Nasza strona używa ciasteczek do zapamiętania Twoich preferencji oraz do celów statystycznych. Korzystanie z naszego serwisu oznacza zgodę na ciasteczka i regulamin.
Pokaż więcej informacji »
Drogi czytelniku!
Zanim klikniesz „przejdź do serwisu” prosimy, żebyś zapoznał się z niniejszą informacją dotyczącą Twoich danych osobowych.
Klikając „przejdź do serwisu” lub zamykając okno przez kliknięcie w znaczek X, udzielasz zgody na przetwarzanie danych osobowych dotyczących Twojej aktywności w Internecie (np. identyfikatory urządzenia, adres IP) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów w celu dostosowania dostarczanych treści.
Portal Nowa Europa Wschodnia nie gromadzi danych osobowych innych za wyjątkiem adresu e-mail koniecznego do ewentualnego zalogowania się przy zakupie treści płatnych. Równocześnie dane dotyczące Twojej aktywności w Internecie wykorzystywane są do pomiaru wydajności Portalu z myślą o jego rozwoju.
Zgoda jest dobrowolna i możesz jej odmówić. Udzieloną zgodę możesz wycofać. Możesz żądać dostępu do Twoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia, ograniczenia przetwarzania, przeniesienia danych, wyrazić sprzeciw wobec ich przetwarzania i wnieść skargę do Prezesa U.O.D.O.
Korzystanie z Portalu bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza też zgodę na umieszczanie znaczników internetowych (cookies, itp.) na Twoich urządzeniach i odczytywanie ich (przechowywanie informacji na urządzeniu lub dostęp do nich) przez Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zaufanych Partnerów. Zgody tej możesz odmówić lub ją ograniczyć poprzez zmianę ustawień przeglądarki.
Ukraina / 18.02.2024
Waża Tawberidze
Ukraińska armia stoi w obliczu zmian. Odważne decyzje budzą podziw Zachodu
Ukraina mimo trudności nie przestaje walczyć, ale to będzie trudny rok. Rozpoczął się od dymisji gen. Załużnego, co może mieć swoje konsekwencje. Wiele zależy też od wyniku wyborów prezydenckich w USA. Europa prawidłowo reaguje na to wyzwanie, ale Ameryki nie zastąpi. Peter Dickinson, ekspert Atlantic Council, przekonuje, że mimo to Ukraina staje się coraz bardziej samodzielna, a jej odwaga budzi podziw na Zachodzie.
Generał Wałerij Załużny
Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!
Z Ukrainy napłynęła wiadomość, że generał Walerii Załużny, dotychczasowy głównodowodzący armii i dla wielu symbol bohaterskiego oporu Ukrainy, został zastąpiony. Co się dzieje?
Niestety, wygląda to na politykę wewnętrzną. Nie znam żadnego przekonującego powodu wojskowego, dla którego Załużny miałby zostać odsunięty. Jedynym argumentem militarnym jest pogląd, że wojna zmienia się bardzo szybko. Potrzebujemy nowego sposobu myślenia. Ukraina potrzebuje nowych ludzi na stanowiskach kierowniczych, którzy nie wywodzą się ze starej szkoły i są gotowi przyjąć nowe strategie, włączyć wojnę dronów i wszelkie obserwowane nowoczesne formy prowadzenia działań zbrojnych. Takie padają argumenty, ale szczerze mówiąc, Załużny jest tu świetnym kandydatem. Bez wątpienia jest w tym dobry. Myślę, że jego strategia realizowana na przestrzeni ostatnich dwóch lat to potwierdza. Od 2022 roku skutecznie wprowadził wiele nowego uzbrojenia, więc nie wierzę w argument, że jest człowiekiem przeszłości i nie nadaje się do nowych wyzwań. To mnie nie przekonuje. Drugim argumentem wojskowym jest złudzenie, że jest on zbyt ostrożny. Doszło do szeregu incydentów, w których – według doniesień – Załużny chciał się wycofać, a prezydent Wołodymyr Zełenski nakazał utrzymanie pozycji. Najbardziej głośnym przykładem była bitwa pod Bachmutem, podczas której mówiono o sporze między przywódcami cywilnymi i wojskowymi. Podobne sugestie pojawiały się w sprawie kontrofensywy zeszłego lata. Mówiono, że Załużny jest w swoim podejściu zbyt konserwatywny.
