Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Ukraina / 22.02.2024
Iryna Sytnyk

„Gdy bierzesz do rąk karabin, już nie jesteś po prostu dziewczyną”. Poświęciła codzienne życie, by pomagać rannym

Wojsko ukraińskie ma również twarz kobiety. Odkąd rosyjscy agresorzy napadli na Ukrainę, kobiety bronią kraju. Silne i niezłomne, walczą w siłach zbrojnych, w obronie terytorialnej. Są medyczkami, strzelcami, czołgistkami... Niektóre z nich mają duże doświadczenie wojskowe, inne zdobywają je na wojnie. Wszystkie łączy jeden cel – zwycięstwo Ukrainy i wyzwolenie ukraińskich ziem spod rosyjskiej okupacji. Nasza bohaterka, Jana Chorochowa, jest ochotniczą ratowniczką medyczną w 116. Połtawskiej Brygadzie Obrony Terytorialnej. Opowiadamy o warunkach, w jakich pracuje Jana i w co wierzy.
Foto tytułowe
Wygenerowane przez AI (Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


Jana Chorochowa ukończyła studia pedagogiczne i studia zarządzania w systemie edukacji, z zawodu jest nauczycielką języka ukraińskiego i niemieckiego. Na początku 2014 roku odbyła kurs pierwszej pomocy. Jej nawyki medyczne zdeterminowały jej los, gdy zdecydowała się bronić kraju. W 2014 roku to wojna zmusiła Janę do nauki pierwszej pomocy, ale już wtedy wiedziała, że w 2022 roku będzie nosić na ramionach duży plecak ratownika medycznego.

– W 2014 roku nie miałam odwagi, by zgłosić się na ochotnika. Chociaż wielu moich znajomych pojechało na wojnę. Bałam się, nie rozumiałam, co mogłabym tam robić i jak mogłabym się przydać. Ale w ciągu ośmiu lat wojny myślę, że przygotowywaliśmy się na ten dzień, od dawna rozumieliśmy, że wybuchnie wojna – mówi Jana.

24 lutego, jak mówi nasza bohaterka, przespała początek wojny. O 8 rano zadzwoniła do niej matka i powiedziała, że w kraju ogłoszono stan wojenny.

– Wiedziałam już, co zamierzam zrobić. Miałam już spakowane rzeczy, podlałam kwiatki, wzięłam koty i psa i zaczęłam szukać domu dla moich futrzaków. Wysłałam Almę, kundelka, do przyjaciółki. Koty pojechały do mojej matki – wspomina Jana.

25 lutego kobieta i jej przyjaciele z Połtawy byli już w punkcie rejestracji ochotników. Wraz z dużą grupą przyjaciół poszła zapisać się do obrony terytorialnej swojego rodzinnego miasta Połtawy (TRO). Ponieważ ani Jana, ani jej znajomi nie podlegali obowiązkowi służby wojskowej i nie mieli kart wojskowych, zostali odesłani do domu. Mimo to nie zrezygnowali z prób zaciągnięcia się do wojska. Kolejna próba zakończyła się sukcesem.

– Co umiesz robić? – zapytano Janę podczas rejestracji ochotników.

– Ukończyłam kurs pierwszej pomocy – powiedziała.

– To dobrze, będziesz medykiem.

„Wyjdź za mnie” – napisał jej ukochany na wkładach balistycznych.

Najważniejszym wydarzeniem podczas wojny był dla Jany jej ślub. Teraz ma kogoś, kto na nią czeka, i odwrotnie. Latem 2022 roku wyszła za mąż za Maksyma Pankratova z Połtawy. Poznali się w kuchni przyjaciela w 2015 roku, kiedy piekli ciasta dla wojska. Od tego czasu utrzymywali kontakt, a w 2022 roku przyjechali razem do centrum rejestracji ochotników. Zdecydowali się pobrać po powrocie z pierwszego turnusu bojowego. Maksym złożył wtedy Janie niezwykle romantyczną propozycję małżeństwa i otrzymał równie romantyczną odpowiedź.


