Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 13.06.2023
Igor Krawetz

Żołnierze legionu rosyjskiego weszli na teren Rosji. Walczą za Ukrainę i o swoją wolność

Rajdy na obwód biełgorodzki. Jak rosyjscy żołnierze i funkcjonariusze FSB uciekają przed rosyjskimi ochotnikami walczącymi po stronie Ukrainy. Opowieść Włada Ammosowa, uczestnika operacji w obwodzie biełgorodzkim, twórcy i dowódcy Syberyjskiego Batalionu w składzie sił zbrojnych Ukrainy, wolnego Sacha.
Foto tytułowe
(Twitter)


– Widziałem chaos i tchórzostwo armii rosyjskiej. Tam, na samej granicy, była kompania strzelców zmotoryzowanych z dobrą bronią, dobrze okopana. Gdyby chcieli, mogliby powstrzymać nas, a także znacznie większą grupę. Ale oni po prostu uciekli – opowiada 45-letni Wład Ammosow. Znajdował się wśród tych, którzy 22 maja wkroczyli do rosyjskiego obwodu biełgorodzkiego i przez dwa dni utrzymywali się w kilku wioskach między granicą a miasteczkiem Grajworon, niespełna 80 kilometrów od Biełgorodu. Główny Zarząd Wywiadu Ukrainy poinformował, że w tym regionie Federacji Rosyjskiej prowadzona jest operacja „utworzenia strefy bezpieczeństwa” wyłącznie z udziałem obywateli rosyjskich. Kreml wprowadził w regionie „reżim operacji antyterrorystycznej”.

Pytany, dlaczego rosyjscy wojskowi uciekli, Wład odpowiada:

– Nie mają motywacji, nie są gotowi na śmierć. Moglibyśmy poruszać się w nieskończoność po terytorium regionu. I tylko fakt, że mogliśmy się oderwać od linii zaopatrzenia, że groziłoby nam okrążenie, nas powstrzymywał. A kiedy do rosyjskiej wierchuszki w regionie dotarło, co się stało, zaczęła się panika. Żołnierze zaczęli strzelać do wszystkiego, nawet do swoich, nawet tam, gdzie nie dotarliśmy.



Pierwszy rajd, jak mówi Wład, ochotników z rosyjskim obywatelstwem walczących po stronie Ukrainy, miał miejsce w obwodzie briańskim na początku marca 2023 roku. Rosyjska FSB informowała wtedy, że na terytorium Rosji rzekomo wkroczyli „ukraińscy nacjonaliści”, ale odpowiedzialność wziął na siebie „Rosyjski Korpus Ochotniczy”, Kijów zaś informacje o „ukraińskiej grupie dywersyjnej”, jak mówił Kreml, nazwał kłamstwem kremlowskich propagandzistów. Władze Ukrainy zdystansowały się od udziału w akcji, określając ją dziełem rosyjskich partyzantów.

Operacja z 22 maja miała znacznie szerszy zasięg – grupy ochotników wkraczały na terytorium Rosji od trójstyku granic Ukrainy, Białorusi i Rosji na północy do obwodu ługańskiego na południu. Najwyraźniej testowano granicę. „Jeśli ochotnicy naprawdę przeniknęli tak głęboko, to pokazuje, że rosyjskie fortyfikacje tak naprawdę nic nie znaczą” – komentował George Barros z amerykańskiego Instytutu Studiów nad Wojną w rozmowie z „Voice of America”.

– Weszliśmy do wsi, nie spodziewaliśmy się, że druga strona odpowie z gradów i lotnictwem – kontynuuje opowieść Wład. Aby ocenić skalę operacji, rosyjskie władze wydały rozkaz śmigłowcom z pobliskich baz w Tomarowce, Wołokonowce i Biełgorodzie. Tydzień wcześniej, 15 maja, Ukraina zniszczyła całą rosyjską grupę lotniczą w obwodzie briańskim (rozbiły się tam dwa śmigłowce Mi-8 oraz samoloty Su-34 i Su-35), więc piloci nie wyrażali entuzjazmu, lecąc pod samą granicę. Około południa rozeszła się także informacja, że w regionie zestrzelono rosyjski wojskowy Mi-8.