Czy to możliwe, że płaci cenę za nieudaną kontrofensywę?
Nie, nie sądzę. Ukraińcy przyznają, że kontrofensywa się nie powiodła, ale panuje zgodny pogląd, że stało się tak dlatego, bonie otrzymali wystarczającej ilości broni. To naprawdę jest takie proste. Myślę jednak, że z punktu widzenia Zełenskiego, a już na pewno niektórych osób w jego ekipie, próbowano stworzyć wrażenie, że Zełenski jest znacznie bardziej ambitnym przywódcą i chce mieć szefa wojskowego, który będzie pod tym względem podobny, a nie konserwatywny. Zełenski bardzo optymistycznie mówił o zwycięstwie Ukrainy i publicznie okazywał zdenerwowanie, gdy w zeszłym roku Załużny przewidywał impas. Cytowano jego wypowiedź: „Wierzę w zwycięstwo. Potrzebuję ludzi, którzy wierzą w zwycięstwo”. Istnieje więc poczucie, że chce mieć kogoś, kto będzie myślał w sposób równie ambitny.
Czy tego rodzaju zmiany mogą być kosztowne i niosą ze sobą zagrożenia?
To może być niezwykle kosztowne. Moim zdaniem głównym powodem, dla którego Zełenski chciał usunąć Załużnego, jest obawa przed jego popularnością. Ukraińska polityka jest bardzo, bardzo kapryśna. Popularność przychodzi i odchodzi w ciągu godzin lub dni. Ktoś dziś może być bardzo popularny, ale w przyszłym tygodniu zostanie zapomniany. Jednym z powodów, dla których Załużny cieszy się znacznie większą popularnością niż Zełenski, jest to, że Ukraińcy zazwyczaj nie mają wiary w politykę. Każdy, kto zostaje politykiem, natychmiast traci połowę swojej wiarygodności. Ponieważ Załużny nie jest politykiem, automatycznie uchodzi za bardziej godnego zaufania. Do tego niewątpliwie jest bardzo skutecznym dowódcą wojskowym. Jest szanowany i ogólnie rzecz biorąc, wojsko jest bardzo szanowane. Zatem Załużny jest w rzeczywistości symbolem podziwu, jakim Ukraińcy darzą swoją armię. Dwie rzeczy, które są popularne na Ukrainie, dwie instytucje cieszące się zaufaniem społecznym, to wojsko i ruch wolontariuszy. To jedyne dwie instytucje, które w oczach Ukraińców cieszą się jakimkolwiek szacunkiem i wiarygodnością.
Jeśli zatem głównym powodem usunięcia Załużnego jest walka o popularność, o umysły i serca ludzi, to niekoniecznie świadczy to dobrze o przywództwie Ukrainy, prawda? Wydawać by się mogło, że wypędzenie Rosjan powinno być obecnie sprawą najważniejszą, a nie coś takiego.
To bardzo niepokojące, bardzo źle świadczy o przywództwie Ukrainy i stanowi ogromne ryzyko.
Jaki byłby koszt za granicą? Jak na tego rodzaju tarcia mogą zareagować aktorzy zewnętrzni, czyli sojusznicy Ukrainy?
Nie sądzę, żeby Zachód zareagował. Pozostawi Ukrainie wybór dowództwa wojskowego. Zachód stoi na stanowisku, że wspiera Ukrainę dla swoich własnych interesów, a nie z uwagi na interesy ukraińskie. Rozumie, że Ukraina nie jest idealną demokracją liberalną, a państwo znacznie odbiega od doskonałości pod względem instytucjonalnym. To jest brane pod uwagę ze świadomością, że utworzenie takiego kraju zajmuje wieki. Zachód jednak nie chce, nie może dopuścić, aby Rosja stała się ekspansjonistyczną potęgą imperialną zagrażającą Europie i NATO, dlatego będzie nadal wspierać Ukrainę. Niemniej Rosjanie oczywiście wykorzystają sytuację Załużnego, dążąc do demoralizacji ukraińskiego społeczeństwa. Nie zdziwiłbym się, gdyby dymisja stała się tematem numer jeden rosyjskiej propagandy. Bez przerwy będziemy słyszeć o tym, jak Zełenski przedkłada swoje interesy polityczne nad interesy narodowe Ukrainy, a szaleństwem jest umierać za prezydenta, podczas gdy Zełenskiemu zależy tylko na Zełenskim. Powtarzane będzie twierdzenie, że Załużny jest bohaterem, który został zdradzony tak samo jak wszyscy Ukraińcy. Tu wpisuje się narracja o potrzebie zakończenia wojny między Ukraińcami a ich rosyjskimi braćmi, bo to przynosi straty, a Zełenski jest po prostu zdrajcą.
