Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Transatlantyk / 11.06.2023
Adam Miklasz

Sowieci likwidowali konkurencję nawet w sporcie. Czechosłowaccy hokeiści zapłacili wysoką cenę

W drugiej połowie maja w fińskim Tampere oraz łotewskiej Rydze odbyły się mistrzostwa świata w hokeju na lodzie. W ćwierćfinale z turnieju odpadła reprezentacja Czech. Gdyby udało jej się wygrać, hokeiści automatycznie staliby się narodowymi herosami, jak ich poprzednicy z końcówki lat 40., którzy jednak nie mogli się napawać zasłużoną popularnością. Po triumfie w zawodach komunistyczni decydenci sprowadzili ich na ziemię. A nawet pod ziemię.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Po II wojnie światowej czechosłowaccy i węgierscy sportowcy, w przeciwieństwie do polskich, osiągnęli najwyższy światowy poziom. Węgrzy stworzyli najlepszą jedenastkę piłkarską na świecie, czechosłowackim hokeistom mogli się postawić jedynie rywale zza oceanu – w Europie nie było na nich mocnych. Przyczyny są proste – w obu tych krajach przedwojenny sport stał na bardzo wysokim poziomie. Ponadto przez niemal całą wojnę odbywały się tam regularne zawody sportowe, które w okupowanej przez nazistów Polsce były surowo zakazane.

W pierwszych powojennych mistrzostwach świata w hokeju na lodzie, rozgrywanych zresztą w Pradze, nie było mocnych na złotą czechosłowacką ferajnę. Wygrała sześć z siedmiu meczów, o ich kunszcie przekonali się reprezentanci Polski, którzy ulegli sąsiadom w stosunku 12–0. Co ciekawe, wynik ten został uznany przez biało-czerwonych za umiarkowany sukces, Czechosłowacy potrafili wręcz upokorzyć biednych Belgów (24–0) i Rumunów (23–1). Rok później zdobyli tyle samo punktów w tabeli, co drużyna kanadyjska, przegrywając złoto olimpijskie jedynie mniej korzystnym bilansem bramek. Przybyszom zza Atlantyku zrewanżowali się rok później, wygrywając mistrzostwo świata drugi rok z rzędu.

Członkowie złotej drużyny, którzy w znakomitej większości wywodzili się z klubów praskich, stali się ulubieńcami mas. Największą estymą cieszył się Bohumil Modrý, prawdopodobnie najlepszy wówczas bramkarz na świecie. Był 1949 rok, a nad Wełtawą i pod Tatrami od roku pełnię władzy dzierżyli już komuniści kroju stalinowskiego.


Złamane słowo


Gdy Europę przedzieliła żelazna kurtyna, przezorne gwiazdy czechosłowackiego sportu czmychnęły czym prędzej na zachód. Po londyńskich mistrzostwach w1950 roku do kraju nie wróciła Ája Vrzaňová, wybitna łyżwiarka figurowa, która poprosiła o azyl polityczny, a następnie przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie zrobiła wielką karierę w tamtejszych rewiach na lodzie. Z turnieju w szwajcarskim Gstaadzie nie zdecydował się na powrót do kraju tenisista i hokeista Jaroslav Drobný, który po wielu perypetiach związanych z próbą pozyskania obywatelstwa któregoś z wolnych krajów znalazł bezpieczną przystań w Egipcie, gdzie za godziwą zapłatę trenował córkę króla Faruka I.

Nie wszystkim sprzyjało szczęście – intuicja zawiodła Josefa Bicana, jednego z największych napastników w historii futbolu, idola praskich stadionów, wroga wszelkich totalitaryzmów. Tuż po wojnie otrzymał propozycję gry we Włoszech – nie zdecydował się tylko dlatego, że akurat wtedy nad Italią zawisło widmo komunizmu, a jego ojczyzna wydawała się mu bezpieczną przystanią. Pozostał więc, na swoje nieszczęście, w Czechosłowacji. Stalinowska władza gnoiła go później niemiłosiernie, pamiętając przedwojenne gwiazdorskie, a więc burżuazyjne kontrakty.

