Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Międzymorze / 27.08.2023
Michał Kacewicz

Rosyjscy żołnierze są wyczerpani wojną. Kreml blefuje i dąży do chaosu

Kiedy zachodnie media i politycy zastanawiają się, czy ukraińska kontrofensywa w ogóle trwa, Ukraińcy czują oburzenie i domagają się więcej broni. Wojna wchodzi w niebezpieczny czas zmęczenia zarówno uczestników, jak i opinii publicznej.
Foto tytułowe
(Shutterstock)


W ciągu ostatnich trzech dni ukraińskie siły zbrojne dotarły do centrum wsi Robotyne. Trwają działania zaczepne na odcinku zaporoskim, co stwarza szanse na przełamanie pierwszej linii obronnej Rosjan i wyjścia Sił Zbrojnych Ukrainy na dobre pozycje do przełamania kolejnych linii i kontynuację natarcia w kierunku Tokmaku. Tokmak to kluczowe miasteczko otwierające drogę w kierunku Melitopola i wybrzeża azowskiego. Ukraińcy wchodzą również na pozycje dające perspektywę okrążenia Rosjan w Bachmucie. W rejonie między granicą a rzeką Doniec, na kierunku w stronę Kupiańska Ukraińcy bronią się za to przed rosyjskimi działaniami zaczepnymi. Ograniczone walki trwają na przyczółku na lewym brzegu Dniepru w obwodzie chersońskim. W tym bardzo skrótowymi pobieżnym opisie aktualnych działań wojennych rzuca się w oczy, że na kierunku Robotyne, czy w rejonie Bachmutu walki w czasie tzw. kontrofensywy toczą się od wielu tygodni. Niewielu, (także na Ukrainie) w ogóle cokolwiek mówi nazwa wioski Robotyne, choć jest ważna dla operacyjnych planów wojskowych.

Nie takich informacji spodziewali się Ukraińcy po dwóch miesiącach działań ofensywnych, zapowiadanych, jako te, które przyniosą wielki przełom. O ile na Ukrainie jest świadomość krwi, jaką poświęcają żołnierze w walkach o każdy kilometr pooranego pociskami pustkowia i tego, jakie to trudne zadanie przełamać potężne linie obronne agresora, to już w Europie, czy Ameryce, kolejny dzień depesz o postępach w okolicy wiosek o dziwnych nazwach, budzi inne uczucia. A nawet podejrzenia: czy w ogóle ukraińska ofensywa trwa? I jakie są szanse, że wojna zakończy się w przewidywalnym horyzoncie czasowym, skoro obie strony nie potrafią wyjść z doniecko-zaporoskich stepów. Ukraińcy szczególnie irytują się takimi pytaniami i opiniami. Zwłaszcza teraz, kiedy przed jutrzejszym świętem niepodległości są pewni, że Rosjanie nie odpuszczą i znowu przeprowadzą zmasowane ataki lotnicze. Wczoraj w całym kraju znowu wyły syreny lotnicze, bo w powietrze wzbiły się Migi-31 uzbrojone w hipersoniczne pociski Kindżał. W nocy drony atakowały obwód odeski. Taka jest ukraińska codzienność. Ukraińcy też są zmęczeni, ale w odróżnieniu od zmęczonych wojną na Zachodzie, nie mogą wyłączyć telewizora z wiadomościami z wojny, ani przewinąć twittera na mniej stresujące informacje.


Dajcie nam więcej broni!


Ukraińskie starania o kolejne dostawy nowych typów uzbrojenia miały swoją imponującą dynamikę. Zaczęło się od dostaw ręcznych systemów przeciwpancernych typu Javelin i NLAW. Były bardzo potrzebne w pierwszej, manewrowej fazie rosyjskie agresji, umożliwiając lekkim formacjom ukraińskim nękanie posuwających się rosyjskich kolumn pancernych. Potem, po spotkaniu grupy państw wspierających Ukrainę w Ramstein w ubiegłym roku, pomoc była bardziej usystematyzowana. W maju tego roku Lloyd Austin, szef Pentagonu przyznał, że w sumie państwa wspierające przekazały uzbrojenie warte 65 mld. USD (więcej niż budżet obronny Niemiec, który nie jest przecież w całości przeznaczany na uzbrojenie).

