Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 27.02.2024
Bartosz Chmielewski

Rosja była obok od zawsze. Państwa bałtyckie od dekady przygotowują się do konfliktu z Rosją

Nagłówki europejskich gazet prześcigają się w przewidywaniach, kiedy Rosja zaatakuje państwa NATO. Padają konkretne daty – za trzy lata, za pięć. Optymiści mówią o dekadzie. Komentatorzy analizują, ile zostało nam czasu i jak ta wojna może wyglądać. Większość z branych pod uwagę scenariuszy zakłada rosyjski atak na państwa bałtyckie. Jedni wróżą inwazję, inni piszą o zamieszkach na tle etnicznym, jeszcze inni przepowiadają interwencję wojskową na niewielką skalę. Czy Litwa, Łotwa i Estonia powinny już teraz wpadać w panikę i dlaczego tego nie robią – wyjaśnia Bartosz Chmielewski.
Foto tytułowe
Żołnierze litewscy (Shutterstock)


Posłuchaj słowa wstępnego drugiego wydania magazynu online!


Przekonanie, że machina rosyjskiego imperializmu nie zatrzyma się w Ukrainie, a Litwa, Łotwa i Estonia mogą być kolejne na liście podbojów Moskwy, jest czymś, co towarzyszy społeczeństwom w tych krajach od dobrej dekady. W 2014 roku, gdy doszło do rosyjskiej okupacji Krymu oraz inwazji na obwód doniecki i ługański, nastąpiła zmiana w myśleniu Bałtów o własnym bezpieczeństwie. Był to rzeczywiście punkt zwrotny w postrzeganiu przyszłości, potencjalnych zagrożeń, a więc i w kształtowaniu polityki bezpieczeństwa poszczególnych państw bałtyckich. I był on podyktowany strachem. To właśnie wtedy uznano, że inwazja ze Wschodu jest realnym scenariuszem. Mało prawdopodobnym, ale takim, z którym należy się liczyć, a więc adaptować państwa oraz społeczeństwa do sytuacji podwyższonego ryzyka.


Adaptacja zamiast paniki


Rządy państw bałtyckich podjęły dekadę temu strategiczną decyzję o długofalowych planach inwestycji we własną obronność, których nadrzędnym celem było wykazanie się przynajmniej jako przykładni członkowie NATO, jeśli nie jego prymusi. Przyspieszono wydatki na obronność i w dość krótkim czasie osiągnięto zobowiązanie sojusznicze wynoszące 2% PKB rocznie przeznaczanych na budżet obronny. Cel ten udało się osiągnąć Estonii w 2015, Łotwie – w 2018, Litwie zaś – w 2019 roku. Kluczową sprawą dla Bałtów było wzmocnienie potencjału odstraszania w regionie dzięki obecności sojuszniczej. Udało się do tego doprowadzić po przyjęciu i wdrożeniu postanowień Szczytu Warszawskiego NATO z 2016 roku. Na terytorium Litwy, Łotwy i Estonii od 2017 roku w ramach wzmocnionej Wysuniętej Obecności NATO (ang. enhanced Forward Presence – eFP) stacjonują wielonarodowe grupy batalionowe. Liczba żołnierzy wschodząca w ich skład nie jest może przytłaczająca, ale ich obecność stanowi ważny element odstraszania.

Zwiększenie obciążeń budżetowych związanych z obronnością, czyli wydatki na poziomie ponad 2% i utrzymanie żołnierzy, nie wywoływały dyskusji, które mogłyby podzielić społeczeństwo. Nie ma ich też obecnie, gdy w wyniku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę decyzje rządów państw bałtyckich idą w polityce bezpieczeństwa jeszcze dalej. W ciągu ostatnich dwóch lat wyznaczono kolejne cele wydatkowania; w planach jest osiągnięcie progu przynajmniej 3% PKB na obronność. Wzrosły także oczekiwania Bałtów co do zobowiązań pozostałych sojuszników. Władze Łotwy, Litwy i Estonii chcą większego zaangażowania i większej obecności sojuszników na flance wschodniej, ale także większego zaangażowania państw starej UE w ogóle.