– Byliśmy wtedy w obwodzie charkowskim, to był nasz pierwszy turnus bojowy. Mój mąż znalazł dla mnie wkłady do kamizelki kuloodpornej z poliestru. Są lżejsze i mają wysoką klasę ochronności. To był wspaniały prezent. Maksym nalegał, abym obejrzała wkłady. Wyjęłam je, a na jednej z nich była naklejka z żółtej taśmy z napisem: „Wyjdź za mnie”. Na drugiej płytce napisałam na taśmie: „Zgadzam się”. Tak więc po jednej stronie kamizelki miałam propozycję, po drugiej odpowiedź – wspomina Jana.

Kiedy Maksym i Jana dostali wolne i pojechali do Połtawy, zatrzymali się po drodze w urzędzie stanu cywilnego, aby zapytać o procedurę zawarcia małżeństwa, i złożyli wniosek. Kilka dni później wzięli ślub.

– Powiedziano nam: „Pojutrze jest wolny termin”. Był to Dzień Konstytucji Ukrainy. Kiedyś zamówiłam dla siebie wyszywaną sukienkę, która stała się moją suknią ślubną. Powiedzieliśmy kilku przyjaciołom o ślubie. Zamiast szampana wypiliśmy kieliszek kwasu chlebowego. To było bardzo fajne – mówi.

Maksym i Jana służyli w tej samej brygadzie. Później doszli do wniosku, że emocje przeszkadzają im zachowywać zimną krew, więc Maksym przeniósł się do innej brygady. Rozmawiają ze sobą przez telefon każdego dnia.

– Małżeństwom nie radzą służby w tej samej jednostce. To naprawdę przeszkadza, sami podjęliśmy decyzję, że powinniśmy służyć w innych jednostkach. Widujemy się co miesiąc i codziennie ze sobą rozmawiamy – mówi Jana.


Medyk i ratownik medyczny


Maksym jest lekarzem rodzinnym, obecnie starszym medykiem w swojej jednostce, zajmuje się hospitalizacją i opieką nad rannymi. Jana jest ratownikiem medycznym, ma nieco inne obowiązki.

– Ratownicy medyczni nie są zaangażowani w leczenie. Nasze działania rozpoczynają się na polu walki. Udzielamy pomocy w nagłych wypadkach na etapie przedszpitalnym. Front na różnych odcinkach wygląda zupełnie inaczej. Wcześniej byliśmy w obwodzie charkowskim, tam są inne warunki: było więcej ostrzałów artyleryjskich, nie ma frontu jako takiego. To, co dzieje się w pobliżu Sołedaru, to zupełnie inna sytuacja – wyjaśnia kobieta.

Jana mówi, że ich praca to system samoorganizacji. Jest dumna, że w ich jednostce ewakuacja rannych odbywa się zgodnie z najlepszymi standardami NATO. Od momentu założenia opaski uciskowej do chwili, gdy żołnierze znajdują się na stole u chirurgów w punkcie stabilizacji, mija mniej niż godzina.

– W ciągu dziesięciu dni nasz punkt medyczny przyjął 270 rannych żołnierzy. Było kilka poważnych przypadków. Ale wiem, że nasz zespół jest niezawodny, kompetentny i zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby uratować ludzkie życie – mówi Jana.

Pierwsza walka – i pierwszy ranny, któremu Jana udzieliła pomocy – odbyła się w pobliżu Sołedaru.

– Doszło do ostrzału, a potem rozpoczęła się walka. Pierwszym rannym był wysportowany facet, sprawny fizycznie. Zabraliśmy go do schronu, obróciliśmy na bok, aby krew mogła spłynąć, miał wybite zęby i twarz była rozsiekana odłamkami – wspomina Jana.

– Możesz oddychać? – zapytała Jana rannego żołnierza.

– Tak – odpowiedział.

– Bardzo boli?

– Mogę poczekać.