Co teraz zrobi Załużny?
To bardzo dobre pytanie. Myślę, że początkowo będzie skłonny dać sobie trochę czasu i unikać jakichkolwiek ważkich publicznych wypowiedzi. Myślę jednak, że pojawi się ogromna presja, by w jakiejś formie włączył się w walkę polityczną lub został twarzą jakichś sił politycznych. Istnieją już przesłanki świadczące o tym, że ukraińscy politycy próbują wykorzystać Załużnego dla zwiększenia własnej wiarygodności. To prawdopodobnie będzie kontynuowane. Nadal nie mam pewności, czy Załużny osobiście ma ambicje polityczne, ale z pewnością jest przywódcą i patriotą, więc szanse na to, że zdecyduje się na spokojną emeryturę, są niewielkie. Zełenski mówił o zatrzymaniu Załużnego „w drużynie”, więc ciekawie będzie obserwować, czy zaoferowano mu jakieś nowe, znaczące stanowisko. Jeśli nie, niemal nieuchronnie generał zostanie wciągnięty na arenę polityczną.
Spójrzmy na to z perspektywy rosyjskiej, z Kremla. Zełenski i Załużny rzucili się sobie do gardeł. Który z nich będzie bardziej skłonny do rozmów i negocjacji?
Szczerze mówiąc, jest bardzo mało prawdopodobne, aby którykolwiek z nich w obecnych okolicznościach i w najbliższej przyszłości usiadł do rozmów z Rosją. Być może, jeśli sytuacja militarna dramatycznie się pogorszy lub dramatycznie poprawi, negocjacje staną się naprawdę realistyczną możliwością, ale na tym etapie myślę, że żaden z nich nie rozważałby tego pomysłu. Obecnie w Ukrainie nie ma prawie nikogo, kto chciałby negocjować z Rosją, ponieważ okupuje ona prawie 20 procent terytorium Ukrainy, a rozmowy z Moskwą byłyby fatalne dla ukraińskiej państwowości.
Jak ta zmiana wpływa na bezpośredni wysiłek wojenny? Czy to szansa, którą każda ze stron może wykorzystać?
Ukraina nie ma teraz bardzo wielu możliwości z powodu bardzo ograniczonych dostaw broni. Z tego powodu jest w defensywie. Taka sytuacja będzie trwała w dającej się przewidzieć przyszłości, dopóki Kijów nie otrzyma znacznie większej pomocy wojskowej. W tej chwili Ukraińcy muszą racjonować amunicję. Mają bardzo ograniczone możliwości samoobrony. Jest całkiem prawdopodobne, że będą musieli dokonać niewielkich odwrotów na froncie. Być może pod Awdijiwką, może w okolicach Bachmutu, może na froncie zaporoskim. Wydaje się więc bardzo mało prawdopodobne, aby dysponowali środkami do przeprowadzenia jakichkolwiek znaczących ofensyw, dopóki sytuacja w zakresie pomocy nie zmieni się radykalnie. Realistycznie rzecz biorąc, trzeba patrzeć na Amerykę.
Czy spodziewa się Pan zmiany? Zwłaszcza biorąc pod uwagę rozwój sytuacji, który obserwujemy zarówno w USA, jak i w Europie.
Myślę, że sytuacja w Europie jest bardzo pozytywna. Teraz widzimy, że Unia Europejska zgodziła się potwierdzić bardzo duże pakiety pomocowe, pomoc długoterminową. To bardzo solidny fundament. Również Niemcy znacząco zwiększają swoje wsparcie. Nadal są ostrożni, jeśli chodzi o broń, ale gwałtownie rośnie skala pomocy. Na początku wojny przesłali 5000 hełmów, teraz przekazują około 8 miliardów euro rocznie. To ogromny wzrost wsparcia niemieckiego. Widzimy, że kraje takie jak Czechy, Bułgaria czy Rumunia próbują zwiększać swoją pomoc, a Finlandia gwałtownie rozbudowuje własny potencjał wojskowy.
