Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Międzymorze / 26.11.2023
Bartosz Panek
"Muzyka ma ogromną moc interpretacji rzeczy ważnych". Białorusini lawirują między systemami
„Rok 2020 był impulsem do poszukiwania tego, co jest moje. Kiedy sytuacja nie zmusza nas do zastanawiania się nad tą kwestią, jakoś to leci. Ale przychodzi moment, kiedy chcę zasygnalizować, że jestem inna niż moja sąsiadka z Rosji i inna niż moja sąsiadka z Polski” – mówi w rozmowie z Bartoszem Pankiem etnomuzykolożka, wokalistka, pedagożka i wykładowczyni Instytutu Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego Nasta Niakrasava.
Kobieta śpiewająca podczas protestu (Shutterstock)
To jest arcyważna sprawa: rok 2020 był dla Ciebie momentem przełomowym również pod względem prowadzenia dziennika.
To był początek robienia systematycznych notatek. Notowałam w telefonie, bo zawsze miałam go pod ręką. Ale później zdałam sobie sprawę z tego, że nie pomieszczę wszystkich myśli w jednej notatce. Hasła „Muzycy i rewolucja”, „Dlaczego trzeba krzyczeć o Białorusi” albo „Przemoc” czy „Życie więzienne”. Robiłam notatki z dzienników i postów, które pojawiały w sieci. Niestety, wiele materiałów zniknęło stamtąd ze względów bezpieczeństwa, ponieważ osoby, których nazwiska były w nich podawane, albo cytaty i zdjęcia mogły być wykorzystane przeciwko tym ludziom, więc nie kopiowałam całego materiału. Tylko linki. Już po roku okazało się, że przestały być one aktywne. Informacje usunięto.
Jaka jest data pierwszego zapisu w twoim dzienniku? Sierpień 2020 roku?
Dużo wcześniej, na początku pandemii. Czyli wtedy, gdy naród białoruski się obudził. Głośno się zrobiło o tym, jak ludzie sobie pomagali: przywozili wodę, dostarczali potrzebne rzeczy. Bo w Mińsku wyłączono wtedy wodę, systematycznie też odłączano internet. Zaczynała się kampania wyborcza, a wraz z nią represje na szerszą skalę. Nie dało się ich nie zauważyć i o tym było głośno w sieci. A później były kolejne represje, same wybory i wszystko, co się działo po wyborach.
Nie, nie pamiętam. Ale myślę, że wiele osób wtedy mówiło o przebudzeniu. O tym, że jesteśmy Białorusinami. Odczuwalna była opozycja: naród kontra władza. Myślę, że to skonsolidowało ludzi, bo nie chodziło tylko o poglądy polityczne, ale o czysto ludzkie kwestie. O poczucie, że nie jesteśmy głupi, choć w telewizji mówią nam co innego. Przecież widzimy, co się dzieje na ulicach. Widzimy kolejki, widzimy represje wobec osób angażujących się w kampanię wyborczą. Ludzie zaczęli o tym pisać na prywatnych profilach, dziennikarze też nie bali się ujawniać tych faktów. Pamiętajmy, że pandemia stała się wspólnym złem, któremu trzeba było zaradzić. Ludzie zaczęli się konsolidować.
Białoruska władza była przekonana, że w dalszym ciągu może oszukiwać własny naród, własne społeczeństwo. W którym momencie reżim nie zorientował się, że Białorusini nie chcą być okłamywani?
Zawsze było wiadomo, że to jest udawanie, bo wszyscy doskonale wiemy, co się dzieje. Takie podejście funkcjonowało wszędzie. W administracji, w szkole, na uniwersytetach. W grupach studenckich, wśród przedszkolanek. Gdzieś to wszystko buzowało. Nigdy nie było takiej bajki, w którą wierzyli wszyscy. Wiadomo było, o co chodzi, to się po prostu rozumiało. Wiedzieliśmy, że jesteśmy spadkobiorcami nie tylko bogatej historii Białorusi – z której większość społeczeństwa przed 2020 rokiem być może nie zdawała sobie sprawy albo nie chciała o niej wiedzieć – ale też ciążyło na nas dziedzictwo Związku Radzieckiego, w tym konieczność radzenia sobie w zastanej w sytuacji. Dlatego służby mundurowe z jednej strony wykonywały rozkazy, a z drugiej – zawsze szukały jakiejś możliwości ominięcia rozkazów. To samo działo się w edukacji.