Na stabilizującą się linię frontu pojechała artyleria, potem broń strzelecka, amunicja, pierwsze wozy bojowe i wreszcie czołgi. Jako jedna z pierwszych znacznej pomocy udzieliła Polska i inne kraje regionu, przekazując broń poradzieckich systemów (m.in. czołgi T-72, BWP, haubice 2S1 i inne). Polska przekazała też nowoczesne haubice Krab. Na Ukrainę pojechały systemy przeciwlotnicze Patriot, Iris-T i inne. W końcu uderzeniowe systemy rakietowe Himars, czy Shadow Storm.

Po drodze doszło do kilku awantur i falstartów. Jak np. ubiegłoroczne zamieszanie z rzekomo już dostarczanymi Migami-29, które ostatecznie pojechały później. Albo awantura o opór Niemiec wobec dostaw czołgów. Generalnie zachodnia koalicja działała w rytmie swojego kalendarium. Determinowanego zdolnościami do renowacji wyciąganego z magazynów sprzętu, przepastnością arsenałów, a przede wszystkim wolą polityków patrzących na wyborców pacyfistycznie nastawionych i obawiających się zaangażowania wojnę. Ze strony ukraińskiej płynęła nieustająca litania ponagleń i próśb o nowy sprzęt. Wołodymyr Zełenski mógłby sobie wypisać motto: dajcie więcej broni! Tyle razy powtarza ową prośbę na spotkaniach zagranicznych. Ostatni punkt programu, o który toczyły się dyplomatyczne boje, to myśliwce wielozadaniowe F-16. Po niedawnej wizycie Zełenskiego w Holandii i Danii wiadomo, że kraje te, przy wsparciu z USA, przekażą Ukrainie kilkadziesiąt Falconów Szesnastek. Taka decyzja zapadła pewnie wiele miesięcy temu i trwały jedynie konsultacje techniczne i dogrywanie szczegółów oraz dyplomatyczne przepychanki.


Oszczędzanie krwi


Nie ma wątpliwości, że kraje zachodnie kalkulują dostarczając sprzęt i oceniają w jaki sposób doprowadzi on do eskalacji wojny, a jak przyczyni się do jej zakończenia. Wczoraj np. okazało się, że mimo negocjacji, Szwecja nie przekaże na razie swoich myśliwców Gripen. Eskadry F-16 będą i tak poważnym wzmocnieniem zdolności Ukrainy i zapewnią parasol ochronny i wsparcie dla działań na froncie. Tyle, że wejście „efów” do walki nie nastąpi raczej w tym roku i oby nastąpiło w przyszłym.

Z Kijowa coraz częściej słychać słowa irytacji, że wbrew obietnicom dostawy idą wolniej. A czas na froncie ma swoją cenę – krwi ukraińskich żołnierzy. Tak np. brytyjski The Economist twierdzi, że z obiecanych kilkuset czołgów leopard Ukraina dostała na razie tylko 60. Sierhij Łeszczenko, doradca Biura Prezydenta Ukrainy przyznał, że brak dostaw zgodnych z zapowiadanymi jest szczególnie martwiący i demotywujący.

Ukraińscy wojskowi przyznają, że nie mają zasobów do frontalnych ataków. Nie są w stanie przeprowadzić szybkiej operacji z udziałem dużych związków taktycznych np. na poziomie brygady. Jednym słowem na tej linii frontu nie będzie Verdun, ani Sommy. Rosjan nie stać obecnie na frontowe operacje zaczepne. A Ukraińcy szanują swój sprzęt i żołnierzy. Między obecnie zajmowanymi pozycjami Sił Zbrojnych Ukrainy, a Tokmakiem (swoją drogą zamienionym w silnie ufortyfikowaną twierdzę) są trzy linie obronne okupanta – sieci okopów, zapór i pól minowych ze wsparciem artylerii. Ukraińcy mówią, że byłoby łatwiej, gdyby mieli więcej sprzętu inżynieryjnego pojazdów przeciwminowych i wsparcie lotnicze. Zasoby sprzętu inżynieryjnego są ograniczone nawet w armiach NATO, na wsparcie lotnictwa F-16 trzeba będzie poczekać. A rozminowywanie pól i zdobywanie okopów jeden po drugim, tak aby minimalizować straty własne, trwa. Ukraiński sztab po pierwszych, znacznych stratach z początku czerwca, po prostu oszczędza ludzi. Możliwe, że czeka na odpowiedni moment i większa ofensywa jeszcze ruszy wczesną jesienią, ale bardziej prawdopodobne jest, że w okres zimowy obie strony wejdą z w miarę ustabilizowanym frontem w dzisiejszej postaci z niewielkimi korektami. To nie będzie dobra sytuacja dla Ukrainy. Nie jest dobra również dla Rosji.


