Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Kaukaz / 15.08.2023
Anna Żamejć
Pieniądze i zagrożenie zewnętrzne pomagają utrzymać władzę w Baku. Azerbejdżan balansuje między Rosją a Zachodem
Kiedy do Baku płyną petrodolary, reformy instytucjonalne idą na boczny tor – Natig Dżafarli, azerbejdżański analityk polityczno-ekonomiczny i sekretarz opozycyjnej partii REAL, mówi Annie Żamejć
Ogniste wieże w Baku (Shutterstock)
W ostatnich latach Azerbejdżan przeszedł na technokratyczny model zarządzania, który miał przyspieszyć reformy gospodarcze. Do tego w czasie pandemii COVID-19 wybuchła 44-dniowa wojna o Górski Karabach. Azerbejdżan wyszedł z niej zwycięsko i oswobodził znaczną część terytoriów utraconych w latach 90. w wyniku wojny z Armenią. Jak te wszystkie wydarzenia i procesy wpłynęły na politykę wewnętrzną w Azerbejdżanie? Na ile zrealizowano zapowiadane reformy?
Technokratyczne zmiany rozpoczęły się po kryzysie cen na ropę naftową z lat 2015–2016. Miała wtedy miejsce trzykrotna dewaluacja manatu i rząd zdecydował uciąć zyski płynące do kieszeni oligarchów. To był powód wprowadzenia technokratycznych rządów, a nie, jak się powszechnie uważa, ze względu na chęć przeprowadzenia poważnych systemowych reform.
Najpierw nastąpiły zmiany na kluczowych stanowiskach ministerialnych: ministra gospodarki, podatków, potem zjednoczono oba ministerstwa. Następnie pojawiło się tzw. superministerstwo i superminister Michail Dżabbarow, który objął bardzo wiele funkcji. Prezydent Ilham Alijew dał mu nawet dużą swobodę wyboru ludzi do swego zespołu.
Ukrócono wówczas nieco czarnorynkowe praktyki. W latach 2017–2018 pojawiła się nadzieja, że w ślad pójdą konkretne reformy strukturalne. Ale ceny na ropę naftową znowu poszły w górę w 2018 roku – za baryłkę płacono już 80–100 dolarów. Wiele z planów technokratycznego rządu zostało wstrzymanych, bo znowu pojawiły się pieniądze z ropy naftowej. A to już standard u nas: kiedy płyną petrodolary, reformy instytucjonalne idą na boczny tor.
Gdy zaczęła się pandemia COVID-19, rząd przyjął wszystkie wytyczne Światowej Organizacji Zdrowia. Twarde lockdowny i inne zalecane procedury zostały szybko wdrożone. Jedyne, co niezbyt dobrze zadziałało, to zasiłek dla osób, które straciły pracę z powodu pandemii. Za trzy miesiące dostali 190 manatów – blisko 115 dolarów. W ogóle było wtedy dużo napięć na tle spraw socjalnych, które w końcu doprowadziły do protestów. Po raz pierwszy w najnowszej historii Azerbejdżanu wyszło na ulice 40 tysięcy ludzi, i to bez udziału politycznych partii. Głównym motywem był konflikt karabachski, ale większość protestujących była już dostatecznie wkurzona pandemią i utratą pracy.
A potem przyszła wojna, która również sprawiła, że odłożono na bok wszelkie kluczowe bolączki do rozwiązania – kwestie socjalne i te związane z pandemią – a popularność prezydenta poszybowała do góry. Jeśli miałyby wtedy miejsce prawdziwie demokratyczne i wolne wybory, nie ma wątpliwości, że Ilham Alijew by w nich wygrał.
Jak teraz wygląda sytuacja polityczno-gospodarcza w Azerbejdżanie?
Po pierwsze przyszła wysoka inflacja, która jest problemem na całym świecie. W Azerbejdżanie dwucyfrowy wzrost cen (13–16% wg oficjalnych statystyk) utrzymuje się już dwa lata z rzędu. Głównym źródłem społecznego niezadowolenia jest drożyzna na rynku żywności i lekarstw, których ceny poszły do góry średnio o 20%, ale tych z koszyka 30 podstawowych produktów, z których ludzie korzystają praktycznie codziennie – jak ziemniaki, mąka czy cebula – o 40%. W tym samym czasie pensje wzrosły średnio o 10%.
