Nowa Europa Wschodnia (logo/link)
Rosja / 18.03.2024
Wojciech Siegień

Putin zmierza w niebezpiecznym kierunku. Wybory pokazały siłę władzy w Rosji

W miniony weekend w Rosji nie odbyły się wybory, nawet w formie parodii czy zwyrodnienia. W Rosji zostały przeprowadzone wysoce zorganizowane, skrupulatne i dyscyplinujące działania systemu totalizującej się władzy.
Foto tytułowe
(Shutterstock)



Posłuchaj komentarza Agnieszki Bryc "Putin wygrał ustawiony plebiscyt w Rosji. Opozycja też się pokazała"



Na jednym z moskiewskich mostów z okazji Dnia Rosji w 2023 roku pojawiła się praca streetartowca Filipa Kozłowa, znanego jako Philippezno. Przedstawia rosyjski herb, czyli dwugłowego orła, pod którym artysta umieścił czarny napis: IZROSSILOVANIE. Ten neologizm gra na skojarzeniu słowa „Rosja” ze słowem oznaczającym gwałt (po rosyjsku Россия i изнасилование), co po polsku mogłoby brzmieć jako „zrosjenie”. I właśnie to odbyło się w Rosji w ostatni weekend zamiast wyborów.

Zrosjenie procesu wyborczego trwa od lat i wypracowało przez ten czas pewien schemat. Pierwszym elementem jest czas – gwałt musi trwać długo. Centralna Komisja Wyborcza Federacji Rosyjskiej pod koniec ubiegłego roku ogłosiła, że wybory prezydenckie zostaną przeprowadzone w ciągu trzech dni – od 15 do 17 marca 2024 roku. Nazywane jest to wielodniowym głosowaniem, stosuje się je w Rosji od 2020 roku. Rozciągnięte w czasie głosowanie to tryb wyborczy służący konsolidacji autorytarnego reżimu Putina, który wykorzystał pandemię do dopracowania maszyny fałszerstw. Według rosyjskiej CKW w kraju wciąż panuje pandemia COVID-19 i stąd zastosowanie tego trybu. Dzięki wydłużeniu czasu mało zwrotny system administracji reżimu nie musi fałszować wyborów na łapu-capu. Jest to szczególnie ważne w regionach, gdzie kontrola aparatu państwa jest utrudniona, na przykład w okupowanych częściach obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego Ukrainy albo na terenach przyfrontowych Federacji. Dlatego tam zastosowano jeszcze bardziej wydłużony tryb głosowania przedterminowego, który zaczął się aż tydzień wcześniej. Faktycznie sprowadza się on do kolędowania członków komisji wyborczych z urną wraz z obstawą wojskową po domach i mieszkaniach opustoszałych miast i wsi. W ten sposób sytem uzasadnia absurdalne wyniki, które wbrew logice dowodzą, że im teren jest bardziej narażony na działania wojenne, tym naród chętniej głosuje na Putina. Tak na przykład w stale ostrzeliwanym rejonie szebiekińskim obwodu biełgorodzkiego już w sobotę frekwencja wynosiła ponad 80 proc. Im dłuższy czas, tym większa samokontrola gwałcącego systemu.


Elektroniczne głosowanie


Drugim elementem schematu zrosjenia jest dewiacyjna procedura. Najlepszym przykładem jest upowszechnianie się praktyki ZGE (ros. ДЭГ), czyli zdalnego głosowania elektronicznego. System putinowski lokuje w nim ogromne nadzieje na przyszłość, stąd duże inwestycje w jego promocję. Zaraz po starcie wyborów Kreml opublikował krótki filmik z samym Putinem głosującym zdalnie. Widzimy, jak Putin wchodzi do pokoju, siada za biurkiem, na którym stoi ekran komputera, sięga po myszkę, klika raz, zwraca się do kamery i mechanicznie macha do widza łapką. Głos oddany! Rosyjski internet natychmiast zalały prześmiewcze memy i komentarze, że przecież procedura zdalnego głosowania zakłada kilkustopniową weryfikację danych i nie da się zagłosować jednym kliknięciem. Komentatorzy najwyraźniej zapomnieli, że w ZGE nie chodzi o oddanie głosu czy jego nieoddanie. Ta procedura służy za libretto w konstrukcji całych wyborów. Innymi słowy, publikując wyniki zdalnego głosowania, które dzięki mechanizacji liczenia mają jakoby spływać jako pierwsze, można streścić obywatelom przyszły wynik końcowy, niejako przygotować mentalnie do skali triumfu Putina. W tym roku system poszedł na całość. Czarna skrzynka moskiewskiego zdalnego głosowania zaraz po jego zakończeniu wypluła następujący wynik: w elektronicznych wyborach wzięło udział rekordowe 94 proc. zarejestrowanych wyborców, z których 89 proc. oddało swój głos na Putina. Czytając te statystyki, uzyskujemy natychmiastowy wgląd w skalę zrosjenia tegorocznych wyborów.