Zwłaszcza że kolejne zakupy zbrojeniowe, modernizacja dotychczas używanego sprzętu i budowa nowych obiektów zdolnych pomieścić większe siły NATO w regionie są realnym wysiłkiem finansowym dla tych małych i relatywnie biedniejszych państw. Część bardziej wydolnych gospodarczo sojuszników europejskich – takich jak Niemcy, Francja czy Włochy – w ciągu ostatniej dekady zwiększała swoje wydatkowania na obronność o wiele wolniej niż państwa wschodniej flanki. W latach 2014–2022/3 wzrost ten dla dużych państw europejskich średnio wynosił od 15 do 40%, a w przypadku Polski czy państw bałtyckich – nawet 200–300%. Powodem często były ograniczenia społeczne i psychologiczne zachodnich społeczeństw. Dla Niemiec, które są największym państwem wśród europejskich członków NATO, rosyjską politykę imperialną postrzegano jako wyzwanie regionalne, nie zaś zagrożenie dla europejskiego porządku bezpieczeństwa.

Radykalne zwiększanie wydatkowania i intensywna rozbudowa własnego potencjału wojskowego, czasem kosztem innych gałęzi życia społecznego czy ekonomicznego, nie wydawały się więc z tej perspektywy racjonalne. Tego typu rozterek w Tallinie, Rydze czy Wilnie nie było i nie ma Czymś oczywistym jest, że należy inwestować we własne bezpieczeństwo kosztem innych sektorów, nawet jeśli wpłynie to na przedłużenie trwającego od pandemii spowolnienia gospodarczego. To, co dla społeczeństw niektórych państw UE wydaje się absurdem – zwiększanie wydatków na obronność, czasem kosztem innych sfer gospodarki – w państwa bałtyckich traktowane jest jako decyzja racjonalna i uzasadniona.


Idzie wojna


Zalew artykułów prasowych w styczniu i lutym 2024 roku, zapowiadających nadchodzącą inwazję rosyjską na państwa wschodniej flanki NATO, nie zmienił w znaczący sposób polityk bezpieczeństwa państw bałtyckich, w przeciwieństwie do realnych wstrząsów w latach 2014 i 2022. I nie wpłynął istotnie na społeczną percepcję zagrożeń.

Rzekomo tajne niemieckie plany działań wojennych w regionie Bałtyku, opublikowane na łamach BILD-u w styczniu bieżącego roku, okazały się w rzeczywistości jednym ze scenariuszy ćwiczeń wojskowych. Odbijające się szerokim echem na łamach europejskiej prasy alarmistyczne zapowiedzi szwedzkiego ministra obrony cywilnej Carla-Oskara Bohlina, estońskiej premier Kai Kallas czy innych polityków z regionu państw morza bałtyckiego, były raczej adresowane do publiczności zachodnioeuropejskiej. Ostrzeżenia Bohlina szybko zostały stonowane przez premiera Szwecji Ulfa Kristerssona, który w wywiadzie dla Szwedzkiego Radia podkreślił, że obawy wyrażane przez niektórych urzędników państwowych są przesadzone. Ostre deklaracje estońskiej premier Kai Kallas również były tonowane w dyskursie wewnątrz estońskim.

Głośne nagłówki w europejskich gazetach, zapowiadające wojnę za rok, trzy lub pięć lat, mają raczej wpłynąć na postawę państw i społeczeństw tzw. starej Unii Europejskiej, a nie wstrząsnąć społeczeństwem Litwy, Łotwy, Estonii i wschodnią flanką. O tym, że w jakimś stopniu jest to świadoma polityka informacyjna, połączona z próbą wykorzystania medialnych trendów, świadczy chociażby postawa odchodzącego właśnie na emeryturę dowódcy estońskich sił obrony Martina Herema.