To dlaczego na ulicach nie widać społecznego niezadowolenia?
Władze wykorzystują retorykę niezakończonej wojny. Nie wszystkie problemy z Karabachem zostały jeszcze rozwiązane, wciąż nie ma traktatu pokojowego. Ludzie podchodzą do problemów ze zrozumieniem z uwagi na priorytet kwestii karabachskiej. Zaczynają jednak zadawać coraz więcej pytań – minęło już prawie trzy lata, a na razie poza przykładem wioski Agalli, gdzie sprowadzono 160 rodzin wielkich powrotów karabachskich uchodźców nie widać. Za to na obudowę wyzwolonych terytoriów wydano już z budżetu Azerbejdżanu 10 miliardów manatów.
W maju premier Armenii Nikol Paszynian ogłosił w parlamencie, że Armenia jest gotowa uznać Górski Karabach za terytorium Azerbejdżanu. Na takie słowa Baku czekało 30 lat. Może to oznaczać, że jesteśmy na progu zakończenia konfliktu?
Rzeczywiście to niezmiernie ważne wydarzenie, ale nie wszyscy przyjęli to dobrze w Armenii. Niektórzy okrzyknęli Paszyniana sprzedawczykiem. Dla władz i społeczeństwa Azerbejdżanu to wielka sprawa. Kolejny etap to uwzględnienie Karabachu jako terytorium Azerbejdżanu w formalnych dokumentach. To będzie ogromny krok na drodze do pokoju. Niestety nie spodziewam się, że to szybko nastąpi, ponieważ szeroki traktat pokojowy zawiera wiele spornych aspektów, od demarkacji granic po prawa karabachskich Ormian.
Jak podejrzewam, to państwa zachodnie nałożyły tę presję na premiera Armenii w czasie niedawnych rozmów waszyngtońskich. W zamian jednak oczekuje się od Baku gwarancji bezpieczeństwa dla Ormian w Karabachu, a z tym mamy problem. Nasze władze nie przedstawiają jasnego stanowiska. Nie zgadzają się na autonomię dla Ormian, ale też nie chcą dać międzynarodowych gwarancji bezpieczeństwa. No ale piłka jest po stronie Azerbejdżanu – Armenia poszła na ustępstwa i teraz Ilham Alijew powinien na to jakoś odpowiedzieć.
A jakie widzisz szanse na to, że Baku zgodzi na status autonomii dla Karabachu?
Niewielkie. Ormianie teraz mówią: „Niech Karabach pozostanie częścią Azerbejdżanu, ale w zamian dajcie status autonomii tak jak w Nachiczewanie”. A Baku krok po kroku likwiduje autonomię republiki Nachiczewanu, po to, aby nie było żadnego precedensu. Faktycznie w Nachiczewanie istniała do niedawna szeroka autonomia – republika miała swoje władze, parlament, ministrów i wiceministrów.
W grudniu zeszłego roku przywódca azerbejdżańskiej eksklawy Wasim Talibow podał się dymisji po 27 latach na stanowisku przewodniczącego parlamentu – oficjalnie z uwagi na problemy zdrowotne, ale w praktyce było jasne, że odchodzi na żądanie władz centralnych.
Talibow sprzeciwiał się likwidacji autonomii. Pełnił funkcję miejscowego cara – był jednocześnie głową władzy wykonawczej i ustawodawczej. Po jego odejściu Nachiczewan pozostał autonomią już tylko de jure. De facto to prezydent wybiera teraz ministrów w republice, mimo że według konstytucji ma tylko prawo rekomendacji.