– Wszyscy cywile ukryli się. Ci, którzy mogli wyjechać, wyjechali. Ale większość siedziała w domu, w piwnicach, nie widzieliśmy ich. Nie wchodziliśmy do domów, nikogo nie szukaliśmy. Ci rosyjscy żołnierze, którzy uciekli, ukrywali się gdzieś w ogrodach, ich też nie szukaliśmy. Szliśmy się przodu – mówi Ammosow. – Naszym celem było przejęcie inicjatywy. W zasadzie nam się to udało. Był to sprawdzian możliwości zarówno naszych, jak i rosyjskich wojsk granicznych. Uważam, że osiągnęliśmy wszystkie cele.

O akcji rosyjska opozycyjna „Nowaja Gazieta” napisała: „Nawet przy całkowitym zlekceważeniu incydentu przez oficjalne media, informacje są teraz błyskawicznie rozpowszechniane za pośrednictwem Internetu i komunikatorów. Zadanie – zasiać panikę i zamieszanie, pokazać bezbronność rosyjskich miejscowości – jest skutecznie wykonywane”. „Kiedyś w Rosji ich tam niet («ich tam nie ma» – tak propaganda nazywała rzekomo nieobecnych rosyjskich wojskowych podczas okupacji Krymu), a teraz ma do czynienia z nas tam niet” – dowcipkował uczestnik rajdu na obwód biełgorodzki.

Od 22 maja operacja rosyjskich ochotników w obwodzie biełgorodzkim trwa bez przerwy. W momencie pisania tego tekstu toczyły się walki o Szebekino, a Nowaja Tawołżanka nie była kontrolowana przez Rosjan.


Od oficera rosyjskiego GRU do ukraińskiego ochotnika


Wład pochodzi z wioski Myndygaj leżącej 250 kilometrów od Jakucka. Jest przedstawicielem narodu Sacha. – Pochodzę z małej wioski, z odległej tajgi. Na mapach była zaznaczana tylko dlatego, że w promieniu 70 kilometrów nie było ani jednej bardziej znaczącej wsi – mówi. – Byłem produktem swoich czasów. Dorastałem jako człowiek radziecki, byłem pionierem. Prawie zostałem członkiem Komsomołu, lecz ten upadł. Ale my wszyscy, ja i moi rówieśnicy, mieliśmy poważne rozmowy, że powinniśmy wstąpić do Komsomołu, bo to ułatwiłoby w przyszłości dostanie się na wyższą uczelnię.

Jako pierwszy w rodzinie Wład poszedł na studia – zdobył wykształcenie na Państwowym Moskiewskim Uniwersytecie Technicznym im. N.E. Baumana. Następnie 15 lat spędził w rosyjskim wojsku, w Głównym Zarządzie Wywiadu.

– Planowałem zostać rolnikiem, zacząć hodowlę. Ale upadł ZSRR, choć może w wielu ludziach w Jakucji trwa aż do teraz. Podczas gdy pieriestrojka i głasnost w centralnej Rosji były w pełnym rozkwicie, w Jakucji wszystko pozostało zamrożone. Dlaczego poszedłem do wojska? Wychowałem się z takim sowieckim myśleniem, że najważniejsze jest silne państwo, że obrona ojczyzny przede wszystkim. Zostaliśmy wychowani tak, że nie ma większej chwały niż umrzeć za państwo, wykonując nawet najbardziej szaleńczy rozkaz.


Dopytuję, skąd to przyswojenie tak imperialnego myślenia u przedstawiciela rdzennego ludu Rosji. – Bo jesteśmy uciskani. Tylko przyjmując kulturę kolonialną, możemy osiągnąć jakiś przyzwoity poziom życia – wyjaśnia. – Wszystkie uciskane narody naśladują swoich kolonizatorów. Miałem wielką chęć, by zostać wojskowym, obrońcą państwa, kraju, narodu. Więc zostałem. Zaczęła się wojna czeczeńska. Naprawdę myślałem, że kraj się rozpada. Nie do końca to wszystko rozumiałem, ale wtedy wydawało mi się, że Rosja umiera, że jeszcze trochę, a Jelcyn sobie nie poradzi. Ale w centrum takich nastrojów nie było, było odwrotnie, umocnienie pionu władzy. Był 1995 rok, środek pierwszej wojny czeczeńskiej. Nikt wtedy dobrowolnie nie szedł do wojska. A ja chciałem.