Herem, zapowiadając swoje odejście ze służby w estońskich siłach zbrojnych, udzielił kilku wywiadów dotyczących wojny i sytuacji bezpieczeństwa w regionie. W tych udzielonych zachodniej prasie wypowiedziach, m.in. dla Bloomberga, na początku lutego ostrzegał, że w ciągu najbliższych kilku kilkunastu miesięcy Rosja może dokonać prowokacji lub agresji na pograniczu estońsko rosyjskim. Mniej więcej w tym samym czasie Herem w mediach estońskich mówił coś zupełnie odwrotnego. Informując o swoim odejściu z estońskiej armii w połowie stycznia bieżącego roku, podkreślał, że sytuacja Estonii jest stabilna. W innym wywiadzie opublikowanym w estońskiej prasie zaznaczał, że Rosja, by uzyskać gotowość do inwazji na państwo bałtyckie, musi spełnić cztery dość trudne warunki: zawiesić działania zbrojne w Ukrainie, przejść okres odbudowy sił zbrojnych, pozyskać dogodną sytuację międzynarodową wywołaną poważnym wstrząsem (np. takim, jak kolejna pandemia czy kryzys gospodarczy o dużej skali). Istotnym czynnikiem pozostaje jednak ogólna gotowość i polityczna determinacja Europy do poniesienia kosztów obrony.


Więcej determinacji, mniej jasnowidztwa


W wywiadzie dla łotewskiego portalu Delfi dowódca Łotewskich Narodowych Sił Zbrojnych Leonīds Kalniņš mówi wprost, że ostatnie doniesienia o zbliżającej się wojnie są właśnie adresowane do społeczeństw i polityków zachodniej Europy. To one powoli zaczynają „męczyć się” trwającą na wschodzie Europy wojną rosyjsko-ukraińską. Pogłoski o zbliżającej się wojnie Rosji z NATO mają na celu to, by niektóre społeczeństwa i państwa nie przeszły do porządku dziennego nad kwestią trwającej wojny i zagrożenia ze strony Rosji, jakie jest wyzwaniem strategicznym dla całego kontynentu.

Wyzwanie to rozumieją państwa bałtyckie, nordyckie i kraje Europy Środkowej. One odrabiają lekcję z inwazji rosyjskiej na Ukrainę w 2014 roku od dziesięciu lat. Ten region państw wschodniej flanki NATO, dekadę temu uważany za miękkie podbrzusze całego Zachodu, obecnie jest prymusem, jeśli chodzi o politykę bezpieczeństwa. Sukcesywnie zwiększa swoją gotowość, potencjał obrony i determinacji w odstraszaniu. Tej determinacji, charakterystycznej dla Litwy, Łotwy i Estonii, brakuje dziś w Starej Europie. Pomimo tego, że duże państwa europejskie posiadają potencjał polityczny i ekonomiczny, by długofalowo zwiększyć swoje wydatki na obronę przynajmniej do umownych 2% PKB, zwiększyć produkcję wojskową i zaangażowanie w polityczno-militarne odstraszanie Rosji, nie robią tego lub realizują swoje zobowiązania bardzo powoli.

W tym kontekście to, czy Rosja przeprowadzi atak na państwa bałtyckie i wschodnią flankę NATO za trzy, pięć czy dziesięć lat, pozostaje kwestią drugorzędną. Bo małe państwa, takie jak Litwa, Łotwa i Estonia, pomimo tego, że inwestują w obronność nieraz ponad swoje możliwości, nigdy same nie będą w stanie się obronić. Nie pomoże im nawet zapowiedziana na początku 2024 roku budowa linii umocnień na granicy z Rosją. Tym, co potrzebne państwom bałtyckim i wschodniej flance, to jedność Sojuszu Północnoatlantyckiego. Duże państwa Europy muszą przestać być podróżnikami na gapę w dziedzinie inwestycji w bezpieczeństwo i w końcu zacząć się zbroić.
Bartosz Chmielewski – historyk, politolog. Współpracownik portalu przegladbaltycki.pl oraz analityk Ośrodka Studiów Wschodnich ds. państw bałtyckich. Interesuje się regionem Morza Bałtyckiego, relacjami krajów nordyckich i bałtyckich z Rosją.

Inne artykuły Bartosza Chmielewskiego
Jeżeli gapowicze zaczną zwiększać swój potencjał militarny, budować zapasy i realizować zobowiązania w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego, to dywagacje na temat czasu, który nam pozostał, staną się nieistotne. Jeżeli większość państw NATO w Europie będzie gotowa i zdeterminowana, by się bronić przed rosyjską inwazją, to do najczarniejszych scenariuszy nie dojdzie. Europejski i natowski potencjał odstraszania jest na tyle silny, by zniechęcić Moskwę do dalszej ekspansji. Europa tylko musi chcieć ten potencjał wykorzystać.