Ale wróćmy do kwestii ustępstw – Azerbejdżan musi teraz coś zaproponować. Nasze władze kilka razy wystąpiły z zawoalowanym komunikatem, że mają zamiar rozszerzyć kompetencje samorządów zgodnie ze standardami europejskimi. Nikt oficjalnie nie mówi, że chodzi o ustępstwa dla Ormian. Prezydent komunikuje po prostu, że jesteśmy proeuropejskim krajem i pora na ratyfikację określonych zobowiązań w tej kwestii.
Już w 2001 roku przy wstąpieniu do Rady Europy Azerbejdżan zobowiązał się do organizacji wyborów prezydentów miast, ale nigdy nie zdecydowano się na konkretne reformy w tym obszarze. Szykują się zmiany?
Nawet Rosja przeprowadziła takie reformy, tylko Azerbejdżan pozostał w tyle. Kilka lat temu REAL podnosił ten problem na forum publicznym i oficjalna odpowiedź władz była taka, że jeśli nie rozwiąże się problem Karabachu, nie ma co liczyć na jakiekolwiek nowelizacje ustaw w tym kierunku. Ale teraz sytuacja wygląda inaczej i jest szansa, że Baku mogłoby się zgodzić na bezpośrednie wybory prezydenta Hankendi/Stepanakertu w Karabachu. Władze nie mogą jednak dać takiego przywileju tylko Ormianom. Takie zmiany należy przeprowadzić w całym kraju – w Baku, Gandży, Szeki, w Nachiczewanie i innych miastach. Rząd głowi się teraz, jak to zrobić: z jednej strony rozszerzyć kompetencje lokalnych władz, ale z drugiej kontrolować sytuację na tyle, aby nie dopuścić do zbytniego rozwoju demokracji.
Nie wierzę, że samorządy miejskie dostaną realną władzę. Będą miały jakieś uprawnienia, ale przedstawiciele prezydenta będą w stanie nie tylko sprawować nad nimi nadzór, ale nawet anulować ich postanowienia lokalnych władz.
W ostatnich miesiącach coraz aktywniej w procesie pokojowym uczestniczą Stany Zjednoczone i Unia Europejska. Po intensywnej rundzie rozmów w Waszyngtonie Moskwa wydała oświadczenie, że tylko trójstronne porozumienie z udziałem Rosji może być gwarantem traktatu pokojowego. Przez lata była ona uważana jednocześnie za klucz i za przeszkodę do rozwiązania konfliktu, ale obecnie Kreml jest zajęty wojną w Ukrainie. W jaki sposób słabnąca pozycja Moskwy może wpłynąć na dalszy przebieg negocjacji w sprawie Górskiego Karabachu?
Zacznijmy od tego, że Rosja jest przewrażliwiona na punkcie udziału innych krajów w rozmowach pokojowych między Azerbejdżanem a Armenią. Myślę, że głównym celem Kremla jest jednoczesne wywieranie nacisków na Baku i Erywań i sprawienie, aby najważniejsze dokumenty zostały podpisane właśnie w Moskwie, a nie Waszyngtonie czy Brukseli. Rozwiązanie całego konfliktu na papierze osłabi bowiem wpływy Rosji w Armenii i w Azerbejdżanie.
Przez ostatnie 35 lat Rosja wykorzystywała konflikt o Górski Karabach, aby wpływać na sytuację wewnętrzną w obu krajach, więc nie będzie chciała dopuścić do jego końcowego uregulowania. Owszem, może się zgodzić na podpisanie ramowych porozumień w niektórych aspektach, np. dotyczących transportu, wzajemnego uznania integralności terytorialnej, ale na tyle, na ile się da, będzie blokować podpisanie szerszego traktatu pokojowego.
Agresja Rosji przeciwko Ukrainie miała wpływ na konflikt karabachski, ale nie do tego stopnia, by Rosja odpuściła sobie Kaukaz. Wręcz przeciwnie – Kreml uważa, że jeśli wycofa się z Karabachu, następna będzie Azja Centralna, gdzie sytuację najszybciej wykorzystają Chiny.