Wład trafił do Moskiewskiej Wyższej Szkoły Dowodzenia Sił Połączonych, choć długo tam nie został, bo była to, jak mówi, „fabryka drewnianych żołnierzyków”. Przeniósł się do Wojskowej Akademii Strategicznych Sił Rakietowych, której też nie ukończył, i aby „zmyć hańbę krwią”, zgłosił się na ochotnika do Czeczenii. Trwała wtedy już druga wojna czeczeńska. Trafił najpierw do wąwozu Wiedeno. W tej górskiej dolinie w pobliżu granicy administracyjnej Czeczenii i Dagestanu zwolennicy niepodległości Czeczenii przez długi czas prowadzili akcje partyzanckie, ataki na żołnierzy rosyjskich trwały tam jeszcze przez kilka lat. Jak wspomina Wład, w wojsku widział wiele rzeczy, o których wolałby zapomnieć. Na przykład jak koledzy zabili swojego przyjaciela, bo nie chcieli oddać mu długu.

Wład Ammosow
– Kiedy zacząłem służyć, zdałem sobie sprawę, że wziąłem na siebie odpowiedzialność. Wiele rzeczy mi się nie podobało, a może nawet i sama ta wojna. Ale byłem wychowany tak, że muszę wykonywać rozkazy, czy mi się to podoba, czy nie.

Kiedy wstąpił do armii ukraińskiej, pierwszą rzeczą, która go zaskoczyła, było to, że żołnierze mogą odmówić wykonania rozkazu. – Jesteśmy niewolnikami rosyjskiej mentalności. Ale w Ukrainie oddział ochotników wbrew ich woli nigdzie nie pójdzie. Z drugiej strony są ci, którzy są gotowi bohatersko zginąć, i trzeba ich powstrzymywać, bo są potrzebni na przyszłość. Reszta idzie powoli, świadomie, w sposób zorganizowany. Bardzo dobrze trzymają obronę, jeśli idą do szturmu, to z przygotowaniem artyleryjskim, z pojazdami opancerzonymi, z przewagą liczebną i jakościową. Nie tak, jak walczy Rosja.

– Kiedy byłem w armii rosyjskiej, tam liczyło się poczucie obowiązku, że musisz wykonywać rozkazy i tyle. To jest norma życia na froncie. Nie ma sytuacji awaryjnej. Zabili? To zabili, zdarza się. Ktoś zginął na własnym granacie? To zginął. Rosja to kraj, w którym jest to na porządku dziennym. Mój kolega z dzieciństwa wracał do domu i został po prostu skopany na śmierć. Kolega z klasy siedział w więzieniu i został zasztyletowany. Do tego jesteśmy przyzwyczajani od dzieciństwa, że tak po prostu się zabija. Nie pojmuję więc, dlaczego wszystkich dziwi to, że Rosjanie tak łatwo idą na wojnę, skazani na zagładę. Przeciętny Rosjanin rozumie, że jego życie nic nie jest warte, i sam niczyjego życia nie ceni.


Federalna Służba Bezpieczeństwa


Funkcjonariusze, którzy uciekli z posterunku granicznego, byli z FSB – w Rosji Straż Graniczna jest częścią służb. Wład nie rozumie mitu „potężnego FSB” i mówi, że ochotnicy z Rosji, z którymi ma do czynienia, muszą przeżyć inicjację: „Że co? Tak łatwo zwalcza pada ten straszny reżim?”. – Nowi, którzy do nas przychodzą, mają „zaminowaną” świadomość. Że istnieje okropny reżim, przeciwko któremu nic nie da się zrobić. A potem jedziemy do Rosji z bronią i wszyscy przed nami uciekają: i policja, i FSB, i wojsko. Wyobraźcie sobie euforię naszych ochotników!

– FSB stało się narzędziem do zarabiania i prania pieniędzy – ocenia Wład. – Zetknąłem się z nim w Czeczenii. Rekrutowało się tam najbardziej pozbawionych skrupułów ludzi. Kiedyś urządziliśmy sobie z nimi ucztę, szaszłyki, w międzyczasie rozmawiamy, żartujemy i nagle oni nas proszą, by zabić ich dowódcę! To była dzicz dla nas, wojskowych. W czasach Związku Sowieckiego członkowie KGB byli elitą, może nawet intelektualistami i mężami stanu. Dziś to zdegenerowani, nic nie warci bandyci.