W sytuacji totalnej kontroli wyborów opozycja polityczna miała szczególnie trudne zdanie. Podzielone środowiska wypchniętych na emigrację polityków długo prowadziły dyskusje o najlepszej strategii. Z pomocą opozycji przyszedł Kreml, wystawiając Borysa Nadieżdina w roli opozycyjnego kandydata, który krytykuje wojnę i w ogóle kurs obecnego prezydenta. O dziwo, kontrolowany przez Kreml Nadieżdin skupił na sobie uwagę przeciwników Putina, którzy w pewnym momencie zaczęli masowo oddawać swój głos na jego kandydaturę. Wyniknęła absurdalna sytuacja, w której politycy emigracyjni na wyścigi zachęcali do głosowania na kontrolowanego przez Kreml kandydata, bo inaczej sami pozostaliby na marginesie polityki w Rosji. Ale nie zauważyli w czas, że w ten sposób Kreml nie tylko przejął kontrolę nad przestrzenią polityczną wewnątrz kraju, lecz także zdefiniował pole na emigracji, jednocześnie je wykoślawiając. W tych wypaczonych realiach poszukiwany przez prokuraturę opozycyjny polityk Maksim Kac zachęcał gorąco do głosowania na Nadieżdina, wiedząc przy tym, że jest to marionetka wystawiona przez Kreml, który chce go, Kaca, widzieć za kratami. Mimo że Nadieżdin jako jedyny kandydat był w stanie pokazać kadry wielogodzinnych kolejek ludzi zdeterminowanych, by oddać swój głos na niego, CKW nie zarejestrowała jego kandydatury. Opozycja mogła jeszcze desperacko twierdzić, że przynajmniej wyborcy się zobaczyli i że nie są sami w swoim sprzeciwie wobec Putina, ale faktycznie cała para poszła w gwizdek, opozycji nie przybyło poparcia, a aparat represji dostał od sztabu Nadieżdina listy z imionami, nazwiskami i adresami przeciwników Putina. A potem reżim zabił Aleksieja Nawalnego i sytuacja opozycji stała się beznadziejna.


„W południe przeciwko Putinowi”


Po pogrzebie Aleksieja Nawalnego, który stał się okazją do demonstracji, opozycja postanowiła kontynuować tę strategię w formie protestu „W południe przeciwko Putinowi”. Chodziło o to, by wyborcy stawili się masowo w samo południe w komisjach wyborczych, manifestując swój sprzeciw sobie nawzajem, ale też – za pośrednictwem mediów – światu. Znowu chodziło więc o widoczność, zajęcie miejsca w przestrzeni fizycznej miast i wsi. Można powiedzieć, że się udało, bo w niedzielę wyborczą po godzinie 12 świat obiegły obrazy długich protestacyjnych kolejek przed lokalami wyborczymi w Moskwie, Petersburgu i w wielu stolicach Europy i Azji. W Berlinie na przykład przed ambasadą Federacji Rosyjskiej w kolejce stała Julia Nawalna, wdowa po Aleksieju. Wraz z nią stał Michaił Chodorkowski, a ludzie chętnie się z nimi fotografowali.