Baku ostatnio nieco przeorientowało swoją politykę zagraniczną, m.in. pozwalając sobie na śmielszą krytykę Moskwy i jednocześnie na zacieśnienie współpracy z Europą w sektorze energetycznym. To tylko chwilowa zmiana czy Azerbejdżan będzie powoli dryfować w stronę zachodnią, osłabiając jednocześnie relacje z Rosją?
Relacje Baku z Waszyngtonem i Brukselą w ostatnich latach znacząco się poprawiły w porównaniu do roku 2013 czy 2015–2016, gdy w Azerbejdżanie miała miejsce największa fala represji. Do tego Baku wykorzystuje fakt, ze Kreml nie jest zadowolony z rządów Paszyniana.
Gdy Armenia zaprosiła do siebie obserwatorów z Unii Europejskiej, Azerbejdżan bardzo spokojnie to przyjął i skomentował, że na terytorium Armenii Ormianie mogą robić, co im się podoba. Ale władze w Baku wiedziały, że takie pomysły nie są na rękę Moskwie. I rzeczywiście, krótko po tym rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu zadał retoryczne pytanie, kto będzie w takim razie bronił Armenii przed Azerbejdżanem, gdy ta grupa 70 obserwatorów się wycofa. Azerbejdżan tym samym pokazał, że potrafi grać w tę grę.
Ocieplanie relacji z Zachodem powoduje, że i Armenia oddala się od Rosji. Nie sądzę, żeby było to celowe, wspólne zagranie Baku i Erywania, ale gdyby razem opracowywali takie rzeczy, to byłoby naprawde ciekawie. Kiedy Azerbejdżan postawił punkt kontrolny w Laçınie, Ormianie oczywiście ostro zareagowali i nazwali to blokadą. Ale to idzie im na rękę, bo mogą odwołać się do precedensu i też postawić swoje punkty kontrolne, np. na drodze przez Zangezur do Nachiczewanu. Ormianie nie chcą tej drogi zostawić bez kontroli, albo polegać tylko na posterunkach rosyjskich. Zresztą Putin niedawno podkreślił, że na podstawie porozumień listopadowych z 2020 roku tę drogę miałoby kontrolować rosyjskie FSB. A takie rozwiązanie nie jest na rękę ani nam, ani Ormianom.
Według wspomnianych porozumień rosyjski kontyngent miałby się znajdować w Karabachu jedynie przez pięć lat. W ostatnim ćwierćwieczu brak jednak przykładów, by Rosjanie skądkolwiek dobrowolnie wycofali swoje wojska. Jakie widzisz perspektywy na zakończenie rosyjskiej misji pokojowej już w 2025 roku?
W najczarniejszym dla nas scenariuszu Moskwa może się zdecydować na uznanie separatystycznego reżimu w Karabachu i rozpocząć z nimi współpracę. Putin w niedawnym przemówieniu użył sformułowania „naród Górskiego Karabachu”. Jeśli zatem Baku będzie zbyt mocno naciskać na wycofanie wojsk, teoretycznie Rosjanie mogą się do tego posunąć – tak jak to zrobili w Osetii czy Abchazji – na podstawie „prośby narodu”. Żeby uciec od tego scenariusza, Azerowie mogą się zgodzić na przedłużenie misji kontyngentu o kolejne 5 lat, do 2030 roku, i obserwować sytuację w Ukrainie i na świecie.
Na razie jednak nie tylko wojna w Ukrainie, ale i obecność Turcji powstrzymuje Kreml. Turcja jest niezwykle ważnym partnerem dla Rosji, również w kwestii obchodzenia sankcji. Takie rozwiązanie jest też na rękę wielu zachodnim firmom, które nie mogą bezpośrednio handlować z Rosją. I nie chodzi to o ropę i gaz, ale o kupno tytanu, rzadkich minerałów. Turcja kupuje u Rosjan i sprzedaje dalej na Zachód. Jestem przekonany, że bez czynnika tureckiego Rosja wdrożyłaby o wiele twardszą politykę w kwestii Górskiego Karabachu, Azerbejdżanu i Armenii.
A czy Baku jest gotowe na zmiany na szczycie władz Rosji, na koniec epoki Putina? Jak zmiana warty na Kremlu mogłaby wpłynąć na sytuację w Azerbejdżanie?