Na przykład?
Kiedy były organizowane koncerty albo specjalne lekcje, zawsze się przemycało drugą myśl: że tak naprawdę jesteśmy narodem o bogatej historii, że mamy swój język. Albo tylko banalne hasło: że telewizja kłamie. Albo taką myśl, że możemy stanowić sami o sobie. A ten Białorusin – biedny, niewykształcony i w łapciach – jest tak naprawdę człowiekiem, który skończył kilka zagranicznych uniwersytetów i w Białorusi prowadzi swój biznes.
Zna inne języki obce niż rosyjski?
Owszem. Jest po prostu ciekawy świata i ma też coś do powiedzenia. Więc w momencie, kiedy ludziom zaczyna się, kolokwialnie mówiąc, wciskać kit, który rozjeżdża się i z rzeczywistością, i z tym, co czujesz w środku, nie ma już zgody na więcej. Alternatywne źródła informacji nie pojawiły się w Białorusi w 2020 roku. Białoruś zawsze działała dwutorowo. Podtrzymywała stary porządek, a jednocześnie miała świadomość zmian, na które trzeba się przygotować. Być może nie od razu je zaakceptować, tylko jakoś im się przyjrzeć. To się działo w tych alternatywnych społecznościach i mediach niezależnych, które często miały siedzibę poza granicami Białorusi.
Ale nawet pracując w białoruskich strukturach państwowych, dążyło się do bycia człowiekiem, który ma szeroko otwarte oczy i jest w stanie myśleć krytycznie. Czyli – mówiąc bardzo wprost – ocenić, gdzie jest prawda, a gdzie nieprawda, gdzie jest dobro, a gdzie jest zło. To dwutorowe myślenie zawsze było właściwe Białorusinom. Mamy dwa spojrzenia na własną historię, dwie flagi, dwa alfabety. Wreszcie dwoje prezydentów. Funkcjonowanie w takiej dwoistości zmusza do lawirowania, bycia w obu systemach. Bo nie da się wykluczyć jednego z nich.
To pewnego rodzaju gra, w której – jak mi się wydaje – uczestniczą wszyscy, a na pewno większość. Z jednej strony bierzemy w cudzysłów tę rzeczywistość, w której trzeba funkcjonować na co dzień, z drugiej strony wiemy, że istnieje alternatywa, ale jest trudno ją osiągnąć, będąc mieszkańcem Mińska, Brześcia, Bobrujska. Jednocześnie próbujemy walczyć z autostereotypem, czyli obrazem Białorusina, który w najlepszym przypadku mówi w języku rosyjskim jako jedynym obcym, nosi łapcie i nie wie o świecie więcej niż to, co przekazuje rządowa telewizja. Jak to wszystko łączy się w doświadczeniu migranta? Jak to swoiste, Orwell by powiedział: dwójmyślenie, potem pomaga lub przeszkadza w rozpoczęciu życia na zdrowych zasadach, życia, w którym nie trzeba już udawać, a w codziennych decyzjach nie brać pod uwagę istnienia dwóch rzeczywistości?
Prawda jest taka, że zmieniając kraj, zabieramy ten bagaż doświadczeń ze sobą. Myślę, że poza Białorusią ta dwoistość jeszcze bardziej się uwydatnia, ponieważ to doświadczenie białoruskie, fizyczne i namacalne, to znaczy dom, rodzina, pies, babcia, nauczycielka, dawna praca, biznes, zostało w pamięci. Nie da się go tak po prostu odciąć. Nosimy ten bagaż ze sobą, a z drugiej strony jesteśmy fizycznie w nowej rzeczywistości, która otwiera możliwości, ale często też stawia w nowych sytuacjach, które trudno przezwyciężyć.
U nas zawsze się mówiło, że w domu to nawet ściany pomagają.
Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!
Co to znaczy?
To znaczy, że w gronie rodzinnym ma się poczucie wsparcia. Ono często nie jest rzeczywiste, może być tylko wyobrażeniem, ale umacnia w przekonaniu, że jeśli wiem, jak funkcjonuje system i jak zachować się w urzędzie, to dam sobie radę po przyjeździe do innego kraju. Bo choć w nowym miejscu wszystko funkcjonuje bardziej transparentnie, to może się okazać, że to dla ciebie obcy świat. Wydaje ci się, że lekarzowi musisz przynieść pieniądze w kopercie albo co najmniej bombonierkę. Idąc na egzamin, musisz przygotować prezenty. A żeby cokolwiek załatwić w urzędzie, to lepiej poszukać specjalisty albo kogoś na czarnym rynku, zapłacić mu i załatwić sprawę.