Na ucieczkę nie zdecydowali się również członkowie złotej drużyny hokejowej – choć napastnik Gustav Bubník przyznał po latach, że podczas jednego z turniejów w Szwajcarii zawodnicy rozważali pozostanie po zachodniej stronie żelaznej kurtyny. Decyzja o powrocie zapadła demokratycznie – ośmiu zawodników, w tym Bubník, obawiało się o los swoich rodzin pozostawionych w kraju. Wspomniany Bohumil Modrý otrzymał propozycję kontraktu w północnoamerykańskiej lidze NHL. Wykazując się lojalnością, poprosił o zgodę na przenosiny samego ministra informacji, Václava Kopeckiego. Komunistyczny polityk postawił jeden warunek: wyjedziesz za ocean, jeżeli zagrasz w najbliższych mistrzostwach świata. Modrý zagrał fenomenalnie i przywiózł do Pragi złoty medal. Marzenia o grze w najlepszej i najbogatszej lidze świata szybko jednak się ulotniły – minister Kopecký złamał obietnicę, informując o tym hokeistę już po jego powrocie do kraju. Rozczarowany bramkarz podjął decyzję o rezygnacji z gry w reprezentacji. Prawdziwe problemy miały się dopiero zacząć.


Ostatnia wieczerza


Gospodarzem kolejnych hokejowych mistrzostw świata w 1950 roku był Londyn. Czechosłowacka reprezentacja, już bez Modrego, miała z powodzeniem bronić tytułu mistrzowskiego. Zimna wojna nabierała jednak coraz bardziej realnych kształtów. Władze brytyjskie nie zdążyły rozpatrzyć wniosku o wizę dla dziennikarzy sportowych znad Wełtawy, na co czechosłowackie władze zareagowały histerycznie. Decyzja, związana z bojkotem mistrzostw, zastała hokeistów w stolicy. Praski trzon drużyny miał powód do biesiady – świętowanie narodzin dziecka jednego z zawodników. Hokeiści spotkali się w gospodzie U Hercliků, którą opiekował się brat zaprzyjaźnionego hokeisty, Mojmír Ujčík.


Sportowcy początkowo biesiadowali samotnie, ponieważ przybytek oficjalnie był jeszcze zamknięty. Mimo wczesnej pory wokół lokalu zaczęło kręcić się dwóch smutnych tajniaków. Impreza zmierzała w kierunku dobrze znanym wszystkim weteranom alkoholowych przygód. Po otwarciu o godzinie 18:00 gospoda wypełniała się powoli gośćmi. Hokeiści mieli zarezerwowaną salę na zapleczu, byli jednak słyszalni przez innych. Zwłaszcza w chwili, gdy o godzinie 19:00 z głośników radiowych dobiegł komunikat o wycofaniu hokejowej reprezentacji z turnieju mistrzowskiego. Kadrowicze byli coraz bardziej sfrustrowani, coraz bardziej źli.


U Hercliků – nieistniejąca już gospoda na ulicy Pštrossowej, w części praskiego Nowego Miasta sąsiadującej z Wełtawą. W 2009 roku na jej niegdysiejszym miejscu odsłonięto tablicę upamiętniającą los uwięzionych mistrzów świata. Jej autorem jest Jaroslav Zahrádka.

A sfrustrowany i zły hokeista rzadko waży słowa, kilka tych grubiańskich padło w stronę komunistycznych aparatczyków, w szczególności ministra Kopeckiego. Tajniacy wypełnili swoją robotę, niebawem w gospodzie pojawiły się odpowiednie służby, które dokonały aresztowania sportowców. Wyprowadzono ich w kajdankach.


Grupa Modrego


Jedenastu oczekiwało w praskich celach procesu, który zaczął się 6 października 1950 roku. Aresztowanych traktowano bez nadmiernej rewerencji. „«Jesteś mistrzem świata? Wiesz, kim dla mnie jesteś? Bydłem! Ale jeśli faktycznie jesteś mistrzem świata, zrobisz tu dla mnie sto przysiadów! Ale powoli, żebym mógł się nacieszyć!». Nie było wyjścia, jeżeli człowiek nie chciał ryzykować, że strażnik roztrzaska mu twarz lub skopie nerki…” – tak wspomniał swój pobyt w zamknięciu aresztant Zlatko Červený, bramkarz reprezentacji.