Nie mam żadnych złudzeń, że po odejściu Putina Rosja stanie się normalnym, cywilizowanym krajem. Wręcz przeciwnie, uważam że jest duże prawdopodobieństwo przejęcia w takim przypadku władzy przez jakiegoś generała-dyktatora, który będzie jeszcze gorszy od Putina. Rosjanie pragną imperium, pragną dominować. To nie wróży dobrze dla sąsiadów Rosji, w tym Azerbejdżanu. Ale nasze władze mają nadzieję, że uda nam się odsunąć od Rosji – na tyle, na ile się da.
Jeśli brać pod uwagę inne kaukaskie republiki, obrót handlowy między Armenią a Rosją powiększył się trzykrotnie w czasie ostatniego roku, a między Gruzją a Rosją półtora raza. Natomiast z Azerbejdżanem było to tylko 20% i to głównie ze względu na inflację. Innymi słowy, my nie mamy silnych gospodarczych relacji z Rosją, nie mamy u siebie na rynku wielkich rosyjskich firm tak jak w Gruzji czy Armenii – w tej ostatniej sektor energetyczny i koleje są w rękach Rosjan. W statystykach naszego eksportu Rosja nie jest nawet w pierwszej piątce docelowych krajów. Jedynie w imporcie jest na drugim miejscu, bo kupujemy stamtąd produkty rolnicze, m.in. pszenicę. A 90% naszego eksportu – głównie ropa i gaz – jest ukierunkowane na kraje Zachodu.
Z drugiej strony Baku nie garnie się do rozbudowywania stosunków gospodarczych z Unią Europejską. Azerbejdżan – wyłączając Białoruś – jest jedynym krajem z Partnerstwa Wschodniego, który nie podpisał nowego porozumienia o współpracy z Brukselą. Negocjacje w tej sprawie trwają od 2017 roku.
Zostały dwie nierozwiązane sprawy: członkostwo Azerbejdżanu w Światowej Organizacji Handlu i otwarte przestworza. W tej ostatniej kwestii widzimy postęp. Dotychczas trzy europejskie firmy otrzymały pozwolenie na uruchomienie rejsów do Baku, w tym polski LOT. Największe problemy są z umową handlową – Azerbejdżan nie chce otwierać rynku z uwagi na obecność miejscowych monopoli i możliwą utratę kontroli nad walutą. Przy otwarciu rynków miejscowe holdingi mogą nie być w stanie konkurować z zachodnimi firmami.
W świetle napiętej sytuacji w ostatnich miesiącach między Baku a Teheranem, czy istnieje ryzyko bezpośredniej militarnej konfrontacji Azerbejdżanu z Iranem w najbliższym czasie?
Nie będzie bezpośredniej konfrontacji, a już na pewno nie będzie takiej inicjatywy ze strony Azerbejdżanu. Jeśli nasi bracia i przyjaciele z Wielkiej Brytanii, Izraela, USA będą chcieli wciągnąć Azerbejdżan do jakiejś większej koalicji w sprawie Iranu, być może wtedy Azerbejdżan wyraziłby zgodę, aby być częścią jakiejś większej kampanii. Iran to nie Rosja i kraje zachodnie mogłyby pójść na bezpośrednią konfrontację. Ale deklaracja wojny tylko ze strony Azerbejdżanu bądź Iranu w stronę Azerbejdżanu jest niezwykle mało prawdopodobna. Poza tym Iran wciąż dysponuje tzw. miękką siłą, którą wykorzystuje wewnątrz Azerbejdżanu i nie waha się tego dalej robić. Chodzi o sieci religijne.
Ale władze Azerbejdżanu nie ułatwiają im działalności i co rusz rozbijają ruchy religijne, w tym proirańskie.
Samymi aresztowaniami nie rozwiążemy tego problemu. Reza Pahlavi też próbował do rewolucji islamskiej z 1979 roku załatwić sprawę aresztowaniami. A efekt wyszedł całkowicie odwrotny do zamierzeń – to islamiści przyszli do władzy. Chwała Bogu Azerbejdżan to nie Iran, u nas religijność jest na zdecydowanie niższym poziomie.