Znaleźć tak zwanego pośrednika.
I takie myślenie przywozimy ze sobą. Okazuje się, że można dostać stypendium, nie mając znajomości. Pójść do lekarza, nie będąc wcześniej umówionym gdzieś poza placówką. Okazuje się, że pismem też można wpłynąć na bieg twojej sprawy w urzędzie.
Od ilu lat jesteś w Polsce?
Od prawie piętnastu. Przyjechałam w 2009 roku.
Z jakim wyobrażeniem o Polsce wyjeżdżałaś z Białorusi?
Nie byłam szczególnie przygotowana, więc nie miałam sprecyzowanego wyobrażenia. Znałam historię i kulturę współczesną, ponieważ trafiłam tutaj dzięki muzyce. Zmieniamy kraj, ale te wszystkie rzeczy, które nosimy w sobie z dzieciństwa, wędrują razem z nami. To było moje wielkie odkrycie, że talent, który się nosi w sobie, wychowanie, ciekawość świata i kreatywność, mają szansę rozbudzić się w nowym kraju.
Ty szybko osiągnęłaś sukces po przyjeździe do Polski. Szybko weszłaś na scenę folkową, dostałaś razem z formacją Folk Roll nagrodę na festiwalu Nowa Tradycja. Czy to wyróżnienie pomogło ci w większej mierze niż wielu innym osobom, które przybywały wtedy z Białorusi, w odnalezieniu się w Polsce?
Niewątpliwie. Wtedy dostałam też dwie imienne nagrody: nagrodę imienia Czesława Niemena i nagrodę imienia Ani Kiełbusiewicz dla najlepszej wokalistki. Szybko złapałam kontakty, weszłam w środowisko muzyczne. Wsparcie osób, które otaczają cię na samym początku drogi, jest bezcenne. Mogłam występować i grać. Kiedy podjęłam decyzję, że tutaj rozpoczynam studia, to świat muzyczny był mi już znany. Rozpoczęła się wtedy przygoda z zespołem Ruta, na czele którego stał Maciej Szajkowski. Ważną osobą był dla mnie jeszcze Igor Znyk. On wprowadził mnie w świat polskiej muzyki i polskiej kultury. Poznawałam filmy, kroniki dokumenty. Czytałam współczesną literaturę, oglądałam malarstwo i architekturę. To było sięganie w głąb, do naszych wspólnych polsko-białoruskich korzeni, do korzeni Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Wielkiego Księstwa Litewskiego. I być może to moje doświadczenie nie było tak drastyczne jak w przypadku osób, które przyjeżdżają wskutek wymuszonej emigracji, w obawie o życie własne lub bliskich. Osób, które pakują cały swój dobytek do jednej walizki.
Zajmujesz się nie tylko praktyczną stroną muzyki tradycyjnej, ale i teoretyczną. Jesteś badaczką, naukowczynią. W Instytucie Muzykologii Uniwersytetu Warszawskiego, w którym pracujesz na co dzień, prowadzisz badania poświęcone muzyce polsko-białoruskiego pogranicza i mniejszości polskiej. Ale w 2020 roku w dość zaskakujący sposób pojawiłaś się na scenie nie w kontekście muzyki tradycyjnej, ale z jednym z najsłynniejszych protest songów, czyli z „Murami”. Wykonywałaś je z Andrejem Chadanowiczem i z Jackiem Kleyffem. Skąd pomysł, żeby twój głos stał się głosem białoruskiej wersji „Murów”?
Sięgnijmy wstecz. Moje angażowanie się w muzykę zawsze w jakiś sposób wiązało się z szeroko pojętą historią, a zatem i ze sprawami społecznymi. Chodzi o sprawy narodu, tożsamości, praw. Moje spotkanie z zespołem Ruta było spotkaniem muzyczno-ideowym, odnoszącym się do relacji pańszczyźnianych, w których dominowały przemoc, niesprawiedliwość. Do tego, kto był panem, a kto chłopem, jaki miał status i jakie możliwości.
