prowokacje na tle etnicznym. Węgrów oburzyła agresywna reakcja służb, skoncentrowana (rzekomo) na ich rodakach. Z powodu tych wydarzeń premierzy obu krajów podczas spotkania dyplomatycznego wdali się podobno w pyskówkę, doszło również do ulicznych pikiet pod ambasadą Słowacji w Budapeszcie, gdzie spalono flagę naszych południowych sąsiadów.

Przypowieść z pociągu

Stając na przekór teorii, jakoby tylko złe historie dobrze się sprzedawały, opowiem o wydarzeniu z niewielkiego dworca kolejowego w Dunajskiej Stredzie. Wraz z miejscowymi kibicami, już po meczu, czekałem tam na pociąg powrotny do Bratysławy. Nagle w poczekalni pojawiło się kilku, nieźle podchmielonych, fanów Spartaka Trnawa.

Choć byli w zdecydowanej mniejszości, postanowili się zabawić w drobną prowokację – jeden z nich wyciągnął telefon i włączył hymn Słowacji. Fani DAC zareagowali pobłażliwymi uśmiechami, a po chwili zainicjowali pogawędkę, połączoną z degustacją trunków.

Ekspercka debata na temat o kondycji słowackiej piłki oraz systemu szkolenia młodzieży przeniosła się do pociągu. Młody kibic DAC zapytał podchmielonych przyjezdnych, komu teraz będą kibicować w walce o mistrzowski tytuł. Mecz zakończył się bowiem wynikiem 3–1 dla gospodarzy, więc Spartak Trnawa stracił już wszelkie szanse na mistrzowską koronę.

Adam Miklasz pisarz, dziennikarz. Mieszka w Cieszynie. Interesuje się historią, kulturą i piłką nożną w środkowej Europie i na Bałkanach. Jego najnowsza książka to Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim

Więcej artykukłów Adama Miklasza

W grze pozostał Slovan Bratysława oraz równie nielubiani Madziarzy. „Byle nie Slovan!” – odpowiedział jeden z kibiców Spartaka. „A ja się nie zgadzam, jestem Słowakiem, więc będę kibicował słowackiej drużynie!” – polemizował jego znajomy. Węgierscy kibice wysiadali na kolejnych stacyjkach, pozdrawiając alkoholową kompanię z Trnawy.

I wtedy pomyślałem sobie, że futbol nie tylko dzieli, lecz potrafi czasem łączyć.