Także retoryka zmieniła się radykalnie. Na przykład Francja otwarcie mówi o bardzo dużym niebezpieczeństwie dla Europy, jeśli Ukraina nie będzie broniona, jeśli Europa się nie zmobilizuje. Dlatego myślę, że Europa naprawdę poczyniła znaczne postępy w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Ale zmiana została wywołana przede wszystkim sytuacją w USA i uznaniem, że koalicja zachodnia traci Amerykę. Wydaje się, że sytuacja jest nieprzewidywalna, lecz z dużym prawdopodobieństwem nie będzie dalszej pomocy amerykańskiej przed listopadowymi wyborami prezydenckimi.
Wydaje mi się, że obóz Trumpa, ruch MAGA w Partii Republikańskiej, jednoznacznie zdecydował o wstrzymaniu pomocy dla Ukrainy. Trump dał też bardzo jasno do zrozumienia, że po ponownym zwycięstwie w wyborach prezydenckich w listopadzie rozliczy się z członkami jego partii opowiadającymi się za pomocą dla Ukrainy. Ludzie ci zostaną usunięci z partii, pozbawieni stanowisk, skończą się też ich kariery polityczne. Zatem wszyscy w Partii Republikańskiej wiedzą, że jeśli wesprą Ukrainę, to po wyborach stracą karierę i pracę. Są przerażeni i nie wiem, jak mogą się temu przeciwstawić.
Peter Dickinson - dziennikarz i komentator brytyjski, mieszkający w Ukrainie od końca lat 90.
Obecnie jest wydawcą magazynu „Business Ukraine” i redaktorem serwisu UkraineAlert, prowadzonych przez Atlantic Council.
Zatem, z jednej strony, sytuacja w Europie wygląda zachęcająco, z drugiej – sytuacja w Ameryce jest bardzo, bardzo zniechęcająca. Kluczowe pytanie brzmi, czy Europa może zastąpić Amerykę w tym kontekście. Myślę, że może. Na pewno nie w krótkiej perspektywie. Zatem dobrze, że Europa reaguje w bardzo proaktywny sposób, ale to nie wystarczy. To znaczy, to wystarczy, aby zapobiec całkowitemu załamaniu się obrony Ukrainy, ale nie wystarczy, aby umożliwić jej przeprowadzenie dużej kontrofensywy. Obawiam się, że tak będzie wyglądał ten rok.
Co Ukraina powinna zrobić, dopóki sytuacja się nie poprawi?
Najważniejsze, żeby się bronić. Ukraina musi przyjąć silną postawę obronną, co robi teraz. Buduje pozycje obronne wzdłuż linii frontu, stara się uniemożliwić Rosji dokonanie jakichkolwiek większych postępów. Ukraińcy chcą utrzymać tereny, które obecnie zajmują, a pamiętajmy, że udało im się wyzwolić połowę ziemi, którą Rosja zajęła w 2022 roku. Chcą to utrzymać i chronić resztę kraju. Myślę więc, że to jest pierwszym celem dla Ukrainy. Później mogą chcieć otworzyć nowe fronty. Morze Czarne było już wielkim sukcesem minionego roku. Ukrainie udało się przełamać rosyjską blokadę, zmusić flotę rosyjską do odwrotu i wznowić żeglugę handlową z portów czarnomorskich. Eksport ukraiński niemal wrócił do poziomu sprzed wojny, porównywalnego ze styczniem 2022 roku. To ich największy sukces osiągnięty przy niewielkich zasobach, z użyciem dronów morskich i pocisków manewrujących.
Prowadzone są też ataki w głębi Rosji, których celem są magazyny wojenne, infrastruktura i sektor energetyczny. Czy to wystarczy, aby zmusić Putina do oddania tego, co nazywa obecnie „podbitymi terytoriami”?
Dobre pytanie. Morze Czarne na pewno nie wystarczy. Ukraina mogłaby zniszczyć całą Flotę Czarnomorską i Rosjanie nie zwróciliby na to uwagi, chyba że ich bliscy służą na tych okrętach. W przeciwnym wypadku nie ma to dla nich żadnego znaczenia. Myślę, że ataki na rosyjski przemysł naftowy i gazowy mają znacznie większy potencjał. Właśnie to widzimy, a kampania ataków tego rodzaju rozpoczęła się stosunkowo niedawno i jest w fazie początkowej. W styczniu możemy mówić o sześciu czy siedmiu takich atakach, ale efekt już widać. Mały, ale widoczny. Pojawiły się doniesienia, że produkcja rafinerii w Rosji spadła o 5 procent, co jest wartością niewielką, ale czas pokaże, czy uda się liczbę takich ataków zwiększyć. Jeżeli wskaźnik ten wzrośnie do 20–30 procent, to zacznie znacząco oddziaływać na gospodarkę rosyjską, która w bardzo dużym stopniu opiera się na energetyce.