Przypominam sobie teraz jedną z tych pieśni. „Pan nas gnębił, pan nas morzył” – tak mi dźwięczy po latach ten tekst.
I to było tak mocne, że potraktowałam ten projekt jako muzyczno-społeczny. Okazuje się, że muzyka ma ogromną moc interpretacji rzeczy ważnych, przypominania o nich. Potrafi zadawać bardzo niewygodne pytania i podejmować tematy, które są trudne w doświadczeniu. Będąc Białorusinką i współpracując z Polakami, mogłabym powiedzieć, że te relacje odnoszą się poniekąd do naszej wspólnej historii, w której to jednak Polak był panem, a Białorusin-mużyk – tym gnębionym. Chociaż historia pokazuje, że w społeczeństwie polskim te relacje wyglądały podobnie. Ale to właśnie dlatego muzyka w moim życiu nabierała znaczenia społecznego, ideowego. Później w swojej twórczości podejmowałam po prostu tematy ważne. Wydawałoby się, że pieśni ludowe to jakieś tam wiejskie utwory. Ale naprawdę funkcjonują one w określonym kontekście. Mówią na przykład o przemocy, o złym traktowaniu kobiet, dzieci. Mówią o relacjach społecznych i klasowych. Gdy spotkałam na swojej drodze Jacka Kleyffa, który jest znany z tego, że śpiewa o rzeczach ważnych, ten nurt pochłonął mnie całkowicie. Z Jackiem wykonywałam pieśni o Brunonie Szulcu, o pogromie kieleckim. A jednocześnie często mówiliśmy tej dobrej, słonecznej stronie, po której chcemy iść.
Kiedyś był festiwal poświęcony Jackowi Kaczmarskiemu, gdzie zaśpiewałam a capella „Mury” po białorusku.
No i po dwóch latach w Białorusi wybuchło. Wtedy poczułam, że będąc daleko, chciałabym swoim głosem przypomnieć historię, o której pisał Lluís Llach w 1968 roku, a w 1978 – Jacek Kaczmarski. W 2010 roku razem ze Źmicierem Wajciuszkiewiczem zaśpiewaliśmy to na scenie Polskiego Radia, a w 2020 roku zaśpiewałam „Mury” przy Stoczni Gdańskiej. Tam, gdzie był napis „Solidarność”, a pod nim widniał napis „Salidarnaśc”. Jacek Kleyff wspaniale przygrywał na gitarze. I wtedy Fundacja Batorego, która zobaczyła nasze amatorskie nagranie, bo Jacek Kęszycki filmował to komórką, zaproponowała nagranie teledysku pokazującego solidarność w działaniu. I rzeczywiście Polacy na niebywałą skalę włączyli się w pomoc Białorusinom. Później widzieliśmy tę pomocną dłoń przy okazji wojny w Ukrainie. No ale pieśń coś uwiecznia, coś dokumentuje, pozostawia ślad historii i cieszę się, że te słowa, mój głos i gitara Jacka dodawały otuchy. Wiem o tym od bliskich znajomych z Białorusi, którzy w tamtych czasach po prostu ratowali się pieśnią.
„Mury” Llacha, Kaczmarskiego i Chadanowicza to jest tekst o tym, że mur nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem. W żadnym kontekście i w żadnej sytuacji. Jak ty czytasz ten tekst?
Wydaje się, że mur może być symbolem bezradności i reakcji obronnej. Budujemy go w poczuciu ochrony własnych granic. Te granice mogą być nie tylko fizyczne, ale też mentalne. To jest obawa przed tym, czego nie znamy, co wydaje się zagrożeniem. Bo dopiero, gdy poznajemy prawdziwego wroga, to okazuje się, że żaden mur nie będzie dla niego przeszkodą. I że ten mur de facto niczego nie załatwia. Ale później nosimy ten mur głęboko w sercu, gdzieś w świadomości i walczymy z murem w środku, ponieważ on nie daje rozwiązania ani odpowiedzi, nie naprawia sytuacji, tylko wymaga jeszcze większego zaangażowania się w strzeżenie go, w bronienie racji, które posłużyły do jego postawienia. I to jest trudne dla barda, który niejeden mur widział. I nawet jeżeli ten mur pada, bo staje się nieprzydatny albo pod naporem ludzi, to w innym miejscu powstaje nowy mur. O tym jest też piosenka Llacha. A Kaczmarski dodaje, że piewca to widzi, ale w końcu zostaje sam, bo tłum poszedł dalej.