Niebawem do reszty grupy dołączył Bohumil Modrý. Z całą aferą nie miał nic wspólnego. W dniu biesiady w gospodzie U Hercliků odpoczywał wraz z rodziną w górach. Cała akcja potrzebowała kozła ofiarnego, prowodyra, a Modrý nadawał się jak nikt inny – był przecież największą gwiazdą, przedwcześnie zrezygnował z gry w reprezentacji. Został więc oskarżony o przywództwo w antypaństwowej grupie, kontaktującej się z zagranicznymi szpiegami, planującej ucieczkę z kraju i sabotującej nowe komunistyczne władze. Tajny proces trwał ledwie kilka dni, na salę sądową nie wpuszczono nawet rodzin oskarżonych. Mistrzowie świata nie byli świadomi grozy swego położenia.

Z początku myśleliśmy, że to żart, błahostka. Spodziewaliśmy się, że po awanturze zamkną nas na noc, postraszą i wypuszczą. Nawet podczas procesu, kiedy oskarżono nas o szpiegostwo i zdradę, śmialiśmy się, nie biorąc tego na poważnie. Żarty się skończyły, kiedy wylądowaliśmy w więzieniu i ogolono nas na zero – wtedy zrozumieliśmy powagę sytuacji – wspominał Václav Roziňák.


Rudawy


Gdzie bije serce czeskiego hokeja? Dyskusja na ten temat jest dla naszych południowych sąsiadów nieco niezręczna. Wszystkie znaki na ziemi wskazują obecnie na Trzyniec – siedzibę pięciokrotnego mistrza Czech, miasto znajdujące się na północno-wschodnim krańcu republiki, z największą w całym kraju populacją polskiej mniejszości narodowej. Jeżeli miałbym pocieszyć sfrustrowanego tym faktem Czecha, to powiedziałbym mu, że lepszy Trzyniec niż Jáchymov. Ta miejscowość i jej okolica są pełnym zaprzeczeniem teorii, że bogactwo jest gwarantem szczęścia.

Gdyby tak było, całe Rudawy byłyby krainą mlekiem i miodem płynącą – przecież właśnie tam, pod ziemią, schowane są naturalne skarby, które rozpalały umysły żądnych bogactwa władców. Jeszcze kilka wieków temu sam Jáchymov stał się dzięki kopalniom srebra jednym z najbogatszych miast w ówczesnej Europie. W XVI wieku żyło tam ponad 18 tysięcy mieszkańców – czyli prawie dziesięć razy więcej niż obecnie! Po wyczerpaniu złóż srebra, miasto stopniowo traciło na znaczeniu, choć okoliczna ziemia skrywała mnóstwo innych niespodzianek.

Pod koniec XIX wieku wkracza do akcji Maria Curie-Skłodowska, która tchnie nowe życie w tę okolicę, odkrywając w tamtejszej rudzie uranu pierwiastek rad. Stare sztolnie i kopalnie wracają do łask władców – korzystają z nich najpierw naziści, a potem komuniści. Ustrój totalitarny sprzyja polowaniu na pracowników – wiadomo, że niewiele osób z własnej woli podjęłoby pracę w takim miejscu i takich warunkach. Kopalnia uranu i więźniowie polityczni – to połączenie z perspektywy totalitarnych decydentów brzmi całkiem sensownie.


Jachymowskie piekło

To właśnie Rudawy (czeska nazwa Krušné Hory) tuż przy granicy z Niemiecką Republiką Demokratyczną pełniły rolę więzienia dla wrogów systemu. Według danych przytoczonych przez Muzeum Jáchymov w rozsianych po Rudawach obozach pracowało w samym 1953 roku niemal 15 tysięcy więźniów politycznych.

Odwiedziłem Jáchymov, który tak bardzo kontrastuje z położonymi kilkanaście kilometrów dalej, pełnymi blichtru i przepychu Karlowymi Warami. Niewielkie miasteczko, leżące wzdłuż dróg wyznaczonych naturalnie przez wąwozy, obecnie próbuje nieudolnie odnaleźć się na trudnym rynku kurortów – już w czasach hitlerowskich miasto przechrzczono na Radiumbad Sankt Joachimsthal i do dziś tutejsze łaźnie specjalizują się w leczeniu radem. Powyżej mikrokurortu znajduje się absolutnie wymarłe miasteczko z przewagą opustoszałych, zniszczonych, historycznych domów i kamieniczek. U góry odnajdziemy pierwsze sztolnie i kopalnie. Chętni mogą się przespacerować ośmiokilometrową trasą, nazwaną „Jachymowskim Piekłem”, wiodącą śladami stalinowskich obozów pracy.