Ale wracając do tematu: stosunki azerbejdżańsko-irańskie w dużym stopniu zależą od tego, jak Iran dogada się lub nie dogada ze światem zachodnim. Jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, to nie jesteśmy w ogóle od siebie zależni. Handel między Azerbejdżanem a Iranem wyniosł 495 milionów dolarów zeszłym roku, to niewiele.
Czy Azerbejdżan jest gotowy na koniec ery ropy naftowej? Arabia Saudyjska, która podobnie jest zależna od dochodów ze sprzedaży ropy naftowej, przygotowała Strategię 2030. Jaki plan ma Azerbejdżan na transformację gospodarczą?
Publicznie Azerbejdżan całkowicie popiera przejście na zieloną gospodarkę po linii europejskiej i światowej. Ale czy rzeczywiście się do tego przygotowujemy? Zostało mało czasu, do 2030 roku, w którym Europa ma przejść na gospodarkę niskoemisyjną. Potrzebowalibyśmy wielu nowych specjalistów, zmiany w systemie edukacji, podatków – a tego na razie na horyzoncie nie widać. Drugim wyjściem byłoby otworzenie gospodarki na międzynarodowych ekspertów w tym zakresie, ale póki co tak się nie dzieje.
Nasze władze pokładają nadzieję w naftowym funduszu, w którym mamy zaoszczędzone 52 miliardy USD. Te pieniądze będzie można w przyszłości wykorzystać na transformację energetyczną i da nam to możliwości manewru.
Ale zanim nastąpi przejście na zielone źródła energii, nasze władze stawiają na wysokie ceny ropy, nawet do 100 dolarów za baryłkę. To pomoże zaoszczędzić jeszcze więcej pieniędzy na inwestycje w przyszłości.
Ale w jakim kierunku? Jest w ogóle pomysł na to, jak ma wyglądać gospodarka Azerbejdżanu za 10–15 lat?
Anna Żamejć -
jest niezależną dziennikarką i specjalistką ds. komunikacji. Była stypendystką Fulbrighta i International Peace Scholarship w 2013 r., co pozwoliło jej ukończyć studia magisterskie w zakresie studiów nad pokojem i sprawiedliwością na Uniwersytecie w San Diego w Kalifornii, gdzie uzyskała kwalifikacje mediatora sądowego.
Anna pracowała jako korespondentka serwisu Radia Wolna Europa w Azerbejdżanie i udzielała się w różnych innych środkach masowego przekazu.
Priorytetem rozwoju są objęte trzy sektory: rolniczy, turystyka i IT. Ciekawe tylko, jak władze chcą rozwijać ruch turystyczny przy zamkniętych granicach lądowych.
Z kolei w sektorze rolniczym ciągle jesteśmy zależni od rynku rosyjskiego i niewiele robimy w kierunku otwarcia się na Zachód. Aktualnie 76% produktów rolniczych eksportujemy do Rosji. A co jeśli Rosja nagle zamknie nam rynek? Mieliśmy już taki precedens – w zeszłym roku był jakiś problem i przez dwa miesiące Rosja nie przyjmowała naszych pomidorów. Znam wielu ludzi, którzy przez to zbankrutowali. Dlaczego nie możemy na przykład eksportować naszych pomidorów do Polski? Bo nie ma umowy z Unią Europejską, do tego nie jesteśmy członkiem Światowej Organizacji Handlu i nie ma wdrożonych standardów.
A w sektorze informatycznym nic się nie dzieje. Nie ma ekspertów, szkół czy dużych firm w tej dziedzinie. Tymczasem bezpieczeństwem informatycznym często zajmują się międzynarodowe firmy, nawet w kwestii ochrony stron rządowych. Często to firmy izraelskie, ale są też rosyjskie. Po co rozwijać sektor IT i jednocześnie zależeć w kwestii ochrony danych od podmiotów zagranicznych? Kompletnie tego nie rozumiem.