W tym sensie pieśniarz poniósł porażkę.
Nie postrzegałabym tego w takich kategoriach. Rola sztuki polega na obserwowaniu pewnych zjawisk. Ta pieśń mówi nam, że nawet jeżeli wykraczamy poza mury, to i tak zbudujemy nowe. Widzimy to choćby w społeczności migracyjnej, w której istnieją problemy ze zrozumieniem nieznanego, dalekiego, co może się wydawać przerażające. My przynosimy nową rzeczywistość. Zmiana miejsca niczego nam nie załatwia. Później zmagamy się z podobnymi problemami. To jest bardzo trudne, ale widzimy też, że pod wpływem naszej wrażliwości i uważności zmieniają się ludzie wokół nas, bo zaczynają zwracać większą uwagę na kwestie, które wydawałoby się, że już dawno zostały ustalone i zdefiniowane. Same pojęcia: Białorusin czy Polak, Druga Rzeczpospolita czy też kwestie tożsamości albo lokalności są na nowo definiowane.
Tożsamość to jest w ogóle dość stara kategoria. Ona jest charakterystyczna dla przełomu XIX i XX wieku, dla ery tworzenia się państw narodowych, i myślę, że współcześnie w dyskursach socjologicznych czy politologicznych przywiązujemy dużo mniejszą wagę do tożsamości narodowej lub etnicznej.
Mam jednak wrażenie, że w przypadku białoruskiego przebudzenia ma ona jakieś znaczenie. Czy byłabyś w stanie powiedzieć, jak duże? Bo na poziomie, który jednak wydaje się powierzchowny, zmiana polega na częstszym używaniu języka białoruskiego w miejsce rosyjskiego. Czy idzie za tym coś więcej?
Rok 2020 był impulsem do poszukiwania tego, co jest moje. W sytuacji, która nie zmusza nas do zastanawiania się nad tą kwestią, jakoś to leci. Ale przychodzi moment, kiedy chce się zasygnalizować, że jestem inna niż moja sąsiadka z Rosji i inna niż moja sąsiadka z Polski. W tym sensie Białorusini odkryli swoją bogatą kulturę, nie tylko tę biedną, wiejską. Odkryli też pokłady empatii i zaradności, umiejętności przetrwania, która stała się cechą bardzo ważną w systemie totalitarnym. Białorusini odkryli też własny język i wykonawców muzycznych, których wcześniej nie było słychać ani widać. Nagle się okazało, że kod kulturowy, który być może istniał tylko w Mińsku, w Brześciu i w Witebsku, bo w miastach peryferyjnych może nie było takiej potrzeby, w 2020 roku stał się ważny. Pojawiła się taka potrzeba chwalenia się nim.
Emigracja spotęgowała tę potrzebę. Wiele osób rzeczywiście zaczęło używać języka białoruskiego. Teraz istnieje potrzeba, żeby zaakcentować swoją wyjątkowość, czyli coś, co stanowi mnie, choć niekoniecznie poprzez symbole narodowe albo język.
Bartosz Panek - reporter, dziennikarz, dokumentalista z dwudziestoletnim stażem radiowca. Laureat kilku krajowych i zagranicznych nagród, w tym Prix Italia za reportaż radiowy. Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Miasta Stołecznego Warszawy. W lecie 2020 roku opublikował książkę reporterską o Tatarach Polsce. Pracuje nad kolejną – tym razem o drugim życiu PGR-ów.
A z drugiej strony to jest odkrywanie Europy – przejrzystego, demokratycznego systemu, który jest bardzo trudny, bo trzeba go pielęgnować. On nie jest dany raz na zawsze. My doświadczyliśmy władzy totalitarnego reżimu, w którym wciąż znajdują się nasi bliscy, krewni.
Tych nowych praktyk uczymy się w krajach, w których żyjemy. To nie tylko Polska, również Niemcy, Izrael, Stany, Kanada. I wierzę, że te dobre praktyki w którymś momencie będziemy mogli aplikować w Białorusi, której nie będziemy już nazywali reżimem totalitarnym, tylko krajem, który ma bogate doświadczenie. I z tych doświadczeń wiele wyniósł, ma szeroko otwarte oczy na pozostałości starych murów. To będzie przestroga przed budowaniem nowych.
Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 142 000 zł.
Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.