Rozmowa trwała do chwili przyjazdu pojazdu medycznego, który zabrał rannego żołnierza. Podczas badania odkryto, że mężczyzna miał odłamek pod kamizelką kuloodporną i dostał odmy, która mogła doprowadzić do zapaści płuc i zatrzymania akcji serca. Ratownicy działali jednak sprawnie, a żołnierz przechodzi teraz rehabilitację.

– W takich przypadkach, gdy występuje rana penetrująca, jeśli nic nie zostanie zrobione, nie pozostaje wiele czasu. Dlatego uczmy ludzi używania opatrunków okluzyjnych, aby zapobiec przedostawaniu się powietrza do rany, i udzielania pierwszej pomocy ofiarom w warunkach cywilnych – zaleca ratowniczka.


Posłuchaj podcastu: Niepodległa Ukraina ma 30 lat



Plecak taktyczny


Każdy ratownik medyczny posiada taktyczny sprzęt medyczny. Umiejętności udzielania pomocy w nagłych wypadkach zostały zautomatyzowane. Dzięki pomocy wolontariuszy ratownicy są zawsze wyposażeni w zestawy taktyczne. Na pierwszej linii mają nie tylko apteczki pierwszej pomocy, ale także plecaki taktyczne.


– Plecak medyka bojowego jest wypełniony zapasami o wartości 100 tysięcy hrywien. Cała zawartość tworzą produkty certyfikowane, które ratują życie żołnierzy – mówi Jana.


Emocje na wojnie


Ratowniczka mówi o emocjach na wojnie:

– Nie wolno dawać upustu emocjom. Ranny żołnierz musi widzieć przed sobą pewną siebie osobę, która go ratuje. Odkładamy więc emocje na bok, najważniejszy jest ranny. Kiedy wrócę do domu, pójdę do psychoterapeuty. Nikt nie wróci z wojny taki sam, jak był przed nią – stwierdza Jana.

Dodaje, że nie trzeba się wstydzić wizyt u psychologa, one pomagają.

– Po pierwsze, są ludzie, którzy dobrowolnie konsultują obrońców, nawet telefonicznie. Na szczęście medycyna idzie do przodu, jest jedyną dziedziną, która korzysta z wojny, ponieważ idzie naprzód od średniowiecza, od sowieckiej psychiatrii. Teraz psychologowie i psychiatrzy pracują dla ludzi. W 2014 roku w całej Ukrainie było 500 psychologów wojskowych, teraz mamy strumienie specjalistów psychologii wojskowej. I to jest wspaniałe. Ale najważniejsze jest to, że nie można narzucać ludziom dobra. Ludzie muszą sami poprosić o pomoc, to jedyny sposób – mówi ratowniczka.


Misje bojowe


Oprócz plecaka taktycznego Jana ma również plecak szturmowy, który zabiera ze sobą, gdy wychodzi w pole. Plecak waży 7 kilogramów. Jest to minimalna waga plecaka szturmowego, ponieważ medyk musi również zabrać jeszcze plecak medyczny. Wszystkie inne rzeczy powinny zostać umieszczone w kamizelce taktycznej.

Dlaczego medyk bojowy musi nosić kilka plecaków?

– Medyk bojowy to ten sam strzelec, ale z plecakiem medycznym. Wchodzę na pole walki i mam zadania jak wszyscy żołnierze, muszę strzelać i udzielać pomocy w nagłych wypadkach. Robię wszystko to, co robi jednostka. Zgodnie z protokołem moim pierwszym priorytetem są zadania taktyczne, drugim moje własne bezpieczeństwo, trzecim pomoc rannym. Jeden ranny to wciąż lepiej niż ranny żołnierz i ranny medyk. Zgodnie z protokołami NATO należy dbać o to, żeby nie mnożyć liczby ofiar.

Obraz sanitariuszki bojowej został nam narzucony przez radzieckie filmy: pielęgniarka w chustce i spódnicy biegnąca na pole bitwy i ratująca rannych. To wszystko pozostałość czasów sowieckich. Obecnie medyk bojowy jest częścią zespołu, idzie do walki z grupą i musi przejść ogólne szkolenie wojskowe.