To właśnie w Jachymowskim Piekle biło serce czechosłowackiego hokeja na początku lat 50.


Posłuchaj podcastu:



Przemyt krawatów i brzydka piosenka


Zmaltretowani fizycznie i psychicznie zawodnicy, po ekspresowym i urągającym wszelkim zasadom sprawiedliwości procesie, usłyszeli szokujący wyrok. Inżynier Bohumil Modrý – piętnaście lat więzienia. Gustav Bubník – czternaście. Stanislav Konopásek – dwanaście. Václav Roziňak i Vladimír Kobranov – po dziesięć. Wyroki pozostałych siedmiu oskarżonych wahały się między ośmioma miesiącami a sześcioma latami.

Sąd oparł swą decyzję na sfabrykowanych i absurdalnych dowodach, hokeiści otrzymali do podpisania akt oskarżenia kilka chwil przed procesem, nie mieli więc możliwości zapoznania się z tonami papierów. Modremu zarzucono chęć ucieczki z kraju, szpiegostwo i negatywny stosunek do panującego ustroju. Bubník miał przemycać korespondencję dla czeskich emigrantów, obrażać czechosłowacką komunistyczną władzę podczas posiadówki w gospodzie. Roziňak zgrzeszył utrzymywaniem kontaktów z uciekinierem Jaroslavem Drobným, któremu miał czelność wozić z ojczyzny krawaty. Zaśpiewał też brzydką piosenkę o władzy ludowej.

Takie przewiny miały uzasadnić surowy wyrok – wielkie gwiazdy hokeja zostały wysłane na wędrówkę po czechosłowackich więzieniach i obozach pracy. Mistrzowie świata – Modrý, Bubník, Marcelis, Konopasek – karę więzienia odrabiali katorżniczą pracą w kopalniach uranu.


Ostrzeżenie dla pozostałych


Adam Miklasz pisarz, dziennikarz. Mieszka w Cieszynie. Interesuje się historią, kulturą i piłką nożną w środkowej Europie i na Bałkanach. Jego najnowsza książka to Řezaný świat. Osobisty przewodnik po Śląsku Cieszyńskim

Więcej artykułów Adama Miklasza

Trzy lata po procesie na krótką drogę do piekielnych kotłów wybrał się towarzysz Stalin. W 1955 roku nadeszła odwilż, która była zwiastunem amnestii. Hokeistów wypuszczono z kolonii karnych, stracili jednak kilka lat życia, karierę, a przede wszystkim zdrowie. Bohumil Modrý, wytypowany do roli przywódcy antypaństwowej szajki, zmarł w 1963 roku, w wieku zaledwie 46 lat. Nie ma wątpliwości, że do śmierci przyczyniła się katorżnicza praca w kopalni – były więzień Zdeněk Mandrholec wspominał w pamiętniku, że pracownicy byli zmuszeni do ręcznego wydobywania rudy zawierającej uran.

Do dziś nie wiadomo, dlaczego komuniści postanowili unicestwić doskonałą drużynę i tak brutalnie potraktować jej członków. Według wielu opinii, w tym byłego trenera słowackiej reprezentacji hokejowej Jana Filca, pokazowy proces miał być swoistym memento dla innych sportowców planujących ucieczkę za granicę. Być może podejrzewano, że z kolejnych mistrzostw hokeiści już nie wrócą. Władze pokazały wszystkim pozostałym gwiazdom boisk, hal i aren miejsce w szeregu. Jeszcze inną hipotezę przedstawił Stanislav Konopásek: „Uważam, że stali za tym Sowieci. Nie umieli jeszcze dobrze grać w hokeja, ale chcieli podbić świat. Co było dla nich najłatwiejsze? Zlikwidować konkurencję – czyli nas, co było o tyle łatwe, że byliśmy ich satelitą”.


Zdjęcia ze zbioru własnego autora:

fragment trasy "Jachymowskie Piekło"
tablica poświęcona hokeistom w miejscu dawnej gospody "U Hercliku"
zdjęcie 'wymarłego miasta' Jachymow
szyb kopalni Svornost w Jachymowie
pejzaż Jachymowa