Zmęczenie Rosjan


Trudno ocenić na ile zmęczone wojną jest rosyjskie społeczeństwo. Na pewno adaptuje się do nowej sytuacji. I na pewno posiada innego rodzaju wytrzymałość – taką, która pozwalała mu znieść długoletnie wojny w Afganistanie, czy Czeczenii. Obie prowadzone poza granicami Rosji, krwawe, ale żadna z nich nie angażowała w takim stopniu społeczeństwa i gospodarki, jak ta na Ukrainie. Zresztą wojna punktowo dociera już do Rosji. W postaci ataków dronów w Moskwie, na Krymie, czy innych miastach często mocno oddalonych od Ukrainy. Dziś w nocy ukraińskie drony znowu zresztą poraziły cele w centrum Moskwy.


Albo wojna dociera do Rosji w postaci rajdów „wolnych Rosjan” na pograniczny obwód biełgorodzki. Albo pośrednio w postaci z tzw. buntu Prigożyna w czerwcu. Najbardziej jednak wojna dociera do świadomości Rosjan pod postacią wieści o pogrzebach krewnych i znajomych wracających z frontu w trumnach, albo w wersji wezwania na komisję wojskową. Dochodzą oczywiście koszty gospodarcze wojny: spadek wartości rubla, spadek PKB, gospodarka na skraju załamania.

Wyczerpanie dopada i siły zbrojne agresora. Ukraińcy szacują, że rosyjska armia straciła ćwierć miliona ludzi. Nawet, jeśli realne straty są mniejsze, to i tak wchodzą już w skalę nieznaną we współczesnych konfliktach zbrojnych i odczuwalną dla całego społeczeństwa. Rosyjska armia na froncie, o czym świadczą liczne informacje, znajduje się w fazie głębokiej demoralizacji. Ma nieustanne problemy z zaopatrzeniem w podstawowe produkty, amunicję, sprzęt i części zamienne. Ostatnio np. dużym problemem są opony do ciężarówek i transporterów. Zwyczajnie ich brakuje, a rosyjski przemysł nie wyrabia z produkcją.

Rosja musi kupować opony w Chinach. Mimo uruchomienia produkcji na trzy zmiany w zakładach zbrojeniowych i dostosowywania przemysłu do produkcji w trybie wojennym, Nawet nie zbliży się do skali produkcji z czasów zimnej wojny, o wysiłku z czasów II wojny nawet nie mówiąc. Niewydolna, zapóźniona technologicznie i cierpiąca na brak rąk do pracy gospodarka nie udźwignie tego. Jest w stanie produkować, by podtrzymywać obecny stan armii, zdolnej do powstrzymywania Ukraińców na froncie, ale nie jest w stanie zaopatrzyć wojska tak, by było zdolne do przełamania impasu.


Jeszcze większym problemem są okupowane terytoria. Faktycznie są to dziś „dzikie pola”. Wyludnione, ze zniszczoną infrastrukturą i pozostającymi na utrzymaniu emerytami i ludźmi, którzy nie zdecydowali się na wyjazd. Utrzymanie tych terenów (a także Krymu i Doniecka z Ługańskiem) jest kosztowne i nie przynosi wielu korzyści. W przypadku Krymu można mówić o roli bazy morskiej szachującej NATO na Morzu Czarnym. Pozostałe tereny są jedynie strefa przyfrontową w wojnie o panowanie nad Ukrainą.

Jednak Putin dobrze wie, że odporność psychologiczna rosyjskiego społeczeństwa i gotowość do cierpienia, są dużo większe, niż w przypadku społeczeństw Zachodu. Mimo, że to Rosja zbliża się do krańcowego wyczerpania wojną, jednocześnie wzmaga skierowaną wobec Zachodu (a i Ukrainy), narrację o “zmęczeniu wojną”. Moskwa przekonuje też, że winien wszystkiemu jest opór Kijowa przed uznaniem rosyjskiej okupacji niemal jednej piątej terytorium kraju. Moskwa oczywiście blefuje. Wojnę przedłużają zbyt skąpe i powolne dostawy broni. Kremlowi nie chodzi też o zajęcie kosztownych w utrzymaniu i wyniszczonych terytoriów, ale o uzyskanie przewagi i punktu wyjścia dla dalszej ekspansji na Ukrainę i o wprowadzenie do kijowskiej polityki elementu rozczarowania, które byłoby pożywką dla chaosu i politycznych wojen.

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Artykuł ukazał się na portalu belsat.eu.