– Medycy bojowi jeżdżą na misje. Szkolimy się w jednostce, tak jak żołnierze, ponieważ musimy zrozumieć specyfikę całej grupy. Na polu walki wszystko może się zdarzyć: może nie będzie nikogo, kto stanie przy karabinie maszynowym. Dlatego, jak wszyscy żołnierze, rzucamy granaty, uczestniczymy w szturmach i robimy okopy. Jeśli medyk nie wie, co robią żołnierze, to jest tylko ciężarem dla grupy – mówi Jana.


Jeśli bierzesz do rąk karabin, nie jesteś już dziewczyną, jesteś żołnierzem


Ogólne szkolenie wojskowe dla medyków i ratowników medycznych na pierwszej linii jest niezbędne. Dziewczyny na wojnie mówią: gdy weźmiesz do ręki karabin, nie jesteś już dziewczyną, ale żołnierzem.

– Musisz zrozumieć, że trening dla medyków został wymyślony przez mądrych ludzi. Nie chodzi o to, abyśmy byli szczupli i piękni, ale abyśmy mogli łatwiej się poruszać: podciągać się i wspinać za pomocą naszego sprzętu. Na początku moja sprawność fizyczna pozwalała mi na zrobienie ledwie pięciu pompek. Chłopaki z żartowali ze mnie, mówiąc: „Give me your battle mouse call”, bo było to dla mnie bardzo trudne. Ale jesienią poprawiłam moją sprawność fizyczną. To wzmacnia układ mięśniowo-szkieletowy ciała, pozwala być szybszym i przenosić więcej sprzętu – wyjaśnia Jana.

Pytam, ile waży wyposażenie naszej bohaterki.

– To zależy od zadania taktycznego. Jeśli mówimy o zestawie „maksimum”, to będzie kamizelka kuloodporna, hełm, dwa magazynki, jedzenie, apteczka, to jest to co najmniej 15 kilogramów, nie licząc samej kamizelki. Ale chłopaki z bronią noszą na sobie znacznie więcej: na przykład karabin maszynowy waży 20 kilogramów, a do tego trzeba nosić skrzynkę z amunicją – mówi ratowniczka.

(Shutterstock)
„Biedni chłopcy i dziewczęta, nadzy i bosi”. To nieprawda

Nie da się ukryć, że wojskowy mundur Jany pasuje jej, podobnie jak wszystkim ukraińskim obrońcom. Nasza bohaterka dodaje tylko, przede wszystkim mundury wojskowe muszą być wygodne, bo zarówno obrońcy, jak i obrończynie noszą je właściwie cały czas.

– Państwo zapewnia nam mundury wojskowe. Ludzie mówią: „Biedni chłopcy i dziewczęta, nadzy i bosi”. To nieprawda! Mamy wymienne mundury, ale nikt nie zabrania nam kupować sobie rzeczy o wyższej jakości i ochronności. Na przykład buty taktyczne, które maksymalnie ochronią stopę nawet po nadepnięciu na minę przeciwpiechotną. Obecnie produkuje się wysokiej jakości odzież wojskową. Chętnie kupuję rzeczy nie od amerykańskich producentów, ale na przykład z Charkowa i Odessy. W ciągu sześciu miesięcy Ukraińcy nauczyli się szyć doskonałe plecaki medyczne i taktyczne. Ukraina zrobiła krok naprzód w tym kierunku – mówi Jana.


Musimy walczyć z małorosizmem


Jednak dziewczyny, podobnie jak chłopców, do wstąpienia w szeregi sił zbrojnych lub obrony terytorialnej skłania największe pragnienie – obrona swojego kraju. Dlatego także młode dziewczyny opuszczają swoje przytulne domy i wstępują do wojska. Rosja planowała zajęcie ukraińskiego Krymu na początku 2000 roku, prowokując konflikt wokół wyspy Tuzła. To właśnie wtedy rosyjscy propagandyści rozpoczęli wojnę informacyjną przeciwko Ukrainie, aby przetestować reakcję ukraińskiego rządu, społeczeństwa i społeczności międzynarodowej na potencjalny konflikt terytorialny z Rosją.