Obrazek w opozycyjnych kanałach mediów społecznościowych jest optymistyczny. Ludzie stoją gęsiego kwartał za kwartałem, manifestując swój sprzeciw wobec Putina. Ale pamiętamy, że pole polityczne w Rosji definiuje Kreml, a Kreml od tygodni grał na zwiększenie frekwencji w tych wyborach. Reklamy w telewizji i internecie, sławni ludzie zachęcający do głosowania, groźby przełożonych w stosunku do ludzi pracujących w budżetówce, loterie fantowe, koncerty i nagrody w komisach wyborczych w dni głosowania – to wszystko miało napędzić wyborców przed kamery telewizji. Okazuje się więc, że Kreml i opozycja grała o te same kadry, ale opozycja nie zdała sobie sprawy z ważnej rzeczy. Od dawna wiemy, że nieważne jest, na kogo się głosuje, ważne jest to, kto liczy głosy. Tak samo nieważne jest to, kto i dlaczego stoi w kadrze, ale to, kto ten kadr podpisuje, kto jest paskowym. Po akcji „W południe przeciwko Putinowi” w propagandowych serwisach pojawiły się te same kadry, co w opozycyjnych kanałach, lecz okraszone suchą informacją, że np. w Berlinie przed konsulatem stoi bardzo długa kolejka obywateli chcących oddać głos w rosyjskich wyborach. Ełła Panfiłowa, przewodnicząca CKW: „chcę podziękować Zachodowi, że nas zjednoczył. W większym stopniu zrozumieliśmy, jak ważne jest, aby teraz być razem, wiadomo, im większa jest na nas presja, tym bardziej się bronimy”. W okienku telewizora lub smartfona prostego Rosjanina południe przeciwko Putinowi zmieniło się w trzydniówkę za Putinem w Berlinie, Rzymie i Wilnie, w towarzystwie stojących w wielogodzinnych kolejkach Rosjan, żeby zagrać na nosie Ameryce i Unii Europejskiej.





Pozostanie tak, jak było


Rozpatrując to, komu udaje się lepiej kontrolować przekaz tegorocznych wyborów, opozycji czy Kremlowi, dyskusja o nich w kontekście efektywności politycznej może wydawać się przedmiotowa. Ale to tylko złudzenie. W miniony weekend nie odbyły się bowiem żadne wybory. I nie chodzi mi tylko o ich zrosjenie, o to, że nie było w nich realnej konkurencji, główny kontrkandydat został zamordowany w więzieniu, a wyniki są oszukane. Tak więc w weekend nie odbyła się żadna procedura wyborcza, nawet w formie parodii czy zwyrodnienia, bo nie chodziło w niej o żadną wyborczą legitymizację.
dr Wojciech Siegień – etnolog, psycholog, absolwent Kolegium MISH UW, ekspert ds. Europy Wschodniej. Prowadził badania terenowe w Białorusi i Rosji, a od 2017 roku w Donbasie. Specjalizuje się w problematyce militaryzacji społecznej i kulturowej. Wraz z Pauliną Siegień prowadzi podcasty Na Granicy oraz Blok wschodni

Inne artykuły Wojciecha Siegienia.
Za to zostały przeprowadzone jak najbardziej poważne, wysoce zorganizowane, skrupulatne i dyscyplinujące działania systemu totalizującej się władzy. Trzydniowa procedura to stress test piramidy zarządzania totalitarnym systemem, który ujawnia słabe ogniwa, wskazuje na niedostatki procedury, pozwala ocenić efektywność reakcji w sytuacjach kryzysowych poszczególnych jego składowych. Ważne, że jest to procedura całościowa i jednocześnie samodiagnoza, aż po najmniejsze kapilary władzy na poziomie objazdowej komisji wyborczej w Baszkirii, pędzącej przez zaspy z urną do pustelnika, który żyje w samotni od 50 lat, ale w tych wyborach oddał głos na Putina.

Chwilę po północy polskiego czasu agencje informacyjne zacytowały słowa Putina, podsumowującego w swoim sztabie trzydniówkę: „myślę, że w naszym zwykłym, wewnętrznym życiu politycznym wszystko pozostanie mniej więcej takie samo, jak było”. Działanie dyscyplinujące odbyło się bez większych zakłóceń, system pozytywnie przeszedł stress test, totalitaryzm został domknięty.

Projekt "Wspieramy Białoruskie Przebudzenie'24" został dofinansowany przez Fundację Solidarności Międzynarodowej w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP kwotą 230 000 zł.

Publikacja wyraża wyłącznie poglądy autora i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.