Dlaczego Ukraina tak długo czekała na otwarcie tego frontu? Tak długo trwało zrozumienie konieczności uderzenia w rosyjskie szlaki przesyłu energii, rafinerie i fabryki?
Przede wszystkim dlatego, że Zachód nie chciał, by Ukraińcy to robili. Nie chciał, żeby atakowali rosyjski przemysł energetyczny. Kijów bał się to zrobić, ponieważ Zachód prosił, aby nie iść tą drogą. Później Ukraina przestała się z tym liczyć, dochodząc do wniosku, że walka o przetrwanie narodu wymaga podjęcia także takich działań. To niezwykle, ale od początku wojny Zachód mówił Ukrainie, żeby nie eskalować. Myślenie to sięga 2014 roku, kiedy Rosja najechała Krym, a reakcją Zachodu nie było powstrzymywanie Rosjan przed agresją, tylko łagodzenie oporu Ukraińców i przekonywanie, aby nie walczyli i nie eskalowali. To podejście nie dość, że nie znikło, to z czasem pogłębiło się wraz z upływem lat. Jednak obecnie Ukraina coraz śmielej ignoruje te ograniczenia, sprzeciwia się radom tego rodzaju, a Zachód nie może takiego podejścia Ukrainie narzucić. Dlatego zamierzają robić dalej to, co zrobili na Morzu Czarnym.
Czy to nieposłuszeństwo może ich kosztować wsparcie Zachodu?
Vazha Tavberidze jest gruzińskim dziennikarzem i autorem pracującym dla serwisu gruzińskiego RFE/RL. Jego teksty publikowano w różnych mediach gruzińskich i międzynarodowych, w tym w „The Times”, „Spectator”, „Daily Beast” i „New Eastern Europe”.
Myślę, że paradoksalnie wielu ludzi na Zachodzie gotowych jest temu przyklasnąć. Mogliby powiedzieć, że sami nie odważyliby się podjąć takich działań, są zbyt ostrożni, ale Ukrainę podziwiają. Rosja putinowska przypomina barowego chuligana, który zastrasza wszystkich wokół. W pewnej chwili ktoś wstaje i uderza go, a inni go podziwiają, przyznając, że sami by się na to nie zdobyli. Zachód zachwyca się odwagą Ukrainy, ale równocześnie jest nią zaszokowany. Myślę, że dopóki Ukraińcy robią to własną bronią, nikt nie będzie się sprzeciwiał. Problemy pojawiłyby się, gdyby Ukraina użyła broni zachodniej.
Widzimy, jak Rosja na to reaguje. Przykładem takiej reakcji jest szum wywoływany przez Rosjan w związku z zestrzeleniem w styczniu 2024 roku samolotu transportowego. Moskwa twierdziła, że na pokładzie znajdowali się jeńcy ukraińscy, ale od początku było to bardzo podejrzane. Nadal nie do końca wiemy, co się stało, ale obserwujemy skoordynowaną rosyjską kampanię informacyjną, mającą na celu pokazanie, że Ukraina użyła rakiet Patriot do zestrzelenia rosyjskiego samolotu w Rosji. Celem tej kampanii jest przekonanie Amerykanów, żeby przestali dostarczać Kijowowi rakiety Patriot, ponieważ Ukraińcy używają ich w Rosji, a to może prowadzić do nieprzewidywalnej eskalacji. Sugerują, że takie działania uwikłają USA w wojnę, a żeby tego uniknąć, powinni przestać dostarczać Ukrainie rakiety Patriot. Jednym z kluczowych celów Rosji jest przedstawienie Ukrainy jako małpy z granatem. Kraju, któremu nie można ufać, nie można go zbroić, należy natomiast pozwolić Rosji przywołać go do porządku. Rosja występuje tutaj w roli rodzica, który wie, jak zdyscyplinować niesforną latorośl. Historia tego samolotu świetnie ilustruje sposób, w który Rosja stara się szerzyć tę narrację.