– Okupanci z Rosji muszą zostać zlikwidowani, nie postrzegam ich jako ludzi. Mój tata jest Rosjaninem, mam rosyjskie korzenie. W 2005 roku, kiedy byłam jeszcze na studiach, odwiedziłam Rosję, oglądałam ich wiadomości i już wtedy zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. W Rosji zaczęto przygotowywać ludność do wojny. Kiedy wybuchł spór o Tuzłę, mój dziadek powiedział, że będziemy mieli wojnę z Rosją. Nie wierzyłam w to: po co wojna, komu ona potrzebna? Nikt nie chciał w to uwierzyć, trzymali się swoich korzeni, te stereotypy zostały narzucone – mówi kobieta.

Jana urodziła się w Kazachstanie, mieszka w Ukrainie. Jej kuzynki mieszkają za granicą tak długo, że nie pozostało w nich nic rosyjskiego, dlatego ich mentalność jest inna. Jana uważa, że z małorosizmem należy walczyć jak z wrogiem.

– Małorosizm jest wrogiem i dopóki istnieje, będziemy go niszczyć. Ten wróg się nie zatrzyma. Myślałam, że ludzie wyzbędą się syndromu sztokholmskiego, ale nie, na niektórych terytoriach ludzie nadal czekają na „rosyjski świat”. Nie współczuję im i nikt nie powinien. Wedle statystyk straciliśmy już do pół miliona ludzi. Czy to nie wystarczy? Nie widzę żadnych dobrych Rosjan, oni nie istnieją – mówi ratowniczka.

Nie planowałam niczego od roku...

Przed inwazją na Ukrainę Jana pracowała w instytucji państwowej, zajmowała się modelowaniem oraz ręcznym szyciem skórzanych ubrań i akcesoriów.

– Bardzo lubię projektować i szyć ubrania, poświęcałam dużo uwagi mojemu hobby, ponieważ chciałam spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Ale nie szyję już od roku. Mam ubranie, którego jeszcze nie skończyłam – skórzaną kurtkę dla mojej mamy i skórzaną torbę, do której nie miałam czasu przyszyć rączki. Po wygranej dokończę te rzeczy, a może nawet zmienię zdobienia na nich. Jestem pewna, że wszyscy zmieniamy się podczas wojny. Chociaż teraz, kiedy zdajesz sobie sprawę, że jutro możesz trafić na linię „zero” [linia bezpośrednich walk – red.], przestajesz planować. Jedyne, co mi pomaga i nie pozwala się poddać, to myśl, że czekają na mnie w domu i mam coś do stracenia – mówi Jana.


Przyjechali ludzie, którzy są gotowi oddać życie za Ukrainę


Wyboru dokonali 24 lutego. Jana, podobnie jak jej przyjaciele, zgłosiła się na ochotnika do obrony kraju. Księgowy został strzelcem maszynowym, lekarz rodzinny – lekarzem wojennym, a nauczycielka języka ukraińskiego – ratownikiem medycznym.

– Mój przyjaciel jest dobrym księgowym i nie chce, żeby ktokolwiek o tym wiedział, żeby nie wsadzili go do biura, żeby prowadził sprawy papierowe. Mówi: „Jestem strzelcem maszynowym”. W naszym batalionie służy znany pisarz Vitaliĭ Zapeka, który walczy i pisze bardzo ciekawe historie o swoich towarzyszach broni. Wielu ludzi z biznesu też przystąpiło do walki. Nasz batalion składa się w 80 procentach z ochotników. Dokonaliśmy wyboru – mówi ratowniczka.

Tu są ludzie, którzy są gotowi oddać życie za Ukrainę.

Publikacja powstała w ramach projektu "Akademia Reporterek" wspieranego przez Kolegium Europy Wschodniej