(Shutterstock)
Skalę upadku FSB opisuje mieszkający w Londynie Andriej Sołdatow, który bada tę organizację od wielu lat: mówi, że kwitną tam najbardziej absurdalne teorie spiskowe: „Mają poczucie kruchości aparatu państwowego, który musi być chroniony na wszelkie możliwe sposoby. Co więcej, warto zabezpieczyć go przed wszelkim ryzykiem politycznym, nawet jeśli jest to wyjście na ulicę jednej osoby z pustym plakatem. Szczerze wierzą, że rewolucję można rozpocząć wszędzie. Cegła spadnie na głowę przypadkowej osoby, a to wywoła zamieszki, których nie da się powstrzymać. Są bardzo słabo wyedukowani, szczególnie w zakresie nauk humanistycznych. Ostatnio niezwykle popularna była wśród nich koncepcja bezpieczeństwa publicznego, tzw. «Martwa woda». To absolutnie wariacka teoria, że Rosja jest kontrolowana przez jakiegoś globalnego satanistę, który znajduje się poza granicami kraju, dlatego wszystko jest tu takie złe. Inni bardzo lubią książki Michaiła Aleksiejewa, który napisał, że skarby cywilizacji hiperborejskiej zostały zakopane pod Uralem. Mają charakter duchowy, więc każdy chce je zabrać – od Mongołów i Napoleona po Hitlera i NATO. Głównym zadaniem narodu rosyjskiego ma być ich ochrona”.

– Uważam, że dziś FSB jest mocno podzielone – kontynuuje Wład. – Podobnie jak i cały kraj. Oni mają swoje interesy w regionach. W niektórych są bardziej zainteresowani secesją lub niepodległością. Jest tam wiele nurtów, klanów, ruchów. W republikach są kadry narodowe, które mają własne interesy. Gdy tylko władze centralne zostaną osłabione, natychmiast pojawią się setki przywódców ludowych, którzy zmiotą wszystkie lokalne służby specjalne, a policja będzie ich tylko wspierać.


Wolna Sacha


Właśnie z tego powodu Wład jest zwolennikiem wolnej Sachy (Jakucji). Uważa, że Rosja już jest mocno zdezintegrowana: – Myślę, że system jako całość nie może sam się zmienić. Ale poszczególne jego części mogą się zmieniać, a potem łączyć w nowy sposób, reorganizować, już na innych zasadach, już w myśl innych umów. Rosja może przetrwać tylko pod warunkiem, że wybuchnie nowa wojna domowa, a kraj utonie we krwi. Wcześniej strzelano za umiejętność pisania i czytania, a teraz za przeglądanie Internetu. Ludzie mają dostęp do informacji, więc już nie uda się utrzymać całego kraju w jednym ideologicznie poprawnym szeregu.

Gdy Ammosow zaczął walczyć po stronie Ukrainy, sformował Batalion Syberyjski do walki z reżimem Putina. W jego skład wchodzą przedstawiciele różnych grup etnicznych i narodowości mieszkających na terytorium Federacji Rosyjskiej i sprzeciwiających się polityce Kremla. – Początkowo miałem pomysł: stworzyć dywizję jakucką, nawet jeśli będzie to niewielka liczba ludzi, aby zjednoczyć wokół siebie moich rodaków i walczyć o niepodległość republiki. Ale ponieważ było nas niewielu, utworzyłem zjednoczoną jednostkę, ponieważ jest wielu Rosjan lub tych, którzy uważają się za Rosjan, którzy również są za niepodległością swoich regionów. Obecnie rekrutujemy ludzi, część ochotników już przebywa terytorium Ukrainy. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy stanowić poważne zagrożenie dla Rosji. Że będziemy niezbędną siłą dla Ukrainy.
Igor Krawetz – dziennikarz, bloger, prowadzi fanpage „Ukrainiec w Polsce”. Współpracował z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką”, „Wirtualną Polską” i Resetem Obywatelskim, z szeregiem mediów ukraińskich. Od 2015 razem ze Związkiem Ukraińców w Polsce zwalcza antyukraińską mowę nienawiści. Uczestnik ruchu Obywatele RP, absolwent Studium Europy Wschodniej UW.

– Napływ chętnych do walki z władzą Putina jest coraz większy. W końcu nie mówimy, by zniszczyć Rosjan – zastrzega Wład. – Chodzi o to, że ludzie chcą żyć w spokojnym, sprawiedliwym, uczciwym kraju, w którym każdy czuje się chroniony. Takich ludzi są miliony, trzeba im dać do zrozumienia, że jedynym sposobem na zmianę jest walka. Walka zbrojna.

Do tego Rosjan jeszcze musimy przekonać.